José Watanabe – pięć wierszy
- Miroslaw Drabczyk
- 26 lut
- 3 minut(y) czytania
Zaktualizowano: 28 lut
Chorągwie we mgle
Istnieje w porcie starość smutna i nieskończona,
więcej rdzy na molo
i podejrzane bary na nabrzeżu,
gdzie niegdyś stały okazałe domy pośród upartego ziela.
Pewnej nocy, gdy mgła gęsta i mętna
spowijała świat cały, błądziłem po omacku
po deskach molo. Wciąż nastolatek,
być może poszukiwałem radosnego strachu przemijania.
Szukałem rękami poręczy, jej metalowych
łączeń, lin pułapek na kraby
przywiązanych do zardzewiałych knag. Kraby
grasowały nocą w poszukiwaniu resztek wypatroszonych ryb, wnętrzności,
które walały się po morskim dnie
albo owijały niczym węże wokół filarów mola.
Wsłuchiwałem się w delikatne uderzenia fal
o burty małych łodzi,
które skoro świt wypływały zbierać sieci,
przepływając między okrętami wojennymi stacjonującymi w zatoce.
Pies porzucony na dnie łodzi, równie ślepy
jak ja, skomlał.
Następnie dostrzegłem chorągwie, którymi ktoś, w oddali, machał
we mgle.
Byłem oszołomiony i oniemiały. Żadna uwaga
o pięknie nie odda prawdy o tych chorągwiach.
O wolności
Dziś rano kupiłem ptaka
jak kupuje się owoc
bukiet kwiatów.
Mówią, że Hokusai kupował ptaki, by je uwolnić
Podobnie Leonardo,
ale mierząc ich impet i kurs lotu.
Możliwe, że w dzieciństwie malowałem ptaki,
lecz nigdy nie odkryłem ich prawdziwego związku z samolotami.
Kusi mnie, by zwrócić ptakowi wolność
oddać mu
jego prawo do śmierci na wietrze.
Zapytają mnie o powody.
Będę czuł się w obowiązku mówić o wolności,
ale moja rodzina, która jest bardzo logiczna
powie, że na zewnątrz, samotnie
na wietrze
zobaczymy, co zrobię.
Moje oko ma swoje racje
Wierzę, że moje oko dysponuje arbitralnym kryterium wyboru.
Oczywiście, że był jakiś pejzaż wokół,
niemożliwe, byśmy byli sami, ona i ja, na falochronie.
Jestem przewidywalny, jak każdy. Mogę więc założyć, że
jeśli była mgła,
powiedziałem: łodzie we mgle mogą być jedynie odbiciami, mirażami,
i wspomniałem o starym haiku Harumiego:
„Pośród mgły
dotykam rozmytej łodzi.
Potem wsiadam”.
Jeśli świeciło słońce,
robiłem jej zdjęcia dłońmi złożonymi w ramkę i być może ją onieśmieliłem,
mówiąc: zapozuj z piersiami zwróconymi ku wietrze.
Jeśli akurat przelatywały mewy, które ona podziwiała, przypomniałem jej,
że to ptaki drapieżne i że tylko ich odrażający śpiew jest szczery.
Moje oko widziało to wszystko, niczego nie odrzuciło.
Weszliśmy do morza po falochronie z ociosanych skał.
Na wystającej skale uniosła spódnicę
i zanurzyła stopy w wodzie.
Jej nagie uda znalazły wygodne oparcie na kamieniu.
Było coś szczególnie dziwnego
w kontraście jej białego uda na tle szarej skały
jej udo żyło, jak uśpione zimą zwierzę,
skała zaś była zbyt cielesna i ostateczna.
Chciałem wpisać swój wiersz w cały ten pejzaż,
lecz moje oko, zupełnie arbitralnie, wykluczyło go,
i powraca jedynie z obsesyjną precyzją
do tego pięknego i skrajnego problemu faktur:
udo
na tle skały.
Sola
Jestem
szarością na tle szarości. Moje życie
polega na nieustannym naśladowaniu
barwy piasku,
lecz ta wyrafinowana sztuczka,
która pozwala mi pożywiać się i oszukiwać wrogów,
doprowadziła do deformacji. Utraciłam symetrię,
będącą udziałem pięknych zwierząt, me oczy
i nozdrza
przesunęły się na jedną stronę. Jestem
niewidzialnym potworkiem
spoczywającym zawsze na dnie morza.
Krótkie sardele, gdy mnie mijają,
wierzą, że pochłania je poruszenie piasku,
a wielkie drapieżniki muskają mnie, nie dostrzegając
mego przestrachu. Strach zawsze będzie krążył w mym ciele
niczym druga krew. Niewiele mam ciała. Jestem
zlepkiem organów zakopanych w piasku,
a niewidoczne krawędzie mego ciała
pozostają blisko.
Czasem śnię, że pęcznieję
i faluję jak równina, spokojna, nieustraszona, większa
niż najwięksi. Jestem wtedy
całym piaskiem, całym rozległym dnem morskim.
Mistrz kung fu
Ciało stare, ale zahartowane do walki
budzi się wcześnie i tańczy
na piaszczystych plażach Barranco
Porusza się, jakby kreślił
starożytne znaki, z taką gracją, a
mimo to zadaje rany, szukając śmiertelnego
punktu
swojego przeciwnika, nie powietrza, lecz tego niewidzialnego
od tysiąca lat.
Jego przeciwnik atakuje z zaciętością dzikich
zwierząt,
a mistrz powtarza ruchy
całym ciałem: tygrys, orzeł czy wąż następują po sobie
w nieskończonej choreografii
uników i kontrataków.
Żaden nigdy nie zwycięża, ani ten, ani tamten,
by jutro ponownie stanąć twarzą w twarz.
— Zakładasz, że wierzę w istnienie swego przeciwnika,
gdy tańczę — powiedział mi mistrz.
I zaprzecza, bardzo po chińsku, dodając tylko: to on sprawia, że tańczę.
z hiszpańskiego przełożył Adrian Krysiak
