To był prezent urodzinowy. Nieograniczona ilość godzin w Escape Roomie. Były tutaj meble barokowe, które miały wbudowane interfejsy elektroniczne umożliwiające przechodzenie do n-światów. Ich liczbę ograniczymy do czterech lub nie. Po pierwsze była to realis świata op-artu i postapokaliptyczności, w której nie działa radio. Po drugie był to kubizm życia na bezdrożu. Po trzecie byłby to pointylizm krabów w zakresie sztucznego życia. Ostatni byłby temat zombie bardzo bliski pewnym poganom.
W pierwszej opcji mieliśmy do czynienia ze światem w Rosji, gdzie wybuchł konflikt postatomowy. Tutaj rodzą się mutanci, którzy łączą w sobie małpy i smoki. Wiele z akcji odbywa się w tunelach metra, które wypuszcza ludzi na powierzchnię, na której znowu poluje coś w rodzaju smoka-ptaka. W drugiej, wielkie pająki strącały z siebie radioaktywny pył, który wywoływał halucynacje. Mówił niezrozumiałymi niefrazami. Trzeci świat montował wojsko w poszukiwaniu wyjątków. Osaczony przez elektronikę doktor przeciwko teczkom w komisjach śledczych. Ostatni świat, na który zerkała z najmniejszym zainteresowaniem, był zdegenerowany i bezlitosny.
Choć właściwie każdy z nich był taki. Ale na dłużej zatrzymywała się przy świecie krabów. Tutaj widziała laboratorium i zastanawiała się, w jaki sposób mogłaby tam wejść. Szukała wśród szuflad, pokręteł, klawiatury, luster, w jednej z gablot. I znalazła sposób, choć była to prowizorka, mętlik. Pewne drzwi się otworzyły i wsunęła tam głowę, później barki, ręce, w końcu nogi i była tam już cała. Rozglądała się za kimś żywym w miejscu, które przypominało portiernię.
- Gdzie jestem – spytała jakby do siebie kierując pytanie.
- To ośrodek badawczy. Tutaj produkuje się plazmę i kwarki, a także przeprowadza się badania nad portalami. Coś poszło nie tak i mutanci z odległej planety pojawili się w laboratorium. - Odpowiedział jej głos.
Za tym głosem kryło się indywiduum, którego nie zauważyła dotąd. Podeszła bliżej do biurka, a tam, ukryty za ekranem człowiek cedził herbatę i uśmiechał się szczerze. Był ubrany w niebieski uniform z dużą ilością kieszeni, przypominający ubrania mechaników. Na głowie nosił czapkę z daszkiem, na której wyszywane było jakieś logo, którego treść była jakby zatarta od kurzu. Wydawało się, że dostrzega "mess", czyli bałagan. Rzeczywiście całe to pomieszczenie przypominało piwnicę, przy czym, było wysokie. Brak tu było okien. W narożniku znajdował się automat, jakby do kawy, aczkolwiek, gdy podeszła do niego zauważyła, że są tu zatarte napisy przyponiające "nergy" oraz "apon".
- Możesz odebrać residuum i zagłębić się bardziej w strukturę labiryntu – stwierdził zaschnięty portier. – Tu w szafce jest rewolwer, strzelba, stympak w strzykawce oraz mapa pierwszego poziomu – dodał.
- Jesteśmy jakby starsi tutaj? - spytała. Na jej twarzy zagościło zwątpienie, Wygięła się i zmarszczyła brwi.
- Tak, to jest jak entropia z bocznym torem. Jesteśmy tu jakby zakurzeni, podstarzeni, zamazani, nieco zatruci. Wsteczna propagacja enzymów, mimośrodowy zestaw miękkich tortur. - Wejdź głębiej w nasz system – zaproponował.
Wydawało się, że nie ma wyjścia. Należało podążać za białym królikiem. Miała w końcu wykupione nieograniczone godziny. Zastanawiała ją mapa. Podeszła do ściany i spojrzała na szuflady. Otworzyła jedną z nich i westchnęła.
- To wszystko? - spytała. - Co to za broń, jak ją obsługiwać? - Milcząco starała się dopasować do reguł gry, ale podskórnie bała się o swoje ciało. Czy tutaj też będzie miała wiele żyć, jak to w grach jest utrzymywane? Zastanawiała się, czy przetrwa pojedynek z czymś, co być może czai się już za rogiem. Czy jej ciało tutaj jest erzatzem, czy też to jest to samo? Czy pozostawiła swoją powłokę przed ekranem i teraz jest wirtualna, czy też nie?
- Gdy słyszę podpowiedzi stresuję się – odparł. - Najtrudniej jest mi znieść, gdy nie wiem jak postępować dalej w grze. Można oczywiście oprzeć się o poradniki. Ale to zabiera satysfakcję z przejścia na własną rękę. A to nie to samo.
- Co mam robić, gdzie iść. Jaki jest cel mojej misji? - spytała.
- Chodzi o to by przetrwać. Cel odsłoni się sam – spuentował.
Zabrała broń, spakowała mapę i stanęła naprzeciw czterech drzwi. Otworzyła ostatnie licząc od lewej do prawej i weszła tam. Pokój był pomalowany na różowo. Na ścianach powieszone były portrety nie znanych jej osób. Pod ścianą stało małe łóżko, w którym leżało dziecko gaworzące coś po swojemu. Nad jego głową umieszczona była zabawka. Wirowały nad nim maskotki, pluszaki: świnka, delfin, gryf, zombie. Zabawka obracała się i towarzyszyła temu muzyka.
"Czyje to dziecko, gdzie są jego rodzice?" - pomyślała po chwili. Zaczęła się rozglądać. Doszła do wniosku, że cofnie się do portierni - jak ją nazwała - i spyta o to. Zawróciła do tych samych drzwi, jednych z czterech w tym pokoju, otworzyła je weszła i zaraz pożałowała swojej decyzji. Zobaczyła zbocze górskie, łąkę i gigantyczne pająki czterokrotnie przerastające wysokość człowieka. Chodziły wzdłuż rzeki, broczyły w niej. Wydawało się, że nie jest przez nie zauważona, ale trzymała się na baczności.
Na ekranie pojawiła się wiadomość: "Jestem doktor Młotek chciałbym się z Tobą spotkać. Zapraszam na herbatę do mnie." Te słowa wprawiły ją w osłupienie. Starała się je zrozumieć kilka chwil i doszła do wniosku, że gdzieś na tym pustkowiu, nie wliczając zwierząt musi się znajdować mieszkanie. Weszła głębiej w ten świat i zauważyła, za rzeką, jakieś budynki. Postarała się o znalezienie reguły w krokach pająków, zaczaiła się i szybkim truchtem przebiegła przez rzekę. Okazało się, że są tutaj architektoniczne artefakty częściowo przymocowane do skał, wyrastające na grubych żerdziach z wody. Niestety nigdzie nie mogła znaleźć drzwi, ani schodów. Bezużytecznie nawigowała brocząc po kolana lub nawet do pasa w płynności. "Jaki Młotek, gdzie jesteś?" - pomyślała.
W końcu cofnęła się do punktu wejścia. Tutaj znowu pojawiły się drzwi, cztery egzemplarze, a jakże. Wybrała drugie choć nie potrafiłaby wyjaśnić dlaczego. Obudziła się w mieszkaniu. Przetarła oczy i podeszła do stołu. Na nim pozostawiono kartkę. "Jestem w barze na dole." - brzmiała wypowiedź. Podpisano: "Doktor Młotek". W szafie przy wyjściu było dużo ubrań. Pikowane kurtki, bluzy dresowe, spodnie skórzane i para butów sportowych. Ubrała się i przejrzała w lustrze. Miała blizny na twarzy, spod których przezierała stal. "Jestem cyborgiem" – pomyślała gładząc otwory w stalowych szynelach. "Nic to."
W korytarzu było parę osób dość swobodnie ubranych. Jakaś dziewczyna przy automacie z kawą i przekąskami rozmawiała z mężczyzną. Ona miała tylko body na sobie a on był w bokserkach, a na dodatek na głowie miał ranczerski kapelusz. Gestykulowali i palili papierosy. Stanęła przy dziewczynie i starała się zdetektować język w jakim rozmawiali. Była to pewna odmiana angielskiego wymiksowana z francuskim i esperanto.
- Che cosa qui, va bene, mon enfante? - zabrzmiał jej głos.
- Czegoś oczekujesz od nas? Chcesz nas zarazić swoim szumem? - odpowiedział bosy ranczer.
Stanęła przed nim i spojrzała mu prosto w oczy. Ale niczego więcej nie udało się jej od nich wydobyć. Chodziła w kółko od jednej osoby do drugiej. Obracała się wokół własnej osi, machała rękami i szczekała zębami. W końcu usłyszała znów tę samą frazę, jakby wpadła w pętlę. Ostatecznie porzuciła ich i skierowała się do windy. Na dole miała nadzieję spotkać kogoś, kto może jej coś wyjaśni. Wcisnęła zero i szybko znalazła się w głównym holu. Podejrzała jednym okiem, że rzeczywiście mieścił się tutaj jakiś bar. Był kontuar, za nim barman, a na hokerze, jedyny z gości. To musiał być Młotek.
Gdy już była dostatecznie blisko obrócił się i wyszczerzył zęby w uśmiechu. Dokonała szybkiego rozeznania w jego uzębieniu i stwierdziła, że prawie wszystkie zęby miał złote. Na twarzy posiadał, tak jak ona, blizny. Wijące się jak barokowe kolumny, od żuchwy aż po łuki brwiowe. Był krępej budowy, okraszony sążnistymi łańcuchami i bransoletkami, a na palcach miał sygnety. Lekko łysiał, ale włosy miał czarne. Przy lewej piersi widać było kaburę, a w niej pistolet.
- Cześć. Miło cię widzieć w naszym świecie. Jest robota dla nas. Kujiwara potrzebuje zabezpieczyć transport z Nowego Tokio do Odessy. Będziemy musieli znaleźć ten konwój i poszperać trochę w serwerach – nie tracił czasu na bezmyślny wstęp i przeszedł od razu do rzeczy.
- Tak? A czy ja się nadaję do tego? Przecież nie jestem ani żołnierzem ani psychopatką – oznajmiła podniośle.
- Zostaniesz przeszkolona w rzeczywistości wirtualnej. Pistolet, karabiny, granaty, walka wręcz. Wszystko to czeka na ciebie w odpowiednich proporcjach. Nauczysz się strzelać, zabijać i gwałcić lub zabijać, gwałcić i strzelać, jak wolisz – dodał jowialnie.
Zaskrzypiał parkiet. Spojrzała na jego kowbojki, które odbębniały jakiś taniec na podłodze. Zaczęła się rozglądać gorączkowo za drzwiami, chciała uciec jednym słowem. A tu nagle usłyszeli tąpnięcie, jakby ktoś przewrócił się na krześle, a jego upadek wzmocniony został do decybeli, jakie towarzyszą koncertom. Wizja zaczęła się załamywać. Obraz rozszczepił sie na miriady galaktyk. Występowały niekongruencje. Ktoś ją ciągnął za rękę. Wydawało jej się, że leży w wodzie. Była jakby w śluzie. Odwróciła się, nadal leżąc i zauważyła kogoś.
- Jestem Zenek, obsługa techniczna Escape Roomu. Przedawkowałaś i przywracamy cię do żywych. Regulamin mówi, że po dwunastu godzinach należy przerwać sesję, co właśnie czynię. Teraz w pauzie należy się zregenerować, zjeść sobie porządnie i po dwudziestu czterech godzinach można wrócić do interfejsów. Z tego, co zauważyłem nie znalazłaś żadnego klucza, ale drzwi otwierałaś właściwie – podrapał się po nosie.
Pozbierała się jakoś, ułożyła włosy. Dopiero teraz poczuła falę głodu i łaknienia. Skierowała się po krótkich schodach do drzwi z napisem "xit".
Corpo Trash
Corpo rozpoczęło ofensywę, w której stawką stały się dzieci. W rozleniwiony sposób rozłożyło ośmiornicze macki, na końcach których miały się znaleźć miękkie istoty. Mówiąc wprost, trwał wyścig na drodze do superinteligencji i ostatnim pomysłem w tej walce stało się eksplorowanie tematu uploadu. Chodziło o pozyskiwanie młodych inteligencji do przerzucenia ich umysłów i dusz do pojemników z ciekłą wirtualnością.
Zagadkowe może się wydawać to wydobycie, ale los tych istot wydawał się przesądzony. Z jednej strony wgrywanie mentalnych zasobów, z drugiej strony odrzut, żeby nie powiedzieć śmieć.
Biegłem przez miasto z zarzuconym na ramieniu plecakiem w kurtce lub bluzie, trzymając pod nimi moją córkę. Sytuacja zwracała na siebie uwagę. Ciężar nie był duży, ale dobrze przylegał do ciała. Niekiedy miałem wrażenie, że niosę kota. Najmłodszego z moich kotów. Wydawało mi się również, że niosę niemowlaka w chuście, tak jak się to czyni, gdzie są różne typy wiązania. Dziecko nie mogło mieć więcej niż kilka lat, inaczej raczej zmęczyłbym się okrutnie po paruset metrach. Właściwie to poruszałem się szybko, czasami krocząc, czasami sapiąc. Myśl jest szybsza od ręki.
Truchtałem przez most, minąłem wpław płytką rzekę, ciągle tuląc ciepło spod moich warstw. Dotarłem do ulicy, którą świetnie znam z dzieciństwa. Tam od miejsca docelowego dzieliły mnie już metry. Pod blokiem spostrzegłem, że w mieszkaniu są moi stryjowie. Zdziwiło mnie to, bo po śmierci mojej matki mieszkanie zostało sprzedane jakiemuś inwestorowi, informatykowi lub muzealnikowi, kto wie. Widać ich było przez szyby. Stali na tarasie i rozmawiali.
Nagle dostałem wiadomość od kuzyna. Zawierała link, którego nie powinno się
lekceważyć, ale jak to się mówi nieznajomych linków nie otwieraj. Ja otworzyłem, jednocześnie wchodząc do mieszkania i witając się z rodziną. Mój aparat telefoniczny typu fold, dziwnym zbiegiem materii i energii zaczął ewoluować i stał się tabletem, którego można było złożyć. Na jego ekranie pojawiła się gra strategiczna, z miniaturowymi postaciami zbierającymi złoto, kamienie, drewno do budowy, rozbudowy, podboju. A ja z całych sił chciałem się zorientować, jakie mam połączenia kolejowe lub w jaki sposób mógłbym sprowadzić tutaj swoją żonę. Niestety gra żerowała, jakby na podstawie swojego istnienia, moich kontaktach, między innymi.
Postanowiłem, że zrestartuję urządzenie albo że wyciągnę kartę SIM. Znalazłem spinacz, wprowadziłem go w odpowiednie miejsce i ku mojemu zdziwieniu postaci z gry zatrzymały się i powoli zaczęły zmierzać w jakimś nieznanym kierunku. Wyglądało to tak, jakby się ewakuowały, schodziły do schronu poprzez portale, czy jakoś tak, jak to się modnie dzisiaj mówi.
Roman Bromboszcz – urodzony na Śląsku, wychowany na Pomorzu, mieszka w Wielkopolsce. Na różne sposoby gra ze stykami kultury i techniki. Wśród form ekspresji znajdują się: performance, aplikacja internetowa, obiekt, instalacja, książka. Jest moderatorem kolektywu Perfokarta.