Znaleziono 644 wyniki za pomocą pustego wyszukiwania
- Nina Gardolińska – siedem wierszy
*** człowiek sieje co chce nawet zatrute ziarno plon wkłada do naszych ust słowa lub je z nich wyjmuje wiedza która tłumaczy ten świat równocześnie do świata nie należy nie z niego pochodzi *** myśl słuszna jak i niesłuszna nie zmienia niczego tak jak sen sen we śnie kakofonia zrodzona z kakofonii pieklące się pieklisko słowa pęcznieją czyny się mnożą konflikty wzbierają nie przynosząc skutku ani rozwiązania *** słowo wytrzeszcza z ekranu przekrwione oko potrzeba nazywania zapełniania stron i zamilknięcia jakby nie było nic do dodania coś wisi w powietrzu niewypowiedziane przeraża anarchia języka *** szklane słowa smugi ciemnego światła nie mogą sprostać powadze rzeczy powaga słowa nie może sprostać rzeczom ze szkła smugom jasnej ciemności *** coś co się nazywa chorobą albo urojeniem kolejnym wmówieniem spod nieistniejącego sztandaru z którym można się zgadzać bądź nie zgadzać to co określone niepotrzebnym słowem ciągnącym za sobą ułomną definicję jest błogosławioną męką widzenia która znalazła sobie we mnie mieszkanie *** litanii tego co istnieje przeciwstawiam litanię tego co istnieć nie może porządek zostaje wyparty przez chaos porażony bólem zbytku wiersz sam staje się zbyteczny co znaczy pestka obracana na językach kobiet napięta cięciwa i strzała zatrzymana w locie nad głowami mężczyzn *** nie wiesz co masz robić ktoś musi ci powiedzieć lepiej one niż oni choć same nie wiedzą niewłaściwość w zastoju i przyzwyczajeniu taki sam błąd w nieodpowiedniej zmianie wywróceniu na drugą stronę nie lepszą od pierwszej jak trudno być spoza widzieć w pomieszaniu poruszać się wśród ociemniałych Nina Gardolińska (ur. 2003) – poetka. Ocenia i jest oceniana w konkursach poetyckich, mieszka w Kutnie. Jej wiersze opublikowano na stronie Wydawnictwa J.
- Wojciech Józef Rogowski – pięć wierszy
Twórczość Redukując wszystkie pomniejsze funkcje i czynności, stał się wysokowydajną maszyną do tworzenia. Lecz sztuka jego była martwa. Metafora i forma nie odpowiadały, pytania były zawieszone. Żeby tworzyć, trzeba przede wszystkim żyć. Czerpać zewsząd, być czułym i uważnym. Sztuka żywych jest żywa. Książę Nie pozwól umrzeć samotnie na pustkowiu ulicy w niedzielne przedpołudnie, gdy nie ma nikogo i tylko samochody przelatują na wylotowej trasie. Tam chodzi zakręcony, zaniepokojony, pełen wariactw i fantasmagorii. Chciał, aby odłączyć od miasta dzielnicę Chojny i utworzyć tam Republikę Przyjaciół, która będzie zarządzana za pomocą oddania i dalekosiężnych snów. Chciał tam wygrać wybory i otrzymać mandat. Niestabilny wieczór Niechlujnie ubrany, budził niepokój i niechęć. Mówił do siebie półgłosem i niezrozumiale. Autobus jechał ulicami osiedla Chojny. Nadchodził chłodny i gęsty mrok zimowy. Zdawało mu się, że jest niewidzialny i niesłyszalny, i że za chwilę pogrąży się w ciemnościach jeszcze większych. I było nas już przynajmniej dwóch. Wyglądało, że to był wariat, dla którego wszystko, co najgorsze i ledwo skrywana pogarda. A swoją drogą coraz więcej dziwnych ludzi na niestabilnym świecie. Władztwo Są tacy, którzy władają ludźmi, losami i systemami. Ja nie panuję nawet nad swoimi snami. Nie panuję też nad swoimi zmysłami i myślami. Jedyna władza, jaką mam, to władza nad słowami – innej nie chcę i nie oczekuję. Dobre i złe energie wracają, lecz skąd są. Zmierzch ideologii Pod wieczór cichną głosy, szepty i myślenie. Daleko od dobra i niedaleko od zła, nad głowami naszymi rozgrywały się bitwy nieudanych ideologii. Wszystkie duże i znane ideologie skompromitowały się i ulegną zniweczeniu i zapomnieniu. Po zmierzchu wygładzą się krawędzie i przestaniemy uczestniczyć w głośnych jeremiadach – wejdziemy w prawdziwy, pozbawiony obciążeń sen – głęboki, jak przenikliwa i zimowa noc. Wojciech Józef Rogowski – poeta, wydał cztery książki w Bibliotece KL: Apteka23456 (2019), Przymierze (2020), Cynobrowe Wzgórza (2021), Muza i sny (2022). Mieszka w Łodzi.
- Miłka O. Malzahn – Dziennik Zmian (11)
Planetarna dyrygentka Dedykuję tę mini opowieść wszystkim tym, którzy nudząc się, rysują na marginesach różne planety, tym, którzy mają choć jedną podkoszulkę z nadrukiem kosmosu i choć jedną sztukę biżuterii z księżycem lub gwiazdką. Dedykuję tym, którzy tego lata długo patrzyli w niebo, oczekując nie wiadomo czego - i nie wiadomo co - nadeszło. Miłka O. Malzahn – zajmuje się filozofią oraz dźwiękiem. Jest dziennikarką, pisze książki z pogranicza gatunków, tworzy i publikuje piosenki, wykłada na uczelniach, prowadzi warsztaty. Łączy nieoczywiste nauki o myśli ludzkiej z oczywistymi ścieżkami dedukcyjnymi. Tworzy kanał podkastowy „Dziennik Zmian”, moderuje spotkania z artystami, podróżnikami, pisarzami, a najbardziej regularnie – prowadzi muzyczne programy w Radiu Białystok.
- Radek Wiśniewski - Bany Ukraińskie (11)
Kwiecień 2022. Mimo wszystko Wiecie już jak to było z tym krążownikiem "Moskwa", co był jednak bardziej jak "Schleswig Holstein" a mniej jak "Bismarck"? Otóż "Moskwa" miała stary system obrony przeciwlotniczej, mogła równocześnie śledzić i zwalczać ledwie kilka celów powietrznych. Przyszedł sztorm, mniejsze jednostki blokadowe zeszły do portów, bo i tak do niczego się przy wyższych stanach morza nie nadają. Bo tu chodzi o blokadę, wiecie, żeby zboże z Ukrainy nie wyjechało i żeby spowodować głód na świecie w paru miejscach i kolejne fale migracji. No i jak zostały tylko większe jednostki, to Ukraińcy wysłali drona, żeby odciągnął uwagę operatorów obrony p.lot krążownika i wtedy bum, nadleciały parę metrów nad falami dwa "Neptuny". Rosjanie wiedzieli o tym systemie "Neptun", nie wiedzieli na jakim jest etapie i próbowali go zlokalizować, zniszczyć. Jak widać udało im się tego przez 51 dni nie zrobić. Teraz już wszyscy wiemy, że prawidłowa odpowiedź na pytanie gdzie leży Moskwa brzmi – na dnie Morza Czarnego, ale to nie takie proste jak się wydaje. Przewaga na morzu nadal jest po stronie rosji. Blokada dalej trwa, zboże dalej czeka w portach. Zatopienie nawet dużego okrętu na Morzu Czarnym w niczym nie pomoże obrońcom Mariupola nad Morzem Azowskim, bo chociaż to się wydaje niemożliwe - Mariupol broni się nadal. Nie wiem czy są jakieś jasne, zrozumiałe informacje z Mariupola. Jedni się przebili do drugich, są dwa, może trzy osobne kotły czy tylko jeden? Mariupol się broni, tyle wiadomo. Wypływają kolejne zdjęcia amerykańskich M109 Pladin dział samobieżnych. Ktoś napisał w komentarzu - a jak Ukraińcy będą je obsługiwać? A ktoś inny odpisał - a skąd wiesz że oni będą je obsługiwać? Od czasów Donbasu w 2104 wiemy, że żołnierze lubią jeździć na urlopy i sobie je urozmaicać rozlicznym czynem społecznym, a takie mundury można kupić w każdym sklepie. Wyleciał w powietrze most kolejowy pod Biełgorodem trzy dni temu. Drugi raz jakimści sposobem składy paliwa pod Biełgorodem się zapaliły. A, i lotnisko Czornobajewka zostało ze skutkiem niszczącym ostrzelane piętnasty raz. Lotnisko Czornobajewka przypomina mi taki dowcip w którym niedźwiedź ciągle zaskakiwał myśliwego, który polował na niedźwiedzia w sytuacjach kiedy myśliwy był chwilowo bezbronny. No i ten niedźwiedź co złapał myśliwego to zmuszał go do wymyślnych rodzajów usług erotycznych - głównie oralnych - na rzecz misia. No i za piątym razem myśliwy znowu widzi misia, a misio tak patrzy na myśliwego z uśmiechem i pyta: - Te, myśliweczku, a ty tu serio na polowania do lasu przychodzisz? No i z tą Czornobajewką chyba tak samo. Oni muszą to lubić. I nadzieję trzeba mieć nie tylko przy Wielkanocy. Trzeba ją mieć zwłaszcza mimo wszystko. Kwiecień 2022. Stara rosja Stara rosja nie dopuści do tego, żeby cokolwiek, co nosi się jak niepodległe od niej coś, niezależne - żyło. To nie jest jedna z tych wojen, w których ktoś gra na spekulację cenami ropy, wolframu, kadmu. To jest wojna o być albo nie być starej rosji, satrapii, imperium, które nic nie umiało dać podbitym poza dziurą w ziemi zamiast sracza. Jest taka scena w "Żywocie Briana" by Monty Python w której szykujący się do ataku na pałac Piłata palestyńscy rewolucjoniści w jakimś momencie krzyczą: - W końcu co dla nas zrobili Rzymianie?! Chyba dokładnie krzyczy tak niezastąpiony, najbardziej sceniczny, etatowy kretyn John Cleese. Okrzyk miał być retorycznym wstępem do seansu patriotycznego uniesienia, ale jak to u Pythonów, ktoś nieśmiało w odpowiedzi na okrzyk Johna Cleese'a mówi niby pytająco: - eeeee Akwedukty? Na co Cleese krzyczy, że no tak, w sumie tak, ale poza akweduktami, co w końcu zrobili dla nas Rzymianie i znowu ktoś dorzuca z boku, no, że edukacja. I tak krok po kroku okazuje się, że ta okupacja to jednak trochę awans społeczny jest. Na tym zawsze jakoś trzymały się imperia. Coś zabierały, na przykład wolność, ale coś też dawały. No niech będzie. Na przykład akwedukty. I może Jakutom, może Tunguzom czy Ewenkom to imperium coś dało w zamian za podbój, chociaż nie rozmawiałem z żadnym Tunguzem, Jakutem czy Ewenkiem. Pytanie co stare imperium ma do zaoferowania dzisiaj, teraz Ukrainie? Pewnie poza zniszczeniem niewiele, bo niepodległa Ukraina to podważanie sensu imperium, to zaprzeczenie narracji o małorosji, o hegemonie ziem ruskich. Dlatego nie łudźcie się. Odstąpili od Kijowa, Sum, Czernihowa bo zorientowali się, że za daleko wsadzili łapy w zawiasy. Ale nie, nie ma takiej granicy na jakiej się zatrzymają. Żadnych czerwonych linii, ostatecznego kresu pretensji terytorialnych. Miasta zaludnione przez Ukraińców nie zasługują aby istnieć, Ukraińcy, Ukrainki nie zasługują na to aby żyć tak długo aż nie przyjmą na kolanach łaski bycia małorosjaninem, nie ukorzą się przed wielkim chujłem, władimirem skurwieniczem putlerem. Dzisiaj zatem trwa mało efektowna, niezbyt fotogeniczna bitwa na Łuku Donbaskim, ale jeżeli orki wygrają tutaj to pójdą dalej i dalej, koniec końców - wrócą pod Kijów jak będą mogły. Orki, bo rosyjskie żołdactwo reprezentuje ten typ zła nienegocjowalnego. Przypominają obcych z tych gównianych filmów SF. Kiedy ziemianie pytają się tych obcych czego chcą od nich, ci odpowiadają - żebyście umarli. Normalnie napastnik chce zachowania substancji, bo okupować - oznacza wykorzystywać dla swoich celów, może rabunkowo, ale używać. Jak zgwałcisz, zabijesz, zniszczysz - nie użyjesz. Proste. Ale tu nie chodzi o przejęcie środków produkcji, ludzi, infrastruktury. Tutaj chodzi o ustanowienie swojej opowieści, więc nie ma środków zbyt radykalnych by je zastosować. Tych, którzy nie pasują do opowieści o tysiącletniej rzeszy albo odwiecznej rosji ma nie być. Miasta mogą przestać istnieć, jeżeli nie będą okupantom powolne. I jednocześnie wszyscy to czują, że przegrana starej rosji z młodą Ukrainą to może być coś na miarę 1905 roku. Blamażu i załamania na takim poziomie, że będzie musiało dojść chwilowo lub na zawsze do zredefiniowania rosji, jej roli, moralnej racji, sensu istnienia. Nadęta, wzwiedziona do granic możliwości stara rosja nie może przegrać, czyli w praktyce nie może dać żyć Ukrainie, Ukrainkom i Ukraińcom. Inaczej ciągle będzie trwał widomy znak, symbol, że chuja jest warte to całe imperium, że lepiej się żyje bez jego ucisku, bez jego dziur w ziemi zamiast sraczy. Wyjść zwycięsko - zarazem nie eksterminując Ukrainy - może tylko odnowiona Rosja, Rosja z flagą biało-niebiesko-białą. Ale czy już jest na tyle silna by zastąpić tę starą? Czy jest gotowa by napisać opowieść o Rosji jakiej jeszcze świat nie widział? O Rosji gotowej do rozmowy o sobie samej? Rosji która potrafi znaleźć rację własnego istnienia poza byciem imperium rozumianym jako czołgi, ropa i gaz? Pewnie jeszcze na to za wcześnie. Jeszcze musi zginąć wielu chłopców w rosyjskich mundurach. Musi pojechać jeszcze wiele trumien w różne miejsca imperium. Boją się tych trumien poplecznicy wampira pizdowicza putlera. Nawet tutaj, na Łuku Donbaskim ponoć najpierw gnają przed siebie zmobilizowane przymusem i szantażem milicje "ludowe", najemników z bliskiego wschodu, wagnerowców, którym nikt pardonu nie daje, ale też których trumny nikim w matuszce starej rosji nie wstrząsną. Prawdziwi rosjanie czekają na zapleczu wykonując póki co operację "żywe tarcze albo kryj się za plecami frajerów". Kwiecień 2022. Natural born defenders Ukraińcy toczą bitwę zaczepno-odporną. Ten typ bitwy uświęcony wielosetletnią tradycją wojowania słabszymi siłami, przeciwko silniejszym. Schemat jest od wieków ten sam. Czy to Grunwald czy to Kircholm, czy to Racławice czy Grochów. Trzeba zmusić przeciwnika żeby uderzył pierwszy na wybranej przez ciebie pozycji. Żeby wyłożył karty na stół, pokazał atuty, spróbował wyprowadzić uderzenie główne, odsłonił kierunek na jakim mu zależy. Samemu trzeba wytrzymać ten pierwszy impet, przyjąć ten pierwszy, najmocniejszy cios, może nawet dwa, trzy ciosy. Zmęczyć gnoi. I wtedy kiedy znowu przyjdzie przesilenie, ten moment kiedy zmagającym się mgła zmęczenia przesłoni oczy, krew zaleje - mieć siły do kontry i rekontry. Najpierw opór, potem atak. Problem zawsze jest ten sam, czy pierwsza linia wytrzyma dość długo i stępi ostrze natarcia wystarczająco, by kontra miała sens. My to mamy we krwi. W różnych symulacjach sam przyjmowałem w symulatorach zawsze takie zaczepno-odporne ugrupowanie. Mając do dyspozycji całą mapę szukałem zawsze jakiegoś wzgórza, lasu, cieśniny pomiędzy trudniejszymi rodzajami terenu. Wolałem zawsze mniejsze jednostki, ale bardziej zwarte, mobilne, opanowane. I zawsze ustawiałem czoło z zagiętym skrzydłem - lewym lub prawym. Centralnie odwód jakaś piechota plus artyleria. Za zagiętym skrzydłem coś szybkiego - czołgi, kawaleria, wymiennie, w zależności od epoki. I dawałem przeciwnikowi dystans, chciałem go zmusić do marszu pod moim ogniem - stąd często wyrzucona naprzód jakaś tyraliera, harcownicy, strzelcy, wilcze doły. Chciałem żeby wróg doszedł do mnie zmęczony. A kiedy już dojdzie, to żeby trafił zrazu na dobrą odpowiedź zwartej obrony - stąd to gięcie skrzydeł, nawet w otwartym polu, zagęszczanie pierwszej linii, zmuszanie przeciwnika do obejścia szerszym łukiem albo ataku czołowego. I odwód zawsze wytrzymany do ostatniej chwili, aż czoło i skrzydło zaczynają trzeszczeć, ba, aż czasem pęknie tu i tam linia. I wtedy z krótkiego dystansu albo od razu szturm bezpośredni albo jeszcze dwie salwy z bliska, granaty i szturm. Dystans tylko taki, żeby nabrać rozpędu. Kontra. Jak trzeba to wycof dla uporządkowania szeregów i znowu kontra. Nie myślałem nad tym. To były odruchy. Efekt tysięcy stron, setek bitew rozegranych na nowo w głowie, na papierze, na ekranie. Natural Born Defenders. A na przykład potomkowie nacji, które przywykły do wojowania w przewadze mają we krwi zupełnie inny sposób instynktownego prowadzenia boju. Szukają własnego manewru, własnego rozstrzygnięcia, narzucenia warunków przeciwnikowi, atakowania od pierwszej chwili. Grałem z nimi to wiem. Niby nic, ale coś pokazuje jednak. To wszystko oczywiście tylko moje fantasmagorie wobec braku jaśniejszych doniesień. Mariupol broni się kolejny dzień. I nie ma dla niego nadziei. Ukraina za to jest. I zamiast upadać na duchu po kolejnych mordach i gwałtach - rośnie Jej zaciekłość. Nie sposób zwyciężyć z tym gniewem. Radosław Wiśniewski (ur. 1974) – animator i promotor literatury piszący wiersze, prozę, wyżywający się publicystycznie pracownik hurtowni urządzeń niskoprądowych.
- Lena Sadowska – wiersze wyludnione. (O Antologii poetek i poetów Złotego Środka)
- Coś tam było… - Człowiek! - Może dostał!? - Może… ( Czarne słońca - Kult) Antologia Pośrodku dzikiego boiska to pokłosie niemal dwudziestopięcioletnich poetycko-prozatorskich szranków. Tytuł zbioru jest wyimkiem z Kół Powrotów – jednego z poetyckich tekstów Łukasza Jarosza w tymże zbiorze zamieszczonym. Ta sama idea patronuje obiorowi tytułów rozdziałów, zilustrowanych czarno-białymi zdjęciami Tomasza Kuli interesująco dopełniającymi całości. Krótkie notki poszerzają kontekst biograficzny, a Słowo wstępne Jakuba Kornhausera oraz podsumowanie Oli Kołodziejek spinają kompozycję zgrabną klamrą. Tym natomiast, co uderza przy czytaniu, są dekadentyzm, melancholia i smutek, charakterystyczne niby dla epok schyłkowych, dobrze wpisujące się jednak także w naszą współczesność. Niemal wszechobecne motywy śmierci, poczucia krzywdy osobistej i ogólnej bezsilności niosą ładunek informacyjny o nadwrażliwości na otaczającą rzeczywistość i korespondują z tytułową dzikością zbioru. Wyalienowanie samotnego, skupionego na sobie ja lirycznego zdaje się stać w opozycji do pozbawionego wzorców i zasad, równie mało empatycznego dookołu. Rozmyta, nijaka zewnętrzność stanowi tło dla opartych na konkrecie przeżyć lirycznych jednostki. Z tym większym zaciekawieniem obserwuje się wśród tych wierszy wyludnionych sytuacje nacechowane bliskością, a nawet swojskością, jak choćby w niezwykłym przez swą zwykłość obrazku Krystyny Dąbkowskiej Nigdy nie myślałam, że upiekę chleb... , albo prozatorskim, z zaskakującą przenikliwością konkluzji zawartością, Pudełku Bronki Nowickiej. Z przyjemnością czyta się niepozbawione swoistego poczucia humoru refleksje, jak u Grzegorza Hermana w jego Koperku, szczypiorku, oregano, bądź kontempluje zapis prostych zauważeń, takich jak w mane Karola Bajorowicza. Z uśmiechem przywołuje się z pamięci znajome formy – sonetowej Komy Damiana Kowala czy dowcipnego haiku Tron we krwi Marcina Polaka... Jest tu takich zaskoczeń kompozycyjno-treściowych więcej, myślę jednak, że na ich poszukiwanie każdy powinien wybrać się osobiście. Również po to, by przekonać się, jak bardzo to zasugerowane przeze mnie wyludnienie dotyczy jego samego. Lena Sadowska – absolwentka polonistyki na UW, autorka trzech tomów poetyckich, laureatka paru konkursów literackich.
- Dominik Bielicki – dwa wiersze
Chwilę pomyśleć Facet, który w styczniu 2000 dowodzi, że tysiąclecie zmieni się dopiero w 2001... Nie było roku zerowego, przypomina, tylko od razu pierwszy... Tak więc rok setny naszej ery był setnym rokiem wieku zero... Porachujmy to, proponuje. Ale już wychodzi pacjent z gabinetu z watą w gębie; odkładam więc gazetę, przelatując wzrokiem ostatni akapit: wystarczy chwilę pomyśleć zamiast ulegać zbiorowej hi... Dzień wagarowicza na stromej skarpie Agrykoli Zamek Ujazdowski stoi mnóstwo kapsli w trawie podobno grał Kazik przyszedłem w pierwszym wolnym dniu od szkoły czyli pewnie w sobotę jest słonecznie ludzie wyprowadzają czworonożne pociechy łabędzie butelki po jabolach do połowy rozebrana scena na niej sterta metalowych rurek łopoczący brezent Dominik Bielicki – poeta i programista. Absolwent studiów matematycznych na Uniwersytecie Warszawskim. Wydał trzy książki z wierszami: Gruba tańczy (2008), Pawilony (2017) oraz Wielki ping-pong (2023). Laureat Nagrody Literackiej Gdynia (2018). Współzałożyciel i redaktor wydawanego w latach 2005–2009 postawangardowego czasopisma literackiego „Cyc Gada”. fot. Darek Foks
- Cristina Peri Rossi – trzy wiersze
Stąd do wieczności Odkryć Boga między prześcieradłami — nie w świątyni faryzeuszy ani wyniosłym meczecie — białymi prześcieradłami całunie miłości, który cię okrył świętym płaszczu rozpocząć błogosławione wniebowstąpienie ze swej skóry do wieczności ze swego łona do niebiańskiego kręgu poczuć Boga w wilgotnych wnętrzach w porażającym krzyku wyrwanym z trzewi wiedzieć że Bóg skryty jest między prześcieradłami przepocony uświęcający twą krew miesięczną unoszący kielich twego łona. Odkryć nagle, że Bóg był boginią, ostatnią ascezą, stąd do wieczności. Cmentarz marzeń Tylko w naszych snach Kiedyś żyło się lepiej. Niektóre marzenia zostały odcięte nożem (ręce i członki zhańbione podczas tortur) lub wyrzucone z samolotu nagie i pod wpływem środków uspokajających (cóż za delikatność: tabletka nasenna przed długim lotem) Inne marzenia umarły z powodu braku rozgłosu braku dofinansowania, jak to się teraz mówi. A nieliczne sny, którym udało się przetrwać, wzięliśmy na siebie, aby zabijać je codziennie z odrobiną zazdrości i niedoli: marzenia wydają się takie smutne, takie niedorzeczne jak inwalidzi z Wietnamu. Słowa są widmami Słowa są widmami magicznymi kamieniami które zrywają pieczęcie starożytnej pamięci A poeci celebrują święto języka pod ciężarem inwokacji Poeci rozpalają ogniska które oświetlają wieczne twarze starych idoli Kiedy pieczęcie zostają zerwane człowiek odkrywa ślady swych przodków Przyszłość jest cieniem przeszłości w czerwonym żarze ognia przybyłym z daleka, nie wiadomo skąd. przełożył Adrian Krysiak Cristina Peri Rossi – urugwajska pisarka, poetka i tłumaczka. Od 1972 mieszka w Barcelonie. W 2021 nagrodzona Nagrodą Cervantesa.
- Łukasz Szopa – pięć wierszy
Miłość Sierpniowa siedemnasta czterdzieści sześć. Dołączasz po chwili. Siedzimy na balkonie. Nadzy, milczący, leccy, zwróceni ponad ulicę. Chłodne są tylko szklanki. Jak nie raz: jedna pół pełna, jedna pół pusta. Patrzymy przed siebie, długo i wytrwale. Na zakurzone okna i rozdrapane ściany kamienicy próbującej zdominować widok. A jednak. Wygrywa ciepło ramion i stóp. W kuchni, przy kawie Dwie filiżanki na kwadratowym taborecie przykrytym serwetą. Kawa po turecku. Czekają na zbliżenie i dotyk rąk. Patrzymy na siebie. Pięć lat temu byliśmy młodsi. Babcia pyta o rodziców. Wiem, że za chwilę opowie o umieraniu Igorowych. O matce, która przez sześć miesięcy. „W tym łóżku, w którym ty spałeś.” O ojcu, który rok wcześniej nagle we śnie. „Igor godzinę przedtem telefonował do niego z miasta, ojciec mówił mu, że za dużo dał za te ryby.” Wiersz napisany na kartce w wierszem Meszy Begica „Wetknięty pomiędzy” Szklanka wody słońce lniany obrus drewniany stolik wiatr drewniane krzesło. Tłumaczę Meszy wiersze przymykam to lewe oko to obydwa wyobrażam wspominam podnoszę szklankę łykam. Drapię zarost przede mną kwadratowy basenik z liliami z każdego rogu tryska (choć gdy przymknę oczy – cieknie) woda. Ruchem palca między brwi poprawiam okulary od trzech dni już nie noszone. Kończę zapisywać. Poranek Drzewa pomarańcze poranek kamienna ławka nieruchoma para huśtawek. Kobieta zbiera do szufelki śmieci. Pokój nr 4 Po najdłuższej linii twojego ciała spływa nieodwracalnie słona kropla miłości. (Twoje palce kurczowo zaczepione o parapet.) Przed nami opustoszała najdłuższa ulica miasta w to zimowe, pandemiczne czwartkowe południe. (Dłońmi mocno trzymam twoje kości biodrowe.) Moja perspektywa to krzyż pionu i poziomej. Twoja to dwie jasne równoległe osie. (Ich losem: mimo bliskości nigdy się nie zejść.) Łukasz Szopa (ur. 1973) – poeta, prozaik i tłumacz pomiędzy polskim, niemieckim, i jugosłowiańskim. Wiersze publikował w Polsce, Austrii, Bośni i Hercegowinie, Chorwacji, Danii, Serbii, Czarnogórze. Opublikował zbiory poezji Roadmovie (2000) oraz wspólnie z Mehmedem Begićem Film (Alternativni Institut, Mostar, 2001), zbiór opowiadań Kawa w samo południe (2010), oraz powieść Fioletowy plecak i trzy herbaty (2016). W latach 2016 - 2023 członek Komitetu Obrony Demokracji, publikacja tekstów i wywiadów w tematyce społeczno-politycznej. Mieszka w Berlinie i Włosieniu (woj. dolnośląskie), lubi góry i nie tylko.
- Paweł Orzeł – rutynowy traktat z rajzy pod atol
Nie patrzysz na nic. Bo i po co? Nie patrzysz. On nie patrzy. Ona nie patrzy. Ono nie ma oczu. Kto puka do twojego mieszkania, kiedy nie ma mnie w nim? Kto? I kogo nie ma? Ona patrzy. Ona nie patrzy. Ona patrzy. Ona zadaje pytania i ma wtedy zamknięte oczy: – Co to za kraj? – Polska. Niemcy. Francja. – Chyba jeszcze Włochy. – Może kiedyś Hiszpania. Potem kłamie, że południowe wybrzeże Francji jest nie do odróżnienia od hiszpańskiego. Czy to pewne? Straszne kłamstwo i bezrozumność. Zabawne. Samolot startuje. Lub przynajmniej próbuje to zrobić. W ogóle, co to znaczy startować? Papieros. Zaciąga się. Prostuje skrzydła. Wydaje wkurwiające plumkające dźwięki. Do tego próbuje zagłuszyć wszystkie nędzne ludzkie odgłosy. Głosy. Głosy. Szum. Papieros. Łyk alkoholu. Chyba Hiszpania oddala się od nas. Znowu pukanie. Siedzisz w toalecie. Dziecko krzyczy. Stewardessa nie chciała cię tam wpuścić. I rozmowa z pilotem. Przez pokładowy telefon lub jakoś tak: – Czy wygląda na wariatkę? – Czy jest niebezpieczna? – Czy ma pomysł na siebie? – Czy rozróżnia błękit i ultramarynę? – bo wiemy, że z żółtym i zielonym ma problemy. I z zielonym i żółtym. Może to taka cicha potrzeba. Może niechęć. Ale jak wiele można się dowiedzieć przez ten pokładowy telefon. Cholerny plumkający dzień. I dźwięk. – Dzień dobry. Czy jest pani zainteresowana naszą ofertą? – Mam nadzieję, że odziedziczyłaś raka jąder. – Ale proszę spojrzeć na to. I co zrobisz? Patrzysz więc: ZAPACHY DLA MĘŻCZYZN I KOBIET | MEN’S AND LADIES’ FRAGRANCES Paco Rabanne Paco Woda toaletowa 100 ml | Eau de Toilette 100 ml Unikalny Paco to zapach świeży i orzeźwiający. Jego charakterystyczna nuta wyróżnia się nowoczesnością i uniwersalnością. Aromat idealny na każdą okazję, doskonały i dla kobiet, i dla mężczyzn. Paco is a fresh and invigorating fragrance that is unlike any other. It is modern, young, accessible and universal. For women as for men. And it smells good! 139 PLN 31 EUR Patrzy na ciebie groźnie. Nieprzyjemnie. Prawie zimno. Wydaje ci się, że tym spojrzeniem chce wyrazić, że już nie ma tego zapachu, który pamiętasz z dzieciństwa. Tego Paco Rabanne. Tego zielonego. Zielony. I chyba próbuje ci współczuć, ale czy można jej wierzyć? To bardzo newralgiczny temat. I oczywiście wielka, to znaczy całostronicowa, reklama z Lennym Kravitzem. Myśli o tym fakcie. Jest trochę zaniepokojony. Stropiony. Z trzeszczącego głośniczka pilot mówi, że zostało jeszcze dwie i pół godziny. Dwie i pół. A za jakąś godzinę obsługa będzie proponować to samo do jedzenia. Do picia. Do noszenia i wąchania. Tak, wszyscy zapraszamy do kontaktu. A czerwona ziemia nigdy nie była aż tak zielona. Są chmurą. Chcą napierdalać. Ciebie. Brzozowska opowiada, jak porwała dzieci w Niemczech. I była obława. I zjadła jeża. Kto normalny je jeża? Kiedy zacznie się nowy dzień? Kiedy zacznie się właściwe oddychanie? I po co chciałeś, by ten dzień się zaczął, skoro utknąłeś na pustej drodze. Chodzi o jeden autobus. Jeden magiczny autobus, który ma cię pokierować, zawieźć, doprowadzić na drugi koniec wyspy. I chyba stał się cud. Cholera, przyjechał. Akurat chciałem się rozpisać o beznadziei czekania. I czekania. Czekanie. Dobrze napisał Janusz Głowacki, że „cui bono?” to po polsku „po co?”. Niełatwo słuchać pewnych form zacietrzewienia. Cały lokal śpiewa „pies jebał Dalmację”. To może być wielki przebój tego sezonu. Za dużo patrzysz, za mało piszesz. A co się dzieje tam daleko? Dochodzisz do wniosku, że raczej nic ciekawego. Ani nic nowego. Ani nic wartościowego. Ani… Sam zobacz jeszcze raz: …te rządy zapowiadają biedę – uzasadnia polska ambicja – brak orientacji – chyba że wrócimy do władzy – nasi przeciwnicy byli cały czas za – taka jest prawda proszę państwa – dominium polsko-francuskie – oszalała ideologia zbrodnicza ideologia – może opanować umysły setki ludzi… Przepraszam. Może chcesz usłyszeć jeszcze trochę? I jeszcze trochę: …jest to dosyć ważne by rzeczywistość kłamliwą odkłamać – podniesienie limitu emisji – dokładnie trzy lata temu Jarosław Kaczyński mówił tak – margines i inne kłopoty – oddaję głos panie pośle – część osób to kupuje i oznacza to że – bronić polskich interesów narodowych – być w administracji europejskiej – rząd polski reprezentuje polskie interesy – neutralność – jesteśmy przeciwnikami – trzydziesty piąty rok – taki cel – to jest nasza idea i my wprowadzimy produkcję – ten temat jest dużo szerszy – w Ostrołęce też to podkreślał – nic nie robił by bronić polskiej energetyki – przekaz idzie – ja go na razie nie widzę – bezpieczeństwo żywnościowe i polskie rolnictwo – duży budżet własny – z lewej strony socjalistów i demokratów – kto głosował przeciw – to nie są zadania wspólne a kondominium – większe bezpieczeństwo – oni są przeciw – jest to możliwe i o to będziemy się bić… Piaskiem po oczach. Razem z wiatrem. A jako student dopowiadał coś o nożu w plecach i chuju w dupie, co zawsze wywoływało sporo radości przyjaciół. Ale, właśnie, kim są przyjaciele? Kogo można tak nazywać? I czemu kelner w ogóle nie podchodzi? A kelnerka chciała dwie zimne wody przynieść? Nikt niczego takiego nie zamawiał. Rzeźba Chrystusa w kościele, rodzaj mistycznego krucyfiksu, ma włosy. Takie zwyczajne, ludzkie. Ale im dłużej się na nie patrzy i im dłużej o nich myślę, tym bardziej jestem przekonany, że to ogon osła. Osiołka. Takiego jak w rzeźbie po drugiej stronie kościoła, która przedstawia zwierzę i Jezusa na nim. Wszyscy znamy te rzeźby. Te motywy. A przynajmniej powinniśmy, nie? I jeszcze inny kościół. Kościółek właściwie. Naprawdę niewielki, ale z wielkim przekazem na drzwiach wejściowych. Prosta informacja o zamykaniu drzwi. Bardziej rozkaz, polecenie, nie prośba. Nie. Drzwi należy zamykać, bo inaczej wchodzą gołębie. A wszyscy chyba wiemy, co robą gołębie w kościele, nie? Siedzisz. Siedziałeś. Będziesz siedział. Kiedyś. Leżysz więc na plaży, na której utopił się kiedyś nie nieznany Francuz. Z dzieckiem. Z dzieckiem się utopił. Na oczach żony i drugiego dziecka. Nie myślisz teraz o szczegółach. Ani tej historii, ani swojego nieporadnego skakania po falach. I z falami. – Dziś nie ma warunków do pływania. – Owszem – potwierdzasz sam sobie. Ale czy kiedykolwiek tu są? Tak czy inaczej, jest pięknie. I pewna tablica, prowadząca do tego miejsca, „mówi”: Plaque commémorative pour François et Bahia El 26 de diciembre del 2013, François Christophe de 47 años y, su hija Bahia de 11 años, fueron arrastrados por una gran ola que los sorprendió mientras se encontraban a orillas del mar. Muy a pesar de la belleza de esta playa, el mar es muy peligroso. Mirenlo de lejos. Puedan servs sus muertes para evitar otros dramas. Le 26 décembre 2013, François Christophe, 47 ans, et sa fille Bahia, 11 ans, ont été emportés par une vague tournante qui les a pris à revers, alors qu’ils n ‘étaient qu’au bord de l’eau. Malgré la beauté de cette plage, la mer y est meurtrière. Regardez-la de loin.Puisse leur mort servir à éviter d’autres drames. On the 26th of December 2013, vacationers Francois Chrisophe (47) and his daughter Bahia (11) were swept away by a rotating wave that shuck up on them while they were just standing by the shore. Despite the beauty of this beach, the ocean can be treacherous. Observe it from afar. May their passing help prevent other tragedies. I, oczywiście, wszystkie błędy zgodne z chęciami tablicy. Co nie? Czy zastanawiałaś się kiedyś, jak to wygląda? Piasek prowadzi do wody. Woda prowadzi do skały. Skała prowadzi do mewiego gówna. To gówno z kolei nigdzie już nie może prowadzić. Jeszcze raz. Piasek do wody. Woda do składy. Skała do krwi. Nie. Piasek i woda. Woda i skała. Skała i słońce. Tak już lepiej. Czy zainteresuje się nami dziś jakiś kelner? Piasek z wodą. Woda ze skałą. Skała ze słońcem. Słońce z tobą. Ty z wiatrem. Wiatr z porostem. Porost z falą. Fala z percepcją. Percepcja z krabem. Krab z siłą. Siła ze ścieżką. Ścieżka z wytrzymałością. Wytrzymałość z nami. My z winem. Wino z mądrością, tak mówią. Mądrość ze szczęściem i charyzmą. I wszędzie widzimy ślady naszych stóp. I strasznie mnie wkurwia ich mucha. I strasznie nie chcę stąd iść. Ty nie chcesz. Ja nie chcę. Ja nigdy nie będę chciał. W głowie jest piasek. Albo skała. W płucach woda. Fala za falą. W sercu tylko słońce. I trochę z tych chmur. Całą resztę ciała wypełnia wiatr. Nie ma mądrości. Nie ma, to prawda. Patrzysz przez okno i się smucisz. Może zastanawiasz się odrobinę nad stanem inteligencji lub inteligentności dziesięć tysięcy metrów nad ziemią. Ale czy i tego możesz być pewien? Kapitan bez kompleksów posłużył się określeniem prawie trzydziestu trzech tysięcy stóp. Tak więc sam widzisz, że jest jak jest. – Może pójdziemy to toalety? – słyszysz, jednocześnie czujesz się przykro wyrwany z bezmyślnego zamyślenia. – Nikt nie zauważy. Próbujesz więc przez chwilę myśleć o propozycji. O swoim problemie kardiologicznym. O wypitym alkoholu. O ciasności samolotowych toalet. Też o tym jak mało napisałeś przez parę dni. Nawet tydzień. To rzeczywiście bardzo rzuca się w oczy w tym tekście. Czytając ten tekst. – Coś zapoczątkowane w przestrzeni powietrznej Portugalii i skończone w Hiszpanii musi być groźne – odpowiadasz. Naprawdę nie miałeś nic mądrzejszego do powiedzenia? Naprawdę, naprawdę? Masz więc podłą odpowiedź na pytanie o inteligencję i inteligenckość. – Weź! Weź! Potem będzie Warszawa! – krzyczy jeszcze głupsze od ciebie dziecko. Nawet nie chcesz uciszać. Już ci wszystko jedno. Patrzysz na kolorowy plasterek na ranie. Jaki on ma kolor? Tęczowy, po prostu tęczowy. O czym jeszcze chcesz myśleć? Zawisło w powietrzu pytanie, jakim cudem żona Himilsbacha postanowiła zostać jego żoną. Jakoś tak. Podobno była to porządna kobieta. Chyba nauczycielka geografii. Czy Himilsbach, który miał wszystko i wszystkich w dupie, mógł jej pokazać krainy, które nigdy jej się nie śniły? Piszesz te słowa. Ktoś się roześmiał. Gnieciesz paragon w kieszeni, a chciałeś napisać, że portfel. Szumi. Szum. Ona śpi lub udaje, że śpi. Co jeszcze chce się wydarzyć? Kup bilet. Kup bilet. Kup bilet. Każdy element tego samolotu każe ci kupić bilet. I niewiele więcej. Postaci z Turysty Mayenburga przestały do ciebie mówić. Nie martwię się tym. Nie myśli. Tylko jakoś coraz trudniej oddychać. Nie myśl. Gdzie stosuje się tę formę budowania zdań z wyrazem „człowiek”, ale chodzi o pierwszą osobę liczby pojedynczej? Na przykład: Człowiek chce rzygać dalej niż widzi, słuchając tych bzdur dookoła. Co oznacza tyle, że się niecierpliwisz i nic nie możesz z tym zrobić, bo każde działanie jest bezcelowe. Myślisz więc o duszeniu się. Katarze. Jakiejś niedogodności cewki moczowej. O wypitym whisky w samolocie, co bardzo lubisz, ale jest dość nieopłacalne. O łuszczącej się skórze. O przymusie rozpakowania się, prania, odłożenia wszystkiego na swoje miejsce i znalezienia innych dla nowych przedmiotów. O kłamstwach ludzi. O nieuniknioności. O tobie. O sobie. O pięknym kocie, który może czeka na twój powrót. Albo już cię nie pamięta. Powrót? Do mieszkania? Zamyka oczy. Trochę to wszystko smutne i samolot znów skręca nieznacznie w prawo. Wydaje ci się więc, że jesteś Olem z Turysty, o której to sztuce już wspomniałeś. Pod koniec każdego aktu umierasz. Chyba zawsze inaczej. Raz jesteś dzieckiem, raz dorosłym. Kiedy indziej duchem. I nie potrafisz powiedzieć, czym się różni śmierć dziecka i dorosłego. Chcesz wierzyć, że niczym. Ktoś ci pozwala wierzyć. To to samo. I tyle. Rozglądasz się więc i zastanawiasz. I wymyślasz. I rozmyślasz. I niechętnie wyobrażasz: [...] * Co chcesz zobaczyć? Co chcesz zobaczyć inaczej? I co chcesz osiągnąć? Przyglądasz się kartce, która leży przed tobą. Leży na blacie. Inne osoby też jej się przyglądają. Próbujesz ją odczytać. I próbujesz odczytać innych. Szkolna klasa. Bez ścian. Próbujesz zrozumieć. Coś was cały czas dziwi. Albo dziwi pierwszy raz od dawna. Zastanawiacie się. Wszyscy się zastanawiacie. Każdy przy swoim biurku. Wszyscy w wielu postaciach. Próbujecie nie zwracać uwagi. Wy. I obcy. Próbujecie nie patrzeć na siebie. Koncentrować się tylko na zadaniu. Jednym zadaniu. Czyjś dotyk. Ktoś dotyka czyjegoś ramienia. Można ignorować. Mam przed sobą zdanie, które muszę rozebrać na czynniki pierwsze. Rozbiór logiczny i rozbiór gramatyczny. Nie wiem, czy robię to dobrze, skoro nie jestem pewien żadnych nazw. Koncentruję się na zadaniu. Kolumny i rzędy. Jest ich coraz więcej. Nazwiska i oceny. A ciebie coraz mniej. Płyniecie prymitywną i niesterowalną tratwą. Panikujecie i toniecie. Zastanawiacie się, kto ją tak zbudował. Kto doprowadził do tej sytuacji. Przygląda wam się inna grupa ludzi. Chce pomóc. Nie chce pomóc. W rzece ukrywają się różne niebezpieczeństwa. Niezrozumienie czegoś. Ukrywanie. Ktoś nie zwraca uwagi na rozwiązanie, do którego właśnie doszedł. Wydaje mu się, że praca nie może być zaliczona. Przygląda się rysunkom, wykresom. Rozpraszają go wstające osoby. Czego nie rozumiem? Z każdą chwilą oddycha mi się coraz lepiej. Nie duszę się. Kiedyś już tu byłem. Czuję się tu bezpiecznie. I po co były te wszystkie pauzy? * Brzozowska mówi, że chyba nie jest najgorzej. Nie wiem? A ja wiem? … Ciekawe co robi Rafał. Fajny chłop z niego. Dobry jak Polska. 11–18.05.2024 + (28.05.2024) + (2.06.2024) Paweł Orzeł (ur. 1985) – głównie prozaik i tłumacz. Ostatnio wydał teksty funeralne (2022) oraz przekłady dwóch tomów wierszy Rosy Berbel: Dziewczynki zawsze mówią prawdę / Las niñas siempre dicen la verdad (2023) i Planety fantomowe (2024). Obecnie przygotowuje „jakiegoś chapbooka”… fot. Elżbieta Brzozowska
- Tomasz Pietrzak – trzy wiersze
Abakany w Tate Modern A może te lewitujące czarne, brązowe, czerwone, oranżowe abakany, przeczące prawom natury i fizyki, a nawet prawom boskim (o ile jakieś są), to my za eony? Przeszliśmy przez czas Wielką Szczeliną, przez mrok kosmosu, szparą wygryzioną między światami, co tak samo wirują. Zwiad z kiedyś, to by się nawet nie śniło Dänikenowi. Tacy swoi obcy, tutejsi nietutejsi, rozumni, lecz puści. Kto wie, w którą stronę pójdziemy za miliony lat i czyja ręka poprowadzi? Co się rozplącze w białkach, a z czego wyplecie? Może porzucimy nosy, oczy, kości i skórzane ciała? Stoję w Tate i patrzę w abakany. Otwierają się na mnie swoją ciemnością, coś mówią do siebie w nieutkanym jeszcze języku. Nie wiem, czy chcą mnie z czułością objąć jak jednego ze swoich, czy jak muchówki czekają na muchę. Interstellar Dwa miliony lat po nas, wymarły lecz odrodzony z genów świni i papai, zwiedzam na bliźniaczej Ziemi Muzeum Homo Sapiens. Jest osiem wystaw w ośmiu salach w pięciu wymiarach zawieszonych na osi czasu, a w środku: aż odcisk półdupka na skamieniałym stołku, aż ośródka ośrodka mowy niemego, aż pirytowe czoło, aż kaboszon z zębem, ząb, ale gadzi, aż muszla muszli klozetowej, a w głębi fosylia brwi. Tylko tyle zostało z tego snu gatunku, który dosiadał zderzacze i poskromił hadrony; tyle i aż. Jest też Mona Lisa przybytku: grzyb skamieniały z ostatniego wybuchu w lśniącej geodzie Nowego Jorku. Cornelius poznaje tradycję ustną Nie mogę przestać myśleć, że gdzieś we wszechświecie musi być coś lepszego niż człowiek. Z filmu „Planeta Małp”, 1968 Corneliusie, wyjaśnię, jak przystało na człowieka, który musi wyjaśniać. Mieliśmy być różowym początkiem na koniec krwawicy siedmiu dni, ale glina była robaczywa, ze szlamu bagien wzięta lub spod trupa łysego zwierza, które padło drugiego dnia, a woda przeszastana po dziesięciu potopach z drzazgami i piorunami. Żebro zaś wyjęte zostało z gadziny, co kojoty rozszarpały, a to tchnienie, co rzekomo uczyniło nas ludzkimi było alkoholowe. Jak mamy więc uciekać tymi cherlawymi, zaledwie dwoma, nogami? Jak ciężkie niebo mamy podtrzymywać tak wątłymi dłońmi ze zbyt dużą liczbą palców, które w dodatku za dużo myślą? Jak mamy widzieć niedostrzegalne tylko jedna parą oczu, tak mizerną że pająk z sokołem by się zaśmiali? Niezły nas surrealista namieszał. Dziad, pijaczyna i leń. Każdy Polak to leń, a jak wiadomo Bóg jest Polakiem. Tomasz Pietrzak (ur. 1982) – autor pięciu książek poetyckich. Ostatnia to Bosiny (2020). Dwukrotnie nominowany do Nagrody Literackiej Nike (w 2013 roku za tom Rekordy, w 2015 roku za Umlauty ). Publikował na łamach m.in. „Odry”, „Przekroju”, Gazety Wyborczej”, „Wizji”, „Dwutygodnika”, , „Dekady Literackiej”, „Helikoptera” „Fa-Artu”, „Toposu”. Wiersze wielokrotnie pojawiały się także w antologiach, m.in. Dezorientacje: antologia polskiej literatury queer („Krytyka Polityczna”) i Wiersze dla opornych (SDK). Tłumaczony na różne języki. Mieszka na południu. Niebawem ukaże się jego szósta książka Małpy i inni ludzie .









