top of page

Adam Zdrodowski – Adrian spotyka młodą lekarkę


Spotyka Bożenę, koleżankę koleżanki, i wmawia sobie, że ona wyzwoli go od Julii, zapewni mu miękkie lądowanie po latach męki w trudnym, toksycznym związku, że da mu to, czego tam nie znalazł. Od razu po rozstaniu z Julią zaczyna się widywać z Bożeną, i nie ukrywa swoich uczuć. Zaprasza ją do kin, galerii, do kawiarni, kilka razy w tygodniu kupuje kwiaty. Idą na koncert Múm, Adrian próbuje ją objąć, jej reakcja jest niejednoznaczna, odpuszcza. Jadą do Pragi, widzą jak Bowie ma atak serca na scenie, zwiedzają. Most Karola, muzeum Kafki, piją absynt, Bożenie nie podoba się, jak Adrian trzyma nad nimi parasolkę, nie podoba jej się, że stosuje piankę, po której ma zbyt puszyste włosy, że nie widzi dużej różnicy pomiędzy wyrażeniami „dla mnie” i „moim zdaniem”, że odkręcił butelkę, kiedy poprosiła go o łyk wody.

Otóż właśnie, jadą do Pragi, bo w Pradze gra Bowie, który dla Adriana znaczy dużo, dla Bożeny może trochę mniej, choć kto ją tam wie, ona o wszystkich ma wyrobione zdanie, nawet jeśli zna jedną piosenkę. Dla Adriana to może trochę pretekst, żeby spędzić parę dni z Bożeną, choć dziś powiedziałby raczej, że cały ten wyjazd był tylko pretekstem, żeby spędzić chwilę z Bowiem. Rzutem na taśmę. Najpierw organizatorzy zmieniają miejsce koncertu z większego na mniejsze, widać Czesi nie poznali się na Bowiem (na jedzeniu też się nie znają), choć w wąsatej Polsce koncert pewnie w ogóle trzeba byłoby odwołać (w 1997 odwołano), husaria by się nie stawiła, to nie Iron Maiden. Przed nim gra jakieś czeskie Placebo, śpiewają po czesku i synchronicznie podskakują, miał nawet potem sprawdzić, jak się nazywali, ale jakoś mu wypadło z głowy. Bowie zaczyna od „Life on Mars?”, Adrian wtedy może się cieszy, że ogląda to w towarzystwie Bożeny, ale zarazem patrzy na wszystko z przyszłości wstecz i z góry w dół, i wie, że się oszukuje, że lepiej byłoby tam być z kimś naprawdę świetnym, a nie tą rozkapryszoną prowincjuszką, której wydaje się, że jest wyjątkowa, a wszystko pewnie dlatego, że jej feromony pachną ładnie.

(Dygresja: od czasu do czasu Adrian robi u siebie dużą imprezę, jest wino sklepowe, i wino babci, są zapiekanki, i hit Adriana – tarta ze szpinakiem. Bożena mówi, że to najlepsza rzecz, jaką kiedykolwiek jadła, Adrian jest zachwycony. Jednak szpinak i sery na niektórych, w tym Bożenę, działają przeczyszczająco; gdyby tylko wiedziała, do czego służy szczotka do klozetu. Tak, na pewno wolałby z kimś innym, ale się splątał, zaciął, nie umie zmienić płyty.)

Więc Bowie zaczyna, ale po kilku kawałkach musi zrobić przerwę, ma silny nerwoból. Wraca, śpiewa chwilę, znów robi przerwę, podczas której na wokalu zastępują go Katherine Russell i śpiewa „Be My Wife”. Bowie wraca, zaczyna, przeprasza, ale zaśpiewa na siedząco, bo go boli. Wykonuje „The Man Who Sold the World”, i znów przeprasza; to już koniec, więcej nie da rady. Światła. Koniec. Kilka dni później okazuje się, że to był zawał. Adrian wychodzi, to gorzkie spełnienie, wychodzi z Bożeną, to zawał relacji.

Bożena zwleka z reakcją na deklaracje Adriana; wie, co Adrian czuje, ale ona jeszcze niczego nie wie, ma przecież robić specjalizację, jeździ karetką, to bardzo ekscytujące, takie mają ciekawe przypadki, i ten dreszcz emocji. Na oddziale też się dzieją śmieszne rzeczy, na przykład leży tam para młodych ludzi tak otyłych, że nie ma dla nich ciśnieniomierza z dość szeroką opaską; ale humor im dopisuje. Później Bożena zaczyna praktyki w szpitalu psychiatrycznym, bo to jej marzenie, jest przekonana, że to właśnie jej droga, interesuje się borderline'em, no i w ogóle to jest to. Jednak praktyki w psychiatryku z czymś ją konfrontują, przerastają. A rodzina jej już wcześniej mówiła, że powinna zostać neurolożką, bo wujek jest profesorem neurologii, i pomoże. Wujkowi też trzeba pomagać, jest profesorem i starym kawalerem, nie ma szafek kuchennych, a raz na jakiś czas matka Bożeny pokonuje dwieście kilometrów, żeby umyć bratu okna i posprzątać. Koniec końców, Bożena ulega, to dla niej ulga i klęska, rodzina jest zadowolona, przed Bożeną otwiera się świetlana przyszłość w neurologii, a raczej otworzy, bo przecież na razie jeszcze tego nie wie.
Dlatego się martwi, dlatego nie wie, co z Adrianem. A on jest w gorącej wodzie kąpany, lękiem nakręcany, więc naciska. Szaleje z tęsknoty, gdy Bożena jedzie odwiedzić matkę. Pisze list miłosny, stawia Bożenę pod ścianą, pisze, że nie może bez niej żyć, że tęskni, i że pisząc to, co pisze, pewnie wydał na siebie wyrok. Amour courtois uderzyła mu do głowy, jego los zależy od jej „tak” lub „nie”. Wysyła z poczty głównej, pamięta jak wrzuca list do skrzynki (jak wrzucał to kucał?), uderza go nieodwracalność tego aktu, ale czuje ulgę, teraz jej ruch.
Po powrocie z Podlasia Bożena zaprasza go jako osobę towarzyszącą na wesele znajomej, gdzieś na Mazurach, a może na Podlasiu, szczegóły się zatarły. No więc idą po prezent, kupują serwis do kawy, Adrian ma to zabrać ze sobą do domu, a potem przytaszczyć na dworzec autobusowy, bo Bożena będzie jechać prosto z pracy i już nie zdąży do domu. Tego samego dnia mówi mu, że nic między nimi nie będzie, ale że go lubi i że i tak ma jechać z nią na wesele. I martwi się, czy aby na pewno się pojawi następnego dnia z  serwisem. Pojawi się. Dziś by się nie pojawił. Na razie Adrian wraca do siebie nocnym autobusem, jakiś kark żąda, żeby mu ustąpić miejsca, chyba że woli wpierdol, i co robić, przecież ma tę pieprzoną zastawę, klęska miłosna, nieumiejętność postawienia się Bożenie, i jeszcze wpierdol od dresa? Wszystko jednego dnia, więc wstaje. Kurwa.
Jedzie na wesele, dziś by nie pojechał, pije wódkę, normalnie jej nie znosi, wszyscy chwalą jego poczucie humoru, dzieli z Bożeną pokój, dlaczego, wyznaje jej miłość, po co, to jakaś rozpacz, neuroza, zapaść, jest jak zbity pies, i bezbronny szczeniaczek w poszukiwaniu miłości. Po powrocie przestaje się kontaktować z Bożeną, ale wtedy ona dzwoni, dlaczego o niej zapomniał, przecież się przyjaźnią, ona nie odwzajemnia jego uczuć, ale życzy sobie, żeby byli w kontakcie, chce mieć kolegę, tak dobrze im się rozmawia, gada trzy godziny. Innym razem zaprasza go do siebie, dzwoni koleżanka, ta od wesela, Bożena gada trzy godziny, Adrian siedzi na kanapie, i czeka, kiedy tamta skończy, nie wie, co ze sobą zrobić, więc nic nie robi, siedzi, mijają minuty, godziny, jedna, druga, trzecia, kręci się niespokojnie na sofie, wreszcie wali otwartą dłonią w siedzisko, tak żeby Bożena widziała, zamiast po prostu wstać, wyjść, pierdolnąć drzwiami, wyjść z tej klitki w bloku, pełnej karaluchów, ale w centrum, się mieszka. Adrian zostaje. No i co, zdenerwowałeś się?
Bożena opowiada o stanfordzkim eksperymencie więziennym; to tylko dowodzi, że w określonym środowisku i kontekście, z każdego może wyjść przemocowiec. No ja na pewno bym się nie zachowała jak ci w roli strażników, mówi Bożena, i jest niezwykle obrażona i wściekła, że ktoś mógłby ją o coś takiego podejrzewać, posądzić. Jak to? Ona?
Jadą razem do Lwowa, na chuj razem, po co się męczyć, znów dzielą pokój, ale do niczego przecież nie dochodzi, Bożenę denerwuje, że Adrian śpiewa w wannie piosenki Okudżawy, śpiewa cicho, ale co z tego, o tej godzinie?! Bożena je czekoladę, nie częstuje, Adrian patrzy na czekoladę, Bożena obrażona, dlaczego nie poprosisz, możesz sobie po prostu wziąć, dlaczego miałby sobie brać, przecież nie są razem, czemu miałby traktować jej rzecz jak wspólną własność, za każdym razem obraza, reguły, które ciągle się zmieniają, w zależności od humoru, a on ma się domyślić, dlaczego miałby się domyślać, przecież nie jest jasnowidzem, przecież nie żyją razem, skąd i jak do cholery miałby to wiedzieć.

Adrian kupuje sofę do nowego mieszkania. Pokazuje Bożenie katalog producenta mebli – prezentuje model, który wybrał i tapicerkę, na jaką się zdecydował. Wybrał czerwoną, drugą, licząc od najtańszych do najdroższych. Ta jest super, trochę bardziej mi się podobała najdroższa, ale to było kilka stów więcej. Bożena obrażona. Ale o co. No bo ja nie wiem, jak mogłeś wybrać nie tę, która najbardziej ci się podobała, nawet jak cię nie stać. Nigdy bym tak nie zrobiła. Nie stać mnie, mam dopłacić 35% ceny, żeby mieć minimalnie lepszy materiał? No bo ja, jak coś kupuję, to zawsze to, co chcę. Nigdy bym tak nie zrobiła. Monolog Bożeny jest długi, jak zwykle Adrian czuje, że musi się tłumaczyć, i jak głupi próbuje się tłumaczyć i to tak, żeby nie wypaść z łask Bożeny, próbuje odgadnąć, czegóż to mogłaby chcieć. I jak zwykle chybia, a jedynym rozwiązaniem jest zmiana tematu. Czasem udaje mu się czymś Bożenę zainteresować, choćby de Saussurem czy językoznawstwem generatywnym, przynajmniej na trochę, bo później zawsze pakuje się na minę. Nie to słowo, nie ten pogląd, zachował się nie tak, jak Bożena chciała.

Spotykają się w okresie okołoświątecznym. Adrian znów siedzi u Bożeny do późna, nie wiadomo po co, a może idą do kina, gdzie Bożena musi zostać do końca, do ostatniego napisu, choćby to był najgłupszy film akcji. Spotykają się też następnego dnia. Bożena chce dokładnie wiedzieć, co Adrian robił poprzedniego wieczoru po powrocie do domu. Odsmażył sobie pierogi, bo był głodny. Bożena znów obrażona. Ale o co chodzi? Bo jak ja bym była głodna, to bym zjadła pierogi na zimno, prosto z lodówki, Adrian jest jest jednak taki niespontaniczny.

No pewnie, nie tak spontaniczny jak Krzysztof Majchrzak. Idą do kawiarnio-księgarni, kilka stolików dalej siedzi Krzysztof Majchrzak, zwraca uwagę na Bożenę. Gdy ta idzie do toalety, pyta, czy może by się nie poznali, Bożenie to schlebia, i nie omieszkuje zrelacjonować Adrianowi całego zajścia. Zajebiste wyjście. Bożena nawija o tym przez resztę czasu w kawiarni, a potem do wyrzygania na spacerze, z którego dziś Adrian by się urwał, wtedy się nie urywa. Krzysztof Majchrzak, Krzysztof Majchrzak, no i Renata Przemyk, czytałeś o ich związku, dla mnie on jest świetny.

Kiedy spacerują, Bożena często mówi odwróciwszy głowę w przeciwną stronę, tak że nie słychać, co mówi; Adrian prosi, żeby powtórzyła, ona się irytuje, zaczyna twierdzić, że Adrian głuchnie, on czuje, że jest tylko poirytowana tym, że musi wszystko powtarzać, nie nie, przekonuje go, że to nie żarty, i że nie jest obrażona, powinien zbadać słuch, ona jest przecież lekarką, więc wie, co mówi, niech Adrian koniecznie idzie do laryngologa. Adrian zapisuje się do jakiegoś profesora, buli parę stów, okazuje się, że wszystko jest w najlepszym porządku, żadnych problemów ze słuchem, co też komunikuje Bożenie; ale po co ty w ogóle szedłeś do laryngologa, no przecież mówiłaś, że muszę, bo głuchnę, i że się na tym znasz. Ja? Niczego takiego ci nie mówiłam, no coś ty?!

Pisze dla niej wiersze, jeden dwa trzy, czasem jeden w tygodniu, czasem dwa dziennie, sestyny, sonety, vilanelle, trochę płynie jak polski Ginsberg, czasem rymuje, czasem jedzie oulipo, pudełeczka, ale głównie bloczki, małe bloczki wiersza prozą, jest prawdziwym poetą, upstrzone cytatami z the Cure, Toma Waits, aluzjami do ciał astralnych i ciał ludzkich, kolorów, kwiatów, dźwięków, ptaków: jak bombonierki, pełne dobra, ale kwadratowe i kolorowe jak odpustowy stragan, a jak przedobrzysz, to cię zemdli. Kiedy spada z niego ciężar zadurzenia, drze wszystkie pieprzone wiersze na strzępy, kasuje pliki, tylko martwi się, że i Bożena, i Donata, mają kopie, wścieka się, że w debiutanckiej książce puścił aż trzy żenujące wiersze dla Bożeny, dodał w ostatniej chwili, i tak właśnie spierdolił książkę, to jest skaza na jej nieskalanej czystości i bezinteresownej urodzie i naiwności; a chciał sobie stworzyć lekki, zwiewny, miękki świat ze słów i dźwięków.

Za każdym razem, gdy Adrian chce odpuścić, i odpuszcza na tydzień-dwa, ona dzwoni, zapomniałeś o mnie? I znów, cykl nadziei, rozczarowania, niechęci, upokorzeń i wzajemnych wyrzutów zaczyna się na nowo. Wreszcie Adrian poznaje kogoś nowego, tylko w ten sposób może odczepić się od Bożeny, jest uzależniony od poszukiwania miłości. Z początku jest nieufny, choć kręci go, że nowa osoba jest pod wrażeniem jego działań pisarsko-tłumackich. Trochę się wkręca, i wreszcie – to najlepsze uczucie pod słońcem – zaczyna mu być wszystko jedno w kwestii Bożeny. Budzi się – ulga, nic do niej nie, czuje się lżejszy, oddycha. Zakochiwanie się jest przereklamowane, koniec miłości, zwłaszcza nieodwzajemnionej, to początek oddychania. Świat się otwiera, człowiek stoi twardo na nogach, własnych, widzi siebie, świat, świt, wszystko jest i wszystko może się zdarzyć.

Drze wiersze dla Bożeny, tłucze kubek ze Snoopym – prezent urodzinowy od niej – a żeby zwieńczyć dzieło,  postanawia podpalić książkę z dedykacją od B., a spopielone szczątki wrzucić do sedesu. Rzecz nie idzie zgodnie z planem. Adrian staje nad sedesem, zapala zapałkę i przykłada do książki. Kartki zajmują się ogniem. Z początku cholerstwo pali się za szybko i parzy palce, po czym nie chce spalić się do końca (to nie jest mała książka) i śmierdzi potwornie. Koniec końców resztki książki – przypalone, gaszone, lekko wilgotne, na koniec podtopione w muszli – lądują w koszu na śmieci, wciśnięte do foliowej torebki, bo cuchną jak jasna cholera.

Kilka miesięcy później, kiedy nie wychodzi mu i z nową dziewczyną, Adrian postanawia jechać do Lizbony, szukać ratunku. Ale przedtem żąda od Bożeny zwrotu książek i kaset (tak, kaset!). Spotykają się na Placu Konstytucji, Bożena obrażona, no przyniosłam ci te twoje rzeczy, ale to tak od razu trzeba wszystko, ja nie rozumiem, co u ciebie słychać, jadę do Lizbony, a co, masz za dużo kasy i czasu?, no to cześć, cześć. 



Adam Zdrodowski (ur. 1979) – poeta, prozaik, tłumacz, od niedawna hałasuje pod szyldem Moon Machinery (https://moonmachinery1.bandcamp.com/track/nothing-doing). Wydał Przygody, etc. (2005), Jesień Zuzanny (2007), 47 lotów balonem (2013) oraz Moon machine (2019). Przekładał Dave'a Grohla The Storyteller. Opowieści o życiu i muzyce (2022), Marka Forda, Gertrude Stein, Arvinda Mehrotrę, Williama S. Burroughsa, Vahni Capildeo, Marcusa Slease'a. Publikował m.in. w „Literaturze na Świecie”, „Wizjach",„Przekroju”, „Odrze”, „Jacket Magazine”, „Diagram” i „Past Simple”. Mieszka w Lejdzie.
bottom of page