top of page

César Aira - Wózek sklepowy



Jeden z wózków sklepowych w dużym supermarkecie w okolicy, w której mieszkałem, toczył się sam, bez niczyjej pomocy. Był to wózek jak każdy inny: wykonany z grubego drutu, z czterema gumowymi kółkami (przednie nieco bliżej siebie niż tylne, co nadawało mu charakterystyczny kształt) i poprzecznym drążkiem pokrytym jaskrawoczerwonym plastikiem, dzięki któremu można było nim kierować. Tak podobny do innych wokół, że nie sposób było go odróżnić. Był to ogromny supermarket, największy w okolicy, znajdowało się w nim ponad dwieście wózków. Lecz ten, o którym mówię, jako jedyny był w stanie sam się poruszać. Czynił to z nieustępującą dyskrecją: w zgiełku, jaki panował w sklepie od jego otwarcia aż do zamknięcia, nie wspominając nawet o godzinach szczytu, jego ruch przechodził niezauważony. Używano go jak wszystkich innych wózków, wypełniano jedzeniem, napojami i środkami czystości, wyładowywano przy kasach, w pośpiechu przepychano z jednej alejki do drugiej, i nawet jeśli w danej chwili zostawiano go i widziano, jak przesuwa się o milimetr czy dwa, składano to na karb siły bezwładności. 

Dopiero nocą, w dziwnym spokoju tego ruchliwego zazwyczaj miejsca, można było dostrzec cud, lecz wtedy akurat nie było nikogo, kto mógłby go podziwiać. Czasami tylko jakiś magazynier, z tych, co rozpoczynali pracę o świcie, ze zdumieniem odnajdował go zagubionego z tyłu, obok lodówki z mrożonkami lub pośród ciemnych regałów z winem. I zakładał, rzecz jasna, że zostawiono go tam przez nieuwagę poprzedniej nocy. Supermarket był wielki i wił się siecią labiryntów, przeoczenie tego typu nie wzbudzało więc zdziwienia. Jeśli zaś przy tej okazji, to jest kiedy go odnaleźli, dostrzegli niewielki ruch, nieznaczny jak przemieszczenie wskazówki zegara, tłumaczyli to nierównością podłogi bądź przeciągiem.

Tak naprawdę wózek spędził całą noc krążąc wokół, przemierzając sklepowe alejki, powolny i cichy niczym gwiazda, nigdy o nic nie wadząc ani się nie zatrzymując. Okrążał swój obszar, tajemniczy, niewytłumaczalny, jego cudowna esencja zamknięta w banalności sklepowego wózka takiego, jak wszystkie inne. Zarówno pracownicy, jak i klienci byli zbyt zajęci, by podziwiać  tajemnicze zjawisko, które na nikogo ani na nic nie miało przecież wpływu. Wydaje mi się, że byłem jedynym, które je odkrył. Właściwie to jestem pewien: spostrzegawczość jest cechą rzadko występującą wśród ludzi, a w tym wypadku potrzeba jej było całkiem sporo. Nikomu się nie zwierzyłem ze swojego odkrycia, ponieważ wydawało się ono doskonale wpisywać w ten rodzaj wymysłów, które mnie zazwyczaj nawiedzają i dzięki którym zyskałem reputację wariata. Przez tyle lat robienia zakupów w tym właśnie miejscu nauczyłem się rozpoznawać go, mój wózek, po niewielkim nacięciu na czerwonym drążku; Bogiem a prawdą, nie musiałem nawet patrzyć na nacięcie, ponieważ już z daleka coś mi mówiło, że to właśnie on. Kiedy go rozpoznałem, przechodził mnie dreszcz radości i rozkoszy. Uważałem go za swego rodzaju przyjaciela, przyjacielski przedmiot, być może z tego prostego powodu, iż w wypadku mojego wózka w naturalny bezwład rzeczy wcielone zostało to minimalne drżenie życia, dzięki któremu możliwe stawały się wszelkie wymysły. Być może w głębi podświadomości byłem mu wdzięczny za to, że jest inny niż wszystkie inne wózki sklepowe w całym cywilizowanym świecie oraz że ujawnił swój sekret mnie i nikomu innemu.

Lubiłem wyobrażać go sobie, pośród samotności i ciszy północy, jak toczy się powolutku w ciemności niczym nieszczelna łódka wyruszająca w poszukiwaniu przygody, wiedzy i (czemu nie?) miłości. Ale co niby miał odnaleźć w całym tym banalnym krajobrazie produktów mlecznych, warzyw, makaronów, napojów gazowanych i zielonego groszku w puszce, krajobrazie, który był całym jego światem? A jednak nie utracił nadziei i podejmował wyprawy na nowo, bądź raczej nigdy ich tak naprawdę nie przerwał, jak ktoś, kto zdaje sobie sprawę z próżności starań, lecz nadal upiera się przy swoim. Trwa w swym postanowieniu, ponieważ ufa w przekształcenie wulgarnej codzienności w marzenie i cud. Myślę, że identyfikowałem się z nim i że to właśnie poprzez tę identyfikację udało mi się go odkryć. To paradoksalne, ale ja, który czułem się tak odległy i tak odmienny od kolegów pisarzy, odczuwałem bliskość z wózkiem z supermarketu. Nawet nasze strategie były podobne: niezauważalny postęp, prowadzący do rzeczy wielkich, nieprzekraczanie ograniczonego horyzontu, miejska tematyka. On zrobił to lepiej: był bardziej tajemniczy, bardziej radykalny oraz mniej interesowny.

Mając to wszystko na uwadze, można wyobrazić sobie moje zdumienie, gdy usłyszałem go, jak mówi lub też, by być bardziej precyzyjnym, gdy usłyszałem, co mówi. Spodziewałbym się wszystkiego, lecz nie deklaracji tego typu. Jego słowa przebiły mnie niczym lodowa włócznia i sprawiły, że musiałem zrewidować całą sytuację, począwszy od sympatii, która łączyła mnie z wózkiem, aż po sympatię, która łączyła mnie z samym sobą, a nawet po ogólną sympatię dla cudu. Fakt, że mówił, nie zaskoczył mnie sam w sobie, ponieważ tego się spodziewałem. Nagle poczułem, że nasza relacja dojrzała do poziomu znaku językowego. Zrozumiałem, że nadszedł moment, by mi coś powiedział (na przykład, że mnie podziwia i kocha i że jest po mojej stronie), więc ukucnąłem przy nim, udając, że zawiązuję sznurowadła, przykładając przy tym ucho do drucianej kraty jednego z boków, i wówczas usłyszałem jego głos, szept dobiegający z zaświatów, a mimo to brzmiący absolutnie czysto i wyraźnie: 
— Ja jestem Złem.


Opowiadanie pochodzi z tomu Relatos reunidos

z hiszpańskiego przełożył Adrian Krysiak




César Aira (ur. 1949) – argentyński prozaik, tłumacz i eseista, jeden z najciekawszych i najbardziej frenetycznych, a zarazem ekstrawaganckich współczesnych pisarzy hispanoamerykańskich. Po polsku ukazały się jego trzy powieści, zebrane w tomie Trzy opowieści (przeł. Tomasz Pindel). Laureat m. in. Prix Formentor.

     Redakcja  Krzysztof Śliwka,  Mirosław Drabczyk
                        Ilustracje  Paweł Król 

  • Facebook
  • Instagram
bottom of page