Radosław Biniek – pięć wierszy
- Mirek Drabczyk
- 3 dni temu
- 2 minut(y) czytania
Zaktualizowano: 1 dzień temu
Tomek Mazowiecki mówi mi przed supermarketem w Świdnicy
lubię jak przejeżdża czerwonym językiem po moich kreskach
różnej grubości czarnych kreskach i rozbrzmiewa
to trochę płochę pi jakby była jedną z doskonałości koła
perwersyjnie dotyka każdej nowej rzeczy dłonie ma rozbiegane i zniszczone
wciąż mówi dzień dobry powtarza to w nieskończoność
aż opuchlizna spod makijażu odbarwi się w niepamięć
i wtedy zawsze robię ten sam błąd
głośno z nią wymawiam magiczne zaklęcie
zielony pin zielony
wtedy mnie zauważa
staję się nachalny złośliwy i dzień dobry przestaje być dobry
środkowym palcem wskazuje mi napis na opakowaniu baterii alkalicznych
nie wkładać z niewłaściwą polaryzacją
Autobus linii słodko-gorzki
rankiem
na końcu autobusu poeta
pęcznieją mu wiersze wychodzą robakiem przez skórę
autobus cały w świeżych bułeczkach
poranna dostawa do liceum imienia wieszcza
tłum przechodzony skarpetkami
wyrzuty gumą balonową
wylewa się na skrzyżowaniu razem z poetą
po którym przebiegają żale małe tchórze straconych szans
te co mógł skusić na paczkę orzeszków pistacjowych
i te odległe co same ściągały bluzki w pokoju na poddaszu
nawet te nie odpieczętowane wiśniowe bombonierki co
przecież same pulchniały zlęknione acz ochocze
późnym popołudniem
po środku autobusu poeta
wiersze przychodzą mu jak zawał
wylew krwi utajonej w smutku
autobus zmienia się z przystanku na przystanek
pojedynczo przemykają z modlitewnikami smartfonów
ciasteczka kruche na twarzach grubo pokryte lukrem
miętowe pastylki wpadają i wypadają razem z poetą
na którym gorzknieją żale kruszy się ciasto czerstwiej życie
ostatnim autobusem jedzie Margaret Qualley
w buzi obraca lizaka z myśli robi zakalec
poeta
w przejedzeniu
nic już nie odbija się
w jego oczach
Pewna P. przejmuje się sprawą rodzinną
Teraz zadzwoniła
Jak umiera
To zadzwoniła
A mogła wcześniej
Jak miałam wolne
W sobotę mogła
Miałam wolne
To mogła umierać
To ona teraz
I co ja
Odparty
odruchy
odpływy
oddechy
biegł aż wszyło z niego
całe zło
w parze uniosło się
i opadło w samotność
odczyn miał ujemny
na końcu korytarza
pierwsze drzwi
po lewo
lekko uchylone usta
Pogrzeb
dobrze że garnitur jak na miarę
wosk oplata ręce
trzeba zamknąć już trumnę
dobranoc
jeszcze kilka minut
i łopaty poklepują
na wieczne odpoczywanie
a ja
nie mogę pozbyć się myśli
że niebo
pełne jest ludzi w niewygodnych butach
