top of page

Przemysław Wechterowicz – Maria i Witek



Skończyło się na podaniu zastrzyku domięśniowego w serce i na urywanym dźwięku przypominającym skrzek dobywającym się z okolic jego klatki piersiowej. Młody lekarz niczego z życia nie rozumiał. Ani z jego, ani w ogóle z życia. Zabrał się za ratowanie jej męża, zamiast ratować sam siebie. Nie minęła minuta, gdy usłyszeli głuche westchnienie, jakby ze studni wołano na modlitwę, i na Witka przyszedł kres.
 
Maria pamięta tylko tę jedną scenę. Jest połowa sierpnia, Matki Boskiej Zielnej, zaręczyli się miesiąc wcześniej, w dniu jej urodzin. Mają po dwadzieścia jeden lat, choć Witek skończy swoje dopiero pod koniec lata. Leżą nadzy w słońcu. Kochali się już trzy razy, a teraz pozwalają swoim ciałom na chwilę odpoczynku i zapomnienia. Oboje lubią się wygrzewać, choć Witek woli to nazywać smażeniem się. Z dachu czterometrowej ambony bliżej jest do słońca niż z kocyka złożonego na dwa i ułożonego na trawie, ale Witek nie jest o tę różnicę odległości zazdrosny. W jego pomrukach pobrzmiewają entuzjastyczne tony dla jej umiejętności kochania się. 

Maria nadgryza owoc melonowca, który dostała wczoraj na targu. Sok spływa po jej szyi i, mijając piersi, zatrzymuje się na wiewiórce, jak nazywa Witek to miejsce. Gdyby Maria odwróciła wówczas głowę, mogłaby zobaczyć młodziutką sarnę, ukrytą w cieniu klonu tatarskiego, która obserwowała ich od dłuższego czasu.

Witek ma czerwone zimne dłonie z czarnymi paznokciami. Za pidżamę robi u niego stara bluza ich córki skateboardzistki sięgająca mu do kolan. Maria akurat zrobiła pranie, a że niespodziewanie zaciągnęło się na deszcz i wilgość podniosła się z ziemi, wszystkie jego rzeczy były wciąż mokre. I tak szczęśliwie znalazła tę bluzę na strychu. Chyba nie miałby nic przeciwko. W lewej dłoni zaciska kurczowo kozik – nożyk z krótkim grubym ostrzem, idealny do grzybów, choć już po sezonie. 

Kot jest miękki i lubi zalec jej na udach. Maria chce wstać, pójść wydoić krowę, lecz kocur ją uprzedza. Zwija się w kłąb i udaje świętego pańskiego. A Maria ma słabość do świętych pańskich. Zajrzy do krowy później. 

Sięga po lusterko. Przygląda się cierpliwie swojemu odbiciu, jakby nie dowierzała. Szczerzy się do niego i czeka na odpowiedź. Cieszy ją widok siwych pukli i mocnych szczęk, które odziedziczyła po matce. Odkłada lusterko na stół i poprawia ramiączko halki, które się zsunęło. Maria czuje się niemal naga w takich sytuacjach. I jeszcze czuje, że gdyby jej życie mogło zacząć się od nowa, powiedzmy od dnia jej dwunastych urodzin, podczas których dostała pierwszej miesiączki, mogłaby z rozpędu i w odwecie za swoją rodzinę wyskoczyć przez okno. Jej jasne włosy rozsypałyby się na chodniku wokół kałuży krwi i wyglądałaby jak święta.

Witek leży pod łóżkiem. Ci z zakładu pogrzebowego dojadą dopiero rano, a ona nie chce spać z trupem w jednej pościeli. Garnitur, jeszcze ślubny, wisi na drzwiach, wyprasowany. Czeka na swego pana, na ich ostatnią wspólną podróż. Ciągnik już sprzedany, kupiec zjawi się zaraz po pogrzebie. Reszta jego rzeczy musi poczekać. Znajdą się na nie chętni albo zawładną nimi kurz, rdza i niepamięć.

Maria siedzi na zydlu i ciężko oddycha. W chacie panuje półmrok i czuć goździkami. Zrobiła babę cytrynową, ale nie ma jej kto zjeść. Córka nie dojechała, zatrzymało ją w objęciach wielkie miasto. Witek nie żyje, a ona i tak ma już za grube nogi, żeby pozwalać sobie na takie ekscesy. Gdy tłusta czarna mucha ląduje na Panu Jezusie, który wisi nad piecem, Maria się otrząsa i szybko wyciera łzę. Zamyka oczy i wypatruje stąd rzeczy niemożliwych: powracającego z grzybobrania męża, córki z deską, sierpniowego słońca.

Ramzes nie słyszy jej myśli. Z uporem wczepiony w sztywniejące pod jego ciężarem uda Marii, próbuje przez sen osaczyć nieistniejącą mysz. Jednak myszy omijają go szerokim łukiem również podczas snu. Stary kocur ziewa więc przez sen. Nudzą go chrupki, konserwy i ludzie. Chce jedynie pokłonić się królowej myszy i wyznać jej prawdę.













Przemysław Wechterowicz – pisarz.
fot. Emilia Dziubak



     Redakcja  Krzysztof Śliwka,  Mirosław Drabczyk
                        Ilustracje  Paweł Król 

  • Facebook
  • Instagram
bottom of page