Amelia Pudzianowska – cztery wiersze
- Mirek Drabczyk
- 27 cze
- 1 minut(y) czytania
Pokorni paliatywni
w mięśniach mają sól zlizaną z ziemi
skakali nad drewnem wrodzonym w kamień
kłaniali się bogom niemodnym w tym kraju
i chyba chcieli mówić rzeczy najważniejsze
a zapamiętano ich zabawne gesty
rzucone ogniem w tanie świętości
podparte wiatrem rozgrzeszone rosą
Mantra
otworzą się oczy jak drzwi na sprawy
na ostatni paciorek
elipsę w kark kopniętą
nieskończone amen
kategorycznie śmieszne
spasione desperacko
niewymówione i niewymowne
solą tej ziemi a łzy
też przecież ramię w ramię
też przecież się plączą
sypią się jak gołębie z dzwonnicy
w najjaśniejsze południe lata
Kocham. Odlot o ósmej
z nas zdjęto skrzydła
i dobrze: innych nie trzeba
nas wyśmiano ponad pociągami
nam z gardła wyjęto
nas straszono głodem
idę za tobą jak za wygnaniem
gonię przez sen gonię siłą ramion
błogosławi nas mgła z ciemności opasła
daje nam chleb ze wzdętym brzuchem
a my dwa jelonki zanurzone w świcie
czymś innym jesteśmy niż błyskawicą
w nas lepi się kula po której chodzą
ptaki to czy anioły nie wiadomo jeszcze
nie latać a być ziemią
w stopniu miłości: parterem
Spazmy
jego ślina na moich ustach
trwa niewzruszona buntowniczka
gdyby jej ktoś powiedział że krzepnie
na przekór byłaby uciętym drganiem
odjętym słowem które wprawiło nas
w miarowe odwracanie na plecy
