top of page

Karol Maliszewski – Kaczątko i jego lwica

  • Mirek Drabczyk
  • 6 dni temu
  • 8 minut(y) czytania

Zaktualizowano: 4 dni temu



– Najbardziej boję się mutacji i tego przykrego, zbędnego owłosienia – odezwało się nagle kaczątko. – Czy mogłobym po prostu zostać na zawsze kaczątkiem?
– Dobra. Może być – odburknęła lwica. – Ale od jutra sprzątasz po sobie.


– Dzisiaj w przedszkolu jedna kaczuszka zaczęła mówić w jidysz.
– I co? – zapytała lwica.
– Nic. Dla nikogo nie było to problemem.
– I tak trzymać – wyszeptała, zasypiając, lwica. 


– Co to znaczy chodzić w glorii, przybrana matko? – zapytało kaczątko.
– Nie podkreślaj tego, jeśli mogę prosić, że jestem przybrana.
– Co to znaczy, matko?
– Ludzie mówiąc tak, coś na pewno mają na myśli.
– Ale co?
– Nie mam pojęcia.
– Bo u nas w grupie jest taka jedna Gloria, ale chodzić w niej byłoby trudno. Zresztą nie wiem, czy by sobie tego życzyła.
– Samo widzisz – odparła lwica.  


– Czy my żyjemy w jakimś międzywojniu? – zapytało kaczątko.
Stara lwica mruknęła: – Nie interesuj się tym.
I nie wiedzieć czemu, tym razem nie podjęła wątku.


– Po co dzwonisz, skoro w tym pudełku nie ma baterii? – zapytała lwica.
– Dla zabawy, mamo – odrzekło kaczątko.
– Co zabawnego w braku baterii?
– A to, że można zmyślać odpowiedzi tego, do którego się dzwoni.
– To znaczy być nim zastępczo?
– Właśnie tak!
– A do kogo dzwonisz?
– Dzisiaj do tatusia.
– Boże, ty znowu swoje.
– Do Boga na razie nie dzwonię.
– Mówiłam ci, że tatuś był bohaterem, oddał życie za inne zwierzęta.
– No i dla mnie tego życia zabrakło.
– Tęsknisz? – zapytała lwica.
– Bawię się. Ale kiedyś dodzwonię się naprawdę.


– „Czymże zbroiłem w królestwie waszym” – zamruczało kaczątko, wychodząc z łazienki.
– Powtarzasz to od rana. Co to ma być? – zapytała lwica.
– Rola w przedstawieniu.
– Kim w nim będziesz?
– Rycerzem szukającym nowej ojczyzny.
– Wydaje mi się, że w tym tłumaczeniu z estońskiego jest błąd. Powinno być „Czymże zgrzeszyłem w królestwie waszym” – orzekła lwica.
– Ja tam nie wiem. Powtarzam tekst, wczuwam się – odparło kaczątko.


–  Co z tymi dziadami? – zapytało kaczątko.
– To obrzęd taki, tutejsi ludzie kiedyś go odgrywali – wyjaśniła lwica.
–  A to teraz rozumiem.
–  Co rozumiesz?
–  Dlaczego pan konserwator powiedział, że grają jak dziady.
– A dokładniej...
–  Sprawdzał kanały w telewizorze i zatrzymał się na meczu. Wtedy to powiedział.
–  To znaczy, że słabo grali.
– Jak ci w tym obrzędzie?
– Mylisz się. W nim grali na całego, nikt się nie oszczędzał.
–  Teraz się już oszczędzają?
– Nie wiem, całe wieki nie byłam w teatrze – odparła lwica.


– Kafka na wynos coś tam, coś tam – zanuciła nagle lwica.
– Że co?! –  zdumione kaczątko tylko sapnęło, porzuciwszy trzymany w ręku włochaty sznurek, którym miało zamiar coś obwiązać, by zaznaczyć granicę.
– A śpiewa taka jedna pani w tivi. Franz Kafka na wynos... A ja wolałabym na miejscu, w czytelni – dodała.
– O, tak, w czytelni jest czadowo –  odezwało się kaczątko. – Te kręte schody, po których można skakać.
–  Co ty mówisz? Tam obowiązuje cisza i skupienie.
– Toteż ja skaczę sobie cichutko i bardzo się przy tym skupiam.


– Interesują mnie te wszystkie kaczątka po śmierci – zagadnęło kaczątko. – Tylko nie utnij, mamo, rozmowy tym swoim „nie interesuj się”.
– Po czyjej śmierci? – spytała lwica.
– Własnej.
– I co z nimi?
– No właśnie o to pytam.
– Śpią sobie. Matka Ziemia je delikatnie kołysze.
– Aż do ostatniej kosteczki?
– Tak mocno to nie kołysze.
– Jak to nie kołysze? A w wykopaliskach co się znajduje?
– O rany, to są starsze pokolenia – żachnęła się lwica.
– Już wykołysane?
– Przeszły sobie spokojnie na drugą stronę.
– Gubiąc po drodze kości? –  dopytywało kaczątko.
– Ależ ty dzisiaj, kaczątko, jesteś narwane. Co z tymi kośćmi?
– Już dobrze, dobrze, może być bez kości. A o drugiej stronie pogadamy sobie innym razem.


Kaczątko jednak nie chciało być zabierane na imprezy literackie.
Zaś lwica nie patrząc na nic, dziwnie w nich gustowała.


– Pożerać, czy nie pożerać, oto jest... – hamletycznie rozdarte kaczątko kręciło się po mieszkaniu.
– Pytanie! Ale kto pyta? – podchwyciła lwica.
– W moim przedszkolu coraz więcej wegetarian.
– Wiesz, skarbie, że ja bez mięsa długo nie pociągnę, więc może zmieńmy temat.
– Nie mam innego w zanadrzu, bo tym teraz żyję. Trzeba się określić.
– Ale już w przedszkolu?
– Nooo, pani kucharka prosiła.
– Po co to?
– Bo inaczej to jej bajzel w jadłospisie robi.
– Już nie wie biedna, co ma gotować?
– Ależ dobrze wie co, tylko nie wie dla kogo.
– Odwieczny kłopot z odbiorcą. Skąd ja to znam...
– A dobra, powiem, że nie wiem.
– Zatem będzie w menu trzecia rubryka.
– Dla tych, co nie wiedzą...
– Ale też jedzą – wpadła w słowo lwica niczym bohaterka jakiejś lekkiej francuskiej komedii.


– Co tam rysujesz? – zapytała lwica.
– Mandolinę.
– Mogę spojrzeć?
– Pewnie.
– Ej, to chyba miała być mandala?!
– Jakoś tak.
– Skąd ten pomysł?
– Z przedszkola. Ta nowa pani pokazywała nam magiczne kółka.
– Twoje przypomina właz kanalizacyjny.
– Bo to jest właz. Mamy taki na podwórku.
– A co to ma wspólnego z mandalą?
– Jest okrągły i ma tajemnicze wzory. I litery.
– Dlaczego akurat to przyszło ci do głowy?
– Bo lubię tam przykładać ucho.
– Co słyszysz?
– I tu właśnie mam problem.
– Jaki?
– Jedni uważają, że szczury sobie podjadły i głośno śpiewają.
– A ci drudzy?
– Pukają się w czoło, przecież wyjaśnienie jest proste.
– Tak mówią?
– Tak. I dodają, że to małe ścieki z przedszkola łączą się z wielkimi ściekami dorosłych.
– Hmmm –  mruknęła lwica.
– I że to wszystko tam bulgocze.
– A ty co słyszysz?
– Którą wersję mam wybrać?
– Swoją.
– O rany, to ja mam taką?
– Każdy ma.
– To ja pomyślę – powiedziało kaczątko i pobiegło zobaczyć, kto puka do drzwi.


Tego ranka kaczątko podśpiewywało z zapałem, więc pytanie, z jakim wystrzeliło, zupełnie zbiło lwicę z tropu.
– A kwestia tatusia?
– Nie wracajmy do tego.
– Wiem, wiem, nie jesteś gotowa do tej rozmowy. A jak to jest być gotową?
– To się czuje w środku. Tak, jak wtedy gdy cię adoptowałam. Czułam to bardzo mocno.
– Właśnie tam?
– Tak , w środku.
– Czyli żaden tatuś nie istnieje?
– Na pewno jakiś tatuś był.
– Jakiś?
– To znaczy ten twój.
– Ale w papierach było zamazane i nie pamiętasz, jak się nazywa, tak?
– Po co ci wiedzieć, który to konkretnie?
– Po prostu jakiś tam kaczor...
– Tak.
– Taki, jakich pokazują w programach przyrodniczych.
– O, właśnie, zaistniałoś w pewnym programie. Nazwijmy go przyrodniczym.
– I jestem?
– No pewnie. Całe, kochane kaczątko. Mnie do szczęścia więcej nie potrzeba.
– Jestem!
– Powtarzaj to sobie, kochanie, jeśli masz taką potrzebę.
– Jestem, jestem, jestem – to podśpiewując, kaczątko opuściło pomieszczenie.
– To nic, że bez tatusia – dośpiewało sobie triumfalnie na podwórku.


Tego wieczoru kaczątko snuło się po kuchni, nie mogąc sobie znaleźć miejsca. W pewnym momencie powiedziało: – To, co kupiłaś w zeszłym tygodniu, nie nadawało się do jedzenia.
– Skusiła mnie nazwa „babeczki dla kaczątek”.
– Kogoś poniosła fantazja.
– Co masz na myśli?
– Bo to ani babeczki, ani też dla kaczątek.
– Bez przesady, ktoś to jednak je.
– Chyba dżdżownice.
–  A choćby i one. Ty się, kaczątko, nie unoś, bo w życiu przyjdzie ci jeszcze nieraz wbić dziób w ścianę.
– I trzeba się będzie przy tym uśmiechać?
– Jeśli tak umiesz, to czemu nie. A na razie skocz po mąkę i migdałowy zapach. Ale tak na jednej nodze!
– Na jednej łapce to będę skakać do wieczora.
– Zatem prawdziwe babeczki...
– Dla prawdziwego kaczątka!
– ...będą dopiero na jutro.
– To wezmę hulajnogę, będzie szybciej i rzeczywiście na jednej nodze.


– Ta koszykówka nudna jak cholera. Nie wiem, kto to wymyślił – marudziło tego dnia kaczątko.
– Tylko bez wyrazów, proszę – rzekła wówczas lwica.
– Bez wyrazów nie ma komunikacji – odrzekło wyniośle kaczątko.
– O, widzę, a raczej słyszę, nową panią...
– A i owszem, znów mamy nową panią. I dowiadujemy się wielu mądrych rzeczy.
– Wiesz co, skarbie, na tym świecie mądrych rzeczy jest raczej niewiele.
– Mamo, please, nie podcinaj mi skrzydeł.
– Samo sobie podcinasz, mówiąc coś o nudzie. To choroba powstająca w mózgu.
– Nuda jest w tym, co jest nudne, a nie w mózgu.
–  Taak? To posłuchaj... Zarówno warcaby jak i koszykówka są porywające, wszak doskonalą, każde na swój sposób, naszego ducha.
– Ładnie brzmi, ale jest sztuczne.
– No właśnie, sztuczne, czyli wymyślone. Nie tkwi w tej rzeczy ani czynności. I to nie ma niczego wspólnego z podcinaniem skrzydeł.
– A mnie się wydaje, że coś ucinamy... Kończymy tę rozmowę zupełnie niczym.
– Nieraz tak trzeba –  odrzekła lwica i wyszła do ogrodu, by odetchnąć świeżym powietrzem.
          Zaczął padać deszcz.


– Zachowujesz się jak autor niepoczytnych książek.
– To znaczy jak?
– Dalej niepoczytnie!
– Chyba niepoczytalnie!
– Eeech...
            Lwica i kaczątko, przechodząc w parku obok tych panów, wzruszyły ramionami. Potem lwica jednak to skomentowała. – Nie lubię, gdy autorzy literatury niszowej zanadto się skarżą.


– Co tam dzisiaj w parku? – lwica tym pytaniem wyrwała kaczątko z jakiejś dziwnej zadumy.
– To samo, co zawsze. Wiewiórki i czarne ptaki, te no...
– Kruki?
– Takie te głupsze.
– Wrony.
– Właśnie one. Chciały nas zakrakać, ale pawianek Damianek nie pozwolił.
– A jak im wyperswadował?
– Wbiegał w sam środek ich zebrania i rozpędzał towarzystwo. Potem wszystkie wisiały na drzewach jak bombki na choinkach.
– A co pani na to?
– Wołała, żeby przestał.
– I przestał?
– Na chwilę.
– A ten Damianek to jakiś nowy kolega?
– Niedawno się z mamą tu przeprowadził.
– Obawiam się złego wpływu, kaczątko. Trzeba będzie coś z tym zrobić.
– Oj, nie rób nic, nie rób. Z kim będę chodzić w parze?
– To ty z nim chodzisz?
– Ale tylko w parze.
– Ładna mi para!
– Może nie ładna, ale zgrana. Odpowiada mi jego zdecydowanie, a on lubi moją kruchość.
– Powiedział ci to?
– On mało mówi, ale wiele wyraża.
– Jak?
– Całym ciałem.
– Żeby mi z tego nieszczęścia nie było.
– Jak to?
– Znałam takiego jednego. On też całym ciałem wyrażał.
– Opowiesz mi kiedyś?
– Dorośnij trochę, a wszystkiego się dowiesz.
             I na tym rozmowa się urwała, bowiem lwica zatopiła się w lekturze ulubionego czasopisma dla samotnie wychowujących.


– Ten grysik z nieba... Całkiem to ładne – kaczątko skomentowało to, co zobaczyło za oknem.
– Tylko odśnieżać nie ma komu – odburknęła lwica.
– Oj, nie, nie... Już się tam kręci pan z taką wielką żółtą łopatą.
– Zadzwoniłam po niego.
– Zabierze cały ten śnieg?
– Nie martw się, trochę zostanie. Pokażę ci, jak się robi bałwana.
– A co to jest?
– Kto, a nie co. Postać...
– Powstanie postać? A gdzie ją postawisz?
– Tam, gdzie jest dużo śniegu. Tam mu będzie najlepiej.
– Będzie z nami mieszkać?
– Na podwórku. Przez jakiś czas.
– A potem wyjedzie?
–  Tak. Pożyczy od nas walizkę, trochę ubrań i damy mu też na bilet. Żartuję...
– To co z nim będzie?
– Z nim będzie wesoło. Lżej się zimę znosi.
– Zimę się znosi?
– Jeszcze jak! To jest twoja pierwsza zima, patrz i się ucz.
– Czego?
– Wszystkiego. Przede wszystkim, jak znosić zimę.
– I ten gruby szalik z wełny jest do tego potrzebny?
– Między innymi.
– Ahaa... No i bałwan za oknem.
– Tak. Daje mu się garnek na głowę, dwa węgielki i marchewkę.
– I co? Ma to mu wystarczyć na całą zimę?
– Zazwyczaj wystarcza.
– Dziwne to wszystko.
– No to możesz mu jeszcze coś dać.
– Jak przebrnę przez zaspy, to będę mu śpiewać.
– O, to jest pomysł! Jeszcze nikt bałwanowi nie śpiewał.
– Codziennie inną piosenkę.
– A znasz tyle?
– O, bez przerwy uczę się nowych. A co ty myślisz, że ja w przedszkolu próżnuję?
– Tego nie pomyślałam, ja o czym...
– Hurra! Pomogę bałwanowi przetrwać zimę. Hurra!
– Tylko że na koniec czeka cię rozczarowanie – mruknęła lwica do siebie.
           Na szczęście kaczątko tego nie usłyszało.





Karol Maliszewski (ur. 1960) – dr hab., profesor UWr., pracuje w Instytucie Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej UWr. Opublikował kilkanaście zbiorów wierszy i książek prozatorskich, m.in.: Nasi klasycyści, nasi barbarzyńcy, Zwierzę na J. Szkice o wierszach i ludziach, Nowa poezja polska 1989–1999. Rozważania i uwagi, Rozproszone głosy. Notatki krytyka, Po debiucie, Pociąg do literatury.  Ostatnio wydał: Piosenka o przymierzaniu (2019), Bez zaszeregowania. O nowej poezji kobiet (2020), Czarownica nad Włodzicą. Baśnie  i legendy z Nowej Rudy i okolic (2021) oraz Diabeł z Wilkowca. Baśnie z i legendy z okolic Nowej Rudy (2023). Mieszka w Nowej Rudzie.

     Redakcja  Krzysztof Śliwka,  Mirosław Drabczyk
                        Ilustracje  Paweł Król 

  • Facebook
  • Instagram
bottom of page