Rafał Kasprzyk – Przester (vol. 1)
- Mirek Drabczyk
- 1 dzień temu
- 5 minut(y) czytania
Gdzieś pomiędzy ciszą nieistnienia a szumem słów.
Od dawna już obserwuję literackie poczynania Tomasza Hrynacza, którego twórczość stanowi fascynujący przykład poezji, balansującej na granicy ciszy i słowa, porządku i chaosu, życia i śmierci oraz zrozumienia z jednoczesnym poczuciem jakiegoś dziwnego podskórnego lęku, wzrastającego wprost proporcjonalnie do wzrostu świadomości, zarówno czytelnika tych książek, jak i samego autora. Jego wiersze, pełne nieoczywistych skojarzeń, zaskakujących metafor i niejednoznacznych obrazów, stają się przestrzenią, w której nie tylko język zyskuje nowe znaczenia, a forma zostaje wyzwolona z tradycyjnych schematów, ale także sam czytelnik podążający śladami jego tomów, ulega pewnej ewolucyjnej transformacji. Pewnemu metafizycznemu przewartościowaniu. Niczym w teorii Pierre'a Teilharda de Chardin, francuskiego jezuity, filozofa i paleontologa, który wierzył, że cały wszechświat rozwija się i ewoluuje w sposób celowy i zorganizowany. Zaczyna się od kosmicznego chaosu, z którego powstaje porządek, a ewolucja jest procesem, który prowadzi do coraz większej złożoności i świadomości. Uważał on, że wszechświat jest dynamiczny (według mnie, podobnie jak poetycki wszechświat Corto muso), a jego rozwój nie jest przypadkowy (tak samo jak u Hrynacza), lecz podąża w kierunku pewnego celu, którym jest pełna realizacja duchowego potencjału (istota poezji Hrynacza). I kiedy wracam teraz myślami do wcześniejszych książek autora, takich jak choćby Pies gończy (FORMA 2021), Emotywny zip (FORMA 2021), czy Lallen ( Instytut Mikołowski 2024), to śmiem twierdzić, że echa teorii de Chardina jakoś pobrzmiewają w każdej z nich.
Oczywiście teoria francuskiego jezuity jest tylko pewną metaforą, którą chciałbym się jakoś wspomóc, poddając się refleksji dotyczącej najnowszego tomu Tomasza Hrynacza, Corto muso (FORMA 2025), ale doszedłem do wniosku, że elementy, skądinąd bardzo ciekawej teorii, w której pojawia się coś takiego jak pojęcie noosfery jako warstwy myśli, inteligencji i świadomości, stanowiącej przestrzeń, w której idee i myśli mogą się rozwijać, a ludzka świadomość ewoluuje w kierunku coraz większej jedności i zrozumienia są - może nie na pierwszy rzut oka, ale jednak - jakoś wkomponowane w najgłębszą warstwę tej poezji. Wszakże Hrynacz jest uważany za poetę metafizycznego, a Transcendencja (celowo piszę z dużej litery) w jego poezji nie jest, li tylko prostym wyborem religijnym czy metafizycznym. To raczej przestrzeń poszukiwania odpowiedzi na pytania o istotę istnienia, o to, co pozostaje po nas i co możemy po sobie zostawić. Przecież w swoich wierszach stawia on źródłowe pytania o to, jak można wypełnić życie sensem w obliczu jego nieuchronnego końca. Jednocześnie w jego poezji znikanie, rozpad, i zacieranie się śladów życia, stają się sposobem opowiadania o tej transcendencji właśnie, a więc o tej części istnienia, która nie jest materialna, ale bez wątpienia wyczuwa się ją w słowach, w symbolach, czy w samym poetyckim obrazowaniu.
W poezji Hrynacza - biorąc pod uwagę kontekst śmierci i przemijania - wyraźnie widać to właśnie ciągłe napięcie pomiędzy tym trwaniem a zanikaniem. Paradoks frazy świdnickiego poety polega jednak na tym, że przedstawia on ten proces jako coś, co nie jest ani całkowicie zakończone, ani też permanentnie obecne. Zdaje się, że bardziej chodzi o pewne cykliczne, fragmentaryczne trwanie, które wiąże życie ze śmiercią w sposób nieoczywisty i wielowymiarowy. Owo znikanie, ubywanie rzeczywistości na naszych oczach, staje się więc nie tylko definitywnym końcem, ale także, a może przede wszystkim, początkiem czegoś nowego – przejściem w inną przestrzeń, która pozostawia po sobie ślady, obrazy, pamięć. W ten oto sposób, w jego poezji cała ta tanatyczna perspektywa jest nieustannie obecna w procesie bycia, ale pozostaje jednocześnie wciąż nieuchwytna, zacierająca się i przekształcająca, co zresztą wybrzmiewa już na początku tomu: „to się zaczyna co się zacząć nie miało/ to się kończy co się skończyć miało ( [to] )”. Od samego początku więc mamy wgląd w tę dialektykę trwania i znikania, w której śmierć nie jest końcem, ale formą transformacji, nie tylko w procesie doświadczania ludzkiej egzystencji, ale też w samym języku i formie, które próbują jakoś oddać ten stan zawieszenia między tym, co już było, a tym, co nadchodzi. A co nadchodzi? Ano choćby to, co w wierszu En passant: „Zaborczy świat, wieczne rozkołysanie na planszy pomnych proroctw, w wizjerze wstecz idąca zona”.
Nic więc dziwnego, że Hrynacz zdaje się twierdzić, że język nie jest wystarczający, by oddać pełnię doświadczenia. Jest on niedoskonały, ale z drugiej strony także pełen mocy, która tworzy świat pełen luki i wątpliwości. Pewnie dlatego jego zmaganie się z granicami wyrazu, z granicami języka nie jest tylko narzędziem do przedstawiania świata, bo w pewnym momencie sam język jako taki staje się w tomie przedmiotem refleksji. Bardzo wiele jego tekstów to eksperymenty lingwistyczne, które prowokują formą, łamaniem struktury i dekonstruowaniem konwencjonalnego porządku słów. Poezja staje się więc u niego miejscem, w którym to, co zrozumiałe i pewne, zostaje zburzone przez nieoczywiste zestawienia słów, różnego rodzaju neologizmów i metafor. Z pewnością to co przykuwa uwagę, powodując bliżej nieokreślony wewnętrzny dysonans w czytelniku to to, że w jego wierszach język jest często pozbawiony jednoznacznych definicji, a znaczenie słów zmienia się w zależności od kontekstu. W ten oto sposób poeta w osobie Hrynacza prowadzi grę z czytelnikiem. Zmusza go do szukania sensu - niejako na własną rękę - w tym, co pozornie jest nieuchwytne i niejasne. Zatem wprowadzenie tych wszystkich lingwistycznych eksperymentów jawi się jako droga ku wyjściu poza ograniczenia tradycyjnej semantyki i umożliwia tworzenie się nowych, wieloznacznych przestrzeni.
Koniec końców to, co w kontekście tradycyjnego języka wydaje się być jasne i klarowne, w jego poezji staje się niestabilne. Rozczłonkowane. Słowa zaś rozsypują się, zacierają w sensach. Nie dają się łatwo określić, doprecyzować, przez co zaczynają pełnić rolę zaproszenia do odkrywania tego, co nieoczywiste. Poezja Hrynacza staje się w ten sposób narzędziem, które nie tyle komunikuje gotowe prawdy, co zmusza nas do wchodzenia w przestrzeń zawieszenia i niedopowiedzenia. A to cholernie trudne jest, bo w najmniej odpowiednim momencie lektury pojawia się poczucie, że tradycyjny język nie jest w stanie uchwycić całości doświadczenia. Na szczęście z pomocą przychodzi semantyczne koło ratunkowe Hrynacza, który wprowadza do swojego słownictwa nowe konstrukcje, słowa wyjęte z kontekstu, które wymuszają na czytelniku konieczność przedefiniowania pojęć, które dotychczas wydawały się oczywiste. Tworzenie nowych słów i łamanie istniejących schematów językowych jest w tym przypadku sposobem na uzyskanie dostępu do rzeczywistości, która nie jest dosłownie wyrażalna.
Poetyka Hrynacza pełna tych wszystkich lingwistycznych eksperymentów, ukazuje także istotną cechę jego twórczości, z którą niejeden czytelnik pewnie będzie miał trudność – niejednoznaczność. Chaos językowy w jego wierszach, który na początku może wywoływać pewne trudności nie jest przypadkowym zabiegiem, ale świadomą metodą, która pozwala na odzwierciedlenie stanu świata i egzystencji jako całości. Co prawda język w jego poezji jest nieuporządkowany, pełen sprzeczności i niedopowiedzeń, co de facto konstytuuje filozofię życia w niepewności i chaosie, jak to ma miejsce w przypadku podmiotu lirycznego w Corto muso. Ale… No właśnie! Jest jedno ale...Ten tworzony z premedytacją przez Hrynacza chaos jest punktem wyjścia do głębszej refleksji i ponad wszelką wątpliwość stanowi pole, na którym może pojawić się nowe znaczenie. Nowe przeczucie. Nowa myśl. Nowa idea. Krótko mówiąc, wspominane już pobrzmiewające w jego poezji echo teorii de Chardina.
Natomiast to co jest wielką siłą wierszy świdnickiego poety i to co mnie najbardziej przekonuje, powodując, że ciągle do niego wracam to to, że Hrynacz nie szuka definitywnych, ostatecznych odpowiedzi, ale pokazuje, że proces poszukiwania sensu w perspektywie egzystencjalnej czy metafizycznej oraz zmaganie się z granicami języka to centralne tematy ludzkiego istnienia. Śmierć i życie tworzą przestrzeń, w której każdy z nas może próbować odnaleźć swoje miejsce, na nowo konfrontując się z pytaniem o to, co tak naprawdę oznacza istnieć?
Tomasz Hrynacz, Corto muso, FORMA, Szczecin 2025, str. 74.


