Ewa Frączek – pięć wierszy
- Miroslaw Drabczyk
- 25 gru 2023
- 3 minut(y) czytania
Zaktualizowano: 29 gru 2023
avada kedavra!
był sobie bakhmut, był sobie taras
był sobie petro, był sobie bóg
(a nie, sorry, tego ostatniego nie,
zamiast niego dwanaście bibliotek i sieć
trolejbusowa – nawet lepiej, bardziej
jak życie niż głupia bajka, zwłaszcza że
książki można czytać w trolejbusie,
ma to nawet sens. albo miało
czas przeszły, ale rodzaj jakiś
głównie męski, bo o tym historia).
no to był sobie petro, bahmut go wkurwiał,
może nie aż tak jak rosjan, ale jednak – to
wyjechał w wieku dwudziestym pierwszym,
wrócił w dziewiętnastym (aha, to jednak trochę
bajka nie życie, ale nadal głupia).
był sobie taras, ale nie znam ciągu
dalszego, pierdoli się jednak realizm
z tym drugim: znikanie, migotanie
voldemort, ogólnie wszystko to,
co przecież jest niemożliwe
disco, disco macabre
A czy z rozkazu Jowisza ta zima [...]
Będzie ostatnia, czy też nam przysporzy
Lat jeszcze kilka tajny wyrok boży,
Nie troszcz się o to i… klaruj swe wina.
Mknie rok za rokiem, jak jedna godzina
Horacy
ile jeszcze można o tym, spytał znudzony
kohelet, który powiedział już wszystko
i bioderkiem, bioderkiem trącał
polikarpa w klubie hybrydy, z kulą
disco u nogi.
można, można. pan internet
samogwałci się memami, bo
trwa prawdziwa wojna
secesyjna o to, czy cukierek to psikus
diabła, czy łeb polskiego patrioty,
ofiar przybywa, jak to na wojnie –
klękamy więc z powagą przed naznaczonymi
drzwiami, dzieciaki na dopaminie
rysują gwiazdy dawida z cukru tam,
gdzie dostały jedynie
palestyńską figę
- to święto jest takie głupie, mamusiu
- to święto jest takie piękne, córeczko:
od wczoraj wchodzą we mnie duchy
cudzych przodków, kula disco drga
dzwonią z meksyku do mickiewicza
powiedzieć, że mylimy się
tu właściwie
wszyscy.
śniło się jej, że mam w brzuchu
żydowskie bliźniaki i prosiłam:
wychowaj.
i czemu tak głupio mnie śnisz?
spróbuj myśleć o sobie, ja nie mam
siły na sny –
fraktale sumienia, na harce.
na bojowe strefy gazów i kup,
na pieluchy z genetycznymi testami,
na winę wobec hassana, na krzywdę
jamala (dziadku, przyznaj się wreszcie:
taki nos w latach trzydziestych?)
(jakie czarne rzęsy, jakie rzęsy,
powtarza mi kosmetyczka).
bliźniaki, szepcze szamanka,
jej pióra made in china kołyszą
w świetle świec. chyba bliźniaki,
ginekolog potrząsa głowicą
(cóż to, mamo, nie znasz józia?
ja to józio, ja ten samy
a to siostra moja rózia,
my teraz w raju latamy).
gówno nie józio – aronie, gówno,
nie rózia – judyto. przerwijmy tę linię
domniemań, przerwijmy ten mur,
co nie runie, nie runie, bo niby dlaczego
miałby, gdy na zachodzie bez zmian,
gdy na wschodzie –
tym bardziej?
(a co machają mi przez szybę usg
pustynnymi łapkami. nie zatrzymuję,
choć niezły tu mamy dostatek.
gdzie stąpim, wypływa krwi trawka,
gdzie dotkniem – jądrowy kwiatek)
odrzucenie
I.
światowid, bóg urodzaju, hipostaza
wszystkiego, co ma dziwne imię,
nie patrzy mi prosto w oczy.
myślałam, że to kwestia kątów spojrzenia –
nie umiem wpisywać się w kwadrat, ciągle
faluję, obracam się w niebycie epok
i kolorów.
myślałam, że dręczy go wstyd za słabość,
nadstawianie ósmego policzka
brodatemu bogu zza odry pełnej śniętych ryb
rysowanych w poprzednim wcieleniu
na krwawym piachu cesarstwa, ale nie.
to po prostu demencja, jak u wszystkich bogów
po skończeniu pierwszego tysiąca. nie rozpoznawał
mojej twarzy, pytał uparcie: żydówka?
(od matki czy ojca, bo to się jakoś liczy,
opowiadałam bez sensu, kucając
w cieniu dębu, którego świętość
obaliły kolejno: zjazd gnieźnieński, związek radziecki,
minister szyszko i kornik).
II.
przyszła noc, niebo gwiaździste nade mną
(tfu, znowu te kanty, ostrości).
jestem dorosła, przeżyję odrzucenie.
poszukam pocieszenia na dalekim
wschodzie, w pieśni o rolandzie,
w złocie konstantynopola.
po tobie zostawię tylko długie włosy, polne kwiaty,
wymowę słowa czarnolas, miłość do ognia i grzybów.
i jeszcze uniżoną drwinę, gdy znowu
okaże się, że nie spełniam standardów.
jem palcami. nie przeliczam w euro.
seneka po grzybkach
dla And.
mój carpediemku, rzymski fraktalku
oddeszku pneumy i logosu
krokodylku antyczny, nieogolony
skarbie.
ileż to lat straciliśmy w trzeźwości umysłu
biegli w ironii ubogich duchem i nie tylko –
bo składki na własność intelektualną
przewyższały wartość tego,
cośmy chcieli powiedzieć,
ale nikt nas
nie wysłuchał.
podaj mi jeszcze tego
tamtego, jaskrawego wszechświata
ogrodu z awatarem na wenus.
(takie harce po pięćdziesiątce
koń by się uśmiał, więc śmieje się, my razem z nim
kopytami w ciemnym pokoju grzebiemy kaligulę,
aleksandra, święte księgi ludzkiego papieru).
jak napisać wiersz bez pojęć
pytam ognia, powietrza
i całej reszty, której nawet nie rozróżniam,
gdy taniec staje się ważniejszy od słów
ze słowem dionizy
włącznie.
