Bogdan Nowicki – Glosy do Franza Kafki
- Miroslaw Drabczyk
- 4 dni temu
- 3 minut(y) czytania
1.
Pan doktor Franz Kafka wcale nie jest takim smutasem,
jak go opisują. Wczoraj bawiliśmy się w kotka i myszkę.
Przyciskałam go do podłogi lakierowanym pantofelkiem,
a on wołał: „Mocniej, mocniej, Józefinko!”.
Z samego rana ma kompleks krótkości, więc zaraz po
sadzonym jajku, naciągam go na stolarskim stole –
aż piszczy z rozkoszy, gdy napinając do oporu grube
sznury, udaje mi się wydłużyć go o parę centymetrów.
Lubi też młotek i dłuto, na sam ich widok podskakuje
z radością, jak piesek na widok kości; na spacerze
pukam go w melonik, wtedy pobrzękuje kruchymi
ząbkami i ma wytrzeszcz oczu.
Kiedy urządzamy bal gałganiarzy, udaje adoratora
mysiej dziury, a ja czeszę drucianą miotełką jego
czarny frak wstydem, skuteczniej niż nóż rzezaka.
2.
Matka pana Franza Kafki zwierzyła się pewnego
zimowego wieczoru służącej, że jej syn wyrażał się
oniemieniem rzeczy niezahaczonych o nic.
Pomiędzy głowami matki i dziecka myśl nie miała się
w co wtulić. Ciało bolało, nie znikało. I jeszcze coś
więcej.
Wrzeszczała przy porodzie: „Ciągnij to za czuprynę,
przez zakleszczone wargi, aż wypchniesz!”.
3.
Pan Franz Kafka medytuje w altanie w kształcie
chińskiej pagody:
Kwiat jest piękny, ale piękno samo w sobie
jest zaledwie abstrakcją.
Umrzyk ma większe doświadczenie niż jego
poprzednik.
Komary wpuszczają jad do żył.
Krzak gorejący ma postać pyłu.
Ból między łopatkami.
Blaga czy kulka kwitnącej myśli
w krwioobiegu.
4.
Pan Franz Kafka słyszy jak pod zaryglowane sklepy
podjeżdżają wozy z towarem, koła zaryte w śniegowym
błocie długo buksują.
W czasie wojny słucha pieśni Mahlera, z akompaniamentem
mundurowych komunikatów. Chloruje wodę, wypija
buteleczki z ciemnofioletowym jodem.
Po ostatnim liście do Felicji kupił dużą igłę do cerowania,
tak zwaną „groszówkę”, żeby obdziergać zielonym
ściegiem
kikuty ogołoconych drzew.
5.
Zima leży w obierkach. Synoptycy od dawna zapowiadali
odwilż. Z mapą pogody nie można dojść do miejsc
zapiętych na ostatnią agrafkę.
Mieszkania wchłaniają siwe włosy brzydko wyglądających
staruszek. W suterenach czuć woń mokrego tynku. Okna
nadymają policzki – szyby zaraz pękną.
Dymi podwórze z pałąkiem trzepaku. Kondukt żałobny
wychodzi ze zmurszałej sieni. Z rynny zwisa sopel
porośnięty zgniłym mchem.
Pan Franz Kafka w drodze do zamtuza rozmawia z synem
handlarza ryb. Zamawia jesiotra. Chwilę patrzy na gumowe
rękawice zrudziałego młodzieńca.
- Niech będą dwa – mówi, myśląc o swoim ojcu jak o
kleszczu.
6.
Pan Franz Kafka słuchając śpiewu syren boi się:
obcinania paznokci, mszaków w dolinie pąków, pustej
duszy papieru, zaspy chleba, opornych liter abecadła,
wizji w muskułach oczu, ruchomej głowy sowy, gnijących
sandałów, bzików jawy, spleśniałego włosia pędzla,
ciasnego węzła krawatu pod szyją, szczeliny w
inicjale K., tafli aury na mszarach, gęsiej skórki
drzwi, pryszczów na nosie, fatalności
złamanego widelca, zatłuszczonej
ceraty,
skroplonego z obłoków tlenu, lepkich tapicerek,
kłaków w odmętach umywalki, gazy chwastów
w głoskach,
woni naftaliny w oderwanych
guzikach.
7.
Żył skromnie, zupełnie płasko i umarł na tuberkulozę.
Zaskoczył jednak prażan jego pogrzeb,
choć oszczędny, a nawet w zgodzie z charakterem
rodziny skąpy – zgromadził tłumy.
To one wołały przez łzy:
„Kafka! Kafka! Kafka!”.
Bo to był w dechę gość
i tak wiele zrobił dla urzędu.

