top of page

Marcin Balcerzak – Jemu i Jej



On. Zdarzyło się, powie szczerze, że za późno on z niej chuja wyciągnął i z powodu jego niedbałości urodziła się najpierw córka, której matka dała na imię Bożena. Jemu jest Grzegorz, gdyż przestaje się ukrywać pod tajemniczym on zaraz na początku.
Nazwała ją tak Jemu zdecydowanie na złość. Ponieważ wolałby Patrycję, i od kiedy tylko zaczął się z nią/żoną spotykać, zastrzegł sobie, że jedynym damskim imieniem, którym się brzydzi jest imię wstrętne Bożena, nie bez zresztą przyczyny, gdyż dziewczyna o takim obrzydliwym imieniu Jemu obiecała, że przyjdzie się spotkać z nim, a nie przyszła.
Ale, gdy już nie po jego myśli matka skrzywdziła córkę Bożeną, próbował obrzydzić sobie w miejsce Bożeny inne żeńskie imię, zastępując obrzydłą Bożenę bardziej obrzydłą Jolantą; nie mógł przecież wzdrygać się z obrzydzania za każdym razem, kiedy wołał córkę po imieniu. Jedyne co osiągnął to to, że Bożena tak samo go brzydziła jak imię Jolanta, które pewnie nie przypadkowo nosiła jego żona. Zamiast z jedną obrzydliwością ścierać się na co dzień, doszła druga nie mniej obrzydliwa.
Drugim razem to ponoć Jolanta przespała, ale urodził się chłopak, bo Grzegorz nie zniósłby, gdyby miał obrzydzić sobie jeszcze jakieś trzecie żeńskie imię. Ale raczej to Jemu się wydaje bezsporne, że Jolanta wcale niczego nie przespała, tylko specjalnie długo i dodatkowo pieściła jego prącie, żeby w niej właśnie Jolancie ukończył bieg, a nie w trawie, w telewizorze lub na dalekich bezludnych wyspach, bo wtedy gówno by miała Jolanta z takiego pożycia i tu Jej pazerność zawiniła.

Sprzymierzeńca drugiego swojego urodziła Jolant i Grzegorz pozostanie już do końca życia w miażdżącej mniejszości, na końcu łańcucha pokarmowego swojej rodziny.
Jolanta i tym razem pokazała swoją wybitną chęć zagarniania wyłącznie łapami do siebie i nie ma Grzegorz na myśli tylko tych poczętych z przypadku dzieci, ale też i wszystko inne głównie materialne ale i nie tylko.

Bartek z twarzy przypominał psa zaraz po urodzeniu o cofniętej mordzie, która postanowiła, że jeśli jest tak odrażająco brzydka, spróbuje schować się za nosem i uszami głęboko wciskając się w czaszkę, żeby później upodobnić się do twarzy Jolanty i Bożeny w jedną mordę u Bartka z wiekiem coraz bardziej wstrętną.
Jak już niedługo miało się okazać, dzieci dla Grzegorza okazały się straszniejsze, niż gdyby obrzydził sobie wszystkie żeńskie imiona. Ale już, już wyrzygał z siebie to pierwsze, najgorsze obrzydzenie, przedstawiając tutaj państwu jednego brzydkiego psa wabiącego się obrzydliwe BożJolBart.

Bożena jeszcze jak nie odrosła od podłogi na metr, pokazała Jemu prawdziwą swoją obłą twarz, bo ryczała przeraźliwie i pluła czym tam miała w gębie, gdy podchodził do jej nocnika, nie bynajmniej w celu wylania go na głowę krzyczącej Bożenie. Tylko pytając się Jolanty, czy nie zwiastuje ten krzyk Bożenki, że jej jelita są właśnie pożerane przez robaki wprost z jedzenia, którym Jolanta karmi Bożenkę? Bo jakże, od rozkrzyczanej Bożenki usłyszeć zrozumiałe słowo, tylko krzyk, którym też może zagłuszać niepokojące piski robaków rozpasanych ze środka Bożenki brzuszka?
Chłopak przeciwnie niemowa. I kiedyś, gdy pochylił się Grzegorz nad milczącym synem, ten w tajemnicy przed dwoma podłymi babami właśnie, Jemu podał zapisaną kartkę kulfonami dziecka:” że z przyczyny krzyków Bożeny postanowiłem nic nie mówić. Żeby tylko przed matką moją Jolantą Grzegorz go nie zdradził, ale to przez głupią Jolantę mam teraz do czynienia z głupią Bożeną. Nie inaczej jak po głupiej Jolancie przejmie berło głupia Bożena. Ale też żebym nie myślał sobie, że jego, przecież ojca uważa na tym tle za mądrego, bardziej wydaje się głupi, dając się podejść jeszcze głupszej Jolancie i on dziedzicząc całe to gówno po obu głupich rodzicach i nic nie może z tym zrobić, jeszcze pozostaje w nim nadzieja, że być może Grzegorz nie jest jego biologicznym ojcem ”, tak jeden jedyny taki raz napisał Bartek dobrze o ojcu.

Gdyby nie to, że Grzegorza syn okazał się też spadkobiercą po matce Jolancie nie urody, bo jej nie miała, nie mądrości dla tego samego powodu, ale zachłanności, którą Jolanta mogłaby obdarować w gratisie jeszcze niezliczone, oby nie, po niej nastające pokolenia. Dopiero jak Grzegorz pomachał dwudziestozłotówką Bartusiowi przed oczami, ten wreszcie zaczął coś mówić: „żeby następnym razem pomachał pięcioma dychami, bo tak się zatnie przy nauce pisania, że do szkoły specjalnej będzie musiał go wozić pięćdziesiąt kilometrów dziennie samochodem na benzynę”, powiedział tylko raz kochany Bartuś.
Bożena, Grzegorza córka. A z pokoju, do którego kupił ten płaski telewizor, ten wypoczynek teraz staromodny, stół, krzesła i wszystko inne, nie wiedzieć czemu musi teraz uciekać przed Bożeną, której w wieku dziesięciu lat Jolanta zaczęła bezguśćnie malować paznokcie. Bez ostrzeżenia rzuca w niego Bożenka pilotem od telewizora, albo szklanką z nie wiadomo, czy nie z żrącym kwasem.

By się dopiero zaczął bać, Jemu Bożena będąc przedszkolaczką zapowiedziała, że jak będzie starsza, bo gdy większa Bożena podniesie z podłogi ciężką sztangę, będzie on zdychał pod jej stu kilogramami nieruchomo cały dzień. Niech też raczej uważa na zupę, w której może Bożena pomyłkowo rozpuścić rtęć z termometru, a dla Grzegorza najlepiej byłoby, podpowie mu jeszcze, żeby lepiej, gdyby dojadał po matce resztki z obiadu, ale na pewno bez rtęci. Jak tylko będą chcieli z matką i Bartkiem dorosnąwszy, wypchną go nieprzypadkowo z balkonu, raczej później w trójkę mówiąc policji o depresji Grzegorza i chęci zabicia się poprzez rzucenie się z siódmego piętra bez nadziei na odratowanie. W dupę kopana Bożena, będzie za to powtarzał Grzegorz pod nosem do śmierci.

Jolanta najchętniej rozsiadłaby się na jego koncie osobistym w pojedynkę, wyciągając z niego wiadrami życiodajną wodę aż do mulastego dna.

Płaci Grzegorz przecież za wszystko od tylu lat, albo powie precyzyjniej, Jolancie, bywa że się zdarzy kupić za swoje jakieś ziemniaki, zawsze zgniłe albo przeterminowane konserwy o wydętych wiekach. Jolanta nie raz mówiła, że na ten lakier co nim córce maluje paznokcie od dziesięciu lat, musiała odkładać dwadzieścia lat pieniądze, z powodu, że Grzegorz zapomniał o piękniejącej co dzień Bożence. Wolał sobie nakupić niezdrowej kiełbasy żeby ją samemu zjadać. Niedługo będzie musiała gotować sobie i dzieciom zupę ze szczyn, gdyż, ponieważ pieniędzy, które Grzegorz jej daje, starcza tylko na jedzenie dla niego.

Grzegorza delikatność nie pozwala mu przecież powiedzieć tego głośno, że kradnie mu z konta zachłanna Jolanta garściami, nienasycona Bożena i chciwy Bartosz, te mątwy, które tylko czarny atrament wypuszczają w stronę jego – ojca jak mantrę.
Jakby ,mogłoby być inaczej, gdyby z jego resztek naskórka, wyprodukowali kogoś takiego jak on sam. By się Jolanta udławiła, gdyby zobaczyła , jak można żyć we dwie takie same osoby. Jak szczoteczki do zębów można używać jednej, a nie dwóch. Jak można we dwóch dzwonić z jednego telefonu, a pieniądze z dwóch kont można wpłacić na jedno.

Już to widzi, jak Grzegorza bis-kopię Jolanta podstępnymi kopniakami wystawiałaby za drzwi machając przy tym nożami z lufami pistoletów. I żądałaby, żeby Grzegorz raz dwa się zdecydował, który z nich jest ten prawdziwy, bo będzie za późno , jak Jolanta wskaże policji jego prawdziwego zamiast bisa, jako gwałciciela roznoszącego choroby weneryczne i raki jajników, i przy każdym skłonie musząc oglądać się za siebie. I wielokrotnie podduszającego zarówno ją, jak też niepełnoletnią Bożenę, powodowany za pewnie przyjemnością niemalże seksualną, a małoletniemu Bartoszowi grożąc własnoręcznym obrzezaniem w męczarniach z tych samych powodów. On się ani nie spostrzeże, jak policja wyprowadzi jego zamiast jego podróby bis. Jej naprawdę nie dużo potrzeba, żeby Grzegorz skończył, albo wyrzucony z balkonu, albo dożywotnie umierający w strasznym więzieniu na Syberii.

Grzegorz w kontrze za to poczeka trochę, jak wypadną Jolancie wszystkie zęby i osobiście będzie jej wlewał w gardło zupę ze szczyn, którą gotuje. A tylko w niedzielę z jej wypadłych włosów poskleja kotlety na wypadek, gdyby czuła się dalej Jolanta głodna i kazać będzie Jolancie za każdy taki obiad zapłacić ze swojej haniebnie niskiej emerytury. Wobec czego, niech by lepiej nie stawała pomiędzy może nim a jego przyszłym klonem?

Już dziećmi takimi jak te, już właściwie by mogła Jolanta Grzegorza nie karać, chyba zrobiła to specjalnie, by tylko przypodobać się samemu diabłu z piekła, który tylko pod takim warunkiem zdecydował się, żeby Jolanta w ogóle z piekła wyszła na krótkie wakacje. Nie zrobił spryciula tego we wiekach średnich, bo zaraz by wyszło na jaw, że Jolanta obciąga wszystkim w piekle dorosłym diabłom i już nazajutrz w Jej popiołach po stosie grzebałby kury. Ale dzisiaj też Grzegorz widzi dużą szansę w ujawnieniu ciemnego pochodzenia Jolanty, bo wystarczyłoby, że pod kościołem rozpowie wśród ludzi wychodzących ze mszy, że Jolanta wcale nie zaprzestała praktyk w obciąganiu czarnej pały nawet po spaleniu na stosie. Może by w takim razie spróbowali utopić Jolantę w rzece za pomocą młyńskiego kamienia? A kto wie, może to spowolniło by niecne plany diabła na sto lat?

Jej Jolancie nie pozostaje nic innego, jak wyjść z dziećmi na dwór jak najdalej od umysłowo chorego Grzegorza. To nic, że znają historię o spalonej Jolancie za czary na pamięć i dawno mają wyjaśniony termin obciąganie przez Jolantę i by mogły właściwie przejść obok tej historii obojętnie; Jolanta woli jednak zejść Grzegorzowi z oczu, a nóż opowieść swoją wzbogaci jeszcze o nieznany dotąd Bożence i Bartusiowi zwrot „ruchanie”, z objaśnieniem którego znaczenia mogłaby sobie nie poradzić, używając tylko kulturalnych słów.

Jemu też świta możliwość alternatywna też druga. Bo udział Grzegorza w poczęciu przez Jolantę Bartosza nie koniecznie miał miejsce. Gdyby mu nie kradli pieniędzy z konta, dawno by porównał oba DNA ze sobą. Ale pewnie Jolanta ukrywa tajemnicę i dlatego celowo kradnie na potęgę pieniądze z jego konta żeby nie mógł dociec prawdy.
Bartek jakby składał się z samych genów diabła i genów Jolanty, przecież też kochanicy pana z piekła. Gdyby choć odrobinę domieszał Grzegorz do Bartka, widać by było w nim refleksy jakieś, zajączki odbitego w lustrze światła, a tak, same tylko w oczach ma Bartek żyletki, a gęba jakby służyła mu tylko do plucia na ojca, bo nawet nie do mówienia.

A wtedy, gdy Bartek otworzył usta po raz drugi, co powiedział? Żeby nie daj boże ojciec dostał udaru i przeżył. Wtedy by do hospicjum ojca nie oddał we wygody, czystą pościel, jedzeniem przez kroplówkę i zastrzykami przeciwko bólowi i przywracającymi pamięć. Z takich wygód nic nie maiłby Grzegorz na pewno pod sparaliżowaną ręką w domu, prócz uciekającego w piździec pulsu. Z rozrywek tylko smarowanie twarzy miałby zjełczałymi jajami, wbijanie w gałki oczów kolce wyrwane z kaktusów i aż odbicia swojego w lustrze będzie śmiał się, gdy zobaczy dwa małe jerzyki zamiast oczu. No nie, przecież zje sobie coś raz na tydzień w paście wyciskanej z tub, które niech ojciec zgadnie tylko czym będą napełniane? Do picia tylko ślina, którą sobie zgromadzi sam w zamkniętych ustach przez noc. Zaraz też zacznie też Bartuś uczyć się grać na żebrach starego, uderzając w nie pałkami od cymbałów grając „Taniec z szablami” z zamkniętymi oczami. Powodów ma Bartuś tysiące, za które będzie się wówczas mścił na ojcu, ale gdyby był Grzegorz bardzo ciekaw, będzie mu sparaliżowanemu czytał swój pamiętnik, gdzie tylko w pierwszym rozdziale napisze, jak na przykład kopał Bartusia po głowie, gdy ten jednak nie mógł zasnąć. Na pierwszy ogień pójdzie kopanie, ale zobaczy Grzegorz jak przejdą wspólnie przez początek przedszkola i szkołę spacerkiem, jak później akcja nabierze tempa w środku z truchtu przejdzie w cwał i jak razem zaczną galopować pisząc zakończenie pamiętników w jego chorobie na bieżąco. Lepiej dla Grzegorza byłoby, niechby na ten udar umarł od razu na miejscu, żeby już nie pomyślał sobie Grzegorz, że nie miał Bartek dla niego serca.

Bożena przyłącza się do Bartusia do duetu, tylko by do udaru dokooptowała nowotwór trzustki bolesny, jakby pewnie zabijający w rezultacie ale nie bezboleśnie. Żeby przyglądał się „tatuś” jak Bożena wylewa za okno litrami z wiadra morfinę. Popatrzy z wdzięcznością jak Grzegorz z oczu wylewa chujnię, którą gromadził przez wszystkie wspólne lata.

Nie, jakiegoś tam sobie nie przypomina kopania po głowie Bożena. Albo być może nie pamięta już nic od tego kopania, którego nie pamięta, bo jak z niesprawną bo pokopaną nogami przez Grzegorza głową? Sobie, pamięta jedynie dobrze, jak kupiła sobie cukierków słodkich, a Grzegorz utopił je na jej oczach w kiblu. Po to, żeby Bożena nie przypominała później grubej jak teraz Jolanty. I kto wie, czy nie byłaby teraz jota w jotę gruba jak gruba matka. Daleko więc Bożena nie ma co patrzeć poza horyzont. Zarówno matka Jolanta jak i brat Bartek by nie wmawiali Bożenie na siłę żadnych kłamstw jakiś, o tym, że niby Jemu wyżarł serce parch złośliwy, którego Jolanta widziała na własne oczy, jak nie chciał ze starego wyjść, tylko zapierał się jeszcze rękami i nogami, chcąc jak najdłużej męczyć ją, Bożenkę i braciszka.
Na pewno było tak, że z małą dziewczynką obchodził się nie drakońsko, tylko na pół gwizdka jej dokuczał, ale jak już by osiemnaście lat skończyła nie wiadomo, czy nie kazałby jej chodzić wokół siebie na kolanach? Jolanta też ją ostrzegała, żeby nie wychodziła ze swojego pokoju nieubrana, bo stary zrobi jej zdjęcie, które będzie pokazywał kolegom, jaka jest Bożenka brzydka i nieproporcjonalna. Do tego przestrzeże ich, żeby nie dopuszczali do Bożeny swoich synów, którzy ogłuchną prędzej od wrzasku z jakim wykrzyczy ich imię. Do tego by chłopców Grzegorz straszył, że drze ryja jak zobaczy Bożena ładną jakaś dziewczynę z zazdrości aż że spadają z nieba muchy.

Nie tylko jednak wrzaskiem Bożeny Grzegorz straszył naokoło, ale też opowieścią, jak Jolanta rozdarła ryj do nieba, gdy pierwszy raz zobaczyła Bożenę w betach. Czy takie słowa, gdyby je Bożena usłyszała z ust Grzegorza mogłaby kiedykolwiek wybaczyć? Naprawdę nie umiałaby Bożena nienawidzić za nic.

Grzegorz pewnie Bożenie połamałby wszystkie nogi, żeby nie mogła nigdzie wychodzić. Obśmiewałby wtedy i to że siedzi po pachy w gipsie i to, że zostanie wybrana na najbrzydszą nastolatkę Tik-Toka wszechczasów. Nie musi Bożenie przecież Jolanta mówić, Bożena sama widzi, kiedy Grzegorz włącza na jej widok bruździacz na głębokość poza skalą.

Dokładnie też zapisuje sobie w telefonie kiedy mógłby być Grzegorz dla niej wredny, albo też na czerwono, kiedy by mógł ją zabić, wmawiając później wszystkim, że sama Bożena o to się bezustannie prosiła. Dokładnie jak tylko po śmierci Grzegorza na udar i raka ktoś zapyta Bożenę o ojca, jemu odpowie, że wykarczowała już dawno las po ojcu, a w tym samym miejscu posadziła dla matki łąkę, którą w ogóle nie kosi i pozwala tym samym rosnąć na niej kwiatom polnym przez cały rok.
Jej Jolancie się bardziej podoba, jak Jemu Bartek w twarz powie o skurwysyństwie, za które odpowie zaraz po swoim udarze. I już wie Jolanta, jaki przyjdzie na niego koniec być może z rakiem i na pewno po udarze. Już Jolanta widziała na gębie Grzegorza strach, który wziął go pod swoje krucze skrzydła. A nawet pytał się w czasie porady telefonicznej lekarza, od czego można dostać udaru i raka trzustki, i żeby lekarz przepisał Jemu lekarstwa na jedno i drugie, najlepiej w jednej małej tabletce. I może gdyby wyjechał do swojej matki pomieszkać, czy by wtedy nie odsunął na trochę od siebie tych chorób?

Bożenka powinna mocniej tupnąć nóżką, podpowiada tylko Jolanta. Najgłębsze rany Bożenka nosi od Grzegorza, czego może jeszcze nie pamiętać, bo krótko jeszcze żyje. A to naśmiewanie się z niej, gdy po urodzeniu Bożenki przypominała Jemu liniejącą hienę nie pamięta? A patrząc na Bartka powiedział łagodniej, tylko, że ma mordę psa. A i tak Jolanta ma najgorzej, bo maila, który do niej wysłał przeczyta Bożenie: „przypominasz mi Jolanto zdechłą mysz, która ani za życia, ani po tym jak zdechła, nie wyglądała nigdy dobrze.”

Może gdyby Bożena sobie przypomniała, jak kiedyś patrzył na nią ojciec bez umiaru, chcąc, żeby może goła chodziła przed nim. Czy dotykał ją wtedy łapami albo żeby może żądał żeby ona jego łapała za mosznie, czy pamięta? Jolanta sobie przypomni od razu, jak tylko wróci pamięć Bożenie. Być może wyparła te straszne wspomnienia z Grzegorzem precz, dzięki temu, że Jolanta otaczała ją szczególną atencją, że prawie w objęciach Jolanty non stop dorastała. Kupowała jej Jolanta różne piękne sukienki i zabawki, które same nauczyły Bożenę chodzić szybciej od innych dzieci. Lego klocki, które Bożenie kupowała i na ich widok zaczęła mówić i głośno krzyczeć Och i Ach? A być może gdyby nie to, milczałaby jak Bartuś, którego opuścił głos ze strachu przed despotycznym Grzegorzem, kto wie. Głos miał gdzie uciec, nie to co mały Bartuś.
Ale Bożena osobiście raczej nie pamięta tego, że matka kupowała jej klocki i piękne sukienki. Niech się Bożena przestanie o to martwić, Jolanta jej napisze jej wspomnienia z dzieciństwa i późniejsze ze szkoły. Tylko Bożena będzie musiała się nauczyć tego na pamięć, żeby później na policji opowiedzieć, co jej Jolanta napisze słowo w słowo. Można też udowodnić, że od traum mało co Bożena mówi jak Bartuś i dlatego, że wystarczy że mamusi ona tu tylko podpisze.
Jolanta już Jemu zapowiedziała, żeby nie spodziewał się, że Jej umrze się pierwszej przed nim.








Marcin Balcerzak (ur. 1967) – drukował w kwartalniku „Red” oraz w miesięczniku krótkich form prozatorskich Opowieści. Pracuje w magazynie. Mieszka w Sieradzu.


bottom of page