Znaleziono 494 wyniki za pomocą pustego wyszukiwania
- Dackard Prot – żart ponadczasowy
Święty Kazimierz – powracają czajki (w odpowiedzi na Sonety z chałupy – Jana Kasprowicza) Nie wiadomo, który to dzień tej zimy nadszedł. Mężczyzna w brązowej, mocno wyblakłej, więc może już beżowej, a może wiśniowej kurtce plisowanej otwiera piknik przy płocie. Śpi snem głębokim, ściskając dłonią puszkę podpieraną falą brzucha.W koronie, jak nad upadłym Jezusem, powiewają w wilgotnym jeszcze podmuchu piórka opadające z pożartej przez kota sikorki. Już nadleciały. Znaczy zima ma akurat swoje południe. Utopią ją wkrótce okrutne dzieci miejskich karaluchów. Popłynie spalona żarem jak ciała pstrągów u drogi strumienia. Betony pokryją się żółcią, zielenią, aromatem ozonu z rur żrących powietrze pojazdów, w oddechach gorączkującej wiosny, studzonej wieczorami i gwizdami z syberyjskich stepów. Śmietniki wypełzną na polany cementowych mozaik. Już ozdób z psich kup, jak bombek na choince wigilijnej Mikołaj, nie ujrzy przechodząca sprzątaczka w zamarzniętych rękawicach. Żółtych malunków i liter nie znajdzie ksiądz przy murach kościoła na śnieżnobiałej tablicy, polerowanej codziennie na wszelki wypadek. Dzieci radośniej z fajkami w dłoni za szkołą się zgromadzą, by choć chwilę promieniem podepilować skórę. Wiosna nadchodzi. Kolejny koniec przynosi. Numeracja (w odpowiedzi na Sonety krymskie – Adama Mickiewicza) Przeczytałem wiele książek Koontza. Czy jest się czym chwalić? Nie ma. Przeczytałem też kilka książek autora Hannibala, w oryginale i po polsku. Jest się czym popisywać? Nie ma. Pisanie to proces twórczy, jego efekt rzeczywisty ujawni się w głowie odbiorcy, aczkolwiek odbiorca jest raczej urojony. Piszący bez problemu powinien poradzić sobie z prostym zadaniem, jakim jest przetłumaczenie [na język współczesny] osiemnastego sonetu krymskiego Adama Mickiewicza. Banalna sprawa. Nauczyciel twierdził, że tam nie ma czego tłumaczyć, bo tekst jest całkowicie zrozumiały, wyzwanie pojawia się dopiero wtedy, gdy próbujemy napisać go prozą. Do pomysłu podszedłem z entuzjazmem. Odszukałem nawet te sonety. Krymskie. Przeczytałem je z uwagą. Ku mojemu zdziwieniu, nie są ponumerowane. Nie nazywają się również sonet taki lub owaki. Wytłuszczoną czcionką, co jakiś czas, pojawia się w długiej treści, bez podziału na strony coś na miarę tytułu. Moja niewątpliwa inteligencja podpowiedziała, że to muszą być tytuły. Chyba tytuły, bo kiedy je liczyłem [po trzykroć], zawsze wychodziło mi osiemnaście. Tyle ile sonetów. Krymskich. Ewidentnie, ten liczący ja, nie był w stanie zaakceptować faktu, że ten ja piszący ma przetłumaczyć na prozę coś, co nosi taką nazwę, której nawet przeczytać się nie da. Po trzecim liczeniu, ten liczący, mógłby już przyjąć za pewnik zasłyszaną sugestię, że osiemnasty, oznacza ostatni. Nie. I ten liczący, nieźle już wkurzony, po raz czwarty raz sprawdził od końca, czy trafi na ten sam tytuł. Próby doszukiwania się numeru kolejnych sonetów w losowo pojawiających się cyfrach nad tytułami spełzły na niczym. Tu na przykład liczba 73 umieszczona ciasno przy słowie Ajudah w ogóle nie przypomina osiemnastu. Liczby te są jak przypisy w pracy doktorskiej, ale przecież napisał je sam Adam Mickiewicz, więc nie robiłby przypisów w swoich sonetach, Dziadach czy innych Litwach Ojczyznach moich. Ajudah⁷³ W tym momencie na scenę wkroczył ten ja piszący. – Zapoznam się z tekstem - pomyślałem, ignorując porażki liczącego. Pierwszy wers, spoko: “Lubię poglądać wsparty na Judahu skale” zakończone przecinkiem, więc spodziewam się kontynuacji. Niewątpliwa inteligencja podpowiedziała mi, że Judah to jakaś skalista góra, więc podmiot liryczny na coś patrzy, pewnie w przestrzeń… Już byłem pewien. Przetłumaczę. Drugi wers przemówił do mnie ”Jak splecione bałwany, przecinek”. Zatrzymałem się jak autor nakazał przecinkiem, dokładnie tak, jak teraz w wordpresie kursor, który aż przestał migać na ekranie, czekając na kontynuację myśli. Ale myśl - podpowiada mi niewątpliwa inteligencja – sama z siebie nie nadejdzie. Trzeba ja napisać. Zbliżyłem oczy do ekranu. Ach! “Jak spienione bałwany przecinek”. Postanowiłem czytać dalej, bo pewnie to nieznany zabieg literacki z tamtego okresu i wszystko wyjaśni się w drugiej połowie, choć nie wiadomo, skoro perypetie pojawiły się już w drugim wersie: ”Jak spienione bałwany, to w czarne szereg bez przecinka”. Znam już ten zabieg. Adamie Mickiewiczu, nie wykończysz mnie drugim wersem, bo jak pani w klasie kazała, wąż boa oburącz do ust go przycisnął, więc kontynuowałem poszukując rozjaśnienia myśli w wersie trzecim: “Ścisnąwszy się przecinek”. W zasadzie tu już nie miało znaczenia, czy tam jest przecinek, czy go nie ma. Doczytałem do końca wersu czwartego i nawet nie zatrzymałem się nigdzie po drodze. Nie zadziwiły mnie wielkie litery w środku zdania między przecinkami, nic mnie już nie zadziwiło i tak galopowałem po wersach. Zatrzymałem się na kropce w piątym wersie i stwierdziłem, że Adam Mickiewicz nieźle wszystkich wyrolował. Musiał być kompletnie narąbany, pisząc te słowa. Znam ten stan. Napiszesz coś wieczorem na bani, a rano czytając, nie znajdujesz w dziele ni grama treści. Adaś jednak uznał, że to będzie żart ponadczasowy. Ale nie dziwię się, mój wujek, po dużej dozie alkoholu, mówił do mnie w podobnym artystycznym dialekcie. Ośmielony sukcesami wujka, napisałem Ajudah prozą. Księżyc i skały na końcu mojej drogi stanęły u bram urwistego oceanu. Koniec Ziemi, a jednak mój dom. Przemierzyłem cały świat, by w końcu odnaleźć się na mokrej skale suchego lądu, wśród znajomych i przyjaciół. Nie potrzeba mi więcej. Kamienie, lustrzane odbicie speszonego słońca, mchy ujmujące głowę w opiekuńczych dłoniach, kojące sklepienie i źdźbła kołdrą otulające ciało do spokojnego snu. Gdzież byłoby mi lepiej… Fale słoną mgłą omiatają moją duszę jak struna powietrze w dudniącym instrumencie. Na szczęście przez życie idziemy trzymając kogoś za rękę. Mimo, że podróż się zakończyła, droga przed nami jeszcze długa. Czymże bym był, gdyby nie gwałty i ciosy, szaleństwo i szmer szeptów błagalnych o pomoc we wspólnej samotności. Czy słowo wyplute palcami przekaże myśl moją tym wszystkim w potrzebie radości... Czy nakarmi i wzmocni… Żyję, a skoro powstałem, to może i będę trwał wiecznie, w skupieniu i ludzkiej wolności. Nazywam się Dackard Prot. Tak, wiem, jakoś dziwnie. Nie wiadomo, które to imię, a które nazwisko. Istnieję na gumowanym, tanim, spoconym od życia, krześle. Brzuch siedzi przede mną i pisze historie. Gdyby nie mózg, gdyby nie zasady fizyki, to by sobie pojadł i popił, tymczasem, bez mojej zgody, wszedł z mózgiem we wspólnotę. Dlatego piszę – aby zaprotestować przeciw samowoli organów, których władzy poddać się nigdy nie zamierzałem.
- Marcin Liszkiewicz – pięć utworów
& Fani muzyki Hip-Hop wkręceni ćwiczą dumny wzrok ich obszary terytoria bloki i dekady. Ona gra w tenisa stołowego La senorita z Puerto Rico czupurność istnie królewska swingujący przystanek w podróży. & Ongaku świst eksces na nogach biała smuga piłeczka japanese choppers bronią parabola markowa frotka na ludzki pot. & Taki cichy szept w Jazz Club z futerału korpulentnej Lucy płacz wiewióreczki pieguski. Improwizujące lewary na niej po koncercie żółto palczaste Nephilim szurają wloką i dyszą. Ojciec zapłakał. Córka uciekła w granicach listopada nadyma policzki zlękniony jazz. & Lucy rozproszona artystka frakcje towarzyskie pędy eksperymentalny jazz witraż rani twarz. Tęskni za ciszą do krwi rozdrapuje obraz zimowego połowu pęknięcie lodu trach jak w studio nagrań jeden znika tu inny tam ryby nie dowierzają. & Gdzie jesteś Lucy u siebie w innych śpisz ojciec się nie dowie o spoconych dłoniach. Tam za betonową łąką ramiona żurawi tną atomowe powietrze taki spokój na cmentarzu słowa zdumiewają rybitwa i prorok a w piwnicach uduchowiony jazz. Marcin Liszkiewicz – pasjonat tenisa stołowego i sauny. Pojedyncze wiersze wydawane są w Polsce. W przeszłości również za granicą. Zafascynowany przemianą ludzkich serc. Protestant. Ulubione poezje obecnie: poezje nowohebrajskie. Ulubiona proza obecnie: Jaume Cabre. Ulubiony zapach obecnie: mirra. Ulubiona kuchnia obecnie: indyjska. Ulubiona muzyka obecnie: Piotr Damasiewicz. Adres na instagramie: https://www.instagram.com/roseofjerycho_olaf/profilecard/?igsh=MWp4a21kdzI2NW1lcw==
- Michał Nizgorski – Wyrwane z Delfickiej
Po wszystkim – Odmówiłam ci tyłka, a następnie wyskoczyłeś z pościeli jak jakiś debil w głuchą noc. Widziałam przez okno początek twojej wyprawy. Wsiadłeś w piątkę, która jedzie do Dębca. Dobrze, że ci się nic nie stało. Myślałam o tym jednak wystarczająco długo. Okazujmy sobie czułość, gdy nie mamy ochoty baraszkować. Tak swoją drogą, to gdy wychodziłeś, trzasnąłeś drzwiami. Sąsiedzi dziś przyszli na skargę, ponieważ ich żółw błotny dostał traumy. Zaprzestał kiwać głową, kiedy puszczają mu jego ulubioną północnokoreańską piosenkę o dumie ziemniaka. Wiesz coś o tym? – Tak, byliśmy u nich przecież i jego terrarium jest ustawione przy naszej ścianie. Skurwiel musiał mnie podsłuchiwać, podczas oglądania dokumentu o dziedziczeniu kary w tym kraju przez następne pokolenia, ale zdecydowanie zabrakło mi w tamtym momencie czułości i nie miało to nic wspólnego z twoją odmową. Poczułem się jak intruz, więc opuściłem nasze lokum. Już dobrze… Gruszka – Miałam dosyć. Powiedziałam córce, że wyjeżdżam do miasta po fidrygałki i zamknęłam się w sypialni na klucz. Po niespełna godzinie usłyszałam huk z ogrodu, ale tknęło mnie, żeby po prostu sobie darować moją reakcję. W rodzinie sadowników upalne lato potrafi się przysłużyć do urodzaju… Zerknęłam przez firankę. Pomyślałam, że nie pomyliłam się nic, a nic. Moja pełnoletnia córka wracała właśnie z chłopakiem. Kołysała przy tym calutką czerwoną gruszką. Weszli tak do domu, następnie huknęła ją na stole i w ekstazie krzyczała, żeby jej nie podgryzał zbyt mocno. Chciałam im w odruchu matczynego serca zrobić idiotyczną awanturę. Pokrzyczeć, że się ze mną nie liczą, ale przecież nie dość, że mnie nie było, to jeszcze mogłoby to zabrzmieć perwersyjnie lub śmiesznie. Uznałam za właściwsze utracenie okazji do furczenia na nich. Gdybym zachowała się inaczej, rozpoznaliby mnie jako nietaktowną kłamczuchę. Cóż, takie są skutki niewyfrunięcia po fidrygałki, choć gdy kopulowali, chciałam krzyknąć, żeby się ubezpieczali, ponieważ on pracuje w finansach. Prawo do bułki A jednak pisarstwo pomaga utrzymywać ład publiczny. Flanenruję, wałęsam się, idę po chodniku. Walczą na okolicznym trawniku gołębie. We wszechświecie jest zdecydowanie za mało bułek, pomyślałem. Zatrzymałem się i zacząłem dumać dalej, że tu może być potencjał artystyczny. Wyciągnąłem notes. Stoję, doglądam batalii i opisuję. Słyszę nagle pisk opon. Podnoszę głowę. Jakiś kierowca właśnie uciekł z parkingu. Podchodzę do miejsca zdarzenia. Jego samochód był zaparkowany w strefie dla osób z niepełnosprawnościami. Och, gdyby to mógł widzieć Platon, może dostrzegłby, że poruszanie się w obszarze literatury pięknej, pomaga stać na straży porządku. Dogmatyzm Świat jest systemem granic, nawet światło ją ma, choć różne są oczywiście jego źródła. Gwiazdy, księżyce migoczące światłem odbitym, ale też ludzkie lampki. Nie powinienem w nie patrzeć. Dzień i tak będzie oświetlony. Nic tak przecież nie tępi widzenia, jak długotrwałe wpatrywanie się w źródło. Im dłużej tkwię przy określonej perspektywie, tym większych powidoków dostanę. W błysku intuicji wyobrażam sobie obraz A. Einsteina grającego na skrzypcach nad rozpoczętą partią szachów, gdy czyni sławetną ,,małpią minę” do Arika Einsteina, czyli Krzysztofa Krawczyka Izraela. Żywię przy tym nadzieję, że tak jak wzorcem metra jest odległość pokonywana przez światło w próżni, tak moja wyobreska nie zostanie posądzona o ahistoryczność. Jeden z drugim mieli czas, by się spotkać. Goethe, pisał, że ,,ograniczenie czyni mistrza” istnieją jednak takie klapki na oczy, które są niepotrzebne. Od gapienia się jak sroka w gnat w jedno, mój horyzont stawał się ciemny i uniemożliwiał mi dostrzeganie nawet ukochanych osób… Gdy powidok słabł, polegałem instynktownie na innych zmysłach, bym mógł poznać ich po głosie, dotyku, ale też wyczuciu obecności. Dokładnie tak jak czynił to widzący nad widzących w starogreckim Ios, czyli niewidomy Homer. Katecheza – Proszę księdza, niebawem Wielkanoc. Widziałem nad stawem kaczkę, która biegała po wodzie. Czy ona tak jak ksiądz naśladowała Chrystusa? – Ani Chrystusa, ani Maryję, jej ciało ma błony. Teologia to coś więcej niż gra wyobraźni! – A proszę księdza, czy szpital ma mniejszą ilość leków, bo mamy lekcję religii w szkołach? – Wyjdź z klasy, bo my tu snujemy prawdziwe refleksje! Widzę jednak, że żarty się Was trzymają. Opowiem jeden. Wiecie, czym różni się spowiednik od dzięcioła? Jeden i drugi stukają w drewno i właśnie! Dzięcioł w puszczy obstukuje tylko chorujące drzewa, a spowiednik odpukuje dobrzejącą w akcie odpuszczenia grzechów duszę. – Ja proszę księdza, jednak nie wyjdę, bo będę miała mniejszą frekwencję, ale też dlatego, że mnie to zaciekawiło. – To ja mam pytanie. Czy jakby sprzedano w akcie miłosierdzia jakiemuś miliarderowi Watykan, to nie byłoby umierających z głodu dzieci w Afryce przez pół roku? – Ale wtedy mógłby upaść Kościół… Przedmiotem zainteresowania teologii, są wybory ludzkie i boskie. Nasza wspólnota jest potrzebna i w nią też wierzę. Dotknęliście mnie jednak dziś do żywego, więc zgłoszę sprawę waszemu wychowawcy. – Niech ksiądz się wstrzyma! Ja podchwycę to podobieństwo między dzięciołem a spowiednikiem. Obydwaj stukają! – Chamski żart. – To powiem lepszy. Nie tylko teologom od picia wina zdwoił się wszechświat na doczesny i wieczny. Proszę spojrzeć. Zainteresował dzisiejszą lekcją ksiądz koleżankę, a to już jest pewien efekt lub owoc. – Masz rację, ale niech te osoby, które są ateistami, powiedzą, jak się czują. – Dobrze… – Dobrze. – Dobrze! Michał Nizgorski – wydał książkę poetycką Wypchnięty z gniazda (2024). Sekretarz ,,Literatury, tej” przy Stowarzyszeniu Pisarzy Polskich Oddziału Wielkopolskiego i redaktor „Zeszytów Poetyckich”.
- Wojciech Brzoska – sześć wierszy
*** wczoraj zdjęcie pustego grobu, przysłane mi przez sprzątającego go kolegę. dziś twoje odchwaszczanie ogrodu. życie jest przygotowywaniem ziemi na naszą obecność. dbaniem o jej powierzchnię. bywa też poziomką, którą zrywasz i podajesz mi do ust, a ja nie mam jak mówić: jeszcze. *** co mnie ze sobą przytula - zaraz rozdziela. odbicie twarzy w szybie pociągu na torach, znikające do zera. obierać ten sam kierunek mknienia, odklejając się od siebie samego. ilu mnie w pędzie było? kto jaki pozostał, a ilu i jakich ubyło? czy też, jak wczoraj, już tylko z tobą bywam wspólny - ze sobą? bilet z przyszłości jadąc pociągiem jak najdalej wprowadzam zamęt: pokazuję konduktorce bilet na pojutrze. w całkiem inną stronę. po chwili przestaje być pewna czegokolwiek. – a to jest dziewczynka, tak? – pyta rodziców, patrząc na legitymacyjne zdjęcie dziecka. i sam wracam już na piechotę. do wczoraj. do jutra. do potem. *** siedzieć samotnie w ludzkim gwarze jak w środku ula. być pszczołą, patrzącą na ludzi jak na muchy. być anonimowo, jak najbardziej ze sobą. jakby postawić krzesło na skrzyżowaniu gatunków. czytać innych z ruchu skrzydeł. tajemnice znamy się od lat. z jego fraz zapamiętałem: to, na co patrzysz, jest inne. dawno temu na spotkaniu w gliwicach przywitał czytelników: dzień dobry państwu, dawno nie byłem w krakowie. w dzisiejszej dedykacji dla mnie napisał: darkowi. *** – czyli jednak śledzisz moje wiersze? – pytam półżartem, ale i z odrobiną nadziei dziewczynę. – nie,wyświetlają mi się. Wojciech Brzoska (ur. 1978) – poeta, absolwent kulturoznawstwa Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach (2002). Autor dwunastu książek poetyckich (m. in. Przez judasza, Jutro nic dla nas nie ma, Senny ofsajd, Fuertemuerte ). Regularnie publikował zarówno w polskich jak i zagranicznych periodykach literackich i kulturalnych, m. in. w "Twórczości", "Odrze", „Tygodniku Powszechnym”, "Znaku", „Przekroju”, „Kwartalniku Artystycznym”, „Lampie” „Studium” oraz w antologiach. Jego wiersze były tłumaczone na wiele języków. Jest wokalistą w zespole Brzoska i Gawroński, z którym wydał płyty: Nunatak (2012) oraz Słońce, lupa i mrówki (2015) i Zapominanie (2019). Z trio Piksele wydał płytę Martwe (2020). Jego najnowszy zespół muzyczny to Dendro, założone z saksofonistą Michałęm Sosną. Organizator spotkań literackich oraz koncertów. Pomysłodawca adresowanego do osadzonych Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego im. Jeana Geneta. Mieszka w Katowicach. Strona autorska : www.wojciechbrzoska.pl
- Marcin Wróblewski – twelve steps
Rzeczywistość widziana czy zobaczona? Fotografie z cyklu Twelve steps , to przedstawienie procesu rozbitego w mozaikę zdjęć, z których każde jest myślą i działaniem, chwilą i wiecznością. Ów proces można nazwać zmaganiem, przygodą, koniecznością, wyborem. Sporo tu wieloznaczności przy pozornie jaskrawym temacie, jakim jest wychodzenie z uzależnienia. Może dlatego fotografie są przeważnie czarno-białe. Prawdziwe barwy świata chowają się głębiej… Marcin Wróblewski (ur. 1980) – poeta i fotografik. Wydał trzy książki poetyckie: Zimne Ognie (2023), Brama (2023) i Widać nóż (2025). Publikował m.in . w „Toposie”, „Odrze”, „Epei”, „Papierze Ściernym”, „Helikopterze”, „Tekstualiach”. Laureat XLVI Ogólnopolskiego Konkursu Literackiego „Limesu” (2023). Dwukrotnie wyróżniony w Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim im. Georga Trakla (2023, 2024). Pochodzi ze Zwolenia, mieszka pod Nałęczowem.
- Marcin Wróblewski – sześć wierszy
odgryzanie zamiana okna z którego widać budynki na to z drzewami i upływem czasu za szybą poza tym niewiele nowego gdzieniegdzie coś się przebudzi coś zaśnie na wieki dwudziestu czterech godzin to pomaga zastąpić optykę konsultowaną wielokrotnie z lekarzem lub farmaceutą bólem bo można mu zaufać wyrok duszne cielsko parowu zroszone oksytocyną pokrzywy plątanina korzeni w otrzewnej znaczy drogę do łona światła świata słychać tykanie zegara bez wskazówek dalej odbierz co swoje samogon ja skóra krew kość mówię do ciebie lecz w ciebie nie w tobie nieustająco w sobie może gdybym był winniczkiem lub jakimś drzewem Pochwyt W łunie kolorowych świateł szczerzy się niebo. Zęby błyszczą gładkim soczystym szkliwem. Pachnie kadzidłem moczem i mirrą. Podeszwy butów dotkliwie całują spoconą posadzkę. Głos pana boli w kakofonii szeptów, rani w trzaskach tranzystorów. Spadł na mnie snop światła i ujrzałem dziesiątki ciał powstałych z martwych. Musiałem wyjść, to już moje ostatnie życie. za darmo mogę zerknąć przez ułamek sekundy ale wtedy nie zrozumiem nawet gdy w rok uzbieram na obraz suma odruchów nadal będzie bezwarunkowa jak poćwiartowana kontemplacja ciemne tło potrzebuje świadomości która nie boi się ram bo zna ich pozorną naturę Anima Swędzi mnie niebo nad drogą ze śladów. Niech się zagoi, wytrzymam nieme łechtanie cirrusów, skrzypienie żeber dławiących płuca prasą perswazji cumulonimbusów. Przeżyję kosy wydziobujące mi oczy ze starego garnka pod psią budą. Błogosławione ptaki i głowa zwisająca bezdusznie ze świętej czarnej jamy. Marcin Wróblewski (ur. 1980) – poeta i fotografik. Wydał trzy książki poetyckie: Zimne Ognie (2023), Brama (2023) i Widać nóż (2025). Publikował m.in . w „Toposie”, „Odrze”, „Epei”, „Papierze Ściernym”, „Helikopterze”, „Tekstualiach”. Laureat XLVI Ogólnopolskiego Konkursu Literackiego „Limesu” (2023). Dwukrotnie wyróżniony w Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim im. Georga Trakla (2023, 2024). Pochodzi ze Zwolenia, mieszka pod Nałęczowem.
- Fabio Morábito – pięć wierszy
Huśtawki Huśtawki nie są wiadomością, są proste niczym kość lub horyzont, współdziałają z ciałem a ich konserwacja sprowadza się do nowej warstwy farby co jakiś czas, każde pokolenie maluje je na inny kolor (by podkreślić swoje dzieciństwo) ale pozostawia takimi, jakie są, nie bada się nowych form huśtawek, nie ma zawodów w huśtaniu, nie ma lekcji huśtania, nikt nie kradnie huśtawek, radio nie transmituje skrzypienia huśtawek, każde pokolenie maluje je na inny kolor żeby o nich pamiętać, o huśtawkach które wprowadzają dzieci w nawiasy, w melancholię w bezużyteczność wysiłków by być kimś innym, gdzie dzieci spalają swoje zapasy niemożliwego, swoje ostatnie metamorfozy, aż pewnego dnia, bez kropli wilgoci, zeskakują z huśtawki wprost w siebie, w swoje własne prawdziwe imię, w swoją śmierć jeszcze odległą. Miasto Meksyk Pewnego dnia mój ojciec powiedział wyjeżdżamy, a ty byłeś celem: inny język, inni przyjaciele. Nie: zwyczajni przyjaciele, język, którym mówię. Tarzałem się w twoich wodach wulkanicznych i miejskich aż w końcu poznałem siebie, i jeśli mówiąc popełniam błędy wszystkich, mówię sobie: jestem stąd, nie zbrukałeś mnie na próżno. Powiedz mi, czy to nieprawda Dla Ethel Powiedz mi, czy to nieprawda że dach tego domu jest całą prawdą, że jest najpełniejszą prawdą ze wszystkiego, co zbudowano, murem w najgłębszym spoczynku, odkupieniem tylu błędów i wypaczeń, dłonią która wybacza, wytęsknionym końcem wszelkich antagonizmów, dowodem, którego poszukiwaliśmy od pierwszej cegły. Wiatr, bardziej… Wiatr, bardziej niż ja, wypala tego papierosa pomiędzy moimi palcami, pozostawiając mi przyjemność zaledwie tych trzech czy czterech buchów, a morze wywłaszcza słowa które ci mówię, ponieważ, leżąc, nie słyszysz mnie. Słońce, wiatr i przypływ ogłuszają cię i kiedy wstaję by uczynić dwa kroki widząc me ślady odciśnięte w piasku,myślę, że te odciski kłamią, że już tak nie stąpam od nie wiem jak dawna; to ślady kogoś innego kto przetrwał w moich krokach; bowiem moje własne są o wiele mniej wymowne. Ty natomiast, która mnie widzisz całego i niepodzielnego, wiesz lepiej niż ktokolwiek, jak jestem śmiertelny, jak moje ślady w piasku mnie opisują i jak odciska się w nich to, kim jestem, wiesz lepiej niż ktokolwiek, jak mnie nie słuchać. Żeby poczuć się żywym W przyrodzie wszystko stoi: drzewa ptaki, które są na drzewach, liście, które rozciągają się by oczyścić się z gałęzi. I każdy myśli, że to inni są ziemią. Liście wierzą że każda gałąź leży i jest ślepa, ptaki że drzewo już nie rośnie, że jest rodzajem ruiny, a drzewo wierzy że nie ma więcej drzew, wierzy tylko w siebie. Nikt nie może znieść, że podłoże na którym się opiera ma swe własne życie że nie jest martwe, wymarłe, że jest lekkie. Żeby poczuć się żywym trzeba stąpać po spustoszeniu, po czymś, co nie ma już nic do powiedzenia. z hiszpańskiego przełożył Adrian Krysiak Fabio Morábito (ur. 1955) – włosko-meksykański prozaik i poeta, laureat licznych nagród literackich.
- Piotr Kmita – siedem wierszy
Nie odchodź, ale nie podchodź oboje wiemy jak to się skończy na chwilę lęk stanie się ciałem dotyk pozwoli ponownie nazwać siebie bez ingerencji światła i czasu a potem nieuniknione tarcie dwóch skorup i nic już nie powstrzyma wściekłego lodu a wszystko przez brak właściwej odległości dwa pieprzone milimetry od zła Ciche samobóje kiedy gryziesz mi ramiona chcąc wrócić do zapachu zwierzęcia które towarzyszyło zaginionemu na zawsze bólowi kiedy wyrywasz mi żebro i wbijasz je sobie dokładnie tam gdzie otchłań domaga się ofiary kiedy widzisz jak umieramy z każdą sekundą zaprzeczając krzykowi dziecka za pękniętą ścianą kiedy świat już nawet nie udaje że zamierza się skończyć Puff szedłem udusić cię gołymi rękoma nasze dziecko w godzinę czarnej wody z kranu w dniu palonych nad kuchenką rachunków i włosów wychowana żołnierskim pasem ojca pułkownika nie uwierzyłabyś mi nawet z pękniętą szyją byłem zbyt słaby na twoją nieszczęśliwą nagość rozdawaną komu popadnie za pisk marzeń nasz syn wszystko co jest niemożliwe do przeżycia tańczący z patykiem przed własnym odbiciem w sadzawce szedłem odebrać ci jego oddech ale nie zdążyłem na popisowy numer: człowiek-aksolotl wyskakuje z okna znika w przedostatnim kadrze Zgaszona zieleń wchodzę i nie mogę trafić nie ta klamka nie to piętro zbyt słodki zapach kału zbyt niebieskie oczy pielęgniarek potykam się o jego miesięczny zarost i coraz lżejszy oddech dziecka wszystko co miałem przynieść zgubiłem w mokrych kieszeniach spodni mówię mu z oddali na ucho o rzeczach nieistniejących wyjmuję z szafki przedmioty których może się kurczowo chwycić trzęsę się razem z nimi jeszcze jeden skurcz słowa jeszcze jedno trafienie Znikanie od ciała do ciała w gazowej masce pod skórą kaktusy po zachłannych miłościach łagodnością i mrokiem przyciąga mężczyzn którzy widzą w niej jedynie powierniczkę dlatego samotność coraz bardziej skraca jej modlitwę: twoja głowa zniknęła byśmy mogli się pojawić twoja głowa pojawi się byśmy mogli zniknąć Przeciwko łamiesz pędzel pokrywasz płótno własną skórą pamięć mięśni jest stara jak światło dźwięk głowy rozhuśtanej na drucie nagi ptak z płonącym językiem – ho ho gdy tworzysz szkielet przeciwko sobie Wybór czuję za ciebie odkąd na zawsze schowałaś się za bujanym fotelem tuląc kolana jak mała dziewczynka a cień poczucia winy przykryła nieodwołalna ciemność przywróciłaś mi akcję serca by dokończyć dzieło życia ale byłam szybsza i przejęłam rodzinnego demona odbija się w mojej źrenicy gdy odwracasz się zdziwiona na dźwięk słowa: mamo nie pamiętasz już nawet nazwy ulicy na której wyhodowałaś potwora traciłaś oddech na mój widok a ja potrafiłam rozpoznać kiedy znów miałaś ten sam sen czuję za ciebie to mój wybór i zemsta Piotr Kmita – warszawianin, z wykształcenia pedagog specjalny, pracuje jako web developer. Miłośnik jazzu, ciężkich brzmień i gitary. Na początku 2025 roku wydał debiutancki tomik wierszy Cukrowa wata z popiołu .
- Katarzyna Zając – trzy wiersze
Rzeko, nazywana Utratą (I) Pamięci Dziadka Gdzie jest twój początek? Srebrzystą wstęgą płyniesz przez kolejne lipce i sierpnie. O poranku rodzisz mgły, a wieczorem ciszę pełną plusków i brzęczeń. Dzieci gęsiego przechodzą w bród. A jednak kryjesz tajemnice, podwodne wiry i prądy, skoro tamtego dnia zdradliwie podstawiłaś mu nogę – leżał na kładce jak ogromny żuk przewrócony na plecy, ryby uciekały z kosza. Wrócił do domu obolały i ból od tej chwili nie odstąpił – gryzł ciało jak rak, atakował jak szczupak. Zmienił się w rzekę, która wystąpiła z brzegów, aby odebrać co swoje. Kupował dziewczynce lizaki i landrynki. Strugał drewniane zabawki. Zabierał na przejażdżki rowerem. Snuł opowieści o fabryce zbudowanej na kostce cukru z kominem do nieba. Wokół falowały zielone wzgórza i buraczane pola. Kiedy się śmiała, odpowiadał chropawym śmiechem. Przy dziewczynce łagodniał. Rzeko, przed pójściem do szpitala, przykuśtykał na brzeg. Osłoniłaś się mgłą, aby nie patrzeć mu w oczy. Skurczył się i pomarszczył, zdawało się, że lekkie kości wypełnia powietrze. Kiwał głową, gruchał jak gołąb. Niebo przecinały klucze ptaków. Krzyczały. Zostawiły na trawie pióra. Pierwszy szron. Lodową pustkę w kubku niedopitej kawy, zmiętym prześcieradle. Rzeko, nazywana Utratą (II) Pamięci Misi Gdzie jest twój początek? Srebrzystą wstęgą płyniesz przez kolejne lipce i sierpnie. Pakuję plecak i wędrujesz ze mną. W nurcie obmywam stopy. Rzeko, przemiano, raz jesteś Nysą Kłodzką, raz Małą Panwią. Rzeko, kroplo, wciąż widzę sitowie, ślady na piasku, patyki na wodzie i otrząsanie futra. Kroplo, łzo, zagubiona na policzku – przeczuwałaś, że to ostatnie lato? Pływa, merda ogonem, ale w ciało wgryzł się pasożyt. Rzeko, pełna meandrów, opowiadasz te same historie: diagnozy, liniejące włosy i sierść, skłębione z bólu prześcieradło, legowisko. Ciało, które staje się śmiertelne. Ciało, które obmywamy, ubieramy w garnitur, składamy w wydrążonym drzewie, opuszczonej dziupli. Ciało, które trzeba uśpić zastrzykiem, szybko pożegnać, zostawić na zimnych kafelkach. Rzeko, czy potrafisz zawrócić bieg? Zaniosłabym ją nad wodę, położyła pod drzewem. Wymościła w ziemi kołyskę na lodowaty sen. W świetle księżyca lśniłoby mokre futro, w piersi biło dzikie serce. Kroplo, drążysz do głębi, prowadzisz kroki nad pusty brzeg. Kolebka I. Babko, topolo czarna, ja, dzika latorośl, zapuszczam korzenie w twoim zmurszałym ciele, przemienionym w próchnicę. Zachłannie piję krople opowieści, którymi obdarzyłaś mnie w posagu. Babko, topolo znad wiślańskiego brzegu, przeżyłaś dwóch mężów, przetrwałaś dwie wojny i zesłanie do obozu pracy. Jak pionierka wrosłaś w obcą ziemię i poniemiecki dom – pełen duchów. Miałaś lśniące rondle, ukryte w kredensie książki i elegancki kapelusz na głowie. Nie wiedziałaś, czym jest szczęście w miłości, choć urodziłaś wiele dzieci. Mówiłaś: pamiętaj, nigdy nie ufaj mężczyźnie. Na dnie szuflady trzymałaś zdjęcie narzeczonego, który nie wrócił z wojny. Teraz jesteś obumarłym pniem. Kłodą-piastunką dla następnych pokoleń. II. Matko, sosno wysokogórska – wyrosła na północnej grani. Matko, sosno-limbo, ile w tobie mroźnego powietrza, kłujących szpilek i srogich spojrzeń. Za nami tyle nawałnic, halnych wiatrów i gradowych burz. Spisali cię na straty – nazywali starą panną, kiedy nagle przyprowadziłaś do domu zalotnika. Ty, w żyłach której płynęła szlachecka krew, poszłaś do ołtarza w błękitnej sukience, pod którą rosło nowe życie. I przysięgłaś miłość pięknemu królowi cyganów w tanim garniturze. Babka nigdy nie wybaczyła ci zdrady. Matko, zmęczona kuro od zimnego chowu, kolejek po mięso i papier toaletowy, nocami samotna w pustym łóżku. Mówiłaś: pamiętaj, nigdy nie ufaj mężczyźnie. Teraz jesteś wykręconym przez artretyzm drzewem, które może powalić pierwsza, letnia burza. III. Jestem dziką samosiejką – skażoną złą krwią króla cyganów. Ja, topola osika, drżę na lekkim wietrze. Wyrosłam w domu zjaw, tajemnych szeptów i zaklęć rzucanych przeciw mężczyznom. Drżę, kiedy wokół padają stare drzewa, po raz pierwszy wznoszę ramiona-gałęzie i swobodnie oddycham. Jeszcze mocniej drżę, kiedy pozdrawia mnie młody, piękny buk. Stoimy w kroplach deszczu – wpatrzeni w siebie. Babko, kłodo-piastunko, czuję poruszenie ziemi i twój niepokój. Matko, rozgdakana kuro, próbujesz podnieść z fotela niesprawne ciało. Wciąż słyszę: pamiętaj, nigdy nie ufaj mężczyźnie. Kiedy widzę swoje odbicie w leśnej sadzawce, nie wiem: jestem, czy nie jestem do was podobna? Teraz tańczę w zielonej sukience z młodym bukiem. Druhny-brzozy sypią ryżem na szczęście, wznoszą toasty. Katarzyna Zając (ur. 1977) – ukończyła wydział ochrony środowiska na Uniwersytecie Opolskim. Wydała dwa tomy wierszy: Pęknięcia (2011) oraz Starodrzew (2024). Publikowała w prasie literackiej, m.in. "Latarni Morskiej", "Frazie", "Migotaniach" „Okolicy Poetów”, „Babińcu Literackim” oraz w antologiach. Laureatka licznych konkursów poetyckich, pasjonatka przyrody i fotografii przyrodniczej. Mieszka w Ozimku na Opolszczyźnie.
- Radosław Wiśniewski – Bany ukraińskie (17)
Maj. Trzeba zmienić słowa, klucze, ale to ciągle o tym samym. Wiecie o kim, o czym "W ostatnich dniach doszło do intensyfikacji rosyjskich działań dezinformacyjnych; Rosja konsekwentnie próbuje siać chaos informacyjny oraz manipulować obrazem agresji na Ukrainę" – podkreślił w czwartek rzecznik ministra koordynatora służb specjalnych Stanisław Żaryn. Żaryn na Twitterze stwierdził, że rosyjskie działania dezinformujące, wzmożone w ostatnich dniach, są obliczone na "zmianę percepcji sytuacji przez Polaków". "Rosja konsekwentnie próbuje siać chaos informacyjny oraz manipulować obrazem agresji na Ukrainę" – stwierdził." Bany się sypią po znajomych, nikt już nie kontroluje chyba ile i za co. To wygląda na wysiew botów z fejkowymi kontami, które potem automatem zgłaszają posty, konta, komentarze stosując pewnie wyszukiwanie przez słowa klucze. Na przykład te słowa z Tolkiena. I się sypie. Obniża się napięcie społeczności. Wychodzą na pierwszy plan kotki, pieski, jedzonka, pierwsze fotki urlopowe, wojna się przykrywa, przysypuje. A chuj nas ta wojna. A i tak nie mam ja, ty, nikt na to wpływu. Panie, jedni drugich warci. I tak się przegina funkcja, przesila się i w końcu wychodzi na to, że jaka wojna, na lody poszliśmy dzisiaj przecież, słońce świeciło, ciesz się chłop tym co masz, co ci z tego wzmożenia, kup se grządkę do pielenia. Nie jestem na tyle naiwny, żeby uważać, że zależy ode mnie wiele, jednak koncepcja myślących kamieni, świadomych ziaren piasku, które potrafią zatrzeć swoim oporem spore kołowroty jest mi miła i bliska. I nie jest to tanie romantyzowanie wojny, tylko uznanie, że ktoś tu został postawiony w sytuacji granicznej, dosyć blisko i ani zipnie. A zatem "... jak powiedział to ktoś inny - możesz więc wpłyń na bieg lawiny". Cytat z pamięci. Sami wiecie z kogo. Dzisiaj akurat sfinalizowaliśmy na jednym froncie wysyłkę termowizora o sporym zasięgu tam, gdzie trzeba. I pewnie w sobotę albo w niedzielę tam należy pojedzie siedem czy sześć celowników, co udało się przy pomocy telefonów i rozmów bóg-wie-z-kim załatwić na innym froncie. Gdyby nie wzmożenie tutaj i w wielu innych miejscach, prosty upór zwykłych ludzi, drobne gesty wsparcia to pieniądze na ten cel by się nigdy nie uzbierały. Nie są to czołgi, ale są to konkrety. Po kilka tysięcy sztuka. Tak samo jak zrzutka na batalion medyczny, która toczy się trzeci miesiąc i osiągnęła 850% założonego celu. Ten pierwotny cel to miało być 5000 złotych, czyli mniej więcej 1000 Bez pisania, podawania sobie jeden drugiemu i bez emocji zbiórka by nie ruszyła, a co dopiero, żeby dała jakiś efekt. Przypomnę – dzięki dobrej organizacji i wsparciu w ramach działań medycznych przeżywalność rannych, wszystkich, po ukraińskiej stronie oscyluje około 80%, po tamtej stronie (nie, nie użyję słów kluczy) - 30 - 50%. Te 42 tysiące złotych to kawałek - bardzo drobny, ale jednak - tej historii. To także wynik czegoś. co nieuchwytne, ale co nazywa się ogólną atmosferą, a tę można współtworzyć, na przykład pisaniem. Nawet za cenę tych głupich blokad i banów. Ban na fejsie robi się jak rana na wirtualnym polu walki. A skoro o banach i czołgach mowa - pamiętacie zdjęty przez administranturę fejsboga post o polskich czołgach w liczbie grubo ponad 200 oddanych Ukrainie? Pisałem wówczas, że niestety, z jednej strony te nasze T-72, są jako wozy nieco gorsze od ukraińskich T-64, chociaż dzielą z nimi wady post-sowieckich czołgów. Mają za to lepsze przyrządy łączności, być może polski system dowodzenia, który całkowicie rewolucjonizuje coś, co się nazywa świadomością sytuacyjną załogi, dowódcy. Mają też może lepsze przyrządy do widzenia i celowania w nocy. Pisałem też o tym, że te nasze czołgi nie mają pancerza reaktywnego, tych specjalnych kostek wypełnionych materiałami wybuchowymi, które mają redukować siłę pocisku kumulacyjnego, przeciwpancernego uderzającego specjalnie uformowanym strumieniem rozgrzanego powietrza i płynnego metalu. No, to wczoraj wypłynęły zdjęcia tych naszych, chociaż już nienaszych T72M jadących na front. Mają już nałożone eleganckie kostki pancerza reaktywnego, zdaje się że czeskiej produkcji. Także taka to wojna - nasze czołgi na licencji sowieckiej, zmodyfikowane po polsku, wyposażone w czeski pancerz reaktywny pod flaga Ukrainy jada młócić sami wiecie kogo. Sytuacja przypomina zaś dwóch wyczerpanych bokserów w bóg wie której rundzie jak wchodzą w klincz i jeden bije po żebrach i drugi, a obaj potwornie zmęczeni. I tak dołem się nawalają, ale głowę jeden na ramieniu drugiego opiera. Azowstal skapitulował. Na rozkaz. Teraz obrońcy mają być wymienieni na jeńców drugiej strony. Politycy z Moskwy wyją i pohukują tu i tam że należy sądzić ich, specustawę nawet napisać. Ale w tym samym czasie potajemnie służby wiecie kogo wywożą ciała z Teatru w Mariupolu. Pamiętacie jeszcze? Wielki napis "Dzieci" przed teatrem. Od siebie dodam tylko tyle, że na Łuku Donbasu naprzód, nie ma co ukrywać, że w żółwim tempie i za cenę wysokich dziennych strat posuwa się tylko jedna strona. Próba większego kontrataku ukraińskiego na południe Zaporoża raczej się nie powiodła, ale rzeczywiście jeżeli gdzieś oczekiwać mocniejszego uderzenia to gdzieś w ten lądowy korytarz jaki wyrąbano z Krymu przez Melitopol, Mariupol do Rostowa. Teren jest rozległy, trudny do gęstego obsadzenia i przygotowania do obrony. Bo na przykład Chersoń, mimo, że pewnie znowu zaraz ktoś ostrzela Czornobajewkę ma od zachodu dwie linie obrony i ciągle się rozbudowuje. Czołowy atak tam nie ma sensu. Ale gdzieś między Łukiem Donbaskim a Dnipro - czemu nie, za jednym zamachem odcina się zaplecze Krymu, np. zajmując Nową Kachowkę, odcina się Chersoń od zachodu i przerywa lądowy korytarz. Jakby dobrze z tego kopa wymierzyć to mogłaby to być jedna z ostatnich bitew tej wojny. Ale nie wiem czy przed latem zbiorą się wystarczające siły, czy te, które są wytrzymają zanim zbiorą się te nowe oddziały. Poważna sprawa powiadam. Mimo kapitulacji Azowstalu losy się ważą. A ja czuwam, chociaż może nie ma to wielkiego sensu. Dzień 89. Znowu mgła wojny Zatem Mariupol poddał się na rozkaz. Nie poddali się z własnej woli. Byli gotowi walczyć dalej. Nie umiem sobie poskładać do kupy ilu ich było w końcu. Były ewakuacje rannych, cywilów i ostatecznie kapitulacja. Mówią że około 2250 ludzi. Ale w ewakuacji rannych było 52 ciężko i 260 lżej. To by dawało stosunek rannych i ocalałych mniej więcej 10 do 1. To by wystawiało tym ludziom, ich wyszkoleniu, umiejętności walki - w mojej ocenie cywila - bardzo wysokie świadectwo. Ostatecznie, jak powiedział generał Patton, to bzdura, że żołnierz ma umierać za ojczyznę, ma sprawić, żeby to wróg umarł za swoją. O tym będą jeszcze pisać historycy wojskowości, ale wydaje mi się, że ci ludzie - pułk "Azow", 36 Brygada Piechoty Morskiej, oni wiedzieli jak to robić. Nie wiadomo co z nimi będzie, ale w sprawę włączyło się ONZ i Międzynarodowy Czerwony Krzyż, może nie jakieś chwalebne instytucje, ale takie, które są oczami. Oczy patrzą. Może nie zapobiegną, ale będą widziały. Zapytacie co z tego? W kwestiach praw jeńców ogromne znaczenie ma kwestia wzajemności. Jeżeli włos z głowy spadnie jeńcom z Azowstalu, nie chciałbym być w skórze jeńców rosyjskich branych lub nie przez Ukraińców. Ostatecznie w ramach wymiany jeńców wrócił do Ukrainy jeden z obrońców Wyspy Węży, więc wszystko możliwe. Chociaż polityka Ukrainy wobec jeńców rosyjskich, tworzenie numerów kontaktowych dla żołnierzy drugiej strony, którzy chcieli by zdezerterować, zakończyć wojnę, przeżyć, chociażby w obozie jenieckim - od początku wojny jest bardzo sensowna. Apelowanie do prostego instynktu samozachowawczego nawet w nazwie różnych akcji, numerów telefonów, portali - wróć z Ukrainy żywy - bardzo zmyślne. Ciągle pożary w moskowii. I powiadają, nie są to pożary powodowane przez ukraińskich dywersantów, za długie ręce są potrzebne żeby rzucić tyle niedopałków w generalnie strzeżonych miejscach jak Centralny Instytut Aerohydrodynamiczny w Żukowskim. Żukowski to takie lotnisko gdzie pracowano nad najbardziej zaawansowanymi samolotami w ZSRR a potem rosji, ma jeden z najdłuższych pasów - ponad 5 kilometrów a w dawnych czasach kiedy to niby rosja miała iść ku otwarciu na zachód - odbywały się tutaj salony techniki lotniczej MAKS. Na te relacje o rewelacjach się czekało dwa lata. Ho, ho MAKS to była impreza, która próbowała konkurować z Le Bergeuet i Franborough. I myślicie co, łatwo jest podpalić taki instytut zaraz obok? Pewnie nie, ale wczoraj się zapalił i palił się calkiem solidnie. Chociaż mnie bardziej ciekawią podpalenia lokalnych biur werbunkowych armii w rosji. Było tych przypadków ponad dwanaście. I to znowu ani wielki spisek raczej, ani ukraiński sabotaż, raczej niechęć rosjan do służby wojskowej. I myślę po raz kolejny o tym, że nadal są rosjanie, których stać na protest. Nadal nie są to tłumy, ale kto wie, może ludzie sobie zdali sprawę, że tłumów nie będzie. Za to wywołać pożar, podpalić coś, to już prościej. A władzę zaboli bardziej. I może to oni podpalają? To o tych biurach werbunkowych. Bo instytuty kosmonautyki, fabryki prochu, magazyny techniki wojskowej to raczej płoną za sprawą specsłużb, powiadają węgorze z Wołgi. Już tam się pod dywanem wyrzynają w walce o sukcesję po więdnącym prąciu który ma imię na w i nazwisko na p. Prącie kolejny raz wzywa króla kartofli z Białorusi. Pewnie znowu mu będzie truć, że czas by wejść na tyły armii ukraińskiej, pojechać z tego Brześcia wzdłuż polskiej granicy i odciąć Ukrainę od dostaw broni. Bo dostawy dla sił własnych będą wysychać raczej. Magazyny pełne u putiny, ale jakość tego co w magazynach coraz gorsza, a nowości nie będzie. Przypomnę - straty w broni pancernej według Oryxa, a Oryx podaje tylko straty udokumentowane materiałem foto lub video - w zależności od typów sprzętu sięgają nawet 40%. Czterdzieści procent. W większości armii uznaje się, że jednostkę, która straciła więcej niż 45% stanu liniowego trzeba wycofać, bo nie nadaje się nawet do zadań biernej obrony. Także może dojść do sytuacji, że te dostawy z zachodu przeważą szalę. Kartoflowi zresztą rośnie kłopot. Pamiętacie ochotniczy batalion imienia Konstantego Kalinowskiego? Przypomnę, ochotnicza jednostka złożona z Białorusinów, których patronem został powstaniec styczniowy z 1863 roku - Konstanty Kalinowski, nasz powstaniec, chociaż obywatel Wielkiego Księstwa Litewskiego, który pisał swoje pisma po białorusku. Także piękny patronat. Jakby dawna Rzeczpospolita tam zmartwychwstała tylko lepsza, oparta o równość języków i narodów. Taki sen. No i ten batalion mimo strat, w przekształcił się ostatnio w pułk w składzie dwóch batalionów. Nawet jeżeli te bataliony tylko tytularne, podobnie jak pułk, to znaczy że liczebność, mimo strat, wzrosła. I to są prawdziwi wojownicy Białorusi. Taki pułk ostrzelanych zabijaków to dla Baćki może być spory kłopot w przyszłości i może go skłaniać do interwencji, żeby pokazać że jest inna armia białoruska. Ale samotny rajd armii baćki z Brześcia przez Łuck ku granicy z Polską - nie wróżę powodzenia. Wielu jeńców, wiele zniszczonego sprzętu, wiele trupów. Obok Białorusinów - przypomnę - są jeszcze inni z więzienia narodów - Gruzini, "Dobrzy Czeczeni", Rosjanie z Legionu "Wolna Rosja". Podobno też sporo rozproszonych kontaktorów z Kanady, Wielkiej Brytanii, Polski. Tymczasem bardzo mało pewnych wiadomości z frontu. Wiadomo, że Siewierodnieck atakowany jest z trzech stron, za plecami ma rzekę i wzgórza, a na wzgórzach Liszcziańsk. W mosty na rzece trafiła rosyjska artyleria. Ostrzał jednego działonu relacjonował rosyjski reporter, na żywo, kamerzysta złapał szeroki plan, był moździerz samobieżny S24 "Tulpan" i jego obsługa w tle. Kaliber 240mm, budzi szacunek. Co ja powiedziałem? Że reporter pokazywał to w sowieckiej telewizji na żywo? No tak pokazywał zajadle, z tym szerokim planem w tle, że w trymiga zmacała ich ukraińska arta i szybko wszystko zrobiło się na martwo. Ktoś widać oglądał ten materiał na żywo i to był ktoś kto obsługiwał coś podobnego z drugiej strony. "Jednego mniej" - jak mawia spiker w World of Tanks kiedy zrobisz fraga. A skoro o tym mowa. Krąży legenda, że jednemu z graczy, jak to się mówi w slangu gry - "fioletowemu" tajemniczy gość zaproponował pracę w Ukrainie jako operator "Bayraktara". Mówił, to podobnie jak w WOT, musisz mieć intuicje jak się przeciwnik ruszy i umieścić tam pocisk, żeby spotkał się przeciwnikiem. Nie celujesz w cel tylko miejsce gdzie cel będzie zaraz. Nie wiem czy to prawda i czy facet zmienił pracę. Ale brzmi prawdopodobnie. W ogóle nie wiem czy wiecie, że Ukraińcy obcykali taki społecznościowy portal do lokalizacji rosyjskich wojsk, pozycji arty i tak dalej. Osoby nawet przypadkowe mogą się do portalu zalogować i podać dane tego co gdzie i kiedy widziały. Dowódca baterii w czasie rzeczywistym pobiera dane, może je zgrać z GPS i jeb. O tym też jeszcze sobie kiedyś poczytamy. Ale to epizod. Mosty za Siewierodnieckiem pozrywane albo uszkodzone. Na północ za nimi wisi nawis Izjum. Na południe pękła linia obrony pod Popasną. Są kontrataki, są informacje, że mimo pękniętego frontu tamci nie mają sił żeby rozwinąć powodzenie dużo dalej, ale też wystarczy im kilka kilometrów, żeby zablokować drogi odwrotu. Pytanie czy Ukraińcy się wycofają. Wiecie dlaczego się nie cofają. Wiecie dobrze. Po pierwsze nie ma wielkiej nadziei, że jak się wycofają to wrócą. Po drugie nikt nie chce drugiej Buczy czy Irpienia, a krematoria mobilne czekają. Nie ma ciała, nie ma zbrodni. Stara zasada. Także nie chcą się cofać bo to nie jest wojna o zasiewy, o domy, jak mówił Aragorn do Theodena na murach Helmowego Jaru. Ta druga armia idzie zabijać wszystko co żyje. Dlatego nie chcą się cofać. Ale chyba będą musieli się wycofać, chyba że zamienią Siewierodnieck w drugi Mariupol. Może z jakimiś szansami na odsiecz, na szarżę Rohirrimów. Pocieszające jest to, że mimo ciężkiej sytuacji ukraińską armie stać ciągle na rotowanie jeżeli nie jednostek to ludzi lub grup ludzi. Tydzień, dwa do domu i znowu strefa zero. To bardzo mądre. Potwierdzają to kuropatwy z Konotopy. Okonie w Dońcu mówią, że Ukraina zbiera siły do kontruderzenia. Ale chyba nie mają racji. Jedyny sensowny kierunek to uderzenie gdzieś z rejonu Zaporoże, Hulajpole na południe - Biredańsk, Melitopol i może jeszcze takim sierpem na tyły Chersonia i Nowej Kachowki. A okonie powiadają że nie, że czołowo na Chersoń i linie Dniepru. Z kolei śledzie atlantyckie powiadają że takiej ilości statków załadowanych bronią, płynących do Europy ze Stanów Zjednoczonych nie widziały od 80 lat. Ale zanim broń dopłynie, przejedzie kolejami tam gdzie ma trafić, wojsko się z nią zapozna, nauczy używać - pewnie minie kilka tygodni. Inna sprawa, że teksańskie wiewiórki mówiły, że szkolenie idzie kaskadowo. Od jakiegoś czasu szkolą się Ukraińcy tu i tam, ale nie w Ukrainie tylko tam gdzie ta broń jest. I jak broń trafia blisko frontu to razem z przeszkolonymi obsługami, które szkolą kolejne obsługi. Tak w przypadku niektórych sprzętów podobno się da. Kończy się maj. Radosław Wiśniewski (ur. 1974) – piszący wiersze i prozę animator i promotor literatury. Wyżywa się publicystycznie, pracuje w hurtowni urządzeń niskoprądowych.