top of page

Andrzej Molenda - opowiadanie



Staruszek

– Opowiem ci historię – powiedziała dziewczyna. Autobus był wypełniony zapachem ludzi i
czerwoną, brudną, plastikową tapicerką. Chłopak zaskoczony obrócił głowę
– Historię? - zapytał
– Tak, taką której nie znasz
– Skąd wiesz, że jej nie znam?
– Opowiadanie historii, którą znasz byłoby bez sensu – odparła dziewczyna zakładając ręce na
siebie i opadając na oparcie fotela.
– Dobrze opowiedz mi historię – westchnął chłopak
Dziewczyna ożywiła się. – A więc było to tak. Dawno, dawno temu... bo przecież
każda historia się tak zaczyna, był sobie staruszek, właściwie nie był to taki zupełny staruszek. Miał w sobie coś z mężczyzny w pełni sił i staruszka, który codziennie wychodzi przed dom i czeka na swoją śmierć. Był to jeden z tych ludzi, którzy byli tak dobrze wrośnięci w teraźniejszość, że nikt nigdy nie zadawał sobie pytania o ich przeszłość ani o przyszłość. Mieszkał, wraz z żoną, daleko za miastem na farmie. Bardzo kochał swoją żonę – zamyśliła się na chwilę – i miał słomkowy kapelusz i siwą brodę. Jeździł na małym traktorze, żeby sprawdzić czy króliki nie podjadły marchewek na polu, czasem wpadał do pobliskiego pubu na kufelek złocistego piwa. Pewnej zimy jego żona zachorowała. Pół roku później zmarła na raka. Wtedy coś się w nim załamało. Nikt tego nie zauważył. Oczywiście sąsiedzi przynosili mu kawałek dobrego ciasta, albo konfiturę. Dbali o to żeby nie był sam, ale nikt nie zauważył zmiany bo nikt tak naprawdę nie znał staruszka.
Nocami, zwłaszcza w czasie pełni, nie mógł spać. Przewracał się z boku na bok szukając obok
siebie znajomego ciała. Rano wstawał zły i niewyspany. Nikt jednak nic nie podejrzewał. On tak samo jak poprzednio uśmiechał się i czasem wpadał na kufelek piwa do baru. Niektórzy mieli mu to nawet za złe.
Zupełnie jakby to miało jakikolwiek wpływ na przeszłość i na śmierć Marii. Tak miała na imię: Maria –
powiedziała trochę głośniej, aż pasażerowie z sąsiednich siedzeń się obrócili. – Wybacz, dopiero przypominam sobie tę historię.
– Przypominasz ?
– W każdym razie którejś nocy, nie mogąc spać, staruszek zarezerwował bilet na nocny autobus.
– Myślałem, że mieszkał na farmie.
– Akurat tam był przystanek. Jak ty nic nie rozumiesz – westchnęła dziewczyna. - Czuł, że to jest
silniejsze od niego i że nocny autobus przyciąga go jak magnes. Wiedział, że wstąpił na drogę, z której nie ma odwrotu... Najpierw raz, później kilka razy w miesiącu kupował bilet i jechał do sąsiedniego miasta.
Nad ranem pił niedobrą kawę na dworcu i wracał. Wkrótce znali go już i kiedy tylko zjawiał się w
poczekalni podawali mu niedobrą kawę. Nie lubił powrotów, czuł, że robi coś złego bolała go głowa. Gdy wchodził do domu miał wrażenie, że przez tę jedną noc na półkach zebrało się tyle kurzu, który go oskarża. Oskarżają go rozrzucone poranne gazety z poprzedniego dnia i niedojedzony kawałek
cytrynowej babki. Ale nic nie mógł na to poradzić, zapadał się coraz bardziej w świat nocnych podróży. Wkrótce same jazdy, chociaż nie przestawał o nich myśleć ani w trakcie pielenia marchewki, ani kiedy uśmiechał się znad kufelka piwa, przestały mu wystarczać. Któregoś dnia przechodząc koło sklepu Armii Zbawienia wszedł do środka i kupił czarną podartą koszulkę jakiegoś rockowego zespołu, na której widniał potwór z ludzką czaszką i gitarą elektryczną. Poczuł się wspaniale, podróż powrotna wydała mu się pierwszą nocną jazdą w życiu. Tylko wracając do domu bardzo wstydził się tego t- shirt wydawał się mu śmieszny i za ciasny. Wślizgnął się przez tylną bramę, tak żeby nikt z sąsiadów go nie zauważył. Pomimo to następnej nocy jeszcze raz pojechał nocnym autobusem. Nie prał t-shirta, który wkrótce przesiąkł jego potem i stał się nieprzyjemnie szorstki. Nie wiedział dlaczego to robi, na początku wmawiał sobie, że po to aby nikt z sąsiadów nie zobaczył wywieszonej koszulki, ale to była tylko wymówka. Po prostu nie umiał inaczej. Wkrótce do t-shirta zaczął ubierać podarte jeansy, a kiedy się do nich przyzwyczaił, motocyklowe buty. Później zaczął obwiązywać nadgarstki łańcuchami a następnie łańcuch ze starej szopy zastąpił mu pasek. Spiął go jakąś klamrą imitującą order wojskowy w kształcie krzyża. Kiedy któregoś dnia zwichnął nadgarstek na werandzie zabandażował rękę i od tej pory jeździł nocnym autobusem obwiązany bandażem. Później dokupił jeszcze czarne okulary i obwiązał twarz chustą. Od tej pory miał dwa życia: w jednym był przyjemnym uśmiechniętym staruszkiem chodzącym na kufelek piwa, a w drugim bakemono.
– Bakemono?
- To po japońsku – odpowiedziała dziewczyna – to oznacza dziwadło albo demona – dziwadło. Przy
którejś jeździe, sam nie wiedząc dlaczego, zaczął mówić do siebie. Najpierw cicho ledwie poruszając
ustami, później głośniej i głośniej. Aż w końcu mówił normalnie tak jakby rozmawiał z kimś przez
telefon. Słowa, które się z niego wydobywały były w jakimś nieznanym mu języku. A, przecież to ważne – dziewczyna uderzyła się otwartą dłonią w czoło – przed wyjazdem smarował sobie brodę i włosy czarnym woskiem albo jakimś smarem tak, że były czarne i spleciony w grube kłęby. Wreszcie, to chyba było w którąś pełnię księżyca. Wtedy się zdecydował ... Dziewczyna zrobiła teatralną pauzę i patrzyła na chłopaka widząc, że jej historia zrobiła na nim jednak wrażenie
– Na co? – chłopak nie wytrzymał
– To oczywiste – odparła dziewczyna, jakby wyrwano ją ze snu – Wybierał ofiarę... jeszcze nie
widział co zrobi. Wiedział tylko, że to będzie coś złego i że nie może się temu oprzeć. Może tylko
postraszy, może udusi grubym łańcuchem z szopy, a może... Nie wiedział, wiedział tylko, że nie ma odwrotu. Wreszcie wybrał odpowiednią ofiarę, siedziała tuż przed nim. Ujął w rękę łańcuch i
powoli nachylał się nad jej siedzeniem. Zaczął już prawie czuć zapach jej włosów. Dziewczyna zamyśliła się opierając głowę na rękach. Milczeli przez dłuższa chwilę.
– A później? - zapytał przerywając z dziwnym trudem ciszę.
– Później, ..., później autobus miał wypadek. Zderzył się czołowo z innym samochodem. Błąd
kierowcy, może zasłabł, a może.... W każdym razie kierowcy obu pojazdów nie przeżyli....
– A staruszek?
– Przygniotła go masa blachy, a kawałek metalu przebił mu płuco. Spod fali pogiętej ostrej
powierzchni wydobyła go ofiara. To cud, że jej nic się nie stało. Zatamowała krwotok swoją kurtką. Od
tej pory staruszek ma bliznę po lewej stronie tuż nad sercem. Chirurdzy proponowali, że ją usuną ale on nie chciał. Wiedział, że w tej bliźnie zamknął się cały ból z ostatniego roku. Po wyjściu ze szpitala stał się na powrót prawdziwym staruszkiem. Nie ciągnęły go już podróże, spalił wszystkie dziwaczne ubrania, a łańcuch i okulary zakopał z daleka od domu. Zupełnie jakby coś go opuściło. Sąsiadom mówił, że pojechał wypocząć nad morze. A oni kiwali głową ze współczuciem. Ten to ma pecha mówili za jego plecami.
Najpierw żona, a teraz wypadek. Ale on wiedział, że ma szczęście. Niesamowite szczęście.
– Skąd znasz tą historię ? - Dziewczyna wskazała palcem za siebie. Chłopak obrócił głowę. Za
nimi siedział mężczyzna z czarną brodą, chustą na twarzy, czarnymi okularami, miał T- shirt jakiejś grupy rockowej i podarte dżinsy. W zabandażowanej ręce trzymał łańcuch. Z jego ust wydobywały się słowa w jakimś nieznanym języku.











Andrzej Molenda – doktor fizyki, popularyzator nauki, tancerz, ruchowiec, poeta. Absolwent UŁ i AM w Łodzi. Pracował m.in. w Centrum Nauki Kopernik i na UŁ. Jego prace taneczne tworzone w duecie artystycznym z Zuzanną Kasprzyk były prezentowane w Polsce, Litwie, Łotwie, Węgrzech i Izraelu.

Comments


bottom of page