top of page

Gabriel Korbus - trzy wiersze



Narodziny Śmiecia

Śmieć poczuł wspomnienie, które sięga aż do głębi bytu, człowiek nie pamięta dnia swoich narodzin, ale on pamiętał chwilę, gdy zrodziło się jego istnienie, zobaczył siebie, jak jest myślą pływającą na dni e neuronu nieskończonej głowy Srebrnego Mitry. Był srebrną kropelką, niewinną jak nowo narodzone dziecko i był tak samo nieświadomy, nie znał istnienia bólu, bo jak myśl miałaby znać coś takiego, widział tryliony swoich braci, które pływały w tym baśniowym świecie, uśmiechał się i chciał tylko spać dalej w łonie swojego rodzica. Nie dane mu jednak było pozostać w tym raju nieświadomości, czuł, jak spływa gdzieś w dół, jakby gardłem w wyobrażony świat Srebrnego Mitry, Srebrny Mitra słyszał o tym świecie, ale nie widział go na własne oczy, próbował wyobrazić go sobie, ale jak to się dzieje w kreacji, ślizgał się, tworzył i niszczył obrazy, a jego młoda Myśl płynęła dalej i widziała to wszystko, ale nie dane jej jeszcze było czuć czegokolwiek, mogła stać się częścią farby, która miała malować ten obraz, niebem, trawą, albo wodą, ale dana jej była większa rola. W końcu świat ustabilizował się, choć gdzieś tam w swoich granicach dalej falował, a na trawie pod górą sięgającą nieba, w malowanym świecie stała Myśl, która przyjęła postać Aryamana, a gdy otrzymała formę, straciła pamięć i zanurzyła się w cel, jaki mu nadał jego Bóg.
Śmieć zrozumiał, czym jest, żywym obrazem, rybą z gwiazdami w brzuchu, myślową zabawą,
tego dnia, gdy skoczył w oczy zimnych słońc, wyskoczył Srebrnemu Mitrze z głowy i znalazł się w
realnym świecie, cokolwiek to słowo może znaczyć. Faktycznie nie był Aryamanem, Świniowiec nie
kłamał, naprawdę nazywał się Śmieć, jakie to straszne, jego imię nie było życzeniem miłości, ale zimnym stwierdzeniem wszechświata, który odrzucił go jako myślowy odpad. Śmieć upadł na ziemię i zaczął łkać, nic nie miało już znaczenia i czuł się, jakby cały jego mózg miał się zawalić.


Złoty Mitra powiedział:

Teraz już nie ma mnie i ciebie, bo jesteśmy jedną osobą, mamy dwie twarze jak Janus, bóg drzwi, gdy ty idziesz w dzień, ja jestem nocą, która nigdy nie nachodzi ci na głowę, ale patrzy na ciebie z drugiej strony planety. Ja jestem księżycem, który zawsze jest na niebie, nieważne, czy widny, czy ukryty i niosę dla ciebie łagodne promienie srebrnego światła.


Marzenie Złotego Chochoła

Złoty Chochoł chciał spowić cały świat jak czarny mech, zanurzyć wszystko w rozpustnym narkotycznym śnie, gdzie całe poznanie zaczynać się będzie na jego pustce i tam też kończyć, a on będzie bramą, za którą nie ma nic, a poza nią też nic nie będzie. Ludzie będą czarnymi duchami, które kroczą w pustce, snują się zanurzeni w czarny mech, pozbawieni imion, wspomnień, całkowicie oddani absolutowi, który zjada cały świat.









Gabriel Korbus (ur. 1998) – ukończył filologię klasyczną na KUL. Czyta poetów takich jak: Blake, Lautreamont czy Baczyński, inspiruje go literatura amerykańska. Poza tym interesuje się filozofią indyjską i dziełami Mistrza Eckharta.

     Redakcja  Krzysztof Śliwka,  Mirosław Drabczyk
                        Ilustracje  Paweł Król 

  • Facebook
  • Instagram
bottom of page