top of page

Radosław Wiśniewski – Bany Ukraińskie (18)

  • Mirek Drabczyk
  • 6 dni temu
  • 13 minut(y) czytania

Zaktualizowano: 4 dni temu



Dzień 91. O tym, że Rosja przegrywała nie raz

Szybki przegląd spraw. Po pierwsze dalej się pali tu i tam, ale jakoś ciągle w rosji. Jedni mówią że
Rosji to paliło się zawsze. A inni mówią, no tak, paliło się, ale machorką, a nie instytutami lotnictwa
czy - ostatnio - cerkwiami.
Na Łuku Donbasu niestety jest źle, kilka dni temu chwilowo się uspokoiło, ustabilizowało i od
wczoraj popołudnia już nie punktowo, ale ze wszystkich stron naokoło Siewierodoniecka,
Lisicziańska ruszyły orcze stada. I nie wygląda to dobrze. Bo jak idą i napierają ze wszystkich stron to
ciężko zerwać kontakt bojowy i się wycofać. Zakładając, że ktoś chciałby się wycofać.
A to dosyć niewielki obszar. U podstawy ten łuk, w zasadzie łuczek ma jakieś 25-30 kilometrów
szerokości. Można powiedzieć, że w razie czego mała strata. Ale niezupełnie. Bo zagęszczenie wojska
w tym miejscu jest spore, więc ten niewielki terytorialnie obszar może łatwo stać się pułapką dla
kilkunastu tysięcy żołnierzy. Trochę jak Mariupol. A kolei strata wojska w tej ilości i w tym miejscu
może uruchomić mechanizm domina albo inaczej "krótkiej kołdry".
Nikt nie ma tyle wojska zazwyczaj, żeby w sposób ciągły obsadzić całą linię frontu, o ile w ogóle o
liniach frontu, rozumianych tradycyjnie można tutaj mówić. To dlatego mowa jest o sztuce wojennej.
Ta sztuka to umiejętność gospodarowania ograniczonymi aktywami, tak, żeby mimo wszystko osiągać
globalną przewagę. To sztuka balansowania, manewrowania tak, żeby jednak mieć tam przewagę
gdzie się chce, to sztuka znajdowania tego miejsca gdzie warto mieć przewagę. Schwerpunkt, jak to
mówią.
I wygląda na to, że strata w tym miejscu, nie terytorium, ale ludzi przede wszystkim, doświadczonego
wojska - może mieć złe konsekwencje. Także moralne.
Podobno też orkowie (bo tak powinno się odmieniać chyba orków - kto, co -orkowie) zbierają się do
uderzenia na Zaporoże i Dnipro. Trzy batalionowe grupy bojowe. Niby niewiele, ale jeżeli tutaj w
szczękach pod Siewierodnieckiem zniszczą dwie, trzy brygady, to może być ciężko gdzie indziej
odeprzeć trzy grupy batalionowe. Tak to działa.

I jakby bez względu na to, że te losy się ważą - wraca jak zaraźliwy intelektualny wirus myśl pana
prezydenta Francji, żeby jednak negocjować pokój za ziemię. Oczywiście nie francuską ziemię, nie że
pan Macron odda Rosji powiedzmy okręg Lille albo chociażby Gujanę Francuską. Co to - to nie.
To Ukraina ma oddać część ziemi i ludzi, żeby mógł zapanować pokój. I wtedy Francja znowu będzie
mogła pozwolić sprzedawać firmie Sagem i Thales na przykład sprzęt do rosyjskich czołgów, żeby
znowu za kilka lat, kolejny prezydent Francji z zatroskaną miną mógł znowu...
Zapędzam się?
Może.
Ale miłośnicy pokoju na zachodzie, począwszy od kluczącego jak zając wśród pogoni kanclerza
Scholza, który robi co może, żeby jednak nie sprzedać Ukrainie nic pożytecznego, a na panu Macronie
kończąc jakoś mają lekką rękę w oddawaniu ziem, na których nie żyją ich współobywatele.
Ostatecznie to nie niemieckie dzieci na oczach matek gwałcą obcy żołnierze. Bo przecież opisy
jakichś kompletnie odrealnionych zbrodni wciąż wypływają i są tak odrażające, że umysł broni się
przed ich opisami mówiąc mi na ucho, nie to musi być jakaś propaganda, to nieprawda. Fejk krajm.
Ale wiem, że owszem, bywało już w dziejach, że ktoś mówił
uwierzcie w rzeczy nie do uwierzenia

a ludzie mówili, to niemożliwe, naród o tak wielkiej kulturze, który wydał na świat tylu filozofów,
muzyków, poetów, nie to niemożliwe, żeby reprezentanci takiej społeczności tak się zachowywali.
A jednak tak było.
Zatem zachód szuka pokoju wedle formuły - wasza krew, wasza ziemia - nasze dolary i euro, nasz
święty spokój. Myślę, że tak zwany zachód trochę się boi i wierzy we własne lęki.
Na przykład ten naczelny lęk, który jest wynikiem infekcji mentalnego wirusa wielorusa, który
sprawia, że osobie zainfekowanej wydaje się jakoby Rosja nie mogła przegrać wojny. Ba! Takiej
osobie zaczyna się wydawać, że wręcz nigdy Rosja żadnej wojny nie przegrała, z czego miała by mieć
początek taka nauka, że Rosja nie przegrywa i graniczy z tym, z kim chce.
Dla porządku zatem, zaznaczę tylko kilka przykładów, kiedy Rosja jednak zebrała wpierdol i została
mniej lub bardziej upokorzona. Ze względu na to, że jestem delikatny i nie chcę razić niczyich uczuć
nie napiszę o przegranych Rosji w czasach kiedy nie istniała. Zatem pominę wszystkie wojny
wczesnego średniowiecza, tego późnego też, pominę też większość wojen szesnastego wieku, a i o
siedemnastym pomilczę bo Moskwa już wtedy istniała, ale nie stanowiła jakiegoś bardzo ważnego
państwa, chociaż już wtedy, jak każde państwo które się tylko broni, była wielka terytorialnie.
Wojen toczyła sporo, losy były zmienne i na pewno nie była jeszcze wówczas mocarstwem.
Także skupię się tylko na czasach nowożytnych, kiedy to odwieczna nasza moskwiczanka rzekomo
tylko zwycięża. Acha. No to po kolei:
– wojna z Napoleonem 1806-1807 roku z pokojem w Tylży.
Oczywiście wynik całych wojen napoleońskich z wynikiem na plus dla Rosji, ale w czasie pokoju w
Tylży nikt tego nie umiał przewidzieć, a fakty są takie, że Rosja postradała ileś tam armii i musiała ten
pokój zawrzeć.
- Wojna Krymska w latach 1853-56 z pokojem w Paryżu
i powstanie w 1863 jako odległe skutki ciągnione.
- Wojna z Japonią w latach 1904-1905 z pokojem w Portsmouth
i rewolucja w kolejnych dwóch latach jako bonus.
- I Wojna światowa 1914-1918 z pokojem w Brześciu
i rewolucja oraz wojna domowa w kolejnych trzech latach jako bonus.
- o przegranej wojnie z odradzającą się w ogniu walki II RP w latach 1919-1921 w sumie przez
uprzejmość nie powinienem przypominać, ale - no fakt, przegrana.
- Wojna Zimowa w latach 1939-40 uchodzi za zwycięską,
ale dziwne to zwycięstwo, w ramach którego wielka armia czerwona nie podbija kraju, którego
ludność była mniej liczna niż liczebność Armii Czerwonej
- Wojna w Afganistanie w latach 1979-89 bez pokoju
i rozpad ZSRR jako bonus.
Oczywiście równie często, jak nie częściej Rosja wygrywała wojny, ale pogląd, że Rosja nie
przegrywa wojen jest mocno przesadzony.

Także i teraz, mimo nienajlepszych wieści z Łuku Donbaskiego może być różnie. Rozumiem że nie
wszystkim może zależeć na tym, żeby było różnie, bo świat w którym Rosja wkracza w erę post-
imperialną i trzeba dogadywać się z innymi narodami, które domagają sie poszanowania swojej
podmiotowości, wrażliwości, doświadczenia historycznego, no cóż dla wielu zachodnich dyplomacji
to byłoby trzęsienie ziemi i konieczność nauki, zamiast odruchu pouczania. No i to się francuskim i
niemieckim dyplomatom rzeczywiście może nie podobać.

Dzień 92. Zapisuję

Zapisuję. Znajomy właśnie wrócił z drogi, zrobił 2500 kilometrów. Drugi - ciągle w drodze, bez snu,
wykończony rozwozi to, na co udało się uzbierać. Trzeci wraca, po rozwiezieniu trzech busów z
zaopatrzeniem. Sam przywiązany do swoich małych powinności tutaj - trochę podziwiam, trochę
zazdroszczę, a trochę umacniam się w roli intendenta w czwartej linii. To też jakaś rola do odegrania.
W ostatnich dniach było wiele sprzecznych informacji, albo informacji, które okazywały się inne po
dni, dwóch. Powiadają, że ilość dostępnych do analizy źródeł informacji w porównaniu do lutego-
marca spadła o 80%.
Jest krwawy kurz na niewielkim wycinku frontu, gdzie postanowili się skupić wysłannicy władcy
mordoru. Tam szukali przełomu. Przy takim nasyceniu terenu wojskiem rzeczywiście powoli parli
naprzód, nie zważając na straty. Ale też bez szans przy takiej gęstości, żeby trafiała się możliwość
zrobienia przypadkowego zdjęcia, filmu, nagrania. Trafiają się nadal, ale zdaje się że reżyserowane.
Pozostaje analiza oficjalnych komunikatów a w tych obie strony kryją swoje straty, uwypuklają straty
przeciwnika.
Zatem zostaję przy tych informacjach, których można być bardziej pewnym. Nadal pali się w Rosji. I
nadal pali się wieloma rzeczami. Na przykład fabrykami.

Zapisuję. Na niewielkim obszarze kontrolowanego przez Ukrainę wybrzeża Morza Czarnego pojawiły
się kolejne wyrzutnie przeciwokrętowych pocisków kierowanych, teraz są to AGM-84 Harpoon. Siły
blokadowe muszą jeszcze bardziej sie odsunąć od wybrzeża.
Ale transport morski nadal jest niemożliwy, bo nadal ta blokada istnieje i nie ma czym jej znieść.
Znieść skutecznie blokadę poprzez eskortę statków handlowych może tylko marynarka wojenna, a tej
Ukraina w zasadzie już nie ma.
Tutaj naprawdę NATO lub NATO i ONZ mogłyby spróbować coś zrobić. I miały by dobry casus-
prawie-belli - zagrożenie głodem w uboższych rejonach świata.
Władek zaś powiedział, że okej on się zgodzi na eksport zboża z Ukrainy, jak świat zniesie sankcje na
Rosję. Acha, po to żeby Władzio znowu mógł składać swoje zabaweczki ze stali i wrócić za jakiś czas
do równania z ziemią kolejnych ukraińskich miast i żeby jego żołdactwo znowu mogło sobie
postrzelać do cywilów.
Skoro o zabawkach władzia siurkowicza mowa, na zdjęciach z Melitopola pojawiły się egzemplarze
czołgów typu T-62, nie wiem której wersji. Wielu rozbawiło to, że takie rupiecie powyciągała trzecia
armia świata do operacji specjalnej.
Mnie to nie bawi.
Trzecia armia świata nie liczy się ze zdrowiem i życiem swoich ludzi, bo uważa, całkiem słusznie, że
ma ich więcej niż przeciwnik. Nie liczy się też ze stratami kiepskiego sprzętu bo ma go wiele. Chce
zniszczenia przeciwnika, a nie negocjacji i to zniszczenia do spodu, do gołej ziemi, wynarodowienia,
dewastacji. Ukraina ma być częścią Rosji albo ma jej nie być w ogóle.
I w tym kontekście użycie jezdnych T-62 sprzed 50 lat wcale nie jest bez sensu. Czołg to czołg, jak
wiele razy powtarzam. Ma wieżę ze stali, a w niej działo. Nie musi zaraz walczyć z równorzędnym
przeciwnikiem, może ruszyć tam, gdzie tego przeciwnika nie ma, na lekką piechotę w polu, w
otwartym stepie. Kamieniem go nie zniszczysz. Musisz użyć czegoś cięższego. Cennego Javelina,
drogocennej Stugny. A tych starych T-62 można przecież użyć w formacjach mieszanych z nowszymi
typami maszyn tylko po to, żeby rozproszyć siły i uważność przeciwnika. Utłuką sto, ale trzydzieści
przejedzie. Używałem w postach kilka razy słowa "gęstość". To właśnie o to chodzi. Na rozległych frontach tej wojny tam gdzie uda się doprowadzić do odpowiedniej koncentracji przestaje się liczyć precyzja ognia artyleryjskiego, finezja manewru. Przewaga liczebna na niewielkim terenie wystarcza. Odpowiednio dużo luf strzelających na odpowiednio wąski skrawek terenu zawsze coś trafi, zniszczy, zabije. Dlatego nie śmieszą mnie zabytkowe T-62 bo są ich setki, jeżeli nie tysiące. Nie wiadomo ile
sprawnych, czyli jezdnych, nawet nie muszą za bardzo strzelać. Muszą być.
Odnotowuję dla potomności, albo siebie samego za rok czy dwa, że ostatnie dni mierzone były
wyczekiwaniem na to co stanie się w kotle siewierodnieckim. Że ukraińskie wojsko kontratakowało
pod Popasną, zmniejszając, krusząc trochę to ramię cęgów próbujące odciąć Siewierodnieck od
południa. I kontrataki poszły też na tak zwany "występ Izjum" i też trochę ukruszyli tych cęgów wysuniętych od północy.
Zapisuję, że ukraińska armia kontratakowała znowu na wysokości Charkowa i bodaj z największymi
sukcesami na północ od Chersonia, na prawym brzegu Dniepru. Spodziewałem się, że jeżeli już
uderzą to raczej na lewym brzegu, żeby przeciąć lądowy korytarz z Rostowa na Krym, zabrać te
jedyną niepodważalną zdobycz władimira obrzydłowicza. Pewnie mieli dobry powód, żeby uderzać
gdzie indziej.
Zapisuję, że został zestrzelony na śmierć emerytowany generał major lotnictwa federacji kacapskiej.
Ale nie wchodzi on do rozliczenia generałów federacji ubitych na wojnie. Kiedy leciał nie był już
bowiem tym generałem co kiedyś. Podobno wcześniej po pijaku z kolegą chcieli się przelecieć Su-27 i
go rozbili. Sąd wojskowy wydalił generała ze służby i orzekł drakońską karę finansową, więc generał
zaciągnął się jako najemnik do służby w tzw. grupie Wagnera. Miał 62 lata, zginął pilotując Su-25,
samolot szturmowy nad polem walki. Może nawet trafił go polski pocisk rakietowy "Piorun".
Zapisuję po stronie zasług Polski, że bez rozgłosu do Ukrainy trafiły na pewno części do Migów 29, a
podobno ktoś widział ukraińskie Migi w polskim kamuflażu, nie wiadomo czy dlatego, że tych części
zamiennych było tak dużo, że złożyły się w samoloty czy to jakaś dezinformacja.
Zapisuję też po tej stronie, że polskie T-72M1R dostały pancerze reaktywne, ale też, że trafiły tam
samobieżne haubicoarmaty "Krab" w natowskim kalibrze 155mm. Oprócz tego że trafiły tam też
francuskie samobieżne Ceasary, amerykańskie ciągnione M777 i natowskie FH70, ale też pojawiły się
anonsowane wcześniej samobieżne M109 Palladin. I że Czesi przekazali też śmigłowce Mi-24.
Jeszcze tylko dodam, że nie wiadomo ile tych samobieżnych haubic przekazała Francja, początkowo
mówiło się że 12, potem że 10, potem że 7 a teraz że 4. Z dywizjonu zrobiła się bateria. Polska, mając
mniejszy przemysł zbrojeniowy, mniejsza armię, mniejszą gospodarkę - przekazała haubic 18 i
wyszkoliła obsady. Cały dywizjon. Tak dla porównania.
O zestawieniu proporcjonalnym pomocy ze strony takich Czech nie powiem ani słowa.
Tylko Węgry ciągle nic nie przekazały i są gotowe płacić rublami bo boli je ciągle w Trianon. Bywa.
Nie ma co o Węgrach mówić.
A Niemcy to już mało kto rozumie. Chyba nawet sami Niemcy mają z tym kłopot. Ale nie rzucam się,
już uspakajam emocje, bo w sumie nie jest to aż tak istotne, wobec skali pomocy z innych stron
świata. Historia zapamięta.
Niemcy nie mają pomysłu - i Francja pewnie też - na świat w którym nie ma jednego telefonu na
wschód. Wizja świata, w którym interesów ze wschodem nie załatwia się rozmowami z Kremlem, ale
z wieloma stolicami wolnych narodów jest dla nich trudna do przełknięcia, tak to wygląda. Ale
prawdopodobnie będą musieli się tego nauczyć.
Jest taka scena w filmie Psy Wojny, w której zleceniodawca przewrotu w jakimś afrykańskim
państwie przywozi śmigłowcem nowego władcę, wchodzi do pałacu prezydenckiego, gdzie czeka na
niego szef najemników i zupełnie inny kandydat na prezydenta. "Spóźniłeś się!" mówi najemnik do
barona naftowego i zabija jednym strzałem przywiezionego w śmigłowcu dyktatora. "Człowieku, nie wiesz za ile go kupiliśmy!" krzyczy w oburzeniu baron, a najemnik mówi – „to będziesz musiał go kupić jeszcze raz”.
Jakoś mi się kojarzy to z dyplomacją niemiecką i francuską w ostatnich dniach. Finał może być
podobny.

Dzień 93. Ale Wyrwał wyrwał

My leżelim, a pan major stojał ‒ opowiadał mi jeden z żołnierzy zaraz potem ‒ to pewno coś
zobaczył. Każdemu ciekawość: czołgi nasze idą? Niemcy poddają się?… A pan major podniósł wysoko
but i krzyczy: "Dobry znak, chłopcy! W gówno wdepłem! To my roześmiali się tylko i poszli.
Kużden jeden pomyślał ‒ jak stary takie szpasy odwala, to pewno nie już taki ostatni koniec
(Melchior Wańkowicz, "Monte Cassino")

Od trzech dni karierę w moim otoczeniu robi artykuł pewnego dziennikarza z onetu i konkluzja, która
została wybita na lead tego artykułu, że Ukraina przegrywa te wojnę i że lepsza jest zła prawda niż coś
tam.
Takie ustawienie języka sugeruje, że ten pan, Pan Wyrwał wie jaka jest prawda bo był, jest w
Donbasie i teraz mówi to, czego nie mówią wszyscy inni eksperci, znawcy, komentatorzy. On wie to,
czego nie powie wam generał, major, kapitan i w ogóle nikt. On wie i widzi, że Ukraina przegrywa.
Myślałem, ciul tam, nie otworzę gęby, nie byłem w Donbasie, a w czasie wojny do Ukrainy
wjechałem na kilka godzin zdać sanitarkę i zaraz wyjechałem. Ale przeczytałem tego Wyrwała.
Opinia to opinia, jedna z wielu, jedne są takie, a drugie są inne, biorąc poprawkę na mgłę wojny -
może mieć rację, ale nie musi.
Widzę jednak, że mija dzień trzeci a opinia reportera Wyrwała zaczyna chadzać nie jako opinia ale
prawda. No tak, w leadzie wybito bon mot, że lepsza zła prawda niż coś tam. Bo to się klika prawie
tak dobrze, jak wyłącz telewizju włącz myśleniu. Każdy chce poznać prawdę. No i wychodzi - krok po
kroku, że reporter Wyrwał jest depozytariuszem prawdy. Prawdę posiadł i rzecze jak jest albowiem on
olśnienia, rewelacji i objawienia doznał zaprawdę.
Tego to nie lubię – jak śpiewał Janerka.
Nie mnie krytykować całość, ale na kilka przesunięć w tekście reportera Wyrwała jednak zwrócę
państwa uwagę. Bo państwo może czytali.
Na przykład napisał reporter Wyrwał, uzasadniając leadową konkluzję, że Rosja wygrywa a Ukraina
przegrywa bo Rosja ma teraz, 31 maja więcej ukraińskiego terytorium we władaniu, niż miała 24
lutego 2022 roku.

Niby patrzysz na mapę i się zgadza.
Tylko ja zapytam - a gdzie była trzecia armia pierwszego świata w marcu? Czy aby nie pod
Czernihowem, Kijowem, Sumami, Charkowem? I czy aby wtedy nie miała jeszcze więcej terytorium
pod kontrolą? I czy teraz nie ma mniej niż wtedy? I czy to nie znaczy, że już przedupiła część
kampanii, kilka bitew i musiała się cofnąć?
Nie trzeba być mistrzem mapy, żeby widzieć, że Rosja miała więcej, przez chwilę, chciała więcej i
musiała się cofnąć. Co więcej cofała się tak, że nie zacierała nawet śladów zbrodni. Nie miała czasu
albo nikt o tym nie pomyślał. Jeżeli tak się przegrywa wojny, że zmusza się przeciwnika do
wycofania, to szkoda, że mój kraj tak nie przegrał kilku bitew.
Pomijam historyczne rozważania o tym, czy teren jest głównym czynnikiem decydującym o tym, czy
ktoś wygrywa czy przegrywa wojny. Przykład? W 1809 roku Józef Poniatowski po krwawej bitwie
pod Raszynem zdecydował żeby - uwaga - nie bronić za wszelką cenę Warszawy, ale zachować
zdolność do manewru. I armia, chociaż moralnie to było wydawałoby się niemożliwe do dźwignięcia
opuściła bez walki Warszawę żeby wygrywać gdzie indziej. I wygrała, nie wygrawszy zresztą zdaje
się żadnej walnej bitwy. Jeden z wielu przykładów na to, że można na jakimś etapie wojny, kampanii
tracić teren, a mimo tego wygrać.
Innym przesunięciem w tekście Wyrwała, niemal tożsamym z przesunięciem narracyjnym rosyjskiej
propagandy to jego opowieść o celach jakie Rosja sobie stawiała rzekomo w tej wojnie. Wyrwał nie
napisze, że celem władimira wampirowicza było obalenie rządu w Kijowie i wchłonięcie Ukrainy.
Nie. Wyrwał pisze o tamie na Dnieprze, o zasobach węglowodorowych Donbasu, bez których Ukraina
nie da rady. Rzeczywiście, czytam o tej wojnie trzy miesiące, czytałem o zaporach na Dnieprze, ale
nie wiedziałem oto że one były głównym celem wojsk rosyjskich i ich zajęcie wyczerpuje ambicje
okupantów.
Ogólnie mawiali u nas na psychologii, że podstawą sukcesu w psychoterapii jest udana redefinicja
problemu. Innymi słowy jak ci pacjent w wieku 56 klat szcza do łóżka, można sprawić, żeby nie
szczał do łóżka, ale można zredefiniować problem i sprawić, żeby pacjent był z tego dumny.
I operacja narracyjna reportera Wyrwała przypomina taką redefinicję problemu. Jak znika z analizy
pierwotny cel wysłanników mordoru, to rzeczywiście zaraz wyjdzie, że od początku chodziło o zajęcie
Siwierdoniecka. Czyli Rosja nadal szcza do łóżka, ale teraz jest z tego dumna.
Potem zaś reporter Wyrwał dostrzega, że Ukraina ma długie granice i pisze o zagrożeniu militarnym z
Naddniestrza. I z Białorusi. I w ogóle zewsząd i dlatego dostawy z zachodu nie dadzą nigdy rady.
Oczywiście zagrożenie zawsze jest, ale jak to pisało wielu - w tym tych, których próbuje unieważnić
reporter Wyrwał, bo wojskowi, generałowie, majorowie, to co oni tam mogą wiedzieć - nie takie
wielkie. Naddniestrze to wąski pas ziemi o powierzchni może dwóch-trzech powiatów i bazuje tam
kilka tysięcy żołnierzy, którzy są archaicznie wyposażeni i nie palą się do walki. Może by sie zapalili,
gdy wyszło poważne uderzenie na Odessę albo desant, ale do tego jakoś nie wydaje się blisko.
Także dlatego, że obrona przeciwokrętowa Odessy się wzmocniła, a na odcinku między Mikołajowem
a Chersoniem ostatnio atakującą stroną i wygrywającą jest Ukraina. Tak to tam, jest lotnisko
Czronobajewka zmasakrowane dwadzieścia razy przez ukraińska artę.
A wspominam o tym nie bez kozery, bo reporter Wyrwał pisze następnie w trybie oznajmującym że
strona rosyjska ma zdecydowanie lepszą artylerię. A Wyrwał to wie, bo widział rannych w
ukraińskich szpitalach po ostrzale arty.
No i okej, gdyby to była opinia w stylu - widziałem rannych, arta naprawdę zbiera srogie żniwo - to
nie byłoby się z czym kłócić. Ale kiedy opinia brzmi - rosjanie mają lepszą artylerię bo widziałem stu
ukraińskich rannych, to jakoś nie widzę związku.
Artyleria to paskudne narzędzie walki i rany od niej są rzeczywiście ciężkie i jak pocisk padnie w pole
to bywa, że zmiecie kilka osób na raz, a jak idzie nawała, to nie wiem jak jest, bo nie przeżyłem, ale
ludzie co przeżyli opowiadali mi, że naprawdę chce się wypierdalać z własnej skóry, a nie z miejsca
gdzie się jest.
Tylko, że to nic nie mówi o jakości działania artylerii. Jak się artylerię ustawi ciasno i zwali atak
artyleryjski na wąski pas obrony to artyleria zawsze coś trafi. Schody zaczynają się wtedy gdy trzeba
przeprowadzić manewr, poprowadzić ogień za swoimi siłami, zaskoczyć przeciwnika, trafić
precyzyjnie w cel 20 i więcej kilometrów za swoimi liniami, wykonać atak kontrbateryjny.
Mogę powiedzieć, że tak na sto procent to nie wiem kto a lepszą artylerię, ale nie ma żadnych
dowodów na to, że są to Rosjanie. Powiem więcej - styl stosowania tej artylerii, jej komasowanie na
wąskich odcinkach świadczy raczej o tym, że być może mimo przewagi ilościowej - nie jest z tą artą
tak dobrze.
I ostatnia rzecz, najważniejsza. Nad wszystkim unosi się taki duch, do którego trudno strzelić, ale się
go wyczuwa. Że tej wojny nie da się wygrać bo to Rosja a Rosja jest przecież niepokonana.
Acha. Dlatego przegrała wojnę krymską, wojnę z Japonią, pierwszą wojnę światową, wojnę z Polską
w 1920 roku i wojnę w Afganistanie.
Wojna ma to do siebie, że rozciąga się w czasie, strony próbują narzucać sobie styl rozgrywki, cele,
metody. Nie zawsze jest tak, że od razu, po miesiącu, po dwóch, po trzech wiadomo kto wygrywa a
nawet jak jedna strona zaczyna przegrywać - to zawsze los się może z nagła odmienić, bo
wygrywający mają tendencję do popełniania błędów.
Ale póki co - Ukraina walczy. Tam są moim znajomi, znajomi moich znajomych. Też są na pierwszej
linii i też mają swoją opowieść. Nie ma w niej mowy o tym, że przegrywają. Nie mówią, do
zobaczenia po wojnie, tylko "po zwycięstwie". I dopóki oni walczą nie ośmieliłbym się im powiedzieć – przegrywacie.
Także co tam wyrwał Wyrwał to wyrwał. A tutaj równamy szereg i do boju.
Dobrego dnia wszystkim, codziennie coś dla zwycięstwa, niech będzie dziesięć złotych, szer i klik.









Radosław Wiśniewski (ur. 1974) – piszący wiersze i prozę animator i promotor literatury. Wyżywa się publicystycznie, pracuje w hurtowni urządzeń niskoprądowych.

     Redakcja  Krzysztof Śliwka,  Mirosław Drabczyk
                        Ilustracje  Paweł Król 

  • Facebook
  • Instagram
bottom of page