Zawory
Poza tym, nie zamierzam umierać. Ale
kto trzyma pieczę nad czyim pragnieniem
i po co? Od Góry Ziuty po Przełęcz
Żłób własnymi ścieżkami prowadzą
mnie nogi: ścięgna, mięśnie i kości
(kawałek mnie, choć brzmi jak sekcja).
Całą drogę węszę za zgrozą, ale nigdzie
jej w świecie zdarzeń nie widzę. Wiadomo,
groza jest mną, ja jestem grozą (tak
w każdym razie wynika ze zderzeń).
Tak w pewnym sensie upływa mi życie
w Zaworach. Pod korbką. W innym
sensie spływa po mnie jak deszcz.
Fen
Usiadłem na skale między Tępym
Szczytem a Słonecznikiem (czyli
w języku) i próbuję otrząsnąć się
z sensów fenowych słów. Nie wiesz,
co to jest fen? Ten potwór z waty,
co siada na górach okrakiem i pełza
po nich jak wąż. Jeśli się dobrze
przypatrzeć, wyraźnie widać, że jest
w tym coś więcej, niż jest, więc
zamiast układać zdania z ulotnych
abstrakcji, składam do kupy drzewo,
kamień i mech. I zabieram się
zaraz na Chojnik albo do Karpnik.
Z tym że jak zawsze nie wszystek.
Nie (tylko ten) sam. Teraz
już wiesz.
Ptasi Śpiew
Chodzę lub jeżdżę, bo przestałem
wywracać myśli na nice, obracać
czymś niczym (albo dla niepoznaki
językiem). W drodze przez Ptasi
Śpiew na Górę Ziuty i dalej do
Chełmska Śląskiego wypełniam
sobą puste kopczyki złożone
z nazw, bez zbędnych orzeczeń
i okoliczników. Górę Róg
zostawiam Bogu i dobrym
duchom, z którymi nic na ziemi
nie może się równać, więc
schodzę w dół.
Strumień i fala
Mógłbym przewracać się z boku
na bok, tymczasem jestem dwa kroki
za Łączną, jak zawsze o krok od
góry Róg, gdzie biją mnie w oczy
okrutne okruszki (to chyba światło,
co zgasło) wysyłane przez Zmarłą,
światło zaś ma naturę podwójną:
płynie przez życie strumieniem i falą
na tym strumieniu, przez co jeszcze
przed Chełmskiem Śląskim
zaczynam wolniej w nim żyć,
a szybciej tęsknić do bycia
ruchem cząsteczek powietrza
na jednej z tutejszych skał, jej
fluorescencją, esencją
lotnego „my”.
