top of page

Marcin Mielcarek – Lubił się śmiać



Paweł wyszedł z kuchni i udał się do salonu. Przez chwilę siedział w fotelu i patrzył na wyłączony
telewizor, oglądał swoje odbicie w ciemnej toni matrycy. Potem wyjął smartfon z kieszeni spodni
i zadzwonił do Norberta.
– Zatłukłem swoją żonę – powiedział, kiedy tylko kumpel odebrał telefon.
– Że co?
– Nie mogłem zdzierżyć już jej ględzenia.
– O czym ty mówisz chłopie?
– O tym, że uważała, że nie mam jaj. No to pokazałem jej w końcu jakie mam do
cholery jaja.
Norbert od dziesięciu lat prowadził kancelarię adwokacką i był diablo dobry w tym co
robił. Podobnie jak Paweł zarabiał furę kasy, którą przepuszczał bez większego żalu. Paweł
pracował jako przedstawiciel handlowy w branży IT. Nie miał bladego pojęcia o tym całym
programistycznym gównie, ale potrafił sprzedawać, posiadał do tego dryg, był z takich
cwaniaków co to nawet łysemu wcisną grzebień. Obaj mieli duże domy pod miastem, nowe auta
w garażu, pełną polisę na życie, oszczędności w złocie i obcych walutach oraz wakacje na życzenie
w ciepłych krajach.
– Słuchaj Paweł, twoja żona naprawdę nie żyje? – zapytał.
– Poczekaj. Sprawdzę.
Paweł podniósł się z fotela i wrócił do kuchni.
– Tak – potwierdził i poszedł do salonu. – Nadal leży jak leżała.
Po drugiej stronie było słychać jakiś szum, jakby szelest, a może trzeszczenie.
– Cholera jasna gdzie są te pierdolone dokumenty, co?! Jak jakie?! Te co je
zostawiłem wczoraj na biurku! – krzyknął Norbert, a potem już łagodniej dodał. – To nie do
ciebie. Mówiłem do Zofii.
– Domyśliłem się. Co tam u niej?
– No ja jeszcze jej nie zadźgałem wyobraź sobie. U niej jak zawsze, nic nowego. Siedzi
w domu i się nudzi, kiedy ja muszę zapierdalać na jej fanaberie w postaci kosmetyków, ciuszków,
paznokci, bucików, fryzjerek, błyskotek i innych dupereli. Słuchaj wymyśliła se ostatnio, że
zapisze się na kurs pisania. Uparła się, że zostanie cholera poetką i będzie pisać o brutalności
patriarchatu i pozytywach płynących z jego destrukcji.
– Zawsze mi się wydawało, że poetą się jest albo się nie jest.
– To samo jej powiedziałem.
Pogadali jeszcze chwilę o ostatnim komediowym występie Łukasza “Lotka”
Lodkowskiego, o nadchodzących wyborach parlamentarnych i ich wspólnym znajomym,
kandydacie jednej z partii, a potem Norbert już całkiem poważnie zapytał:
– No dobra stary, czyli co? Nieźle mnie wkręciłeś, tak? Niezły z ciebie żartowniś, ale
pojechałeś po bandzie teraz. To jest mocne nawet jak na Głośnego Pablo.
Kilku znajomych, węższe grono facetów z grubymi portfelami, którzy spotykali się raz
na miesiąc, aby się napić, pograć w pokera, wybrać na striptiz albo zwyczajnie zaliczyć jakieś
dupy z branży mody, nazywało go Głośnym Pablo. Przez to, że był cholernym jajcarzem, duszą
towarzystwa. Znał setki kawałów i anegdot, sypał nimi jak z rękawa. I dlatego, że miał bardzo
głośny śmiech.
– Nie żartuję – potwierdził Paweł.
– Nie?
– Iwona leży martwa w kuchni.
– Serio?
– Wiesz, że kiedy się śmieję to się śmieję. Znasz mnie przecież.
– Czyli ty tak na poważnie?
– Śmiertelnie poważnie.
– Coś takiego. Cholera jasna. Naprawdę ją zabiłeś. I dzwonisz do mnie bo co? Chcesz,
żebym cię bronił czy jak?
– Dzwonię bo jesteś moim kumplem.
– To miło, że tak uważasz, ale słuchaj, sprawa jest poważna, tu chodzi przecież o
morderstwo. Broniłeś się? Czy to był akt samoobrony?
– Mówiłem ci już, że po prostu ją zatłukłem.
– Ale możemy iść w samoobronę, na przykład wiesz, była od jakiegoś czasu
niestabilna emocjonalnie, leczyła się psychiatrycznie i w końcu jej odwaliło. Mam znajomego
lekarza psychiatrę, który wisi mi ogromną przysługę, mógłbym go poprosić o wypisanie recept z
datą wsteczną, o zaświadczenie, że chodziła się do niego leczyć. Zeznasz, że brała leki, że nie była
sobą od jakiegoś czasu, że ci groziła i w końcu wyskoczyła z nożem. Musiałeś się bronić i wyszło
jak wyszło.
– Nie chcę robić z niej wariatki Norbert.
– Dlaczego?
– To była w końcu moja żona.
– Albo zrobisz z niej wariatkę albo pójdziesz siedzieć. Twój wybór chłopie.
– Rozumiem.
– Dzwoniłeś już gdzieś? Na pogotowie?
– Tylko do ciebie.
– Dobra Paweł, już do ciebie jadę. Nigdzie mi się nie ruszaj.
– W porządku.
– I wiesz co?
– Co?
– Ja nawet lubiłem tą twoją Iwonę.
– Wiem. Ja też ją lubiłem cholera.
Norbert rozłączył się, a Paweł poszedł do kuchni, wyminął ciało żony i nalał sobie
wody do szklanki. Przez chwilę obserwował cichą ulicę za oknem i odniósł wrażenie, że nic tak
naprawdę się nie zmieniło. Następnie wrócił do salonu i wybrał numer na policję. Dyżurnym
okazała się kobieta, młoda siksa chcąca robić karierę w służbach kosztem życia prywatnego,
którą miało już pół komendy. Telefon był dla niej szokiem.
– Dzwonię z ulicy Polnej 27. Zabiłem swoją żonę. Leży z rozwaloną głową na środku
kuchni. Zadałem jej około trzydziestu ciosów tłuczkiem do mięsa. Jej twarz wygląda jak bardzo
wilgotne, surowe mielone. Wszędzie jest pełno krwi.
– Proszę jeszcze raz podać adres.
Podał jej, a potem wyłączył telefon i spojrzał na swoje stopy. Białe skarpety były
całkiem mokre od czerwieni. Ściągnął je i rzucił w kąt. Potem włączył telewizor, program
komediowy. Trafił na stand-up. Lubił się śmiać. Śmiał się do momentu, kiedy usłyszał
wjeżdżające na podjazd auto.



Marcin Mielcarek (ur. 1996) - absolwent filologii polskiej na Uniwersytecie Zielonogórskim. Pełnoprawny debiut opowiadaniem Wszystkie nasze Boginie-Matki w numerze 05/2020
"Twórczości". Od tamtego czasu publikowany w wielu poważnych ogólnopolskich czasopismach.
Autor zbioru opowiadań Parada myśli nocnych. W 2022 roku powieściowy debiut wydany wraz Wydawnictwem Anagram – Sztuka latania; książka nominowana do nagrody głównej Lubuskiego Wawrzynu za rok 2022 w kategorii "proza". Laureat 8 Konkursu literackiego o tematyce zielonogórskiej (opowiadanie Koty nie piją whisky). Stypendysta Miasta Zielona Góra na rok 2023 w dziedzinie literatury. Prowadzi bloga, na którym zamieszcza swoje teksty poświęcone szarej egzystencji człowieka. Literacko – brudny realista. Cały czas pisze. Mieszka w Zielonej Górze.
bottom of page