top of page

Maria Czekańska – sześć wierszy


jeśli

jeśli moje ślady na twoim ciele mogłyby kiedyś zniknąć, 
to tylko wtedy, kiedy sama zrobisz sobie nowe. rogucki 
na ekranie, ty śpiewasz, ja udaję, że to dreszcze od potu
(bo się narobiłam, wiesz, że się kurewnie narobiłam). 

jeśli kiedyś fotel z przodu w twoim kabriolecie ma być pusty,
to tylko wtedy, kiedy będziesz po mnie jechać. światła,
flesz, wiemy, że po zmroku najlepiej jechać bez błysków. 
(już się naśpiewałyśmy, teraz możemy potańczyć). 

jeśli kiedyś zęby mają przestać odciskać się na szyjach,
to tylko wtedy, kiedy będziemy mieć długie paznokcie. 

jeśli kiedyś masz powiedzieć, że jesteś gotowa,
to tylko wtedy, kiedy będę się miała w co wpakować.


Ja bardzo, bardzo

Prinie

Twój dred po dredzie spłukać z pieczonych akwareli,
co zdrapują przypalone kawałki jeżyn. Iść do holu
wąskiego to iść do kamieni dłubiących oczy meduzy.

Moje nogi są napęczniałe, kolana przykryją dredy. Usta są 
wilgotne, usta to wargi mielizn. Ona do niej, łokcie do nogi, 
biel do popieli. Ja bardzo, bardzo. Ty bardzo, bardzo. 
Zdrapujemy zapalenia mieszków i wyciągamy włoski mewy.

Dziś rozczochrana bielizna na płacie deski. Bo hol jest głęboki, hol jest giętki.


Kochana idzie dzielnie pod prąd

Kiedy piszę ci wiersze, powiedz mamie. I buldogom. Zaprzęgnij
kotki drewniane butami, ugotuj marzannę i jedz.

Kiedy na ciebie patrzę, powiedz dziewczynie. Wwierca się 
przez ciebie stado pszennych żołnierzyków ze wszystkimi kończynami.

Nie mówię ci kochana, mówię, że czasem palce są jak wosk
a głowa z żelaznego pistoletu. Na koniec zapalimy sobie wąsy.


Jak esmeralda tańcząca w ogniu

Nie bój się, pomiędzy tymi udami nie ma ośmiu apostołów, jest tylko ewa, 
a jabłko spadło do popiołów. Kiedy kobieta kobietę gładzi, wyrastają nowe 
lasy z opuszczonymi liśćmi, tworzą się ołtarze z napisami: tam jest wejście.
Tworzą się modlitwy, ze słowami: jeśli cię dotknę, pękną te pieprzone pomniki,
do których zwykłyśmy się modlić. Jeśli wejść, to nabić butelkę.


Lesbish fiesta

Miała dość romantyzmu do porzygu,
czerwonych róż, pajęczych komplementów.

Uszy miała na uszach, zawrócić do tafli
rozdeptanych jarzębin na sok. Splot warkoczy
to viva la toscana, viva la żołądki. Wypuszcza motyle
do gardeł tych, co nie dadzą obrączek. 
Miała dość romantyzmu do porzygu,
była pragmatyczna: papier i dzieci, które
może nazwać “nasze”.


Czuję meandry, tworzę głaski

Musiałam zostać opluta tysiąc razy, a moje mięśnie stać się twarde bez wycisku,
by ją poznać. Musiałam przejść przez miliony dotyków jak po gorących kamieniach,
żeby ją zobaczyć. Moja skóra z brudem jak mielizna, a twarz z niezagojonymi bliznami.
Hej, bokserze, pamiętasz to? Upadłam kiedyś na kamienie, byś mnie kopnął.

Dziś skóra goi się, wlano w nią mydło. Marnuję wodę, by mi nie poszło w krew.
Moje uda są wreszcie okryte, czuję jej ciepłą głowę. Jeśli obudzę się w śnie, 
to tylko gdy uderzę o podłogę. Musiałam przejść po obciętych paznokciach,
aby powiedzieć jej: kiedy się kąpiesz, umyję cię też.









Maria Czekańska (ur. 1995) – wiersze publikowała m. in. w „Stonerze”, „Odrze”, „Wizjach”, "Liberté!", “Przekroju” i „Babińcu Literackim”. Jej pasją jest chodzenie na skrajach. Jest autorką kilku wywiadów, które przeprowadziła z Elką Łapczyńską, Zofią Bałdygą, Iją Kiwą czy Piotrem Janickim. Mieszka na Śląsku.

bottom of page