Marosa di Giorgio – pięć wierszy
- Mirek Drabczyk
- 3 dni temu
- 2 minut(y) czytania
Zawsze mieli najczerwieńsze plony, błyszczące winogrona
Zawsze mieli najczerwieńsze plony, błyszczące winogrona.
Czasem, w południe, gdy słońce uderza do głowy — inaczej nigdy
byśmy się nie ośmieliły — moja matka i ja, trzymając się za ręce,
przemierzałyśmy ścieżki sadu, aż przekraczałyśmy nieomal niewidoczną
linię, aż do winnicy mnichów. Winorośl dźwigała
wysoko swój lampion z gron; każde grono niczym nieoszlifowany rubin
z iskrą pośrodku. A oni stali tu i ówdzie
w swych szatach czarnych lub czerwonych i wydawali się badać
maleńkie obrazki, wielkie ryciny, albo głęboko rozmyślać
o Świętym tych miejsc. Na nasz szelest ktoś kierował
na nas wzrok jak strzałę ze srebra lub złota.
A my uciekałyśmy, nie oglądając się za siebie, drżąc pod
ogromnym słońcem.
Wczoraj w nocy powrócił znów Cień; i choć minęło sto lat, bez trudu go rozpoznaliśmy
Wczoraj w nocy powrócił znów Cień; i choć minęło
sto lat, bez trudu go rozpoznaliśmy. Przeszedł przez ogród fiołków,
sypialnię, kuchnię; okrążył cukiernice, talerze białe
niczym kości, cukiernice o zapachu róż.
Wszedł do sypialni, przerwał miłość, objęcia; ci, którzy
nie spali, zastygli z utkwionym wzrokiem; ci, co spali,
także go ujrzeli.
Lustro, w którym się przejrzał bądź nie, rozpadło się na kawałki. Wydawało się,
że chciał kogoś zabić. Ale wyszedł do ogrodu. Krążył, kopał
w tym samym miejscu, jakby pod spodem był zakopany trup.
Biedna krowa, pasąca się w pobliżu fiołków, oszalała,
jęczała jak kobieta lub wilk. Ale cień odleciał,
odszedł na południe. Powróci za sto lat.
Grzyby rodzą się w ciszy; niektóre rodzą się w ciszy…
Grzyby rodzą się w ciszy; niektóre rodzą się w ciszy;
inne z krótkim wrzaskiem, lekkim grzmotem. Jedne są
białe, inne różowe, tamten zaś szary i przypomina gołębia,
przypomina posąg gołębia; jeszcze inne są złote bądź purpurowe.
Każdy z nich nosi — i to jest straszne — inicjał zmarłego,
z którego pochodzi. Nie mam odwagi ich jeść; to delikatne ciało
jest z nami spokrewnione.
A wieczorem pojawia się kupiec grzybów
i zaczyna swe żniwa. Moja matka daje zgodę. On wybiera jak
orzeł. Tego białego niczym cukier, tego różowego, szarego.
Mama nie zdaje sobie sprawy, że wyprzedaje własny ród.
Natura snów
O świcie piłam mleko, powoli i ostrożnie, pod czujnym okiem
matki; ale potem ona odsuwała się nieco,
wracała do przędzenia miodu, do haftowania do haftowania, a ja uciekałam ku bezkresnej
łące, zielonej i szarej.
W oddali przebiegały gazele o twarzach jak kwiaty; wydawały się liliami
z nogami, bawełnianymi krzewami ze skrzydłami. Ale ja patrzyłam tylko
na kamienie, na wysokie idole, które spoglądały w górę, na nieszczęsny los.
I cóż mogłam zrobić; położyć się tam, żeby matka nie widziała, żeby znowu
przydarzyło mi się to okropne i dziwne coś.
Przelatywały nietoperze
Przelatywały nietoperze, uczepione sierści krów, gazel; gdy tylko mogłam, zdejmowałam któregoś.
A inne, bardziej oswojone, zwisały w kuchni głową w dół; tata dawał im wino, papierosy. Kobiety, bardziej naiwne, kładły róże i lewkonie, aby intensywny zapach krwi i cukru tych kwiatów uspokoił je.
Pewnego dnia jeden mnie ugryzł; pozostałam jednak cała i zdrowa. Owszem, słyszę, że „dzieci nocy tworzą swą muzykę”; ale nie biorę udziału w uczcie. Jestem niczym świadek. Albo i biorę, ale o tym nie wiem.
z hiszpańskiego przełożył Adrian Krysiak

