Karna kompanio z Wrześni,
pamiętasz jeszcze swoje dzieci
rocznik 1989?
Pamiętasz ich czarne mundury
i sine twarze?
Byłaś z nimi choć raz
na porannej zmianie?
Sprzątałaś jak oni syf po nocy
wtopiony w piach?
To byli nasi bracia.
W ciszy jedli chleb
i tłusty boczek.
Lali płynną stal
w kolejowe formy.
Parę minut po dziewiątej
Krzyczy do mnie z daleka,
kiedy po raz kolejny w tym tygodniu
mijamy się przy działkach.
Jak zwykle,
na swoim rozklekotanym składaku,
wiezie naręcza baź.
Trudno go opisać –
twarz jak skorodowana puszka?
Kaszkiet, w którym zapewne śpi?
Prawdziwy rowerzysta –
nie jak giganci ścieżek rowerowych
na wypasionym sprzęcie,
pedałujący z zaciśniętymi ustami
na zbyt nisko ustawionych siodełkach.
Kogo i dokąd wieziesz
w pustym wózku inwalidzkim,
opalony przyjacielu?
Twoje przyjaciółki,
torby foliowe,
drżące na poboczu z przejęcia –
w jaką wybierają się podróż?
Kwiaty nic sobie nie robią
z naszych rozterek
W poniedziałek tak samo jak w piątek
wychylają się ku słońcu.
