top of page

Znaleziono 644 wyniki za pomocą pustego wyszukiwania

  • Walt Whitman – dwa poematy

    Dumna muzyka burzy 1. Dumna muzyko burzy! Podmuchu cwałujący beztrosko, gwiżdżąc poprzez prerie! Mocny szumie koron drzew lasu! Wietrze górski! Ożywione mroczne kształty! Wy ukryte orkiestry! O wy serenady widziadeł z gotowymi instrumentami do gry, Mieszając się z naturalnym rytmem wszystkich języków świata; O wy akordy pozostawione nam po przez niezliczonych kompozytorów! O wy chóry! O wy bezkształtne, swobodne, tańce religijne! O Wy ze Wschodu! O wy półszepty rzek, ryki przelewających się wodospadów; Wy odgłosy dalekich armat wraz z tętentem galopującej kawalerii! Echa obozów z wszystkimi sygnałami trąbki! Zgromadzone wrzawy, wypełniając noc, powalając mnie bezsilnego, Wchodzicie do mojej alkowy - dlaczego mnie osaczacie. 2. Podejdź! O duszo moja, pozwól na spoczynek, Słuchaj, nic nie uroń, to do ciebie oni zdążają; Dzieląc środek nocy, wchodząc do mojej izby, Dla ciebie oni śpiewają i tańczą, O duszo! Pieśni festiwalu! Para młodych pan i pani - marsz weselny, Z miłością na ustach i sercach, zakochani w sobie; Różowe policzki i zapach perfum,  od młodych i starych twarzy, orszak się roi. Czyste dźwięki fletów i głosy śpiewających harf. 3. Zbliżają się dźwięki bębnów! Zwycięstwo! Widzę ciebie w dymie armat, flagi poszarpane, ale powiewają? drogi pomieszanych? Słyszę okrzyki zwycięskiej armii? (Oh, Duszo, łkania kobiet, jęki rannych w agonii, Syk i trzask płomieni, czernią się ruiny, dopalają miasta, Lament i dewastacja ludzkości). 4. Powietrze antyku i średniowiecza napełnij mnie! Widzę i słyszę starodawnych harfistów na walijskim festiwalu; Słyszę średniowiecznych poetów śpiewających swe kłamstwa o miłości, Słyszę minstreli, bardów, trubadurów wieków średnich. 5. Teraz dźwięki potężnych organów, Drżą pod powierzchnią, (jak ukryte fundamenty planety, Od których odpoczynek, wstawanie i parcie naprzód zależy Wszystkie kształty piękna, wdzięki i siła, wszystkie znane odcienie Zieloność źdźbła trawy i szczebiot ptaków, dziecinne zabawy, błękit niebios), Mocny firmament, nieruchomy z pulsującym tętnem, Kipiel, podtrzymująca, zlewająca wszystko ze sobą, matczy wszystkiemu co pozostało; z nimi każdy z miliona instrumentów, Muzykanci grają, wszyscy muzycy świata, Uroczyste hymny i msze, wznoszą uwielbienie, Serca żarliwe, śpiew, smutek, wołanie, Niezmierna słodycz wokalistów minionych stuleci, I dla ich własnej rozwiązywalnej inscenizacji, Z ziemi własnej rejestr, Z wiatrów i lasów i potężnych fal oceanów, Nowa mieszana orkiestra zlepek lat i krajów dziesięć razy złożonych powtórzeń, Gdy dawnych odległych dni poeci mówili Raj Wtedy zagubiony, długo samotny, ale teraz wędrówka zakończona, Podróż zakończona, podróżnik wrócił do domu, Człowiek i Sztuka z Naturą stopieni w jedno. 6. Tutti! Na Ziemię i Niebo! Wszechmogący Dyrygent wreszcie mnie dał znak swoją batutą. Odważne strofy mężów świata, I wszystkie żony odpowiedzą. Języki skrzypiec! (Myślę, O języki wy powiedzcie to sercu, które nie może odpowiedzieć za siebie; To rozmyślające, tęskniące serce, które nie może wysłowić same siebie) 7. Ach, od dziecka, Ty wiedziałaś, Duszo w jaki sposób wszystkie dźwięki stają się moją muzyką; Moja matka śpiewająca kołysanki lub hymny; (Delikatne głosy, pamięci, kochane głosy, Ostatni z cudów, o najukochańsze głosy matki i siostry); Deszcz, rosnące zboże, wiatr wśród długich kłosów zbóż, Miarowe uderzenie fali o piaszczysty brzeg, Świerkot ptaka, ostry krzyk jastrzębia, Zew dzikiego ptactwa, lecącego niskim lotem nocą kierującego się na północ lub południe, Psalm w wiejskim kościółku lub wśród kępy drzew, na świeżym powietrzu w obozie, Skrzypek w tawernie, pieśń marynarzy, śpiewana na głosy, Ryczące bydło domowe, beczące owce, o świcie piejący kogut. 8. Wszystkie pieśni dzisiejszych lądów swym brzmieniem nachodzą mnie, Niemieckie melodie o przyjaźni, winie i miłości, Irlandzkie ballady, wesołe tańce, angielskie trele, Pieśni francuskie, szkockie dźwięki, a nade wszystko niezrównane włoskie kompozycje. Na scenie, z bladością na twarzy, z ponurą namiętnością, Stalks Norma, wymachuje sztyletem w ręce. Widzę nienaturalny błysk w oczach biednej zwariowanej Lucii; jej rozpuszczone czarne włosy, rozczochrane. Widzę Ernaniego spacerującego po weselnym ogrodzie, Wśród zapachów nocnych róż, promieniujący, trzyma swą młodą żonę za rękę, Słyszy piekielne wołanie, obiecany śmierć róg. Krzyżują się szpady i siwe włosy poniesione do nieba, Czysty elektryzujący bas i baryton świata, Duet puzonów, Libertad na wieki! Od gęstego cienia hiszpańskich kasztanów, Poprzez stare i ciężkie klasztorne mury, pieśń żałobna, Pieśń o straconej miłości, pochodnia młodości i życia stłumionego w rozpaczy, Pieśń umierającego łabędzia, złamane serce Fernanda. Otrząsając się ze swej niedoli, uratowana Amina śpiewa, Jej niewyobrażalna radość, zadowolenie, promienieje o poranku. (Nadchodzi pani dająca życie! Błyszczące ciało niebieskie, Venus contralto, matka płodności, Siostrę najwznioślejszych bogów, Alboni słyszę). 9. Słyszę ody, symfonie, opery, Słyszę w Wilhelmie Tellu muzykę wzburzonych i rozzłoszczonych ludzi; Słyszę Hugonotów Meyerbeera, Proroka lub Roberta, Fausta Gounoda lub Don Juana Mozarta. 10. Słyszę muzykę taneczną wszystkich narodów, Walc, wspaniałym rytmem, taktem kołysze się we mnie błogo, Bolero przy brzęku gitar i stukocie kastanietów. Widzę tańce religijne tradycyjne i nowe, Słyszę dźwięki hebrajskiej liry, Widzę krzyżowców maszerujących, niosących krzyż wysoko ,w wojskowym rytmie czyneli. Słyszę derwiszów mantry, przerywane oszalałymi okrzykami, Gdy wirują zawsze zwracając się w stronę Mekki; Widzę ekstatyczne tańce Persów i Arabów, Znowu w Eleusis, domu Ceres, widzę współczesne greckie tańce, Słyszę klaszczących w dłonie, gdy kołyszą ciałami Słyszę miarowe szuranie ich stóp. I jeszcze widzę stary taniec  korybantów, tańczący ranią się wzajemnie Widzę młodzież rzymską która przy dźwięku flażoletu ćwiczy rzucanie i łapanie broni, Gdy upadają na kolana i podnoszą się. Słyszę muezzina wzywającego do modlitwy ze szczytu muzułmańskiego meczetu; Widzę modlących się  (nie nakaz, nie kazanie, nie dyskusje, nie słowo, Lecz ciche nieznane, żarliwe, podniesione, rozżarzone  głowy, twarze w zachwycie). 11. Słyszę egipską harfę o wielu strunach, Starodawnych pieśni przewoźników znad Nilu, Święte cesarskie hymny Chin, Delikatne dźwięki królewskie ( dotykane drewno i kamień), Lub hinduskie flety i niepokojące brzękanie winy*, Grupę tańczących dziewczyn. 12. Gdy Azja, Afryka opuszcza mnie - Europa, porywa wypełniając; Olbrzymie organy i orkiestry, słyszę głosy z ogromnych zbiorowisk , Wzruszający hymn Lutra Eine Feste Burg ist unser Gott; Rossiniego Stabat Mater Dolorosa, Albo unoszące się wysoko w półmroku katedry ze wspaniałymi witrażami, Żarliwe Agnus Dei lub Gloria in Excelsis. 13. Kompozytorzy! Potężni mistrzowie! I wy, wspaniali śpiewacy ze starych krain -  soprany! tenorzy! basy! Do was nowy bard, wolny, kolędujący na Zachodzie, W pokłonach przesyła swe pozdrowienia. (Tacy prowadzili do ciebie o Duszo! Wszystkie zmysły, widowiska i przedmioty, zdążają do ciebie, Lecz teraz, wydaje mi się, dźwięk przewodzi wszystkiemu). 14. Słyszę doroczne śpiewy dzieci w katedrze św. Pawła; Pod wysokim sklepieniem ogromnej sali, wasze symfonie, oratoria Beethovenie, Haendlu lub Haydnie, Creation   boskość przepływa przeze mnie i opuszcza. Pozwól mi zatrzymać wszystkie dźwięki (szaleńczo zmagań się z płaczem), Napełnij mnie wszystkimi głosami wszechświata, Obdarz mnie ich drgnieniami – Natury także, Burz, wód, wiatrów, oper i chorałów, marszy i tańców, Ja was wszystkie przyjmę – spłyńcie we mnie. 15. Wtedy łagodnie przebudziłem się, Wyczekując przez chwile, nie dowierzałem muzyce z mego snu Przesłuchując wszystkie te reminiscencje burzy w jej szale, Wszystkie te pieśni sopranów i tenorów, I te ekstatyczne wschodnie tańce żarliwie pobożne, I słodka rozmaitość instrumentów i  brzmienie organów, I cały naturalny lament miłości i żalu i śmierci, I rzekłem do milczącej zaciekawionej duszy opuść łóżko mojej alkowy, Chodź, gdyż znalazłem sedno tego co tak długo szukałem, Chodźmy odświeżyć się w dniu, Radośnie odmierzając życie, idąc w świat, ten prawdziwy, Pokrzepieni na przyszłość przez nasz niebiański sen. Ponadto powiedziałem, Poprzez przypadek to czego wysłuchałaś o Duszo, to nie był szum wiatrów, Ani sen o szalejącym sztormie, ani bijące skrzydła rybitwy, Ani chrapliwy jej krzyk, Ani wokaliza jasnej słonecznej Italii Ani majestatyczność organów niemieckich, ani wielkie nagromadzenie głosów, ani dźwięki harmonii, Ani strofy mężów i żon, ani tupot maszerujących żołnierzy, Ani flety, ani harfy, ani trąbki obozowej; Ale dla nowych rytmów przeznaczonych dla ciebie, Wiersze, pomost od życia do śmierci, niewyraźnie tchnięte w powietrzu nocy, nieuchwytne, nienapisane, Które pozwalają nam w dzień iść odważnie naprzód i pisać. Salut Au Monde! 1. O, weź mnie za rękę, Walcie Whitmanie! Takie wirujące cudowności! Takie widoki i dźwięki! Wszystkie połączone w nieskończoność, jedno z drugim! Jedno odpowiada drugiemu – wszystkie dzielą ziemię ze wszystkimi. Co się w tobie rozrasta, Walcie Whitmanie? Jakie fale i ziemie dojrzewają?Jakie klimaty? Jacy ludzie i kraje są tutaj? Kim są te niemowlęta? Niektóre się bawią, inne drzemią. Kim są te dziewczyny? Kim są te zamężne kobiety? Kim są trzej starcy idący powoli z ramionami Splecionymi na szyjach? Co to za rzeki? Jakie to lasy i owoce? Jak nazywają się te góry, wznoszące się tak wysoko We mgle? Co to za mrowia mieszkań, wypełnione mieszkańcami? 2. We mnie szerokość geograficzna się poszerza, długość się wydłuża, Azja, Afryka, Europa są na wschodzie – Ameryce przeznaczony jest Zachód; Gorący równik obejmuje wypukłą ziemię; Ta obraca się na osiach północy i południa, te łączą ją; We mnie jest najdłuższy dzień – słońce wschodzi Pochylonymi pierścieniami – nie zachodzi przez miesiące, Wyczekuje na swój czas we mnie zorza polarna, Unosi się nad horyzontem i ponownie zachodzi. We mnie strefy, morza, katarakty, równiny, wulkany, archipelagi, Oceania, Austrazja, Polinezja i szereg Wysp Indii Zachodnich. 3. Co słyszysz Walcie Whitmanie? O poranku, Słyszę śpiew robotnika i żony farmera, W oddali słyszę odgłosy dzieci i zwierząt; Słyszę pełne emocji okrzyki Australijczyków ścigających dzikiego konia, Słyszę hiszpański taniec z kastanietami w cieniu kasztanów, przy dźwiękach Mandoliny i gitary, Słyszę gwar znad Tamizy, Słyszę żarliwe pieśni  francuskie o wolności, Słyszę melodyjne przyśpiewki starych poematów włoskiego gondoliera; Słyszę  straszną armię szarańczy w Syrii, gdy atakuje zboże i trawy, Słyszę, koptyjskie przyśpiewki przed zachodem słońca, w zadumie opadające na Czarną pierś Nilu czcigodnej, potężnej matki: Słyszę ćwierkot Meksykanina poganiającego muła i jego dzwoneczki. Słyszę, nawoływanie arabskiego muezina z wieży meczetu, Słyszę chrześcijańskich kapłanów przy ołtarzach ich kościołów, słyszę odpowiedzi basu i sopranu; Słyszę okrzyk Kozaka i głos marynarza dobiegający znad morza             Ochockiego. Słyszę sapanie niewolników pól kawowych, gdy w grupach maszerują,  skuci łańcuchami po dwóch, po trzech za ręce i kostki, Słyszę, Hebrajczyka czytającego księgi i psalmy, Słyszę zrymowane mity Greków i pełne mocy legendy rzymskie; Słyszę opowieść o boskim życiu i krwawej śmierci pięknego Boga, Chrystusa, Słyszę, jak Hindus uczy swojego ulubionego ucznia przypowieści o miłości i wojnie, pisanych trzy tysiące lat temu przez poetów a troskliwie przekazywanych dzisiaj. 4. Co widzisz Walcie Whitmanie? Kogo pozdrawiasz, kto to jest i kto ciebie pozdrawia jeden po drugim? Widzę wielki, okrągły cud, obracający się w przestrzeni, Na jego powierzchni małe gospodarstwa, wioski, ruiny, cmentarze, więzienia, fabryki, pałace, szałasy barbarzyńcy, namioty nomadów, namioty koczowników; Widzę zacienioną część, w  niej ludzie śpią, i część słoneczną po drugiej stronie, Widzę zadziwiające szybkie zmiany światła i cienia, Widzę odległe krainy, tak rzeczywiste i bliskie ich mieszkańcom jak mój kraj jest dla mnie. Widzę olbrzymie obszary wodne, Widzę szczyty górskie, widzę pasma Sierry i Andów, Widzę wyraźnie Himalaje, Chian Shahs, Altaj,  i Ghaty, Widzę  potężne szczyty Elbrusu, Kazbeku, Bazardżusi, Widzę Alpy Styryjskie i Alpy Kornijskie, Widzę Pireneje, Bałkany, Karpaty, a na północy – Dofrafields i wystający ponad morze wulkan Hekla. Widzę Wezuwiusza i Etnę, Góry Księżycowe i Czerwone  Madagaskaru, Widzę pustynie libijskie, Arabii i Azji, Widzę ogromne, groźne góry lodowe Arktyki i Antarktydy, Widzę oceany większy i mniejszy Pacyfik i Atlantycki Zatokę Meksykańską, morze brazylijskie i morze Peruwiańskie; Wody Hindustanu,  morze chińskie i Zatokę Gwinejską, Wody Japonii, piękną zatokę Nagasaki otoczoną górami; Widzę wybrzeża Morza Bałtyckiego, Kaspijskiego, Botnickiego, wybrzeża brytyjskie i Zatokę Biskajską, W jasnych promieniach słońca Morze Śródziemne i wyspy jedna po drugiej, Morze Białe i morze wokół Grenlandii. Widzę żeglarzy świata, Niektórych w objęciach sztormów, innych stojących na wachcie, Niektórzy dryfują bezradnie, inni cierpią na choroby zakaźne. Widzę żaglowce i parowce świata, niektóre zakotwiczone w portach, niektóre na pełnym morzu, Niektórzy  opływają Przylądek Dobrej Nadziei, drudzy Zielony Przylądek, a inni przylądki Guardafui, Bon lub Bajadore, Inni  kierują się na Dondra, inni na  Cieśninę Sundajską, inni na przylądek Łopatka, inni na  Cieśnię Beringa, Inni na przylądek Horn, inni płyną do Zatoki Meksykańskiej lub koło Kuby lub Haiti, inne do Zatoki Hudsona lub na morze Baffina, Inni przepływają przez cieśniny Dover, inni wpływają do Wash, inni do Zatoki Firth, inni okrążają Cape Clear, inni przylądek Lands End, Inni zmierzają do Zuyder Zee lub Szeldu, Inni, odwiedzają i opuszczają Gibraltar lub Dardanele, Inni ciężko torują swą drogę przez północne zaspy śnieżne, Inni płyną w górę lub w dół na Obi lub Lenie, Inni  Nigru lub Kongo, inni Indu Brahmaputry i Kambodży Inni czekają w gotowości w portach australijskich, Czekają w Liverpoolu, Glasgow, Dublinie, Marsylii, Lizbonie, Neapolu, Hamburgu, Bremie, Bordeaux, Haga, Kopenhadze, Czekają w Valparaiso, Rio Janeiro, Panamie. 5. Widzę sieci linii kolejowych świata, Widzę je w Wielkiej Brytanii, widzę je w Europie, je w Azji i Afryce. Widzę elektryczne telegrafy świata, Widzę strzępy wiadomości o wojnach, śmierci, stratach, zyskach, pasje mojej rasy. Widzę długie koryta rzek na ziemi, Widzę Amazonkę i Paragwaj, Widzę cztery wielkie rzeki Chin, Amour, Żółtą Rzekę, Yiang-tse i Perłową Widzę, gdzie płynie Sekwana i gdzie Dunaj, Loara, Rodan i Guadalquiver, Widzę  jak się wije Wołga, Dniepr, Odra, Widzę, jak Toskańczyk płynie w dół Arno, a Wenecjanin po Pad, Widzę greckiego marynarza wypływającego z Zatoki Egejskiej. 6. Widzę kolebkę starożytnego imperium Asyrii oraz Persji i tego w  Indiach, Widzę ujście Gangesu nad wysokim brzegiem Saukary. Widzę to miejsce idei Bóstwa wcielonego przez awatary w ludzką postać, Widzę miejsca sukcesji kapłanów na ziemi, wyrocznie, ofiary, bramini, sabianie, lamy, mnisi, mufici, egzorcyści, Widzę,  Druidów gdy spacerują po gajach Mony, widzę jemioły i werbeny, Widzę świątynie, gdzie umierały ciała Bogów, widzę stare symbole. Widzę, Chrystusa jedzącego wśród młodych i starych podczas ostatniej wieczerzy, Widzę, gdzie silny, boski młody człowiek, Herkules, służył  długo i wiernie, a potem zmarł, Widzę miejsce niewinne, bogate w życie i nieszczęśliwego losu pięknego syna nocy, atletycznego Bachusa, Widzę Knepha, ubranego na niebiesko, z koroną z piór na głowie, Widzę Hermesa umiłowanego, niespodzianie umierającego, mówiącego do ludzi; Nie płaczcie za mną, To nie jest mój prawdziwy kraj, żyłem wygnany z mojego prawdziwego kraju, teraz tam wrócę, Wracam do sfery niebieskiej, gdzie na każdego przyjdzie kolej. 7. Widzę pola bitew świata, rośnie na nich trawa kwiaty i kukurydza, Widzę ślady starożytnych i współczesnych wypraw. Widzę bezimienne mury, starodawne przesłania nieznanych wydarzeń i bohaterów kronik ziemskich. Wydarzenia, bohaterowie, zapisy ziemi. Widzę miejsca sag, Widzę sosny i jodły rozdarte przez podmuchy wiatrów północy, Widzę rumowiska granitowe  i klify, widzę zielone łąki i jeziora, Widzę kopce skandynawskich wojowników, kamieniami usypano je wysoko  na krawędzi niespokojnych oceanów, aby duchy umarłych zmęczone  ciszą grobów mogły wzbić się i popatrzeć na szalejącą  kipiel i odświeżyć się w burzach, bezmiarach, swobody działania. Widzę stepy Azji, Widzę kurhnany Mongolii, widzę namioty Kałmuków i Baskirów, Widzę koczownicze plemiona ze stadami wołów i krów, Widzę krainy płaskie, pocięte wąwozami, widzę dżunglę i pustynię, Widzę wielbłąda, dzikiego rumaka, dropa, owcę o grubym ogonie, antylopę i wilcze jamy. Widzę wyżyny Abisynii, Widzę stada kóz karmiących się i widzę figę, tamaryndę, daktylę, Widzę pola obsiane trawą abisyńską-pszenicą i miejsca zielone i złociste. Widzę brazylijskiego kowboja, Widzę Boliwijczyka wspinającego się na górę Sorata, Widzę Wacho* przekraczającego równiny, widzę niezrównanego jeźdźca z lasso na ramieniu, Widzę ponad pampasami zaganianie dzikiego bydłem dla ich kryjówek. *Wacho – król Longobardów w latach ok. 510–540. 8. Widzę regiony śniegu i lodu, Widzę bystrookiego Samojeda i Fina, Widzę łowcę fok w jego łodzi, unoszącego lancę, Widzę Syberyjczyka w sankach ciągniętych przez psy, Widzę łowców morświnów, widzę załogi wielorybników z południowego Pacyfiku i północnego Atlantyku, Widzę urwiska, lodowce, potoki, doliny Szwajcarii – pamiętam długie zimy i izolacja. 9. Widzę miasta świata i losowo staję się ich Mieszkańcem, Jestem prawdziwym paryżaninem,J estem mieszkańcem Wiednia, Petersburga, Berlina, Konstantynopola, Jestem z Adelaide, Sidney, Melbourne, Jestem z Londynu, Manchesteru, Bristolu, Edynburga, Limericku, Jestem z Madrytu, Kadyksu, Barcelony, Porto, Lyonu, Brukseli, Berny, Frankfurtu, Stuttgartu, Turynu, Florencji, Należę do Moskwy, Krakowa, Warszawy lub na północy w Christianii albo Sztokholmie, w syberyjskim Irkucku lub na jakiejś ulicy w Islandii, Wpadam do nich wszystkich i opuszczam je znów. 10. Widzę opary, wyziewy z niezbadanych krajów, Widzę  ludy dzikie, łuk i strzałę, zatrute ostrze, fetysz i obi. Widzę miasta afrykańskie i azjatyckie, Widzę Algier, Trypolis, Dernę, Mogadorę, Timbuktu, Monrovi, Widzę mrowie ludzkie Pekinu, Kantonu, Benares, Delhi, Kalkuty, Tokio, Widzę Krumana w jego chacie oraz Dahomejczyków i  Aszanti w swoich chatach Widzę Turka palącego opium w Aleppo, Widzę malownicze tłumy na targach w Chiwie i tych w Heracie Widzę Teheran, widzę Maskat, Medynę i piaszczystą pustynię, widzę karawany mozolnie się posuwające, Widzę Egipt i Egipcjan, widzę piramidy i obeliski, Patrzę na wykute historie, rejestr  podbojów królów, dynastie, wyryte na płytach z piaskowca lub na blokach granitowych, Widzę zabalsamowane mumie  owinięte płótnem,  w grobowcach w Memphis, leżą tam wielu stuleci,Patrzę na zabitego Tebańczyka,  o dużych oczach z szyją przekrzywioną na bok, z dłońmi złożonymi na piersi. Widzę wszystkich usługujących świata, pracujących w pocie czoła, Widzę wszystkich więźniów w więzieniach, Widzę defekty ludzkich ciał, ślepotę, głuchoniemych, idiotów, garbatych, wariatów, piratów, złodziei, zdrajców, morderców, żyjących z pracy innych, bezbronne niemowlęta i bezradnych staruszków. Wszędzie widzę mężczyzn i kobiety, Widzę  serdeczną przyjaźń między filozofami, Widzę konstruktywność mojej rasy, jej osiągnięcia, wytrwałość i pracowitość, pozycje społeczne, kolory skóry niecywilizowanych i cywilizacje, jestem wśród nich, mieszam się nimi bezkrytycznie, I pozdrawiam wszystkich mieszkańców ziemi. 11. Kimkolwiek jesteś! Córką lub synem Anglii! Pochodzisz z potężnych słowiańskich plemion i imperiów! Rosjaninem z Rosji! Jesteś czarnym, Afrykaninem z boską duszą, dużym, pięknie zbudowanym, o szlachetnych proporcjach, jesteśmy sobie równi! Ty, Norwegu! Szwedzie! Duńczyku! Islandczyku! Ty, Prusaku! Ty, Hiszpanie z Hiszpanii! Ty, Portugalczyku! Ty, Francuzko i Francuzie z Francji! Ty, Belgu! Ty, Holendrze, miłośniku wolności! (pochodzenie mam  holenderskie;) Ty, solidny Austriaku! Ty, Lombardzie! Węgrze! Czechu! Chłopie ze Styrii! Ty, sąsiedzie znad Dunaju! Ty, robotniku znad Renu, Łaby lub Wezery! Ty, pracująca kobieto także! Ty, Sardyńczyku! Bawarczyku! Szwabie! Sasie! Wołosie! Bułgarze! Ty, Rzymianinie! Neapolitańczyku! Ty, Greku! Ty, zwinny matadorze na korridzie w Sewilli! Ty, góralu żyjący swobodnie na Taurusie lub Kaukazie! Ty, pastuchu, pilnujący pasących się klaczy i ogierów! Ty, pięknie zbudowany Persie w galopie strzelający z łuku do tarczy! Ty, Chińczyku i Chinko w Chinach! Ty Tatarze w Mongolii! Wy, kobiety świata, wypełniające swe obowiązki! Ty, Żydzie wieczny tułaczu, podstarzały, podejmujący ryzyko, aby jeszcze jeden raz stanąć na ziemi syryjskiej! Wy, wszyscy inni Żydzi, czekający we wszystkich krajach na waszego Mesjasza! Ty, Armeńczyku pełen zadumy rozmyślający nad dopływem Eufratu! Ty, wpatrujący się w ruiny Niniwy! Ty, wspinający się na górę Ararat! Ty, pielgrzymie o obolałych stopach, witający odległe błyszczące minarety Mekki! Wy, szejkowie rządzący swoimi rodzinami i plemionami wzdłuż drogi od Suezu aż do Bab-el-mandeb! Ty, plantatorze oliwek uprawiający je na polach Nazaretu, Damaszku- lub nad jeziorem Tyberiadzkim! Ty, handlarzu z Tybetu, handlujący w głębi lądu lub targujący się w sklepach Lhassy! Ty, Japończyku lub Japonko! Ty, żyjący na Madagaskarze, Cejlonie, Sumatrze lub Borneo! Wy, wszystkie kontynenty, Azja, Afryka, Europa, Australia, bez różnicy z którego miejsca! Wy, wszyscy z niezliczonych  archipelagów morskich! I wy, ze wszystkich następnych stuleci, mnie słuchacie! I wy, wszyscy i każdy, kogo nie wymieniłem, was to też dotyczy! Żyjcie sto lat w zdrowiu i szczęściu, najlepsze życzenia ode mnie i Ameryki! Każdy z nas jest potrzebny! Każdy z nas jest w niczym nieograniczony – każdy z nas ma  prawo aby tutaj być, Każdy z nas ma odwieczne prawo bycia na ziemi, Każdy z nas tutaj jest tak samo boski jak każdy inny. 12. Ty, Hotentocie z mlaskającym językiem! Wy, hordy włochate! Wy, niewolnicy zlani potem lub zalani krwią! Wy, ludzkie postacie, z nieprzeniknionym, przerażającym wyrazem twarzy brutali! Ty, biedny koboo, wzgardzony przez wzgardzonych, patrzących z góry na twój łamliwy język i duchowość! Ty, karle z Kamczatki,, Grenlandczyku, Lapończyku! Ty, Aborygenie, nagi, czerwony, okropny, z wystającą wargą, pełzasz za jedzeniem! Kafrze, Berberze, Sudańczyku! Ty, wychudły, nieokrzesany, niewykształcony Beduinie! Ty,  zakażony tłumie w Madrasie, Nankinie, Kaubulu, Kairze! Ty, prymitywny wędrowcze z Amazonii! Ty, Patagończyku! Ty, Fidżyj- czyku! Każdego z was i wszystkich razem was szanuję! Złego słowa przeciwko wam i miejscu waszym nie powiem! (W odpowiednim czasie się spotkamy, gdy on nadejdzie). 13. Moja dusza przeleciała nad ziemią ze zrozumieniem i determinacją. Szukałem równych  sobie  i kochanków i znalazłem ich gotowych czekających mnie we wszystkich krajach. Myślę, że jakaś boska moc zrównała mnie z nimi. Wy, mgły, myślę, że uniosłem się z wami, uleciałem na dalekie kontynenty i opadłem nie bez powodów, Wydaje mi się, że razem z wami  wiałem wiatry; Wy, wody, razem z wami obmywałem wszystkie brzegi, Byłem w każdym korycie rzeki, w każdej cieśninie na globie, Stałem mocno na półwyspach i w górach wysokich krzycząc; Salut au Monde! Do któregokolwiek z miast światło lub ciepło dociera, ja także tam dotrę, Do którejkolwiek z wysp dolatują ptaki, ja także  tam  dolecę. Do was wszystkich w imieniu Ameryki. Wysoko prostopadle rękę podnoszę, czynię znak, Dla wszystkich po mnie abym zawsze był widoczny We wszystkich miejscach i domach ludzi. przełożył Adam Lizakowski. Pierwodruk poematu; Miesięcznik Społeczno- Kulturalny "RAZEM", San Francisco, 1987. Copyright: Adam Lizakowski; San Francisco, Chicago, Pieszyce, 1988 r. DUMNA MUZYKA BURZY Poemat ten został po raz pierwszy opublikowany jako Proud Music of the Sea-Storm w miesięczniku "Atlantic", w roku 1869. Do redakcji przekazał go osobiście Ralph Waldo Emerson robiąc przysługę Whitmanowi. Poemat ten został potem włączony do tomu Leaves of Grass, już ze zmienionym tytułem. SALUT AU MONDE! Poemat Salut Au Monde  (Pozdrowienie dla świata) został opublikowany jako Poem and Salutation w Leaves of Grass (1856), a obecny tytuł nadano mu w 1867 roku. Poetycka litania naszpikowana setkami pytań i rzeczownikami jest formą kolokwium. Autor sprawdza wiedzę czytelnika z geografii, historii, mitologii, muzyki, literatury, etnografii, itd., Poemat rozpoczyna się żądaniem: O, weź mnie za rękę, Walcie Whitmanie! i pytaniem: Co się w tobie rozszerza, Walcie Whitmanie?  Odpowiedzią na to są długie wyliczanki tego, co poeta widzi i słyszy na całym świecie, oraz stwierdzenie: Moja dusza przeleciała nad ziemią ze zrozumieniem i determinacją. Szukałem równych  sobie  i kochanków i znalazłem ich gotowych czekających mnie we wszystkich krajach. Myślę, że jakaś boska moc zrównała mnie z nimi. Walt Whitman absolutny zarozumialec i  geniusz celebruje różnorodność świata i jego wzajemne powiązanie wszystkiego ze wszystkim: ludzi i ich kultury, niby tak różnorodnej, ale bardzo podobnej do siebie. Wszyscy mamy tak bardzo różne doświadczenia życiowe, jesteśmy inni,  a jak bardzo jesteśmy podobni do siebie. Poeta zachęca wszystkich ludzi do wzajemnego szacunku. Każdy z nas jest piękny i godny miłości. MUZYKA A WALT WHITMAN W kwartalniku „Walt Whitman Quarterly Review” poświęconym życiu i twórczości poety znajdujemy esej dotyczący wrażliwości i zrozumienia przez niego muzyki.  Pod koniec lat 40. i przez lata 50. XIX wieku Whitman był aktywnym uczestnikiem koncertów i oper. Wtedy to pracował jako reportera dla pisma „Brooklyn Daily Eagle”. Praca ta  dała mu wiele okazji do przedstawienia swoich muzycznych doświadczeń i reakcji na łamach pisma. Ponieważ nie był szkolony w technicznych aspektach teorii muzyki,  swoje recenzje z wydarzeń  muzycznych często pisał jak przemyślenia własne i osób mu bliskich. W recenzji spektaklu La Favorita opublikowanym w Eagle Whitman odtwarza własną walkę o zrozumienie znaczenia muzyki. Próbuje przypisać określone znaczenia arii tenora z ostatniego aktu, ale ostatecznie musi uciekać się do prostego „Listen” jak same dźwięki (zawsze obrazowane w kategoriach oceanicznych) komunikują się, ich znaczenie poza sferą słowa. Poeta wyznaje, że cieszy się, że nie rozumie słów tenora, ponieważ to muzyka jest ważniejsza niż słowa, to muzyka wyznacza znaczenie słów. Stawia pytania, które później sam odrzuca; (Czy tenor modli się tak z wielką pasją dla spokoju  ducha? Czy historia jego miłości, to już wrak uczuć?). Próbuje nadać konkretne znaczenie językowi, ale robi to w sposób bardzo ogólny.  (Mayhan) Jak zostało już powiedziane, poemat The Proud of Music został napisany i ogłoszony drukiem już pod koniec życia poety. Muzyka zawsze mu towarzyszyła i to, że nie zawsze ją rozumiał w jego przypadku nie ma większego znaczenia. W tym poemacie wywołuje w czytelniku wrażenie, że muzyka jest tak samo potrzebna do życia jak powietrze, którym oddychamy. Muzyka zawiera wszystko i narodziny dnia i śmierć, lamenty ze „słodkimi fletami i skrzypcami”. Cokolwiek by o Whitmanie nie napisać, trzeba mu wierzyć, że czuł muzykę, ona była w nim, on we wszystkim ją słyszał. Song of Myself ma strukturę  skomplikowanej wizji snu, tylko ta „wizja” składa się z dźwięków, nie obrazów. Cały świat i jego ludzie są wyobrażeni dźwiękiem; wszystkie zakątki świata są reprezentowane w tym obszernym katalogu muzyki ludzkości. Whitman nie tylko wymienia dorobek muzyczny ludzkości, ale sięga chętnie po przyrodę, deszcz, wodę, burze, drzewa, fale morskiej, słowem odgłosy natury. Wszystko to słyszy „specjalnym uchem”, które jest także wyczulone na krzywdę ludzką i hałasy dnia/życia codziennego. To głęboka struktura muzyczna, a nie słowa w tym poemacie czynią z Whitmana „nowego barda” , który nie tylko mówi, ale i śpiewa. Tak przedstawia się poeta, w tym poemacie, zresztą nie po raz pierwszy. Ten symboliczny muzyczny wewnętrzny porządek w poemacie autor osiąga też w poezji. Kiedy budzi się ze swojego muzycznego snu i przypomina sobie to, co usłyszał („głosy wszechświata”), zdaje sobie sprawę dokładnie, do czego dąży również jego poezja. Adam Lizakowski Walt Whitman (1819-1892) – amerykański poeta, dziennikarz i eseista, powszechnie uznawany za twórcę nowoczesnej poezji amerykańskiej. Urodzony na farmie na Long Island w stanie Nowy Jork, był praktycznie samoukiem. Pracował jako nauczyciel, dziennikarz i redaktor związany głównie z partią demokratyczną. W czasie wojny secesyjnej opiekował się rannymi żołnierzami i podziwiał Abrahama Lincolna, co mocno wpłynęło na jego twórczość. Jego najważniejszą publikacją jest zbiór wierszy Źdźbła trawy z 1855 roku.

  • Tongo Eisen-Martin – wiersz (audio)

    czyta Arek Detmer Bez twarzy Przewodnik po napadzie na ciebie On też jest Papieros mówi: „zobacz, jak rozprawiłem się z twoim milczeniem.” Woda na okup, złoto w materacu – Jak się zdaje, cała dekada pójdzie na pracę nad akcentem Woda na okup, złoto w materacu – Lokalny sklep ma zdechnąć Jak się zdaje, gry wojenne Wszystkie te języki przetrząsają śmieci Początek masowej zagłady Zaczyna się i kończy W restauracyjnych toaletach Z których jedni korzystają, A drudzy je czyszczą „mówisz, że na niebie jest szmata?” – czeka na ciebie. tak – napisaliśmy scenę zbudowaliśmy scenografię Powinniśmy byli się wpasować. Praca w magazynie jest dla komunistów. Ale dziś więcej przedsionków i korytarzy wchodzi w nasze życie. Dziś pogwizdywanie jest mniej radosne, a drut kolczasty też zatłoczony. Mój drogi, jeśli to coś nie jest miastem, jest więzieniem. Jeśli ma więzienie, jest więzieniem. Nie miastem. Kiedy spacerniak zabiera głos w kwestii armii, wszystkie spacery mają miejsce poza ciałem. Drogie życie po lewej Malarstwo średniowieczne po prawej Nic z tego nie robi wrażenia Wyhodowani ludzie żyją jak powietrze Dostałeś pięć minut żeby się nauczyć jak przejrzeć tę bryzę Kiedy przekrzywia się maska, Drut kolczasty staje się podłogą Drut kolczasty staje się dachem Dwanaście metrów w górę jest nie do pokonania Kiedy maska pęka na pół, uważaj, w którą stronę podąża wzrok. Zniszczyli świat, żeby każdemu dać tę samą przedakcję Patrzymy, jak miasto Gary w Indianie siłą wbija się w niebo Stare centy na wiatr. Żeby poczuć wiatr zanim kaptur pójdzie w górę i nad ból głowy. Centy trzymają się razem (drwiąc z wszelkich ambicji). Centy ściśnięte razem to pierwsza gazeta, jaką czytałem. To oraz mieszkająca w witrynie sklepu armia która zawsze nas zawodzi. „przypomnij o czym rozmawialiśmy?” narrator zapytał cmentarz – równo dziesięć minut – odparł cmentarz –pogrzeb trwał równe dziesięć minut – „nigdy więcej nikomu tego nie mów”, z powagą odrzekł narrator „Obwinisz mnie za lata 1990-te?” – całe ich trzydzieści lat – „To dlaczego mam odróżnić sen od satyry?” piramida lokalnych sklepów zwaliła się nam na głowy – zginęliśmy na miejscu ten budynek chce wdrapać się na inny, i z niego skoczyć – to decyzje centrum miasta gdzieś na tej planecie jest 7. sierpnia i zstępujemy po rdzy, myśląc: „jeszcze jeden musi pójść ze mną” „Co wyparowało na ziemi, po to byśmy mogli zostać posłani z powrotem” Dyrygent umysłów Kontroluje symfonię miasta Prowadzi dusze w śpiew On też jest przełożył Adam Zdrodowski Tongo Eisen-Martin (ur. 1980) – amerykański poeta i aktywista. Autor czterech książek z wierszami: Someone’s Dead Already (2015), Heaven Is All Goodbyes (2017), Waiting Behind Tornados for Food (2020) oraz Blood on the Fog (2021).

  • Elizabeth Bishop – wiersz 

    Syn marnotrawny W ogromnym smrodzie odchodów syn miał swoje leże zbyt blisko świńskich wyziewów i bujnej szczeciny, jak swojej winy, na zgniłej podłodze, jak zwierzę w chlewie oklejonym na metr gładkim, jak szkło gnojem. Miały jasne rzęsy, dumnie ruszały ryjami, wesoło za nim patrzyły, oczami niewinnych, nawet na maciorę, która zjada swoje młode, pochylony aż do mdłości drapał ją po głowie. O świcie po pijatyce cieszył się czasami – schowawszy piwo za deski z obawy przed stróżem – widokiem błota w zagrodzie, było cynobrowe, słońce w kałużach płonące tak go pocieszało, że był pewien, że wygnanie zniesie, choćby miało o rok się przedłużyć albo potrwać jeszcze dłużej. Lecz pod gwiazdami rozważał napomnienia Boże. Co wieczór, bogaty rolnik, który dał mu pracę, wchodził pozamykać krowy i konie w oborze, gdzie zwisały nad boksami gęste chmury siana z widłami: wystającymi z nich błyskawicami; świnie czuły się bezpiecznie i swojsko, jak w Arce, bo wyciągały racice i smacznie chrapały. Lampa jak słońce odchodzi, pojawia się z rana, kładąc na klepisko światło w kształcie aureoli. Gdy niósł wiadro, stopy mu się na desce ślizgały, kulił się, bo nietoperze machały skrzydłami, dygotał w środku, nie mając nad sobą kontroli, przez wstrętny dotyk. A jednak zmagał się z myślami, nim wrócił do domu; głód mu zostać nie pozwolił. przełożył Jacek Świerk Elizabeth Bishop (1911-1979) – amerykańska poetka, tłumaczka, powieściopisarka, uważana za jedną z najważniejszych poetek anglojęzycznych XX w. W latach 1929-1934 studiowała w Vassar College. Po studiach zaprzyjaźniła się z czołowym poetą nurtu konfesyjnego, Robertem Lowellem, który wywarł na nią wielki wpływ. W 1956 otrzymała Nagrodę Pulitzera za tom North & South - A Cold Spring. Mieszkała w Nowym Jorku, Paryżu, San Francisco, Meksyku. Szesnaście lat spędziła w Ouro Preto w Brazylii, potem powróciła do Bostonu, gdzie mieszkała do końca życia.

  • Anthony Hecht – dwa wiersze

    Światła! Więcej światła! Heinrichowi Blucher i Hannie Arendt Spisane przed egzekucją w kazamatach wieży Tower Te rozpaczliwe wersy, wtedy, nim go wlekli W bólu na stos, śmiało uległ, oznajmiając: Wzywam Pana mego na świadka, że jestem bez winy A nie był pozbawiony męstwa, choć śmierć była straszna, Nie zapłonął na czas, worek prochu w ogniu. Jego nogi - jak osmalone drągi, całe w bąblach Czarnego tłuszczu, pękających, gdy wołał o Światło Świecy Poza tym, to wcale nie był najokrutniejszy przypadek; Wskazując choćby, na jego nieodżałowaną godność; Zatem, odbyły się modły, w imię Chrystusa, Który nas wszystkich, w świetle oświeconej duszy, sądzi Przenosimy się teraz, na skraj lasu w Buchenwaldzie tam, trzem mężczyznom kazano wykopać prosty dół w który - zepchnięto Żydów dwóch by żywcem, ich zakopał - ten trzeci – Polak Zza góry, z Weimar, nie doszło z (Goethego) krypty żadne światło ani nie pojaśniało niebo nagle. Polak odmówił, śmiało? Pistolet Luger wsunął się w kaburę ciaśniej Padł rozkaz, by z Żydami, Polak - zamienił się miejscami Ich dusze - już ogołocone spowszednieniem śmierci. Warstwa po warstwie, ziemia podchodziła mu do gardła. Aż kiedy tylko wystawała głowa, dostali rozkaz, By go wykopać, i zająć jego miejsce, już bez szpadli Nie ma. Nie ma już, światła w niebieskich polskich oczach Kiedy skończył, wypucowany but, dokładnie ubił, ziemi piędź Pistolet Luger wysunął się z kabury, bez oporu I Polak z kulą w brzuchu, w godzinę, wykrwawił się na śmierć. Zabrakło modłów, i kadzideł w tej godzinie Nawet po latach, kolejne nieme dni, mijały Duchy pieców, w rześkim powietrzu, przesiewają resztki imion By zatrzymać wzrok na jego oczach w czarnej sadzy. Widzę was Na tym polega, nasza żałosna zabawa: Gdy ja odliczam do dziesięciu – inni znikają. Tak czy owak, jej wynik – to przesądzona sprawa. Dla jednych, celem jest siła i godna postawa. Chcąc podziwu, lub uznania, uważają Że na tym polega, nasza żałosna, zabawa. Innym, imponuje jedwab, blichtr i sława. Niektórzy, rezygnują i by ratować dumę, się cofają, - Tak czy owak, rezultat - to przesądzona sprawa. Są tacy, co twierdzą, że kondycja świata jest plugawa I w udręce ciała, odnajdują spokój duszy, odżywają. Na tym (też) polega nasza, żałosna, zabawa. Trening skruchy i pokuty, czy coś, pomaga? Opanować strach, gdy bramy piekieł się przed nami otwierają? Tak, czy owak, rezultat - to przesądzona sprawa. Jak badania szans wskazują - czeka nas trudna przeprawa, Choć wszyscy, tę myśl zgodnie podważają, Na tym polega, nasza żałosna, zabawa. Tak, czy owak, wynik - to już przesądzona sprawa. przełożył Jerzy Bartonezz Anthony Hecht (1923-2004) – amerykański poeta. Jego twórczość łączy głębokie zainteresowanie formą z żarliwą chęcią skonfrontowania się z okropnościami historii XX wieku, zwłaszcza z II wojną światową, w której brał udział, i Holokaustem.

  • Aitana Monzón – dwa wiersze (audio)

    czyta Arek Detmer Tam, gdzie przejście Widzę w wiadomościach młodą kobietę, która przekracza Río Grande z dwójką swoich dzieci. Jeśli podniesie się woda, będzie to szczęście tych, którzy przejdą. Rzeka przypomina mi przejście: wiatr, który wieje, macierz, która zapewnia pożywienie. Tam, gdzie jest przejście, tam będzie też wieczne szczęście. Mimo że teraz go nie ma, będziemy kształtować je aż do siódmego pokolenia. Tam, gdzie jest przejście, umiera granica. Europejscy mężczyźni ograniczyli nas binarnością: mężczyzna/kobieta dobro/zło białe/czarne czyste/brudne chrześcijańskie/nieczyste indiańskie/kolonizatorskie Dalej, poza granicą, istnieje las taki, jak na starych pocztówkach: ulistnione drzewa, kanadyjskie liście grzebiące irokeskie osady tam, gdzie ziemia jest niema, gdzie ponad zaokrąglonymi baldachimami słyszy się orkiestry, a stopy to nic innego jak pnącza, korzenie, które przecinają to, co liściaste. Rozpoznaję tajgę i rdzeń. Na przelewie wody są kojoty o żółtych plecach, pustułki i rudziki, które nie wiedzą też, co oznacza granica. W tym przecięciu się owadów, skala wymieszana z saletrą zgaduje, że kilka czerwonych śladów to tropy winnebago. Przywołałam trickstera: być może te białe dłonie pływały dalej niż krańce. Stary Walt ukazuje mi się ze swoją kwitnącą brodą, jakby dzwoniły w jego ustach nasiona języków, które umarły (w angielskich rękach). Jest taka metafora Emersona, która pochłania tę chwilę pełności: Widziałem przekracza moje ciała w szklanym oku. Kontemplowałem materię, to, co życie mi oferuje i jego odwrót. Czy jestem poetą, którego szukają? Czy mógłbym być Bogiem, Synem Bożym, Człowiekiem? Mogłabym być matką Ich wszystkich? albo czy są inne oczy, rozrzucone po kontynentach? Woda wlewa się we mnie jak zapożyczenie pomiędzy różnymi cywilizacjami. Biała, amerindianka czy trickster, zostawiam ze sobą wszelką nomenklaturę. Spójrz jak rzeka przebiera się za berdache. Smutne, jakże smutne było dorastać na jałowych europejskich pustyniach. Jeśli zanurzę się tutaj, dam swoją rękę wujaszkowi Waltowi i w naszych dwóch przezroczystych sferach pomylą nas z włóknem mchu, z niepoznaną częścią lasu. Jak ważne jest praktykowanie ptasiej ciszy. Young spartans exercising Było nas dziewięciu - skłonnych, na ziemi by dać się jedni drugim. Nie chodziliśmy nago ani nasze piersi nie były ofiarą. Nie nauczyłem się. Nie wiedziałem, jak zatrzymać to, co było moje i ładne. Było słońce. Było to w słońcu sierpnia, w którym przeleciał ptak i jego pieśń była tym, co jeszcze możesz zobaczyć - jego procą. Istnieć i nie istnieć i już nie cierpieć samotności samej w sobie. Ciało tamtego młodzieńca -który już nie, nie skakał- lśniące nad Spartą. [Degas] przełożył Krzysztof Katkowski Aitana Monzón (ur. 2000) – studiuje anglistykę na Uniwersytecie w Saragossie. Jako prelegentka brała udział w sympozjach poświęconych literaturze i opublikowała zbiory poezji Dormir à la belle étoile (Amarante) i La civilización no era esto (IV Premio ESPASAesPOESÍA). Jej teksty pojawiają się w międzynarodowych/narodowych czasopismach i antologiach, takich jak “Casapaís”, “Zenda”, “Traslapuente” i “El coloquio de los perros”. Obecnie prowadzi badania nad poetyką palimpsestową i ekopoezją.

  • Sylvia Plath - Krawędź

    Krawędź Ta kobieta jest perfekt. Jej martwe Ciało jakby uśmiecha się spełnione, Jak wizja greckiego fatum Fałdami, toga spływa Jej bose Stopy niby mówią: To już koniec, przebyłyśmy tak wiele. Każde martwe dziecko skulone, biały wąż, Każde przy małym Dzbanku mleka, już pustym. Ona ułożyła Je z powrotem w swym ciele jak płatki Stulonej róży, gdy ogród Zamiera i jak krew ciekną zapachy Ze słodkawych krtani nocnych kwiatów. Księżyc nie ma powodu do smutku, Gapiąc się spod trupio-białego kaptura. Przyzwyczaił się już do tych rzeczy. Jego czernie wciągają i łamią. przełożył Jerzy Bartonezz Sylvia Plath (1932-1963)– amerykańska poetka, pisarka i eseistka. Chorowała na zaburzenie afektywne dwubiegunowe, co miało bardzo duży wpływ na jej życie. W latach 50. ubiegłego wieku wyszła za mąż za poetę Teda Hughesa, z którym miała dwójkę dzieci. Zmarła śmiercią samobójczą.

  • John Ashbery – trzy wiersze (audio)

    Czyta Gabriela Czyżewska-Detmer Koniec świata Czasami to zajmuje więcej czasu, niż chcieliśmy przeżyć - z tymi właśnie ludźmi. Czasami jest całkiem ciekawie. Mogę Ci tylko powiedzieć jak przyhamować nadmiar przypadków. Życie jest cudne. Gdy czekamy na zajebiste życie. Kundle i reszta żywych istot dowodzą pewnie, jakie jest pieskie. Przyszłość jest niczym duch. Przeszłość - mówi się - jest mechaniczną kukłą Nie śmiercią; jedną z jej pomagierów. Morze w mojej estymie, to życie błyszczy całym marzeniem jakie zdoła wchłonąć. Kiedyś było mnie pełno wszędzie. Kiedyś, jak dobrze pójdzie, podrepczę jeszcze na plac kupić woreczek czereśni, pozdrowić starych kolesi. Odległa farma Gdzieś tam obcy ktoś w twoją stronę szaleńczo gna, Bez wytchnienia jest w drodze dzień i noc, Przez zamiecie i pustynny żar, w ulewach, przesmykami. Ale czy wie gdzie cię odszukać ma, Jak ma rozpoznać twoją twarz, Ofiarować ci ten przyniesiony dar? Choć nic tu prawie nie rośnie, Spichrze pękają w szwach, Worki zbóż spiętrzone pod sam dach. Słodycz strumieniami spływa i dorodne ryby; Ptactwo przesłania niebo. Czy wystarczy Że świeży chleb i sól czeka na stole nocą Że myślimy o nim niekiedy Czasami, ale zawsze, zmieszani, niepewni? Paradoksy i oksymorony Ten wiersz bada język na elementarnym poziomie. Spójrz, jak mówi do ciebie. Patrzysz przez okno Albo tylko udajesz niepokój. Jest twój i nie jest Mijasz go i on ciebie mija. Tak się wzajem mijacie. Ten wiersz jest smutny, bo chce być twój, a nie może. Czym jest elementarny poziom? Jest tym i czymś więcej Dokładając do całego schematu tej gry. Gry? Chyba tak, choć uważam grę za coś Głębszego, ponad wydumany gorset roli - Jak łaski, udzielanej w letnie nudne dni Bez uzasadnienia. Bez ograniczeń. I nim zauważysz Przepada w mgiełce i stukocie maszyny do pisania. Zagrana jeszcze raz. Myślę, że istniejesz tylko Żeby mnie w to wciągnąć, na twoim poziomie, by zaraz zniknąć Albo zmienić punkt widzenia. A ten wiersz Usadowił mnie wygodnie przy tobie. Ten wiersz - to ty. przełożył Jerzy Bartonezz John Ashbery (1927-2017) – amerykański poeta. Obok Franka O'Hary, Kennetha Kocha i Jamesa Schuylera, centralna postać „szkoły nowojorskiej”. Opublikował blisko dwadzieścia książek poetyckich, zdobywając najważniejsze wyróżnienia literackie w Stanach Zjednoczonych (m.in. National Book Award, National Book Critics Circle Award i Nagrodę Pulitzera).

  • Louise Glück – sześć wierszy

    Dzika jabłoń To nie jest księżyc, mówię ci. To te kwiaty rozjaśniają ogród. Nie znoszę ich. Nie znoszę ich tak samo jak seksu, jak ust mężczyzny duszących moje usta, mężczyzny nade mną i tych mimowolnych łez, głębokiego poniżenia w istocie związku – Dziś wieczorem mam w głowie i słyszę to pytanie i gotową już odpowiedź scaloną w jednym dźwięku coraz głośniej i głośniej rozdzieloną na platońskie połowy zmęczone animozje. Widzisz to? Daliśmy się oszukać. A zapach dzikiej jabłoni snuje się przez okno. Jak mogę tak leżeć? Jak mam być beztroska gdy w świecie panuje ta ohydna woń. Monolog o dziewiątej rano „Wcale nie jest łatwo, o ten nastrój Do tego cantabile. Pożycie Z nim było gorączką od początku. Od szesnastu lat. Przez szesnaście lat siedziałam I czekałam, aż się polepszy. Śmiechu warte. Pomyśl, jak tylko śniłam, żeby odpłynąć w niebyt Albo, aż on znów się zakocha, i zacznie wylewać swe pomyje Na kogoś innego. Chyba tak właśnie jest. Myślę, że poczułam nieobecność, gdy dziś zostawił swoje sadzone Jajko, co gapi się, niczym stygnące oko; i nie tknął grzanki. Ostatnia posługa Ciemność jaśnieje, pomyśl, za twego życia. Jesteś tu – osłonięty czystą korą, spływasz przez splątane szuwary, pola otulone bawełną. Jesteś wolny. Rzeka pachnie liliami, widać zarośla, pędy, młode palmy. I teraz cały przestrach zanika: światło obdarza cię troską, czujesz przychylność fal gdy rozpościerasz ramiona tuż nad wodą; Przekręcony jest już klucz miłości. Wytęż swe siły – to jest święty Nil, słońce tak mocno lśni, gdziekolwiek się udasz czeka cię pomyślność. Wiersz o miłości Zawsze można do czegoś wykorzystać ból. Twoja matka dzierga. Szalik za szalikiem, jakaś inna czerwień. Robione na Święta; było ci w nich ciepło gdy kolejny raz wychodziła za maż, mając cię przy sobie. Jak to mogło działać, gdy przez wszystkie lata zachowała owdowiałe serce tak jakby ten martwy miał wrócić. Nic dziwnego, że jesteś jaki jesteś, wystraszony krwią, a twoje kobiety, jak jedna po drugiej, szklane ściany. W matni Powiedziałam, „Słuchaj, aniele, daj mi już skończyć z tym” Powiedziałam, „Uwolnij mnie od tego świństwa, tej codziennej dawki Przemocy przy owsiance, przemocy Przy wódce z sokiem pomidorowym nocą Od twoich billets doux złożonych pośród kiczowatych bibelotów.” Zostałam tylko po to, żeby ci oddać, tego pomroku Doglądałam jego anemię i zmywałam gary Przez cztery miesiące – brutalne bez umiaru Typowe narzeczeństwo. Ależ, mój drogi, mój drogi, Gdy teraz śnię o twoich włosach i zarysie dłoni To właśnie, obrazu tej matni Mi brak. Jak w szachach. Rozum kontra Rozum. Klacz Co takiego daje ci klacz Czego ja nie mogę ci dać? Patrzę na ciebie kiedy jesteś sam, Kiedy cwałujesz w pole za mleczarnią, Twoje dłonie ukryte na karku klaczy Ciemnej grzywie. Nagle rozumiem twój powód milczenia: Pogardę, nienawiść do mnie i małżeństwa. A jednak Pragniesz mego dotyku; przywołujesz Tak jak robią to ptaki, ale kiedy przyglądam się tobie widzę, że Nie ma dzieci w twoim ciele. Więc co tam jest? Chyba nic. Myślę. Tylko pośpiech. By umrzeć nim ja umrę. We śnie, widziałam cię jadącego konno Przez wyschnięte pola, a potem Zsiadłeś: i szliście razem blisko; W mroku, nie tworzyliście cieni. Czułam jednak, że podchodzą do mnie Skoro nocą chodzą wszędzie Mają swoje prawa. Spójrz na mnie. Myślisz, że czegoś nie rozumiem? Czym jest to zwierzę Jeśli nie drogą rozstania z tym życiem? przełożył Jerzy Bartonezz Louise Glück (1943-2023) – amerykańska poetka i eseistka, laureatka literackiej Nagrody Nobla w 2020 roku. Dokonując porównań z innymi pisarzami, Noblowska Akademia podkreśliła, że Louise Glück przypominała XIX-wieczną amerykańską poetkę Emily Dickinson w jej „surowości i niechęci do przyjęcia prostych zasad wiary”. W ciągu swojego życia Louise Glück opublikowała łącznie 12 zbiorów poezji i esejów.

  • Charles Simic – trzy wiersze

    Lud i kapitał Wygoda motelowego łóżka Na którym kochaliśmy się Bez wahania przekonuje mnie Jak miażdżący jest kapitalizm. Myślę, że w fabryce materacy Robotnicy są szczęśliwi dzisiaj. W niedzielne popołudnie mają pracę Jak my, nadgodziny, bez dopłaty Sposób w jaki rozkładasz nogi Jednocześnie wyciągając po mnie dłoń Rozbudza we mnie myśl o Rewolucji, Czerwonych flagach, szarży tłumu Ktoś właśnie wspina się na beczkę Przemawiać, gdy już pałac płonie, W pełni świateł, dyktator Ku śmierci robi krok z balkonu. Krwista Pomarańcza Tak krwista jest, jakby koniec świata był już bliski. Wiem - idzie deszcz. Ptaki ucichły w parku. Nic nie jest takie jak się zdaje, Nawet my. Na naszej ulicy rośnie drzewo tak ogromne Że wszystkich może ukryć pośród liści. Ubrania - na nic. - Czuje się stary jak karaluch. Jakbym był pasażerem upiornego statku. Za drzwiami nawet nikt nie westchnie. A gdyby nam podrzucono niemowlę w progu? Pewnie śpi mocno. Wszystko chybocze, na ostrzu wszystkiego Uśmiechając się pobłażliwie. - To z powodu obrotu rzeczy tego świata Których nie da się naprawić. Nagle, usłyszałem jak krwista pomarańcza Stacza się ze stołu na podłogę, i głucho Uderza, i leży wpół rozwarta. Ropucha to trochę potrwa nim kumple znów zobaczą mnie w mieście trochę czasu zanim pójdziemy w długą późnym wieczorem wołając do siebie po imieniu spoglądając na coś świetnego albo zbyt strasznego żeby je nazwać, w pędzie jestem wciąż na wsi i wstaję wcześnie słuchając ptactwa witam ranne światło a kiedy powoli cichną nasłuchuję szelestu w liściach których tak wiele tutaj jak ludzi w twoim mieście - Bóg nigdy nie stworzył wcześniej tak cudnego dnia. stwierdziła sąsiadka gdy odeszła, usiadłem na ławce myśląc o tym gdy wtem, ropucha wylazła z liści i bez lęku przeskoczyła mi nad nogą pełzając w stronę stawu. przełożył Jerzy Bartonezz Charles Simic (1938-2023) serbsko-amerykański poeta, eseista, tłumacz. Laureat licznych nagród, w tym Nagrody Pulitzera. Autor esejów, w tym także artykułów na temat poezji polskiej w "The New York Review of Books", oraz wstępu do amerykańskiego wydania The Collected Prose Zbigniewa Herberta w przekładzie Alissy Valles.

  • Jessica Zuan – sześć wierszy 

    Niedoskonali Chodźmy nakryć do stołu, przygotujmy zupę i wino. Stańmy się godziną, której jeszcze nie ma. Stańmy się godziną, której nie będziemy musieli opowiadać. Chodźmy złożyć nasze twarze, pijmy bliskość, przebijmy pierścienie dymu dużym palcem. Jedzmy wahanie garściami i pobrudźmy obrus. Zrzućmy razem, usta do ust, biodro do biodra, łupiny historii na jutro. Bądźmy bezbronni. Bądźmy nieostrożni. Bądźmy okropni. Powtórzmy razem to żądanie, żeby nie wymknęło nam się z rąk: chodźmy nakryć do stołu, nim wszystko zostanie zapisane. Bądźmy, raz jeszcze, niedoskonali. Słoneczniki Daję się ponieść latu po nieznanych polach. W podróży myśli rozciągają się w stronę poszukującego słońca. Nagle nadchodzi znajoma melodia co przeszywa niebo bez ostrzeżenia. W jednej chwili zapomniałabym tę dawną piosenkę, gdybym nie odkryła przed sobą złotego morza spragnionych słoneczników. Barter Wszystko zgodnie z wyobrażeniami: grudniowa noc, długi korytarz, serce, które przychodzi i odchodzi. Wszystko tak, jak to sobie wyobrażałam: szpitalna sala, białe łóżko, zielone kafelki. Nieprzewidziane: lampa na moich rozłożonych nogach. Na krawędzi aureoli cztery litery: sola. Otwieram się. I myślę o małym zardzewiałym pudełku i jestem kołami na bruku, zbiornikiem wody, osuwiskiem ziemi. Myślę o starym poecie, który mówi do mnie posso i jestem nieobecnością. Myślę: macierzyństwo to żółta sukienka z plamą po oleju a ja jestem ostatnią chwilą samotności. Z moich spuchniętych ust krew płynie strumieniami i nie mam już języka, żeby cię nazwać. I to twój krzyk zrywa struny i wymieniamy życie na wiersz, który się nie domyka. Dozobaczenie Do zobaczenia, mamo. Wszystkie te nazwy, których nie słyszałam, znałam, wykrzyczałam, zapomniałam. Do zobaczenia, mamo. Wrócę z nowymi nazwami dla naszych jezior, naszych gór, dla ciebie i dla mnie. Do zobaczenia, mamo. Wkrótce, a może dopiero kiedyś, wyrosną mi białe pióra i wtedy będę wiedziała wszystko, co muszę wiedzieć na to dozobaczenie. O bliznach Po pierwsze. Obrazy światła rzucanego na zmarszczki sufitu. Nasz portret, molo bez statku. Nieznajomy komentuje, wszystko inne się powtarza. Końcówki włosów rozłożone na poduszce plączą się z wargami. Podejrzenie: Widziałam jak umiera dziecko. Płoń Do kwiatu wełnianki Kwitnij kwaśny kwiecie, rozplatam ci rozkwitające nici. Wstań wśród zbutwiałych płatków gąbczastej ziemi, nigdy wody i nigdy stałego gruntu. Kwitnij kwaśny kwiecie, chmury więdną przepływając po niebie. Obudź się, uwalniam twoje ramiona splecione z łóżkiem, rozrywam je, rozplątuję. Czule rozczesuję włos po włosie i pocieram nić kruchą jak nasze usta. Splatam knot, kwiat, dłońmi, które płoną. przełożyła Marta Eloy Cichocka Jessica Zuan  (ur. 1984) – dorastała na południu Szwajcarii. Mieszka i pracuje w Barcelonie. Opublikowała trzy książki poetyckie: L'orizi / La tempête (2017), Stremblidas e s-chima (2019) i Launa da pavagls (2019). Regularnie publikuje swoje wiersze w czasopismach literackich i antologiach. Za swoją twórczość otrzymała nagrodę kantonu Graubünden oraz nagrodę regionu Maloja. Astrid Alexandre, Martina Linn, Bruno Pedretti i Artem Pervushin dokonali muzycznych adaptacji jej utworów w różnych stylach. Wybór załączonych przekładów autorstwa Marty Eloy Cichockiej jest owocem XII Obradoiro Internacional de Tradución Poética na wyspie San Simón w Galicji. Fotografia autorki Yolanda Castaño.

     Redakcja:  Krzysztof Śliwka,  Mirosław Drabczyk
                        Ilustracje:  Paweł Król 

  • Facebook
  • Instagram
bottom of page