top of page

Jacek Sadkowski – trzy wiersze 

  • Mirek Drabczyk
  • 27 cze
  • 4 minut(y) czytania

Zaktualizowano: 29 cze



Na huśtawce 

co mi się widziało a co mi się
śniło? co zapamiętało a co wymyśliło?
co widziałem a co widzieć chciałem?
znalazłem? zgubiłem. i chyba płakałem.
Mgnienia Rozproszenia i Zespolenia; Des z Marienwerder

wszystko zaczyna się w raju.
a ten raj w rajskim ogrodzie rozrzuconym

wokół starego domu o rzeźbionych drzwiach mosiężnych
klamkach słodkich
wielobarwach mozaiki na podłodze za progiem
pod kobaltem szybek. dom jest ogrodem
ogród jest domem ciepłą gęstwą przeplecioną
szumem łagodnych traw i gwarem motylich ptaków ptasich
motyli.
no i - ach! - piękne aż strach! ciemnolśniące
węgierki lśniące
korale dzikiej
róży. refren starej pieśni. papierówki renety krople
złotej żywicy na ciepłej korze czereśni.

kosarze skorki stonogi porzeczkowe
kolczyki i stara studnia z okiem
zasłoniętym przez dominika cynkową
balią. wchodzę do niej i tupię śpiewam śmieję
się a dominik i ojciec wystraszeni biegną do mnie a ja zrywam

płatki bratków i wołam stokrotki
stokrotki! - to bratki synku. - wiem wiem! kłamię tak
żeby je oszukać niech nie wiedzą kim są! na polanie
na krańcach raju drewniana szopa i huśtawka
wplątana w gałęzie jabłoni wkopany grubą
nogą w ziemię stół i krzesła. a na krzesłach wokół stołu
aleksandra i domink miłka i edek i ludzie
których nie znam i też tam jestem. radosny
głośny gwar. nikt się nie dziwi że
jestem stary. starszy
od nich wszystkich. mówię - hej! no cześć! no jak się
macie! aleksandra w zakłopotanym żalu
pyta - dlaczego nie przeczytałeś moich listów?
przed śmiercią zdążyłam schować się na chwilę i pisałam
do ciebie a ty to lekceważysz. wstyd mi

bardzo. listy leżą w papierach po miłce. przeczytam olu mówię
gdy już będę stary. - ależ jesteś jesteś stary wszyscy się śmieją
i jest dobrze. muszę już iść macham ręką wychodzę.
drobna kostka bruku zieleń kasztanowców wielkie tuje
przy drzwiach kurnik gdaczący nioskami. za plecami furtka
do raju. początek

i koniec. zardzewiały skrzypiący.



When The Saints 

ciemność. byłem przed chwilą wróciłem skądś
do niedomu i nawet nie zdążyłem

ściągnąć butów.

/rano wzułem je z lekkim niepokojem z niepewnością bo nie

wiedziałem jak będzie ale było dobrze/

raptem ciemność. przed chwilą byłem i
/przed chwilą wróciłem/

śpiewały ptaki czyk czyk mówił jakiś mały schowany
w krzakach gruchały gołębie nawet
odzywał się nienocnie fijuuu fiiit zdezorientowany kos.

/nie/jest dobrze. ciemność. - wymodlona
majowa burza. jest dobrze - pomyślałem
a świat obrócił się

kilka razy i wrócił

na swoje miejsce. zawsze
powinno być ciemno. ciemność

bez krzty światła bez janowego
światło zaś świeci w ciemności i ciemność go nie ogarnęła.
ciemność ogarnęła wszystko. wszystkość. zasnąłem w półśnie

słyszałem że z daleka - niedaleka
ściągnęli umarli i było jak powinno być. słyszałem brzęk
talerzy szklanek i ruch

nieumarłe głosy umarłych wszystkich. spałem ale
słyszałem i nawet /we śnie? nie/ byłem widziałem ojca i matkę

bardziej

realnych niż Bóg dotykalnych. błysk
głuchy ostry strzał kilka razy ciemna
błyskawica pełna ciemnych piór zaśpiewała trzaskiem

w ciemności gęste powietrze roiło się gęstwą ciemnych aniołów.
byłem widziałem ciemność. widzę wyraźnie przez ciemność. jest

dobrze. w ciemności ciemny błysk
i głuchy trzask. żałowałem

/we śnie? nie/ że nie

palę już papierosów. papieros ciemny
ognik rosnący nad palnikiem

zapalniczki co chwila raz za razem to byłoby
dobre drapiący w gardle dym i smak
ciemnej ciemności. wszystko.
jest wszystko. miękkie poukładane. każdy
ciemny krok

znajomymi ścieżkami nałogu. chwilę potem
skończyła się burza jasny wiatr od wschodu połknął to

co miało sen(s) i było
dobre. zzułem drogo wygodne
buty za oknem

śpiewały bezsensownie blaszane ptaki zaczęło się
bezsensownie jasne

popołudnie. nie ma tu niczego

w niczym i zamknięte wieko
czekanie na pukanie


Wszystkie konie świata 

teraz
nie ma czasów
a kiedyś były. i w ogóle nic
nie ma. sensu
brak najogólniej rzecz biorąc
we wszystkim które jest niczym. kiedyś
chodziłem do szkoły. a gdy szedłem
ulicą kamienną i starozamkową i generała
karola to każda rzecz była na miejscu logicznie
wyjaśniona. na kamiennej leżał kamień z okien
domu na starozamkowej było widać wieże
starego zamku na dodatek w ogrodowych grządkach
nasturcji kosmosów floksów trafiało się
wiosną na kruszejące ceglane resztki po jeszcze
starszym zamku. a generał to był świerczewski i nawet
kiedyś wziął mnie na kolana i opowiadał mi
o frankistowskich faszystach siwiutki staruszek jego
dobry kolega. każda rzecz była tam gdzie
być powinna.
myślę sobie że te braki
teraz spowodowane są brakiem
koni. pamiętam doskonale że kiedyś
gdy były konie to były i czasy. ulicą kamienną
i starozamkową i generała karola spacerowało mnóstwo
koni ciągnących wozy z zazwyczaj pijanymi woźnicami
kapustą i kartoflami węglem i czym tylko chcesz wszystkim potrzebnym
do przetrwania srogiej zimy. i ja też miałem konia. co
prawda na biegunach
ale jednak. miał na imię ed. mister ed
zupełnie tak jak koń który mówił w serialu
w telewizorze. i miałem tatę który miał
na imię edek bardzo podobnie jak ten koń.
i to było dobre. konie zaczęły znikać
dokładnie wtedy gdy w słodkiej dziurce
tuż obok szkoły zaczęli sprzedawać amerykańską
gumę do żucia z historyjkami o kaczorze donaldzie. teraz
miesza mi się wszystko. zamki bez kluczy klucze
bez zamków konie i główki kapusty i wędrówki
ulicami bez nazw.













Jacek Sadkowski (ur. 1965) – od ponad dwudziestu lat redaktor Portalu Literackiego Fabrica Librorum.

     Redakcja  Krzysztof Śliwka,  Mirosław Drabczyk
                        Ilustracje  Paweł Król 

  • Facebook
  • Instagram
bottom of page