top of page

Marcin Mielcarek – Na krechę



Czułem się cholera podle. Chodzi mi o to, że od dawien dawna czułem się podle, ale ten ostatni tydzień dał mi mocno w kość. Sprawy nie wyglądały zbyt dobrze, w ogóle i w szczególe, jakoś się cholera nie układało. Starczy powiedzieć, że mój szef orżnął mnie na sezonowej premii, auto wymagało remontu silnika, sąsiad zalał mi mieszkanie i nie chciał i nie miał z czego zapłacić, jakiś koleś z którym biłem się na ulicy przed barem zgłosił sprawę na policję, a na dodatek wszystkiego nie chcieli drukować moich opowiadań w “Odrze” czy “Twórczości”. Naprawdę nie wyglądało to najlepiej.

Znajoma poetka, której nie miałem okazji jeszcze przelecieć, napisała mi, że siedzi na Krecie, w cieple i słonku, kiedy ja tkwiłem u mojego innego znajomego poety, a za oknem na ulicy była tylko szarość i deszcz i niespełnione marzenia, leżące na mokrym, śmierdzącym asfalcie niczym zgniłe liście. Ten mój znajomy poeta był pedałem, przepraszam to znaczy homoseksualistą, chociaż on sam mówił o sobie, że jest pedałem, więc sam już nie wiem czy kajać się czy nie. W każdym razie zaprosił mnie do siebie, zorganizował posiadówkę. Miało przyjść kilka osób, głównie słabo rokujących poetów i pisarzy, ludzi, którzy w pewnym momencie wymyślili sobie, że pisanie stanie się ich hobby, kiedy tak naprawdę pisanie było nadzieją i męką i bólem tkwiącym głęboko w tobie, czymś każącym ci zwariować albo się powiesić albo jedno i drugie.

Na miejscu okazało się, że wszyscy są homoseksualistami, a jedyna babka na kwadracie identyfikowała się jako lesba. Jakiś czas próbowałem poddać próbie jej deklarację, ale dałem sobie spokój, bo wcale mi się nie podobała. W każdym razie w ciasnym korytarzu i tak wsadziła mi jęzor w usta. Miała mały, śliski język i smakowała czymś nieciekawym, chyba szarym mydłem. Przyglądał nam się z odrazą Autoportret Vincenta van Gogha wiszący na ścianie.
– Cholera, ale jestem napalona – wyrwała, prawie mnie opluwając.

Była rzecz jasna naćpana. Wszyscy tu byli naćpani albo nagrzani - ja też piłem. W końcu ona sobie poszła - do dziewczyny czy coś w tym stylu - i zostali sami faceci, to znaczy chłopaki. Tak, zostały same chłopaki o miękkich dłoniach, sercach i zadkach. Siedzieliśmy w salonie i gadaliśmy, a raczej ja głównie słuchałem, właściwie myślałem o tym całym kurewskim życiu. Dlaczego to mnie spotyka? Dlaczego nie mogłem urodzić się jako ksiądz, agent ubezpieczeniowy albo chociażby hydraulik? Czy Głowacki też miał tak ciężko? Siedząc sobie w Ameryce, popijając drinki na Manhattanie za wielką wodą? A Hłasko? Czy on miał ciężko? Do czasu, znaczy krótko. Himilsbach? Może. Może tak, ale pociągnął całkiem długo jak na etatowego pijaka. Uniłowski zdechł zanim na dobre się rozkręcił.

W pewnym momencie któryś z tych gładkich gogusiów powiedział:
– Pissing podczas analu. To jest moje marzenie. Pissing podczas analu.

To był jakiś niski grubas, którego imienia nie kojarzyłem. Miał pryszczaty ryj, to znaczy pryszcze pokrywały mu połowę twarzy. Drugą połowę zasłaniała czarna broda. Chłopaki włączyli jakąś muzę, to znaczy słuchali Lany Del Rey i zaczęli w jej rytm podrygiwać, popijali winko i kręcili swoimi pedalskimi zadkami. Któryś z nich w końcu wsadził jednemu ozor do gardła. Zaczęli się całować, jeden przez drugiego. Jedna wielka komuna.
– Całowanie jest bardziej intymne od seksu – rzucił któryś z nich.
– Tak, całowanie ma w sobie coś głębokiego – odparł inny.
– Ja wolę się całować niż bzykać – dodał trzeci.

Nagle stanął nade mną jeden z tych pedków. Chudy drągal o niebieskich oczach, jasnych włosach i nieciekawej twarzy. Pracował na stacji benzynowej czy coś takiego. Jego nos był zaczerwieniony od kataru albo koki.
– Chcesz się całować? – zapytał mnie.
– Nie jestem w nastroju – odparłem.
– No dawaj, będzie fajnie.
– Zaraz stracisz resztkę zębów koleś.
– Jak sobie chcesz.

Odwrócił się i dobrał do kogoś innego. Chłopaki migdalili się kilka minut, masując po tyłkach i fiutach. Kiedy mój przyjaciel poeta wyciągnął swojego drągala, a drugi uklęknął, aby zacząć mu obciągać, powiedziałem:
– O, kurwa! Jak dla mnie to za dużo!

Podniosłem się z kanapy, poszedłem do korytarza i wzułem buty. Na nogach zacząłem wracać do swojego mieszkania. W międzyczasie spotkałem na ulicy białego kota, który nie miał przedniej, lewej łapy. To znaczy miał białe umaszczenie, bo cały był szary od brudu. Poruszał się jak kulawy.
– Kici, kici – zachęciłem go, udając, że mam coś w dłoni. – Kici, kici.

Spojrzał na mnie z niechęcią, potem zasyczał i wskoczył w krzaki. Najwyraźniej pomimo tego kurewskiego braku kończyny potrafił sobie radzić samemu – w przeciwieństwie do mnie. Naprawdę mi zaimponował, dlaczego o takich jak on nie robi się bajek dla dzieci? Wyciągnąłem telefon i zadzwoniłem do Izy. Odebrała za czwartym razem.
– Dasz mi na krechę? – zapytałem bez pardonu.
– Jezu to ty. Wiesz, która jest godzina? Dawno już śpię, miałam cholernie ciężki dzień. Po co mnie budzisz o tej porze, co? Coś się stało?
– Pytam czy dasz mi na krechę.
– Nie dam ci na krechę.
– A zrobisz mi herbaty?

Przez moment się nie odzywała, ale w końcu oznajmiła, że zrobi mi herbaty. Iza mieszkała niecały kilometr od mojego kumpla poety, więc znalazłem się tam po kilku minutach. Znałem ją jeszcze z liceum, potem gdzieś mijaliśmy się w życiu, pracowaliśmy nawet razem krótko w hurtowni części do maszyn rolniczych. W końcu ona została prostytutką i cholera miała do tego rękę, naprawdę znała się na rzeczy. Poza tym nie dawała sobie w kaszę dmuchać i niejeden napalony małpolud został ustawiony do pionu. Brała dużo, ode mnie mniej, ale jeszcze nigdy nie prosiłem jej o seksualną przysługę. Potrzebowałem tego jak nigdy.

Kiedy stanąłem przed jej drzwiami otworzyła mi w białym szlafroku. Farbowane na jasny blond włosy miała związane, twarz bez makijażu. Nie była śliczna jak księżniczka, ale miała w sobie coś interesującego, jej buzia przykuwała wzrok, samo spoglądanie na nią sprawiało przyjemność. Jej brązowe oczy nie wyglądały jak zwykle, czyli nie wyglądały na wkurwione. Raczej ciekawiło ją dlaczego do niej przyszedłem. Wpuściła mnie do środka.

Usiadłem w kuchni i rzuciłem:
– Cholera Iza, przecież nie musisz paradować w tym czymś!
– Oglądanie też kosztuje. A poza tym pracuję do jedenastej.
– Czyli nie dasz mi na krechę?
– Absolutnie.

Wstawiła wodę na herbatę, a potem zaczęła coś przekładać w szafkach. Patrzyłem jak się krząta, przypominając sobie jej nagie ciało, które teraz niestety zostało przede mną ukryte. Iza była całkiem wysoka, miała ładne, duże piersi, do tego długie nogi i fajny, duży tyłek. Nic dziwnego, że brała pół tysiaka za godzinę. Na jej miejscu też bym tyle brał.
– Iza, kochanie, jesteś moją jedyną przyjaciółką – powiedziałem, kiedy w końcu postawiła przede mną kubek z gorącą herbatą.
– Czytałam dzisiaj ciekawy artykuł – odparła.
– Gdzie?
– W Wirtualnej Polsce.
– Nie czytam portali internetowych.
– Ty niczego przecież nie czytasz.
– Fakt.
– W każdym razie był o rosnącym poparciu dla terroryzmu. Wiesz chodzi o to, że znaczna część niemieckiego społeczeństwa sympatyzuje z tym co robi Hezbollah i Hamas. Oczywiście mowa o muzułmanach mieszkających w Niemczech. To okropne, co? Ta cała postępująca radykalizacja społeczeństw. Dokąd ten świat zmierza?
– Wisi mi to i powiewa.

Powiedziałem jej, żeby usiadła obok mnie. Blisko mnie. Na tyle blisko, żebym mógł pomacać ją po nogach. Naprawdę miała świetne nogi. Gładkie i opalone, to znaczy lekko muśnięte słońcem, a nie spalone na solarze. Położyłem dłoń na jej kolanie. Nie zabrała mojej ręki, więc pozwoliłem sobie na więcej.
– Daj spokój – sprzeciwiła się, ale był to sympatyczny sprzeciw.
Zbliżyłem się do niej i pocałowałem ją. To był dopiero pocałunek.
– Nie całuję się z klientami – powiedziała po wszystkim. – Poza tym piłeś, tak?
– Nie jestem klientem – odparłem. – I ja zawsze piję kochanie.
– Nadal liczysz, że dam ci za darmo, mam rację?
– Po co mówić w ten sposób, co?
– Jak mówić?
– Jak dziwka.
– Jestem przecież dziwką.
– Ale jesteś też moją przyjaciółką.
– Powtarzasz się.

Znowu ją pocałowałem. W końcu powiedziała, że mam iść się umyć, bo śmierdzę. Poszedłem do łazienki, ale zamiast wziąć prysznic, władowałem się do wanny. Nalałem sobie gorącej wody, wrzuciłem nawet sole do kąpieli. Na powierzchni zrobiła się pachnąca, gęsta piana. Brałem kąpiel od kilku minut, kiedy w końcu postanowiła do mnie zajrzeć.
– Ostatnio płacę strasznie wysokie rachunki – oznajmiła.
– Dlatego ja nie mam wanny.
– Nie mówię tylko o wodzie. Prąd, gaz.
– Wszystko poszło w górę. Na szczęście dobrze zarabiasz.
– Na szczęście.
Podeszła do mnie i zamoczyła dłoń w wodzie.
– Wskakuj – rzuciłem.
Zaśmiała się i powiedziała, żebym nie robił sobie żartów tylko wyłaził. Zrobiłem to, to znaczy podniosłem się, ukazując jej się w całej okazałości.
– Miałam dzisiaj takiego jednego klienta – oświadczyła. – Chciał mi włożyć w tyłek, ale miał takiego jak koń. Ostatecznie skończyło się tylko na pettingu.
– Pissing podczas analu – oświadczyłem.
– Że co?
– Nic. Jeden gej dzisiaj powiedział, że ma takie marzenie.

Pokiwała głową i udała się powolnym krokiem w kierunku sypialni. Ja natomiast wytarłem się w jakiś ręcznik leżący na koszu do prania – potem pomyślałem, że pewnie wytarłem się jakimś facetem – i pognałem za nią. Była już bez szlafroka, w pełnej krasie. Leżała na plecach. Kiedy wszedłem do sypialni szeroko rozłożyła nogi. Miała cudowną, różową cipkę, jej cipka była tak śliczna, że pewnie zajęłaby podium w jakimś konkursie, może nawet pierwsze miejsce. Powiedziała mi, żebym założył gumkę i na nią wszedł. Chyba chciała mieć to z głowy.
– Trochę więcej romantyzmu, kochanie – powiedziałem, kładąc się na niej.
Zacząłem pieścić jej szyję, całowałem ją, a ona zaczęła się śmiać.
– Łaskoczesz – wysyczała. – Daj spokój.

Nie przestawałem, jej śmiech zaczął mnie rajcować. Potem polizałem prawy sutek, następnie lewy. Ssałem i gryzłem jej brodawki, ściskałem delikatnie jej piersi. Moja lewa dłoń powędrowała między jej uda. Odnalazłem łechtaczkę i łechtałem ją jak Bóg przykazał. W końcu oznajmiła, że mogę w nią wejść. Oczywiście dwa razy upewniła się czy założyłem gumę. Kiedy już w nią wszedłem nie trwało to długo. Brałem ją na misjonarza, było mi dobrze, za dobrze nawet, bo omal nie doszedłem w minutę. Przestałem ją posuwać i znowu pobawiłem się jej pięknym upiersieniem.
– Kończmy to i chodźmy spać – szepnęła. – To był naprawdę ciężki dzień.

Położyła się na brzuchu. Wlazłem na nią jak lew na lwicę i zacząłem posuwać. Całowałem jej skórę na karku i powtarzałem w kółko, że ją kocham – tak mnie coś wzięło. Szybko było po wszystkim.
– Gdyby to potrwało trochę dłużej mógłbyś sprawić mi orgazm – oznajmiła, kiedy już leżałem obok niej.
– Naprawdę?
– Tak. Tak z kwadrans dłużej.

Zaśmiałem się. Ona poszła do łazienki, a ja leżałem przez chwilę, rozkoszując szumem płynącej w rurach wody. Jednak dostałem na krechę, czyli życie nie było aż takie złe. Pozostało jeszcze zapytać ją czy mogę zostać na noc. Miała miękki, fajny materac. Naprawdę milusią, ciepłą kołdrę. Kto wie, może załapię się jeszcze na jakiś numer?

Rzecz jasna nadal czułem się podle. To znaczy jakby trochę mniej. Ale wciąż.







Marcin Mielcarek (ur. 1996) – absolwent filologii polskiej na Uniwersytecie Zielonogórskim. Pełnoprawny debiut opowiadaniem Wszystkie nasze Boginie-Matki w numerze 05/2020 "Twórczości". Od tamtego czasu publikowany w wielu ogólnopolskich czasopismach. Autor zbioru opowiadań Parada myśli nocnych. W 2022 roku wydał powieściowy debiut Sztuka latania. Mieszka w Zielonej Górze.
bottom of page