Julii
trzęsienie
wyprężone nadgarstki
kłam zadają wewsząd miażdży
bezruch; przykuty do miejsc po których stąpasz
ulega ci kraków transmutując światło
zawalające się w wyrwę
w nimb twój wzniecasz erekcję krzyży
dekompresujesz płuca;
poczęty został mój ostatni oddech
nieśmiertelność nawiedzenia
które w końcu rozumiem
opętania które przyjmuję
mówisz
mówiłabym prawdę
w warkocz plotłabym ją z życzeniami a ty
słuchałbyś;
wężowy język atakuje po mysiemu słuchasz
jak zupełnie nago rozpuszczam warkocze
pozostawiasz
pozostawiłabym węch abyś doświadczał
włókna czerwony pieprz mojej aury nimb różany
położyłabym dłonie na szyi
policzki palcami
wsiąknąłbyś we wzgórek czcząc mnie
metempsychoza
szklanka dłoni cięciwa z której urwać się
żar zdmuchnięty w suchsze trzciny
pieniący się owoc wrzask
wahadło bioder rzeźbiona kołyska
wahadło bioder zatrzymane
oburącz
chimera
im bliżej mnie tym dalej od boga a ja
jestem prawdziwszy i krwawię
nie za grzechy a żeby nakarmić cię
wzdłuż kręgosłupa i obojczyków pysk prowadzę
zdolny zębami łamać
szpik ssać
kusząc do popełniania głupot
resurrekcja
pędzące światła światła migoczące jeszcze w oddali
zawiewający od ulicy swąd ropy szum aerodynamicznych tuneli
ciążąca mi głowa spuszczona nad miastem niby fragment ornamentu
wzrok mój tętniące serce twojej twarzy zawały
moich spojrzeń
melodia defibrylacyjna nuty znasz jej
zaklęcie resuscytacji słowa jego znasz też
ex infernis
przerażająca bariera za którą łaknący ducha
z całych sił rezonuje diabeł i medytuje nad pchnięciem
opuściłaś lustro łaknące narządów
kątem oka dostrzegasz sylwetkę przed którą uciekać
można jedynie poprzez opatrzność
szeptem zwiastujesz śmierć
palcem wskazujesz
opuściłaś lustro łaknące szpiku i krwi
kątem oka dostrzegasz sylwetkę spoglądającą
na żywych zza moich pleców
