marzenie listopadowe
mam akurat wolnych 8 eurostówek
idę na dublińskie doki, zjeść burgera ze szczupaka
z sosem truflowym, przy barze Brytyjka po temacie,
która roztańczona robi kółeczka i mnie szturcha
wyobrażam sobie, że nawet nieumalowana w piżamie
wygląda jak skrupulatny zarządca kolonii pacyficznej.
Musi być z prawniczej rodziny
ma strasznie wieśniacką różową kieckę;
wita się ze mną jak Londynka, „fuck off wanker”
odpowiadam jej równie zawadiacko „what a bitch”.
z miejsca nabiera szacunku, zaczyna grać ze mną w kulki.
Bulę za niedojedzonego kotleta kelnerowi,
który żegna mnie na rzęsach, bo dałem mu 17,20EUR napiwku.
Nie minęła minuta pińć, a już bujamy się pod depo.
Śmiejemy się z pomnika Oscara Wilde`a, Oscara „pysiu”.
Jest tak niedopracowany, jak tłumaczenie Vulgaty
bawimy się w zgadule: mówi, że to może być Churchill a ja że zaczes
jak Matka Teresa i wygrałem. Notabene zachciało jej się rzygać,
zobaczywszy cuchnącego bezdomnego z D1
przytrzymuję więc jej włosy, bo wydała 200 funtów na farbowanie
i nie chce sobie zniszczyć końcówek.
Za zwycięstwo pozwala się zabrać do mojej chambers.
Pomiędzy słonikami na regale jest książka Sloterdijka „Pogarda mas”.
Uśmiecha się, że przypomina jej dzieciństwo, szczęście, pierwsze
zakupione nieruchomości na Earl`s Court.
Chcę jej przetłumaczyć fragment Naborowskiego „Smaczny kąsek”,
do którego w ogóle nie można się przyczepić,
ale chwyta mnie za tyłek i tańczymy
jakbyśmy oddawali cześć Hefajstosowi
za zamknięte dla nieuków bramy Świata.
Spoceni podbiegamy do mojego świeżo wykaflowanego
tarasu z gresów serii „Lux Rainforest Limited".
Szafirowa noc, fajnie nam się dłuży, dobrze widać jak sąsiad
skacze i ugniata w koszu na kartony, by nie przepłacać za śmieci.
Lily pokazuje mi palcem na kosmosie punkcik
o barwie moczu między globulą Boka a Megrezem aż do Merak;
rzecze nonszalancko wylewając pół drogiego drinka
z mojego najlepszego alkoholu:
„tam nas jeszcze nie było”.
jak się patrzy w Calineczkarium
myślisz, że bym tu z tobą siedział
gdyby deweloper nie spóźnił się z kluczami
pierdolił o hermeneutyce vademecum pierdoła saska
powściągliwego Vattimo, który marzył podstawy
bo odwagi mu starczało na max coming out w dzielni
klasy średniej z wielką automatyczną wjazdową
przesłaniem piorunującym: miłość zwycięży
tak, na bank, gdybym już dostał sms z instrukcją wejścia
do mojego gniazdka z loggią w kierunku północnym
gdzie widać eleganckie kortenowe elewacje i zawistne spojrzenia
tych, których nigdy na taki widok nie będzie stać
i uśmiecha się z 178 m n.p.m przebudzona rudziulka
bo jesteśmy dokładnie na tym samym poziomie
o aksamitnej jędrnej skórze, z wydepilowanym siodłem
łatwo poznać że dbana dopiero co zjadła szakszułkę
z pomidorków z san marzano ale najpierw idę na siłownię,
jesteś w stanie sobie to wyobrazić?!
nie łudź się, że te drobiazgowe konsekwentne Eliotowskie wierszyki
subtelna prawie niezauważalna ironia i trafność oceny sytuacji
są cokolwiek warte jego wyszukane moralizatorstwo
oczernianie królów życia, semantyka odkupienia i wał z życia na gorąco
gdy wystawiasz głowę i plujesz rzadką na co najmniej
dwie klasy niżej szampan się chłodzi codziennie od święta
ale twoja madam przypomina ci, że to marnowanie energii:
lepiej zrobić coś dla ducha
np. wolałbym postawić aniołkowi pałę
niż czekać na królestwo niebieskie z marzeń
hipochondryka co śmierć przewidział wszystkich
gdy rośnie kartofelek dorodny na działeczce,
którą kupiłeś za inwestycje, bo zamiast słuchać
nowoczesnego płaczka na wieczorku literackim
wyciągnąłeś w porę swoje akcje, a to już coś;
szkatułeczki procentów składanych przekładają się
w porządną michę bobu – a to przynajmniej już coś;
a już najbardziej to inteligentne głębokie kino
à la Uczta Babette, nie daje mi spać, szczególnie
jak zdejmuję kremowe stringi Mulatce pani od greki
bo mówię do niej, że do mojego łóżka nie ma ładowania
się w spoconych po całym dniu rzeczach(!)
ach, no jak pięknie film mnie kładzie – weźmy takiego Bergmana
nad którego produkcjami podniecają się zazwyczaj
okularnicy po zmarnowanym momentum życia na dobry start
którzy nawet cukierka przez papierek
nie widziałem jeszcze jak Zeusa kocham
miłośnika eschatologii w pięciogwiazdkowym hotelu!
(chyba, że liczymy tych, którzy podają ręczniki w saunie).
Lecz nie przyszedłem tu krytykę nieść a w koszuli nocnej
za 2 wypłaty płytkarza i choć kocham bardzo delikatność
Dickinsonowej albo Keatsowe odwalanie kity na stojąco
i Kerouacowe śliczne nawilżone łzami oczęta
to jeszcze milsza mi lekko słonawa polewa truflowa
najlepiej jak mi przystojny italski kelner przyniesie na „porcelance”
na konkretną godzinkę i zapyta: czy polać panu po pieczeni?
i jak pomara mnie za boczki przed wykładem moja nowa studentka
pochodząca z jakiegoś wesołego miasteczka na Suwalszczyźnie
tak, że nie będę czuł już kompleksu szerokości
gotowa zawalić dla mnie egzamin z semiotyki
bo wie, że i tak do niczego się jej to nie przyda
a jak dobrze wieczorem się porobimy to może uda nam się
przespać poranek nie widzieć zabieganych o 8 rano ludzi.
jeszcze 10 minut temu wierzyła
w stały związek z przysięgą wierności
ale mówię, że wyjeżdżam
pojutrze do mojego chambers w Éire
i lądujemy w wyrze,
które kazałem jej pościelić przed seksem
cholernie ją dziwi, że śpię na pieniądzach,
ale przeszkadza jej to tylko gdy rulon stówek
wrzyna jej się tam, gdzie nie powinien
mówi, że najważniejsze, że się „odnaleźliśmy”
choć na chwilę i że nigdy nie spotkała
tak dobrego człowieka jak ja na co odpowiadam
takim pizdowatym głosikiem z poważną miną
jakbym nic słodkiego od miesiąca nie jadł
narzucając na siebie prześcieradło
robiąc długie włosy z brudnej ściery:
„Czemu nazywasz Mnie dobrym?
Nikt nie jest dobry,
tylko Filet Mignon Medium Rare”.
Esej 92937 leżakowanie, czyli generatio spontanea
Tak bardzo pragnę żyć, marząc, że nie skończy mi się czas. Nie chcę zawijać się z miejsc, w których zostawiłam tyle serca. Uroda napotykanego oparła się komentarzom, „piorunom wojny”, dobrom powszechnym i powadze familia urbana. A żegnać się z tymi, których umiłowałam i wybrałam, napawa mnie obrzydzeniem, takim, jakie mam do zadzierzystych senexów, których nie stać na porządny aparat słuchowy. To, co stworzyliśmy, było powzięte w ufności do Świata, z wdziękiem Inhaltsscepticismus… pośród gąszczy sensów, konotacji, desygnatów, paciorków, wartości i innych kurosów, które mają straszyć twórcę… odwodzić go od stanów, z których zakompleksiony pisarczyk zrobiłby sobie aktorską afektację. Chcieliśmy ładnie się urządzić… nie cofnąć się przed Życiem z powodu zniechęconych plusjojów, zapobiegających temu, co ma się zaraz wydarzyć. Za dużo wspaniałego było, bym ot tak mogła zniknąć. Oj nie, nie. Nie potrzebuję do tego śladu. Bo co ja im powiem na do widzenia? Że "warto było" po grecku jak Augustyn wyznający, że grekę „umie bardzo mało, a właściwie nic”?! Odi profanum vulgus et arcero zagrane dla niepoznaki na bałałajce? Ciao… śmiało, śmiało, śmiało… Cokolwiek znaczy odchodzenie, czy umieranie, ja strasznie tego nie chcę! Wyduszę z siebie moje wcześniaki-słowa dla zmyły, że „jestem sama/O kwiat jeden życia biedniejsza”, by nakarmić ciekawość, jeśli taka byłaby cena odrobinę dłuższego pożycia. I z chęcią przyjmę do siebie niechciane życia! Dlatego kibicuję rozwojowi transplantologii. By nawywijać sobie trochę na czyjś koszt. Tętniące żywiołami dzieło sztuki, jakże wspaniałe obcowanie, które mnie inspiruje do coraz to wnikliwszego zwiedzania komnat swobody, siedliska twórczego miłowania, religijnej ekonomii samonagradzania; moja buzia coraz bardziej rozdziawiona, moje ręce wyciągnięte po więcej w geście wdzięczności, że dostałam szansę zdumienia. Niepowtarzalną, jak makijaż Dionizosa, który stroił się za babę. Dla brachylogii res nullius unieważniłam znaki i przerobiłam na słowo honoru, słowo co się rzekło i echo. Współżycie w takim trójkącie powoduje, że gdy usłyszę to samo słowo kilka razy, to zaczynam czuć lingwistyczną prowizorkę na Świecie. Nawet najbardziej poważny i prawdziwy zwrot mnie bawi… Proszę sobie przeczytać non omnis moriar 20 razy w tempie prestissimo z poważną miną. Tak bardzo dbam o pracę przepony. Zaspokojona nieustannie solidną repetą wrażeń mam same problemy bogactwa. Nie mogę się zdecydować, co najbardziej lubię z dnia… poranki z rześkim przebudzeniem, które czekało całą noc na ten właściwy moment "wyjęcia mi tego z ust", czy popołudnie, które jest eleganckim sprzętem do łaskotek… a może wieczór, gdy milczenie poleruje moje struny głosowe.
boję się domu
wycelowanego oknami na Świat
domu, który jest bezpiecznym schronieniem
pojęciem unieruchamiającym
zapowiedzią doświadczania różnicy
my oni
boję się takiego domu
miejsca skąd bym pochodził
gdzie katastrofa jest odkładana w czasie
data odmierza święto
nie mamy przed sobą tajemnic
sprawy stają się nasze
boję się wielkiego domu
który byłby całym moim Światem
Artysta przed osiągnięciem sukcesu jest socjalistą, pełną gębą.