Znaleziono 472 wyniki za pomocą pustego wyszukiwania
- Marcin Czerwiński – Świat pełen jest byłych
fot. Paweł Zasada Marcin Czerwiński – literaturoznawca, redaktor i poeta, reżyser i performer. Założyciel i były szef wydawnictwa „Rita Baum”. Prowadzi stronę plazaciemnia.pl . Autor książek o literaturze: Smutek labiryntu (2013), Maszyna przecząca (2014) i Uskok. O Stanisławie Przybyszewskiej i innych (2023), oraz książki poetyckiej Miniaturzyści esperanto (2020). Zredagował zbiór szkiców Od antropozofii po Schulza (Europejska Stolica Kultury, 2016) . Wkrótce ukaże się jego książka poetycka Das Second Hand Buch . Wrocławianin. Wacław Mejbaum – zawodowo zajmuje się projektowaniem graficznym i fotografią. Autor komiksów, współautor „Wromixu”. Wraz z Piotrem Brenczem w 2024 roku opublikował komiks Facet bez palca już poszedł . Mieszka we Wrocławiu.
- Mariusz Sambor – pięć wierszy
jak Karol Wojtyła Ian Airlie znaleziony martwy w swoim domu w Greenwich wcześniej w metrze krwawił z lewego oka nieznajoma kobieta podała mu chusteczkę kwadrat płócienny biały kwadrat codziennie program pocztowy proponuje najlepsze rozwiązania weź kredyt już teraz pierwszą ratę zapłać za trzy miesiące kwadrat czarny kwadrat na białym tle mam ponad tysiąc sto punktów w grupie Fotografie in schwarz weiß tysiąc sto punktów jak śmierć dojrzałość śmierć młodość dojrzałość śmierć jak bez tytułu dzieło nieprzedstawiające A kiedy czuję że już wiem że chciałbym napisać na ścianie 1312 / ACAB we śnie zjawia się moja mama jak kiedyś Karol Wojtyła ale teraz tylko ona mówi do mnie chodź masz tu chusteczkę wytrzyj oko pożar łatwo wpadaliśmy w miłosną ekstazę na podłodze / na kanapie / na stojąco nie dla Ziomka i Parodii w Katowicach odpowiada Urząd Stanu Cywilnego rodzicom pragnącym zwracać się tak do swych pociech pożar mieszkania w środku zwłoki mężczyzny i truchło psa rząd Danii chce większej swobody Grenlandii i Wysp Owczych / a my? czarne okładki chyba już nie wiem jak z kimś być myślę przy śniadaniu / jajko na miękko czarne okładki są niepraktyczne palce odbite / w nocy padał śnieg co jest ostatnio zjawiskiem rzadkim i nie trudno zauważyć / szybko wstydliwie wycieram ślady paluchów taka zima to obciach moja mała / miła black widow Nowy widelec lśni / no i co że chiński za skorodowany w niemieckim rowerze co trwał ponad sześćdziesiąt lat / spróbujemy? Chisako Kakehi, black widow / piszą w gazetach trująca partnerów i męża cyjankiem / dziedziczenie majątków / zmarła przed wykonaniem kary śmierci A kiedy usiłuję założyć wygiętą jak orientalna jaskółka równie starą / solidną kierownicę z miłosnym dziubkiem lampki retro nic już nie pasuje / do siebie / za oknem plus pięć pada śnieg ale nie topnieje czy mogła wspierać życie? Dziesięć armii Mary Na Wenus nigdy nie było wystarczająco dużo wody by powstały oceany U nas siedem czynników Przebudzenia A jednak Druga planeta od Słońca skalista nie wydaje się zbyt przyjazna życiu Uważność Badanie Bohaterski wysiłek Radosne uniesienie Uspokojenie Skupienie Zrównoważenie Dziewiąta armia zaszczyty pochwały poważanie niezasłużona sława Tam temperatura sięga 465 stopni Celsjusza chmury z kwasu siarkowego i wielokrotnie wyższe ciśnienie utrudniłyby kolonizację Ziemianom twoje zdjęcia niestrudzone gdzieś w oddali słychać wystrzał petardy Uderzająca siła ciemności Mara kto ją pokona, osiągnie szczęście Mariusz Sambor (ur. 1965) – autor surrealistycznej powieści poetyckiej Cztery Filary (2021), powieści I wszyscy go opuścili… (2021), zbioru krótkich form prozatorsko-poetyckich Nieoczekiwane przestoje w chmurach (2022), epistemologicznego komediodramatu Pani Kołodziej. Kawki i gołębie (2023). W marcu 2025 roku ukazała się jego książka poetycka Rzeka / Taniec. Publikował w czasopismach literackich oraz w antologiach: Strefa wolna. Wiersze przeciwko nienawiści i homofobii (2019), Wiersze i opowiadania doraźne 2020 (2020), Wiosnę odwołano. Antologia dzienników pandemicznych (2020) oraz Kosmonauci Nośnych Haseł (2022). Mieszka w Krakowie.
- Jonáš Hájek – pięć wierszy
Zły Wikomt Wikomt okrzepł i już kpi ze mnie „Na wielkości oczywiście każdemu zależy”, napisał mi ostatnio „ale trzeba zadowolić się tym, że?” To mu się naprawdę nie udało przeliczył się tym razem Myśli że nie mogę bez niego żyć i że za marną pensję którą mi przysyła ze swoim obrzydliwym „że” będę brał na siebie każde ryzyko Nie wiem po co mam to znosić więc sięgam po telefon: Wikomcie Wikomcie! w najbliższym roku któregoś dnia uderzę w twój słaby punkt!Jeszcze będziesz błagał o szturchanie szpilką a ja cię będę śledzić utajonym okiem Już cię widzę w śmierdzącej kawalerce z linoleum – a jakże – w barwie słoniowej kości Wikomt a liryka przyrody W zeszłym roku wysłałem mu cykl wierszy o Izerach zniszczonych przez polski popiół Ale zbył mnie: „Nie miałem pojęcia, że i Pan spogląda wilgotnym wzrokiem za łaniami w leśnych zaroślach...” W tym roku w telewizji była susza i za oknem też jakby tego było mało Wikomt chciał żeby taka sama susza zawładnęła moim pisaniem Niestety jestem posłuszny własnej arytmii do której nie da się tańczyć ani maszerować rozpoznaję ją jedynie w zamęcie metronomów Bardzo lubię te łanie w zaroślach zazwyczaj znikają w ciągu kilku sekund Coraz starszy Wikomt Wikomt jest człowiekiem. Tego jestem absolutnie pewien. Ponoszący konsekwencje za swoje czyny, samotny, zdziwaczały. Swój stan zdrowia zręcznie przemilcza między wierszami. Po kształcie pisma można sądzić, że dręczy go reumatyzm. A po nachyleniu, że reumatyzm tak po prostu nie znika. Niewątpliwie nigdy nie uprawiał sportu. Pęcherzyk żółciowy albo złamanie – nieprawdopodobne historie powoli zmierzające do prawdopodobnych zakończeń. Przepis po mamie Twierdzę Wikomcie że sałatka ziemniaczana jest duchową strawą z domieszką ekumenicznej powagi: czy dodasz jabłko czy pominiesz groszek szybką pracą noża odcinasz też swoje grzechy Przed dodaniem majonezu wspominasz swoich zmarłych i tę symboliczną mieszaninę smaków w końcu z miłością jesz Trzymam się podwójnego przykazania: modli się każdy jak umie korzeniowe warzywa gotuje się w occie Konflikty Z czegoś ci się zwierzę Wikomcie nie umiem się kłócić zawsze gdy wybucham, wydaje mi się że to koniec, więc wolę nie wybuchać albo wybucham i się chowami jest koniec Oni może się nie złoszczą albo myślą że jestem świrem wzruszają ramionami i idą do lasu beze mnie Dlatego nasza relacja taka nierówna stworzona a nienarodzona i wciąż na grzybkach przełożył Karol Maliszewski Jonáš Hájek (ur. 1984) - czeski poeta tłumaczony na kilka języków. Autor tomów: Suť (Gruz), Vlastivěda (Nauka o kraju ojczystym), Básně 3 (Wiersze 3), Výlet do Schengenu / Můj jediný čtenář (Wycieczka do Schengen/ Mój jedyny czytelnik). Laureat nagrody J. Ortena (2007). Jego wiersze były publikowane w „Poboczach” (w przekładzie Franciszka Nastulczyka), w „8. arkuszu Odry” (w przekładzie Zofii Bałdygi) oraz w magazynie „Suburbia” (w przekładzie Karola Maliszewskiego). Mieszka w Kolinie.
- Jaime Gil de Biedma y Alba – pięć wierszy
Już nigdy nie będę młody Że życie jest na serio, to przychodzi dopiero później: jak wszyscy młodzi ludzie, zmitrężyłem czas. Pragnąłem zostawić ślad i odejść pośród oklasków — starzenie, umieranie, były tylko wymiarami teatru. Lecz w końcu minął czas i nieprzyjemna prawda wyłania się: starzenie, umieranie, to jedyny wątek tego dzieła. Postanowienie Postanowienie, by być szczęśliwym ponad wszystko, wbrew wszystkim i wbrew samemu sobie, znów — ponad wszystko być szczęśliwym — powracam do tego postanowienia. Lecz dłużej niż zamiar poprawy trwa ból serca. Szalona Noc, zawsze niejednoznaczna, rozwściecza cię — barwa podłego ginu, twe oczy są żmijami. Wiem, że zaraz wybuchniesz stekiem wyzwisk i histerycznymi łzami. W łóżku, później, ukoję cię pocałunkami, których się wstydzę. A śpiąc, przylgniesz do mnie jak chora suka. Noce czerwcowe Czasem wspominam pewne czerwcowe noce tamtego roku, nieomal rozmyte, z mojej młodości (to był, wydaje mi się, tysiąc dziewięćset czterdziesty dziewiąty) ponieważ w tym miesiącu zawsze czułem niepokój, niewielki lęk podobny upałowi, który się właśnie rozpoczynał, nic więcej tylko osobliwą dźwięczność powietrza i jakąś niejasną tkliwość. Były więc noce nieuleczalne i gorączkowe pobudzenie. Wczesne godziny poranne samotnego ucznia i książka nie w porę przy szeroko otwartym balkonie (ulica, świeżo zroszona, ginęła w dole, pośród oświetlonych liści) bez duszy, którą można się posilić. Ile razy wspominam was, odległe noce czerwcowe, ile razy płynęły mi łzy, łzy, by być więcej niż człowiekiem, jak bardzo pragnąłem umrzeć lub marzyłem, by zaprzedać się diabłu, który nigdy mnie nie słuchał.Ale też życie trzyma nas przy sobie właśnie dlatego, że nie jest takie, jak oczekiwaliśmy. Peeping Tom Oczy samotnika, zdumionego chłopca, którego przyłapałem na podglądaniu nas w tamtym sosnowym zagajniku, obok Wydziału Filologicznego, ponad jedenaście lat temu, gdy się oddalałem, wciąż oszołomiony śliną i piaskiem, po tym, jak tarzaliśmy się na wpół nago, szczęśliwi jak zwierzęta. Pamiętam cię, to dziwne, z jaką skupioną intensywnością symbolu,t wój obraz splata się z tamtą historią, moim pierwszym doświadczeniem odwzajemnionej miłości. Czasem zastanawiam się, co się z tobą stało. I czy teraz, pośród swych nocy przy innym ciele powraca stara scena i czy nadal śledzisz nasze pocałunki. Tak powraca do mnie z przeszłości, niby nieskładny krzyk, obraz twoich oczu. Wyraz mojego własnego pożądania. z hiszpańskiego przełożył Adrian Krysiak Jaime Gil de Biedma y Alba (1929–1990) – hiszpański poeta, uważany za jednego z najważniejszych przedstawicieli Pokolenia 50.
- Szymon Florczyk – sześć wierszy
Znieczulenie Przed świtem ma leniwe palce, szczere opuszki, ciepłe grzbiety. Wolno rozchodzi się w pościeli, która skrywa miękko mgliste kształty pod oblegającym kontur chłodem. Moja czułość schnie w ostrym słońcu; kurczy się i wczołguje w krtań. Przysiada w jaskini płuc i krzepnie. O zmierzchu jak twarda bryła ciąży w głąb gęstniejącej czerni niczym skaliste ciało nie odbijające światła. lublin geske na ciepłych bramach zostawiam palce czasem oko będzie odmykać powiekę niczym stara okiennica kwitnąca ususzonymi kwiatami albo tą dziwną czarną łezką w ciasnej uliczce wsuwam ramiona między odrapane z południ mury żółtobrązowe zapadłe w bruk niosący raz wyżej raz osuwający w ciszę o zatopionym świecie z głębin wzywam Cię akty pływalne pozwoliłem sobie przeczytać wiersz tak, jak był napisany: nuty, zacieki, dziwne znaki, szumy za uszami, skądś bryza. coś z tego wciąż przepisuje się piaskiem. chrobocze łapkami, chybocze klateczką. pozwoliłem sobie napisać wiersz tak, jak wypuszcza się wstążkę przez palce; teraz wije się gdzieś w półmroku, toczy kółka, plecie smyczkę na przetaczane. SETI kiedyś preferowałem narrację że jeżeli jakieś nieodkryte cywilizacje istniały to odpowiedzią nie są ekspedycje z głębin kosmosu ale pramiasta pogrążone w ziemskiej dżungli czy pustyni tak jak nieprzeliczone tajemnice być może żyją tuż pod klepkami parkietu czy stopami nadal wbijam w nie wzrok jednak teraz nie mam nic przeciw temu by dach mi rozbił twój latający spodek wyspa mieszka za jeszcze siódmiejszą górą a mnie jeszcze bardziej odjaśminiło ona nie wie że mój cień się wyrywa na jedną z fal błyskających podczas burzy nie wie że słowa zbieram do koszyków i jak łaszą się obiecują to znów ofukną wtedy tak śmiesznie kulą się moje palce zmarznięte ona siedzi w fotelu głęboko zaczytana albo szlifuje wiersz historię z zupełnie innym bohaterem i tak pięknie nie wie że ja już czuję pod stopami dźwięczność brukowych klawiszy na rynku miasta oślepianego słońcem na wszelki rozsądek sam nie wiem czemu ale za tak maleńkim światełkiem z pewnością kryje się stały ląd wierzchnią stroną dłoni ostatnio częściej przechadzam się łąkami kiedy słońce wsiąka w trawy pozwalam letniemu różowi sączyć się za powieki zmrużone w sam raz żeby patrzeć jak jasny zarys przemyka gdzieś między nie szarpię za napięte struny powietrza nie wkraczam w batalistyczne sceny mrówek nie szukam ścieżek mogących nagle wybuchnąć w twarz kwiatostanem szczególnie gdy nurt podchodzi do skóry jedynie czasem w kieszeni przebieram palcami ziarnka piasku grudki ziemi Szymon Florczyk (ur. 1986) – pracownik produkcji w IT, mieszka w Krakowie. Autor zbioru wierszy Ciało i zgłoska (2024) i ilustracji do zbioru haiku Doroty Czerwińskiej nieboziemia (2024). Publikował wiersze m.in. w "Toposie", "Odrze", "eleWatorze", "Migotaniach", "Akancie", "Obszarach Przepisanych", "Wytrychu", "Post Scriptum", na stronie "Wydawnictwa J", "Wolnej Inicjatywie Artystycznej", "Nowym BregArcie", oraz w antologiach. Zdobywca Złotego Syfonu Publiczności 2024 w Brzegu. Wyróżniony w ogólnopolskich konkursach poetyckich „Struna Orficka” i „Erotyk nakrechę”. Jako amator próbuje sił również w muzyce z pogranicza rocka i klasyki.
- Alejandro Zambra – trzy wiersze
Następny dzień Pośród brzemienia wytrwałych dni W miejscu gdzie powinien być cień W oczekiwaniu na starożytne tarcie między rybą a solą Stąd można usłyszeć oddech deszczu (Obserwuj ruch wód. Czym są cienie, które zapoczątkował twój krok. Czym jest sen, którego nie pamiętasz. Czym jest twój smutek. Jaki kształt przybiera twój smutek. Twój płacz. Jakie są barwy twojego płaczu). Noc jest wymysłem cierpliwości A tej nocy wszystko dzieje się po raz ostatni Wiatr nie szanuje kształtu drzew. Korzenie tracą poczucie lat Muzyka dryfuje do brzegu oceanu A ty znów oferujesz swe blizny wiatrowi Chodź, zima zna długość twej podróży Chodź, ta noc jest następnym dniem Niech bogowie ukoją twój ból Jedynie oni mogą to uczynić Ja tylko wyglądam przez okno I wyczekuję końca naszego ostatniego uścisku. Inverness I Łodzie powracają tej nocy próbując się z bruzdami na wodzie ostatnie powitanie (Morze jest kawałkiem deszczu) Port jest taki sam od lat wciąż trwa zima i cały horyzont stanowi spojrzenie w głębiny nocy. II Nie chciałbym ani zostać, ani odejść Ezra Pound Cztery ściany, gdy wieje wiatr: bez ruchu bądź tylko ruchem oczu człowiek zwraca uwagę na ziemię Jutro porozmawiamy o morzu Jutro zmienimy położenie okna. III Dom, okno Uściski z powodu klęski Uściski z okazji powrotu Dom, okno i cztery ściany, gdy wieje wiatr. IV Ktoś zmienił położenie lasu który wcześniej się tu znajdował gdzie pozostały tylko kawałki morza zbliżające się do moich rąk. Właściwość oczekiwania Próbuje wyczuć ziemię Jej stopy zapadają się w suchym piasku Szuka swych stóp Zatrzymuje ruch swych rąk Znalazła stopy, lecz nie patrzy na nie Wszystko jest takie samo, jak wcześniej Muszę jej wyjaśnić, że tak właśnie jest, że wszystko jest takie samo, jak wcześniej, bolesne. Zakładam, że przed oczami ma morze i że patrzy na morze niczym w sam środek trudnego lustra. przełożył Adrian Krysiak Alejandro Zambra (ur. 1975) - chilijski prozaik i poeta. W języku polskim ukazała się jego powieść Chilijski poeta (przeł. Carlos Marrodán Casas).
- Rafał Kasprzyk – Pauzy rzeczywistości
Teksty poboczne to wydana nakładem Fundacji Kultury AFRONT kolejna już książka poetycka Łukasza Jarosza. Miała ona datę swojej premiery 31 grudnia 2024 o godzinie 23:59:59. Dość przewrotnie, ale i symbolicznie jak na Jarosza przystało. To zbiór, w którym pojawiają się zawoalowane pytania o wiele najważniejszych kwestii egzystencjalnych, a każdy utwór zdaje się tworzyć mikroświat pełen emocji, symboliki i ciszy, w której czytelnik może się zagłębić, szukając ukrytych znaczeń. Autor podnosi wiele tematów związanych z naturą, śmiercią, samotnością, ale także z duchowością i relacjami międzyludzkimi. Jego poezja to nieustanna wędrówka, pełna ciszy, refleksji i obserwacji, które mogą na pierwszy rzut oka wydawać się zupełnie nieistotne, lecz wbrew wszelkim pozorom, stanowią sedno. Tytuł zbioru – Teksty poboczne – doskonale oddaje ten charakter poezji: poboczną, ale pełną znaczenia. Wiersze te to opowieści, które nie podążają głównym nurtem, lecz wędrują swoimi ścieżkami. Zagłębiają się w detale, w codzienność, w milczenie, w rzeczy małe, ale nie mniej istotne. Sprawiają, że tak zwana proza życia zyskuje zupełnie inny wymiar - metafizyczny. Świat zewnętrzny zaś staje się przestrzenią, gdzie zjawiska banalne widziane oczyma podmiotu lirycznego jawią się jako pomocne wskazówki na drodze ku wyższemu sensowi. Jednym z centralnych elementów książki jest właśnie codzienność – nie tylko jako zbiór banalnych, rutynowych zdarzeń, ale jako przestrzeń pełna znaczeń ukrytych w pozornie prostych obrazach. Wiersze takie jak Martwa natura czy Pokoje gościnne ukazują rzeczywistość w sposób, który wymaga aktywnego zaangażowania i interpretacji. Podmiot liryczny Jarosza zdaje się dostrzegać to, co dla innych może być zupełnie niezauważalne: „kamyk na ulicy”, „cień przechodnia” czy „brzęczenie muchy”. Drobne, pozornie nieistotne elementy codzienności są w jego poezji ukazane w sposób, który je uwypukla, nadając im nowy sens. To właśnie te detale tworzą esencję poezji Jarosza – co prawda nie dają one odpowiedzi, ale zmuszają do zastanowienia się nad tym, co właściwie stanowi prawdziwą rzeczywistość. Jarosz nie boi się zatrzymywać w tych pobocznych momentach, które w kontekście literackim nabierają u niego głębi, koncentrując się na szczególe, który wydobywa głębsze warstwy rzeczywistości. Dzięki temu codzienność staje się u niego przestrzenią, w której nic nie jest przypadkowe. Każdy element – nawet najmniejszy – jest częścią większego obrazu, który zyskuje swoje znaczenie tylko wtedy, gdy zwróci się na niego uwagę. Wiersze takie jak List z Ziemi czy Próba drogi są doskonałym przykładem tego, jak szczegóły mogą zmieniać perspektywę. Autor zdaje się sugerować, że w tych niewielkich fragmentach świata – w drobnych gestach, spojrzeniach, zapachach – tkwi pełnia doświadczenia ludzkiego. Zwykłe momenty, jak choćby jazda rowerem, stają się nośnikami emocji, stanów psychicznych, które kształtują to, co nazywamy życiem. W poezji Jarosza więc nie chodzi tylko o opis świata zewnętrznego w sensie dosłownym, ale o uchwycenie subtelnych wrażeń, które sprawiają, że życie staje się pełniejsze, choć nie zawsze zrozumiałe. W wielu wierszach widoczna jest silna tendencja do zatrzymywania się w niepewności i niedopowiedzeniu. Ta właśnie fragmentaryczność sprawia, że teksty te stają się pełne wątpliwości, a sam podmiot liryczny zdaje się wciąż poszukiwać i nie odnajdywać wyraźnych odpowiedzi. Doświadczenie tego ciągłego braku przejawiającego się w przeczuwaniu pustki, chaosu, kruchości życia obecne jest w obrazach takich jak cisza, niepokój, szarość, a także w ciągłym zmaganiu z czasem, które zdaje się kierować optykę poszukiwań w stronę jakiejś Siły Wyższej. Ale nawet jeśli ona się pojawia w wierszach – a pojawia się bez wątpienia - to nie w postaci dosłownego objawienia, lecz raczej jako niedopowiedziane odczucie, subtelna obecność, która wymaga intuicyjnego odczytania. Co do jednego natomiast można być pewnym: Jarosz na kartach Tekstów pobocznych stworzył przestrzeń, w której owa Siła wyższa jest ukryta w szarej codzienności, a jej transcendentna obecność objawia mu się w małych detalach i w często nieuchwytnej atmosferze, którą tworzy między słowami. Jak choćby w wierszu Kęsim : „(…) Nie przedzieram się już przez miasta i ludzi. Chcę podnieść powieki, lecz nie mam siły w półśnie i tylko unoszę brwi. Jeszcze mam Boga, choć już słychać dłuta geologów i szpadle odkrywców, a luneta astronoma trąca zamknięte, ufne oczy”, czy w wierszu Pokoje gościnne, który warto przytoczyć w całości: „Śnię, lecz zaczynam myśleć i się budzę. Czuję serce, które czasem bije cicho, jakby krew nie maiła siły, aby je rozkołysać. Pamiętam, jak grało, kiedy nauczyłem się jeździć na rowerze i machałem rodzicom, zostawiając w powietrzu ślady. Potem poprzez kolana i dłonie dowiadywałem się, ze składam się z biologii, choć chciałem się połączyć ze śpiewem z kapliczki. Zdać relację. Śnię, lecz zaczynam myśleć. Tamten Głos odbiera rozum, daje nadzieję. Ukrywam przed Nim sprawy znane tylko ludziom, cząstki poza zasięgiem wzroku. Moja córka śpi w wózku w ogrodzie, kładę się w trawie obok. Patrze w górę, otwarty na niebo, kosmos i ciemność, a płatki z jabłoni sypią mi się na spodnie, na czoło i dłonie”. Podmiot liryczny w wielu wierszach Łukasza Jarosza nie jest więc bezwzględnie pewny, czy istnieje jakiś Absolut, ale poszukuje go poprzez interakcję ze światem. I w tym sensie można śmiało powiedzieć, że wiersze z najnowszego tomu stanowią pewnego rodzaju egzystencjalne wyłomy, przez które podmiot stara się uchwycić obecność tej właśnie wyższej siły. Dodatkowo, w przestrzeniach zatrzymania w ciszy i braku w słowie, autor na przestrzeni wielu tekstów prowadzi rozmowę z nieznanym, odwołując się do głębokich refleksji nad naturą istnienia, które zostają otwarte słowem poetyckiego obrazowania. A owe puste miejsca stwarzają wrażenie, że coś jest tu do odkrycia, ale nie jest to coś, co można łatwo uchwycić, bo jest to zawieszenie w oczekiwaniu, moment, w którym wszystko wydaje się być w ruchu, a jednocześnie istnieje poczucie jakiejś niedefiniowalnej obecności. Teksty poboczne Łukasza Jarosza to książka, która w sposób niezwykle subtelny i wnikliwy eksploruje codzienność koncentrując się na szczegółach, detalach i nieoczywistych elementach rzeczywistości. Jego wiersze to odkrywcze wędrówki po emocjach i refleksjach, które mogą być czasem trudne do zrozumienia, ale jednocześnie stanowią głębokie doświadczenie intelektualne. W jej subtelności, oszczędności słów i zdolności uchwycenia rzeczy, które na pierwszy rzut oka wydają się nieważne, ale w kontekście poetyckim stają się fundamentalne, tkwi ogromna siła tej poetyki. I pomimo pewnych trudności interpretacyjnych, książka jest ważnym głosem, który skłania do refleksji nad tym, co w życiu najistotniejsze. Łukasz Jarosz, Teksty poboczne, Fundacja Kultury AFRONT, Bukowno 2025. Rafał Kasprzyk – poeta i krytyk literacki. Opublikował: Interakcje (czyli życie oparte na węglu) (2018), Dychotomia (2020). Wiersze publikował na łamach „Dziennika Polskiego”, w „Odrze”, „eleWatorze”, „Frazie”, „Afroncie”, „Przekroju”, „Tlenie Literackim”, „Arkuszach Literackich”, „Akancie”, kwartalniku mniejszości polskiej na Ukrainie „Krynica” oraz w wielu antologiach. Teksty krytyczne można znaleźć w takich czasopismach jak: „Odra”, „Afront”, „eleWator”, „ Helikopter”, „ArtPapier”, „Suburbia”, „Nowy Kozirynek”. Jego rozmowy z pisarzami ukazały się w miesięczniku „Odra”. Juror konkursu im. Anny Kamieńskiej na najlepszą książkę poetycką województwa lubelskiego.
- Żak/Gamoń – cztery wiersze
wiem jak pachnie niedźwiedź polarny pobrałem grząską cząstkę psa z konstelacji wystarczy rozgryzanie gwiazdy w kwaśnym polichromie zapisz swój symptom/ciepły język rozsadza fonemy i polifenole roztwór wygląda jak eksplozja ta formuła się powtarza wyślizguje [RETAKE] wiem jak smakuje niedźwiedź polarny powiedziała mieszkanka hanoi miała ciepłą skórę pachniała świtem OCD do lata mamy jeszcze kilka godzin nim drożdżówki obsiądą muchy na dłoniach mamy alfabet in out jak zarzucę kożuch i będę pieskiem i odwrócę rzekę wbrew moim włosom jak wodnej trawie a jak zarzucę sierść będziesz trójkątem syntaksy podpowiadają ale figury mowy i obroty fraz zostają w jednym aucie w white space między nami spręża się przestrzeń chcę rozprężać tkankę dołożyć tkanki zniszczyć swoje ciało inside and out Maksymilian Żak (ur. 2002) – nie studiuje, jest rudy. Patryk Gamoń (ur. 2007) – licealista cierpiący na miłość do pisania i czytania kruchych słów. Jest trochę jak kot Schrödingera – głośno miauczy. Debiutował w "Stronie Czynnej". Pochodzi z okolic Krosna.
- Radosław Wiśniewski – Bany Ukraińskie (16)
Armia rosyjska z nagrodą imienia Karola Darwina Rozumiem, że konkurs piosenki, od lat uznawany zgodnie przez wielu za konkurs nie-wiadomo-czego okazał się na dwa dni ważniejszy od wyjących syren, spadających pocisków, ginących średnio po dwustu, trzystu dziennie żołnierzy, może więcej. Dyskusja na temat eurowizji jako źródła cierpień oraz niesprawiedliwości wydawała mi się zawsze żenująca, ale tegoroczna edycja, dzięki kontekstowi - przebiła wszelkie normy. Zwrócę zatem uwagę, że w mijających dniach prezydentowi Francji, którego główną - z mojego punktu widzenia - zaletą jest to, że nie nazywa się Le Pen, udało się dodzwonić do władmira ujłowicza. No i jak już chłopaki pogadali to wyszła z tego propozycja, że Ukraina zrzeka się części terytoriów i rosja daje słowo honoru, nawet na piśmie, że na tym jej apetyty zostają zaspokojone i już więcej nie będzie napadać na nikogo. No chyba że nie będzie miała wyjścia, wiecie, co nie? Ukraina odrzuciła wielkoduszną propozycję pana, który nie ma na nazwisko Le Pen. Trwa obrona "Azowstalu" w Mariupolu. Armia orków zmusiła obrońców do wycofania się z części północnej kompleksu (jakiś czas temu), podobno także z portu w zachodniej części kompleksu i zajęła hałdę na południowo-wschodnim krańcu. Możecie sobie zobaczyć na google maps tę hałdę. Z niej ma się po kontrolą cały kompleks. Ale obrońcy się nie poddają. Osiemdziesiąty drugi dzień trwa walka. Tam się broni jeszcze może z tysiąc ludzi, mówią że połowa z nich jest lżej lub ciężej ranna. Nie poddają się. Nie mają po co. Tu śmierć i tam śmierć, tylko tam okrutna, bez świadków, w torturach. A tak się składa, że główna droga biegnąca z Krymu do Rostowa nad Donem przechodzi w pobliżu kompleksu "Azowstal", zatem dopóki oni się bronią nie ma mowy o pełnym uzyskaniu przez władimira wampirowicza lądowego korytarza między rosją a Krymem. Oczywiście obrońcy "Azowstalu" nie mają już za bardzo czym szkodzić ewentualnej komunikacji tą drogą, ale póki się bronią, to przeciwnik nie może mówić o pełnej kontroli. Przeciwko nim użyto wszystkiego co było do użycia, w tym bronie wykluczone przez międzynarodowe konwencje. Na przykład bomby kasetowe, bomby fosforowe. Wiecie dlaczego fosforowa broń zapalająca jest zabroniona? Bo pali się nawet w bardzo niskiej temperaturze. Pali się na ubraniach, na skórze, na kościach. Nie daje się ugasić niczym bo niczego do palenia się nie potrzebuje, pali się tak długo aż się wypali. Ale pokusa użycia jest oczywiście zbyt silna, by tego nie robić. W sieci są zdjęcia blizn i ran po fosforze. Zbyt drastyczne by je pokazywać. Wpiszcie sobie w Google'a fosfor biały i zobaczycie. Stosowali fosfor w Syrii przeciwko Aleppo i Wschodniej Ghucie, stosowali w Czeczenii. Stosowali Niemcy w Powstaniu Warszawskim. Sypali fosfor na rannych w szpitalach powstańczych na Starówce. Mamy w pamięci zbiorowej czym jest fosfor. Front naprzeciwko Krzywego Rogu-Mikołajowa jest bierny, nic tam się wielkiego nie dzieje. I raczej nie będzie się działo. Rosjanie nie mają sił by pójść na przód i nie mają gdzie. Naddniestrze za daleko, Odessa za daleko. Flota orków cofnęła się na odległość 100 i więcej kilometrów od ukraińskiego brzegu. Przestraszyli się jednak ukraińskiej obrony nadbrzeżnej, chociaż jak się okazuje fregata "Admirał Makarow" jednak nie zatonęła. Ale coś musiało ich niezgorzej nastraszyć. Nie ma wiarygodnych doniesień o ukraińskiej próbie desantu na Wyspę Węży. Ale blokada wywozu ukraińskiego taniego zboża trwa, co grozi klęską głodu w wielu miejscach świata i nadaje tej wojnie zupełnie nowy kontekst od wielu tygodni. I jak dla mnie tu jest miejsce na interwencje międzynarodowych sił, na mandat dla takich sił, np. pod przewodem NATO. Zdjęcie blokady to może być interes nazbyt wielu państw na świecie by władimir potworowicz mógł to lekceważyć. No i Łuk Dońca. Biłohorywka. Ten przyczółek został wskazany przez jednego z oficerów ukraińskich wojsk saperskich, zanim jeszcze powstał. Chłopak pojeździł, popatrzył, pomyślał i powiedział tu, tu, tu i tu takimi a takimi środkami pewnie będą się przepychać na nasze skrzydło i tyły. Mówił nawet podobno chłopakom ze zwiadu jaki dźwięk będą miały motorowe promy, które będą pchały pontony w to miejsce i ile tych pontonów prawdopodobnie będzie. Miał rację. Między 8 a 15 maja orki raz łapały przyczółek, a raz go traciły po nawale artyleryjskiej, łapały i traciły. Nie tylko ten, w sumie było ich trzy albo cztery, ale ten był główny. Biłohorywka Z niego mieli wyjść na tyły Siwierodniecka, albo pójść dalej na południe i odciąć już nie cały Donbas, ale tę jego cześć z Liszcziańskiem i Siewierodnieckiem. Ale nic z tego. Arta, lotnictwo (tak , po osiemdziesięciu dniach wojny ukraińskie lotnictwo pola walki madiefiakier!) i kontratak od czoła elementów ukraińskiej brygady pancernej zrobiły tam miazgę. Raz, drugi, trzeci, czwarty. Pytał się podobno kanadyjski ochotnik jeńca, pocoście leźli czwarty, piąty raz ta samą drogą? Widzieliście przecież wypalone wraki maszyn waszych kolegów, bo nikt ich nie zgarnął, widać je na naszych zdjęciach. A na to zmobilizowany bidny ruski mówi, że im kamandir skazał, szto eto były ukraińskie tanki dla niepoznaki pomalowane znakami szybkiej identyfikacji "Z" i "V", że to Ukraińcy na nich uderzyli. A tutaj ciekawostka. Otóż na zdjęciach tych miejsc przeprawy nie widać, żeby teren był specjalnie zryty nawałą artyleryjską. Część pocisków trafiła w lustro rzeki lub rzeczy które na tym lustrze się znajdowały to pewne, wtedy nie zostawiły śladów, ale część sprzętu została zniszczona na obu brzegach Dońca. A śladów nawały brak. Węgorze z Dońca mówią, że to wynik użycia przez artę ukraińską darowanego sprzętu przez sojuszników, głównie haubic M777 z amunicją precyzyjną "Excalibur". A do tego systemu zarządzania ostrzałem w czasie rzeczywistym, który powoduje że ukraińska arta może strzelać w rozproszeniu, a wychodzi z tego i tak nawała. I do tego ten bajer, że nawet jedna haubica czy moździerz strzela serie pocisków pod różnymi kątami w ten sam punkt w taki sposób, że wystrzelone w różnym czasie - trafiają w tej samej sekundzie, więc przeciwnik nie ma czasu się ogarnąć po pierwszym trafieniu i rozproszyć bo jest kilkadziesiąt pierwszych trafień na raz. Z kolei ukleje z tego samego Dońca mówią, że nawet część arty może być obsługiwana przez jakichś ochotników, może nawet kanadyjskich, dlatego efekty są szybkie i definitywne. A z kolei szczeżuje z Dońca mówią, że teraz już nie będzie memów z czołgiem z jeziora, bo w Dońcu śpiewa już ich pół kompanii jak chór wujów. I te M777 i "Excalibury" to równie dobre wyjaśnienie jak ten zdolny oficer saperów a zresztą jedno drugiego nie wyklucza. Także władek, władek, miałeś tyle celów a tu jeden ch. ci wyszedł. Do tego natarcie z Charkowa idące odepchnęło orków na granicę. Dlaczego to jest ważne, chociaż wydaje się nieważne? Po pierwsze im dalej orki, tym mniejsza szansa udanego ostrzału artylerią lufową Charkowa. Teraz te szanse spady w zasadzie do zera. A Charków to wielka fabryka czołgów. Także ten. Po drugie ukraińska arta strzelająca ze stanowisk nad granicą, posługując się na przykład pociskami "Excalibur", które jak wiemy już dostała i być może użyła nad Dońcem - miałaby w zasięgu skutecznego ognia drogi zaopatrujące swoje siły pod Izjum. Także słynne składy paliw i amunicji pod Biełgorodem, które już kilka razy się paliły. Nie ma co wpadać w szał, ale dzieje się, w krwawym, trudnym do wyobrażenia znoju. Praca, tak mówili na początku. Ciężka, trudna, krwawa robota. Za Ciebie, za mnie, za Europę, nawet za eurowizję. Stałem w tę niedzielę w kościele, po raz pierwszy od bardzo dawna, bo wiecie pierwsza komunia w rodzinie. Słuchałem intencji wypowiadanych przez dzieci, rodziców, jakbyśmy w bańce wszyscy byli z tęczy unoszącej się nad płonącym młynem, zamkiem, wsią. Myślami byłem gdzieś tam, na ile tylko potrafiłem. Gdy jeden z rodziców czytał Apokalipsę św. Jana miałem wrażenie, że słyszę świst, huk, łomot - którego nigdy nie słyszałem, że widzę to, czego nigdy nie widziałem. "Zwycięzca to odziedziczy i będę Bogiem dla niego, a on dla mnie będzie synem. A dla tchórzów, niewiernych, obmierzłych, zabójców, rozpustników, guślarzy, bałwochwalców i wszelkich kłamców: udział w jeziorze gorejącym ogniem i siarką. To jest śmierć druga". Tymczasem w rosji kolejne pożary, giną kolejni oligarchowie, ostatnio jakiś wiceprezes Łukoilu, kto by ich tam policzył i łże po nich uronił. Ruskie za to nie kłócą się o to kto komu ile dał punktów w konkursie eurowizji bo w ogóle w nim nie brali udziału. Mają swoje wizje. Wygarniają z magazynów kolejne pociski kierowane, ostatnio supersoniczne Ch-22, konstrukcja z lat 60-tych ubiegłego wieku. No, cóż w magazynach pustki. Nowoczesne środki wystrzelane, nowych nie będzie bo na czipach z zajebanej z ukraińskiego domu lodówki nie da się skonstruować pocisku manewrującego. Reporterzy "Komsomolskiej prawdy" zaprzeczają, że nie ma kaszy, sami jeżdżą i pokazują zdjęcia, że owszem, nawet przedmieściach moskwy kasza jest. I cukier można dostać. Nikt nie wie dlaczego to zawsze cukier znika pierwszy w krajach słowiańskich na wieść o wojnie. Problemem, mówią inni publicyści rosyjscy jest sposób pakowania. Gdyby cukier był w torebkach po 20 deko to by ludzie nie byli w stanie tyle wynieść ze sklepu. Tak samo mleko - w kartonach, to każdy targa skołko ugodno, a jakby tak wrócić do czasów, że tylko butelka pełna mleka ze szkła za pustą to i nie byłoby niedoborów towarów i ekologia by zyskała. Nie wierzycie? Posłuchajcie kanału Marcina Strzyżewskiego. A, byłbym zapomniał. Ukraińska artyleria dokonała jubileuszowego, dwudziestego skutecznego ostrzału lotniska i bazy lotniczej w rękach drugiej armii świata znanego jako Czrobnobajewka. Sztab dowodzącej tam 49 armii kacapskiej ma murowane miejsce w TOP3 tegorocznych nominacjach do kapituły nagrody imienia Karola Darwina. Także, tak czy tak - jakiś światowy sukces to jest. z Eurowizją czy bez. Radosław Wiśniewski (ur. 1974) – piszący wiersze i prozę animator i promotor literatury. Wyżywa się publicystycznie, pracuje w hurtowni urządzeń niskoprądowych.
- Lesław Nowara – cztery wiersze
Co robię w wolnym czasie? W wolnym czasie czas z natury jest wolny i taki powolny, że wyprzedzają go wszystkie minione zdarzenia, rozbite talerze i szklanki odrywają się od podłogi i w jednym kawałku rzędem się ustawiają na stole, ptaki kurczą się w locie do rozmiaru piskląt i zamykają w skorupkach jajek, kałuże wypruwają się z siebie długie nici deszczu i ściekają w burzowe chmury. Ten wolny czas porusza się tak wolno, że można go objeść z każdej strony, wyprzedzać go o kilka kroków albo podążać o parę kroków za nim, można w nim mieszać dowolnie kolejność i miejsca wydarzeń, zbudować Koloseum w Gizie, a piramidy w Paryżu, Drugą Wojnę Światową wyznaczyć na rok tysiąc dziewięćset osiemnasty, a Pierwszą na trzydziesty dziewiąty, można zamienić miejscami Europę z Afryką, i sprawić, aby Ziemia krążyła wokół Księżyca. W wolnym czasie można spokojnie się przyglądać, jak okna zarastają pajęczyną, jak odrastają włosy i paznokcie, w wolnym czasie nic nie jest szybsze, niż pokrywanie się chleba pleśnią i polnych kamieni mchem. Ten wolny czas jest taki wolny, że wolniej od niego porusza się tylko światło, i można swobodnie wybierać mu takie miejsca, do których kiedyś dotrze i się w nich zapali, i takie, które opuści bezpowrotnie i na zawsze w nich zgaśnie. Meine Liebe Stadt Gleiwitz Kocham to moje miasto Gleiwitz, szczególnie teraz wczesną jesienią. Wzdłuż całej Bahnhofstraße od Peter Paul Platz aż po Germaniaplatz, wzdłuż bulwarów rzeki Ostropki i dalej aż po nabrzeże portowe na Kanale Kłodnickim, mienią się jesiennymi kolorami liści olchy, buki, graby i klony. Spaceruję tam codziennie, ubrany w elegancki surdut, z gracją wspierając się o dębowej lasce z mosiężną rączką w kształcie smoka. Duży dziś ruch na ulicach, zewsząd dochodzi skrzypienie drewnianych i stalowych kół i do klaskania podobny tętent końskich kopyt na bruku. Mijam hurtownię piwa Dickman & Gutt, fabrykę lemioniady Otto Ahlgrim und Benjamin Otto oraz Urząd Celny, przechodzę obok poczty na Niederwallstraße, a potem idę przez Wilhelmstraße, aż do hotelu Haus Oberschlesien, gdzie jak zwykle wypijam filiżankę kawy. Przy sąsiednich stolikach widzę panią Beermann i małżonków Schultze, jest też Pan Schwürtz, jak zwykle z wnuczką i córką. Jest i pan Neumann, choć schowany za rozpostartą nad stolikiem gazetą. Chyba od zawsze, odkąd pamiętam, taki właśnie był niemal każdy mój dzień, aż po miniony piątek, aż to tę noc, kiedy przyśniło mi się to moje miasto. W tym moim śnie, to miasto Gleiwitz ktoś ukradł i ukrył na całe sto lat i porzucił w następnym stuleciu. I nie poznałem mojego miasta. Ujrzałem na ulicach mężczyzn i kobiety zupełnie bez nakrycia głów, wszyscy poubierani byli jak kuglarze uliczni, jak cyrkowcy, w kubraczki kolorowe, kolorowe trzewiki, kolorowe koszule i swetry, a niektóre kobiety, o zgrozo, przyodziane były nawet w męskie spodnie. Ani jednego konia na ulicy, żadnego wolantu, dorożki, czy choćby węglowej fury. Tylko automobile obite blachą o obłych kształtach z wytrzeszczonymi reflektorami. I wszystkie szyldy nad sklepami wypisane były w obcym słowiańskim języku. Niektóre domy ściany całe miały ze stali i szkła, bez żadnych balkonów czy loggii. A w oknach domów i w witrynach sklepów, tyle było świateł, jakby w nie wstawiono gazowe latarnie i żar tych świateł wylewał się na ulice, które całe, aż po trotuar, pokryte były gumą czarną nazywaną asfaltem. Wybudzałem się z tego snu, zupełnie nagi, ograbiony doszczętnie z całego mojego miasta, wygnany i porzucony na pastwę czasu, a całe moje ciało krwawiło, poprzebijane wskazówkami zegarów jak włóczniami. Była sobota. Kościół zamknięty. Ale zaraz po mszy niedzielnej uprosiłem pastora, by mi objaśnił, co mógł oznaczać ten sen. A on mi na to, żebym spożywał mniej wina, nie jadł tak tłusto i dobrze wietrzył pokój przed snem. Miasto zakaźne Moje miasto rodzinne jest zakaźnie chore, a ja chory jestem na rodzinne moje miasto, zakażone są nim moje dziecięce wspomnienia, przenoszone w mojej ślinie i krwi. Roznoszę to moje miasto rodzinne po obcych miastach jak dżumę i syfilis, a moje dziecięce wspomnienia ciągną się za mną, jak stada szczurów, jak chmary much, jak watahy bezpańskich kotów i psów. Nie ma znaczenia, czy to Tarnobrzeg, Wałbrzych czy Krosno, czy to Madryt, Wiedeń, czy Rzym. Wiem dokładnie, na której ławce w Paryżu odnajdę w parku te same wyrżnięte kozikiem litery, pamiętam dobrze tę kamienicę w Bytomiu z dębowymi drzwiami i poluzowaną klamką, pamiętam ten sklep obuwniczy w Monachium z żółtym neonem mrygającym po zmroku, no i przecież ten trzepak na podwórzu w Weronie, wygląda tak samo jak w Zabrzu i dokładnie takie same są piaskownice i huśtawki na placach zabaw w Berlinie, Opolu i Jaśle. Przez pięćdziesiąt lat nic się nie zmieniło. Woda z kranu w każdym hotelu ma taki sam smak wody dobywanej wprost ze studni i czerpanej dłonią prosto z wiadra, jak pięćdziesiąt lat temu na Podlasiu, w wiejskiej zagrodzie u ciotki. Więc czy po to płacę za te hotele, autobusy i tramwaje, po to opłacam taksówki, dorożki i riksze, żeby idąc przed siebie, odnajdywać pozostawione w dzieciństwie własne ślady w parkowych alejkach, odciski własnych butów w błocie i w śniegu? Każde to obce miasto wabi uśmiechniętymi kobietami na bilbordach, ciałami modelek i hostess na ulotkach biur podróży, a potem wciąga do zamków, pałaców, muzeów i kościołów, jak do burdeli i sprzedaje się drogo, a przecież na końcu i tak, każde z nich opuszcza się z ulgą i wyrzuca z pamięci, jak tanią dziwkę. Uliczna spowiedź publiczna Każda ulica w mieście to kościół w którym każdy napotkany znajomy jest kapłanem zmuszającym mnie do spowiedzi: - to powiedz co u ciebie? - kiedy się spodziewasz awansu? - jak wam się udały wakacje? - przeprowadzacie się jeszcze w tym roku? - a jak miewa się twoja Anka? - Madzia chodzi wiąż do tej samej szkoły? Każda moja odpowiedź jest szczera jak dobre kłamstwo bez którego nie byłoby rozgrzeszenia Więc zanim uderzy we mnie ten grom z jasnego nieba albo pochłonie mnie czeluść piekielna Może zdążę się jeszcze pożegnać i odejść dźwigając do domu tę ciężką teczkę z pracy i siatki z zakupami fot. Michał Buksa Lesław Nowara (ur. 1963) – poeta, felietonista, recenzent literacki. Ostatnio wydał: Ość wieloryba (2020) i Przed nami jeszcze potop (2023). Mieszka w Gliwicach.