top of page

Znaleziono 320 elementów dla „”

  • Weronika Pawlik-Kwaśniewska – Sidari

    Sainte-Victoire autostrada falowała w mlecznym świetle kłusowaliśmy pod pokrytym chmurami niebem muzyka opływała nas leniwie parnym popołudniem nierzeczywista byłam przed masywem skał starszych od naszych kości doliny pozostawały uśpione ponieważ zabrakło dla nich słońca i nie zadzwonił żaden kościelny dzwon w zwierciadle dnia widniała tylko Sainte-Victoire niepokalana niczym czyste płótno malarza chociaż zanurzona w barwach tak nieuchwytnych przy wietrze Kościół w Cassis usypiał mnie cień rozśpiewanych drzew byłam dziecinna wśród pełnych kwiatów a potem szliśmy po wiekuistych posadzkach ku przybranym złotem ołtarzom krzyże lśniły blaskiem świec zapalanych u bram Nieba dłonie mówiły tak wiele staliśmy razem to tu mieszkasz Boże w tym kościele z imionami zmarłych żołnierzy słyszałam w nim tylko śpiew cykad niech nas po śmierci zabierze (z tomu Wielka niebieska woda ) 4 . Pierwszy list miłosny  Kochany, powinniśmy być zawsze razem, tu i wśród zieleni południa Europy śnić, kochać, rozmawiać. Niedawno kwitły drzewa, słońce świeciło nam w twarz, bzyczały pszczoły przyssane do kwiatów niczym dzieci do piersi matek. Na moim biodrze usiadła duża mucha. Dotyk twoich palców był prawdziwy i zbyt ulotny. 9 . Sidari  Pośrodku wyspy widziałam morza zieleni. Wszystko było tak żywe: winorośl kipiała, drzewa oliwne lśniły w słońcu, przed maciupkimi domami siedziały całe rodziny. Życie odurzało. W Sidari turyści obsiedli klify, dzieci i dorośli brodzili w wodzie, rdza pokrywała ustawione na dachach pustostanów neony. Kiedy spaliśmy na plaży, przy szumie barowych wentylatorów odeszło ostatnie lipcowe popołudnie. (z tomu Pełnia lata ) Weronika Pawlik-Kwaśniewska (ur. 1985) – poetka, prozaiczka, literaturoznawczyni. Jej debiutancka książka Pełnia lata  (2023) została nominowana do Nagrody Poetyckiej im. K.I. Gałczyńskiego ORFEUSZ.

  • Marcin Jurzysta – niepotrzebny nam Eden, jedynie lep na śmierć…

    Mimo iż Weronika Pawlik-Kwaśniewska weszła do literatury po prostu otwierając jej drzwi, w momencie, który uznała za stosowny, mimo iż przed książkowym debiutem nie funkcjonowała w obiegu czasopiśmienniczym czy konkursowym, to jej debiutancka Pełnia lata , będąca zbiorem dwudziestu pięciu próz poetyckich, to pozycja, która potwierdza dojrzałość i samoświadomość autorki. Jednocześnie jest to propozycja na tyle szeroka stylistycznie, że można już teraz wyobrazić sobie bardzo wiele literackich ścieżek, którymi Weronika Pawlik-Kwaśniewska może podążyć, ponieważ w Pełni lata  są zarówno cząsteczki, z których mogą urodzić się opowiadania, miniaturowe prozy lub nawet powieść, jak również atomy, których fuzja pozwoli urodzić się poezji, którą ja osobiście najbardziej instynktownie wyczuwam w debiucie autorki. Czy literatura dzieli lub powinna dzielić się na męską i kobiecą? Czy takie etykiety mają prawo funkcjonować w aktualnym dyskursie krytyczno-literackim i czy takie szufladkowanie nie jest formą dyskryminacji? Z pewnością nie płeć powinna decydować o wartości tekstu literackiego, ale jednocześnie ten sam tekst zawsze mniej lub bardziej uwikłany będzie w emocjonalność, wrażliwość i osobowość autorki lub autora. Są oczywiście tacy autorzy i autorki, którzy za punkt honoru stawiają sobie kamuflowanie siebie, uciekanie od swojej tożsamości lub jej przekraczanie. Weronika Pawlik-Kwaśniewska nie próbuje w swoim debiucie udawać kogoś, kim nie jest. Nie ucieka przed swoją kobiecością, nie zakłada maski mężczyzny, ale jednocześnie umiejętnie omija mielizny stereotypowej kobiecej estetyki, o które rozbiła się w przeszłości niejedna autorka i wciąż niejedna zmierza ku katastrofie wierząc, że staroświecki liryzm rodem ze strof Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej będzie formą bezpieczną, bo znaną i rozpoznaną. Nawet jeśli autorka już w motcie, a potem kilkukrotnie w Pełni lata sięga po Sylwię Plath, która – nie da się ukryć – że przez pod sześćdziesiąt lat po swojej samobójczej śmierci była i nadal bywa patronką niezliczonej rzeszy poetek wchodzących w świat liryki, które nie raz stawały i stają się epigonkami autorki Szklanego klosza, to szczęśliwie autorka Pełni lata nie zalicza się do tego grona. Nawet jeśli nie ukrywa swojej fascynacji twórczością Plath, to jej nie kopiuje, a przekraczając i odbijając się od wspomnianej fascynacji w kolejnych książkach, będzie w stanie stworzyć wartość jeszcze bardziej interesującą i świeżą. Na pewno debiut Weroniki Pawlik-Kwaśniewskiej wpisuje się w nowy dekadentyzm, dla którego idealne podłoże stworzyła nie tylko XXI-wieczna kultura przesytu, konsumpcji, przytłoczenia morzem informacji, pesymizmu i lęku, a jednocześnie swoistej łatwości przemieszczania, doznawania, zdobywania, która posunięta niekiedy do granic możliwości rodzi z kolei dojmujące poczucie znużenia, ogłupienia, nudy i marazmu. Katalizatorem tego nowego dekadentyzmu była również pandemia koronowirusa, która po części była jak odłączenie od filmowego Matrixa, każące spojrzeć zupełnie inaczej na otaczającą nas rzeczywistość, naszą codzienną gonitwę, powtarzalność czynności, procesów i rytuałów. Pandemia COVID-19 dotknęła ludzkość nie tylko w aspekcie biologicznym, lecz również w aspekcie psychologicznym i duchowym. Stała się ona okazją do mądrościowej refleksji nad kondycją ludzką w czasie kryzysu. Pandemia ukształtowała w ludziach specyficzny światopogląd i zmusiła ich do określonych zachowań, które przed pandemią nie pojawiały się. W ten sposób ukształtował się nowy paradygmat antropologiczny zwany homo pandemicus  i to właśnie wspomniany człowiek pandemiczny staje się bohaterem Pełni lata, która rozpoczyna się właśnie wiosną 2020 roku: Przyszła dziwna i okrutna wiosna. […] Zmarłych wywożono w nocy, odchodzili pośrodku ciemności […]. Obudzeni w  nowym życiu, z maskami na ustach, poszukiwaliśmy dawnych prawd […]. W swoich snach widziałam nadmiar natury, który dusił i fascynował. […] Nasze domy opanował mdły, kwietny zapach śmierci. […] Naćpana rozmawiałam ze zmarłymi (s. 10) – taki jest właśnie punkt wyjścia w historii rozbitej na krótkie prozy w Pełni lata. Pod maską zakrywającą twarz zaczynają grzęznąć wcześniej niewypowiadane słowa, które chcą wyjść na zewnątrz, domagają się artykulacji jak powietrza, jak więzień kwarantanny domaga się wolności zwykłego spaceru.  „Wiosna przywróciła owady do życia” (s. 13) i nie da się ukryć, że motyw owadów jest obecny w Pełni lata tak silnie, że wręcz czuć chrzęst ich chityny, wibrowanie ich skrzydeł i dotyk ich odnóży. W Pełni lata aż roi się od much, które pojawiają się już we wspomnianej pierwszej części książki, a więc Wiośnie, a potem towarzyszą parze bohaterów i czytelnikowi, gdy przychodzi Lato, niosąc ze sobą główny motyw organizujący opowieść, a więc motyw podróży, rozumianej nie tylko dosłownie, lecz przede wszystkim metaforycznie. Na Dalekim Wschodzie mucha uchodziła za symbol niematerialnej, bezustannie wędrującej duszy. Najczęściej jednak łączono ją z chorobą, śmiercią i diabłem. Rozpowszechnione było wyobrażenie, że demony choroby zagrażają człowiekowi przybrawszy postać much. U Weroniki Pawlik-Kwaśniewskiej muchy towarzyszą bohaterom na każdym kroku. Siadają na przedmiotach, ale przede wszystkim na owocach, których motyw bardzo często pojawia się na kartach Pełni lata. Muchy są tutaj po to, by nieustannie przypominać, że zepsucie czai się za rogiem, że nawet najpiękniejsze pejzaże, najwyższa sztuka i całe piękno południowej Europy skąpanej w słońcu, nie uchronią przed przemijaniem, śmiercią. Owoc, którego smak dziś jeszcze cieszy nasze podniebienie, jutro już będzie budził naszą odrazę, stając się pożywieniem much. Zresztą nie tylko ten jadalny owoc u autorki Pełni lata pada łupem śmierci. Nawet sama mucha musi zginąć, bo nawet ten, kto niesie rozkład, nie jest w stanie go uniknąć: „Leżała przy oknie, tam właśnie padła. Królowa much ze skrzyżowanymi niczym faraon ramionami. Tak wysuszona, że zamilkłam, słyszałam tylko szum przezroczystych skrzydeł. Lizała kości zmarłych, a teraz sama czeka na rozkład i pochówek. Przykryta pośmiertnym całunem popłynie do ścieków” (s. 65). Zupełnie jak w jednym z wierszy Świetlickiego, tak tutaj, w Pełni lata  również: „Tym wszystkim naprawdę rządzi ten prawowity właściciel // Grzyb robak // On to dotychczas trawił, a teraz nadchodzi // On nadchodzi naprawdę // Zbliża swoje oko do okien // W cukrze jajo robaka // A pościel pokryta grzybem // Grzyb zakrył inicjały na pościeli // Co to ją mama // Albo inna kobieta z rodziny // Jakiej rodziny jest tylko grzyb robak”. Przed tym symbolicznym robakiem bohaterowie Weroniki Pawlik-Kwaśniewskiej uciekają w podróż, próbując odtwarzać wiekowy topos przeciwstawienia nietrwałości świata – trwałość sztuki, zwłaszcza tej antycznej, oglądanej łapczywie w Palermo, Korfu, Kerkirze, Kalami, Ipsos, Sidari. Uciekają w literaturę, zarówno tę czytaną, jak i w sam proces jej tworzenia, który jednocześnie „przybliża i odsuwa śmierć” (s. 21). Autorka tworzy bardzo sugestywne obrazy z tej wspomnianej podróży. Czytając, czuje się ten upał hotelowego pokoju, smak kosztowanych owoców, morską bryzę, gwar i zgiełk miasteczek, i targowisk, i dźwięk wieczornych cykad. Łatwo jest się dać wciągnąć w tę podróż, mimo iż ciągłe, w każdej godzinie jej trwania, autorka raz po raz przypomina o tym, że to nie jest dane na zawsze, że śmierć czeka i przypomina o sobie, wysyłając nie tylko owady, ale i podchodzące do gardła niepokoje i lęki.  Wspomniałem tu o antynomii trwałości sztuki i nietrwałości życia, ale tych antynomii będących szkieletem Pełni lata jest więcej. Wyraźnie zaznaczona jest tu chociażby opozycja dnia, który łapany jest łapczywie z całym dobrodziejstwem inwentarza, i nocy, która jest niejednoznaczna. Z jednej strony to pewne ukojenie, wyciszenie, ostudzenie gorączki, z drugiej strony to czas wizji, lęków, sennych koszmarów i szeptów.  Głównej bohaterce Pełni lata , która bezpośrednio jest narratorką tej opowieści, towarzyszy nie kto inny jak ukochany, skrywany pod inicjałem P. Bo bohaterka ucieczki przed „robakiem” szuka nie tylko w sztuce i podróży, ale również w leku starym jak świat – w miłości. P. staje się towarzyszem, kochankiem, powiernikiem, ale również kimś, do kogo bohaterka kieruje kolejne miłosne listy i komu de facto opowiada całą swoją historię, czego czytelnik staje się niejako świadkiem i współuczestnikiem. Ucieczka odbywa się również na poziomie psychodelicznym, bo cała ta zewnętrzna i wewnętrzna podróż, zanurzona jest w narkotycznych wizjach i tripach. Narkotyk i jego działanie wyznaczają tutaj rytm silniejszy niż dzień i noc, bo cała percepcja rzeczywistości rozpięta jest pomiędzy euforią i wizją, kiedy Rozpuszczony w buzi kartonik wychładza ciało i ma posmak metalu, a potem przychodzi narkotyczne szaleństwo a zjazdami, kiedy trzeba umierać po raz kolejny.  Bohaterka Pełni lata buduje sobie, z przeżywanej sztuki, tworzonej literatury, doświadczanych miejsc, emocji, narkotycznych wizji, zapachów, smaków, dotyków i uczuć własny Eden, który nie czeka na nią i na P., gdzieś tam, po drugiej stronie śmierci, ale tu i teraz. Niepotrzebny nam Eden, jedynie lep na śmierć – niech razem z muchami zwisa spod sufitu (s. 28) – mówi bohaterka w Cielesności  i to tego lepu szuka w każdej z dwudziestu pięciu próz składających się na debiut Weroniki Pawlik-Kwaśniewskiej, i to właśnie w braku możliwości znalezienia tego „lepu na śmierć” tkwi dramat bohaterów, którzy będąc świadomi, że nie uciekną przed ostatecznym, rzucają się na wręcz hedonistyczne łapanie chwil, jedzenie ich na zapas, do przejedzenia, do bólu.  Podróż rozpięta jest jeszcze na jednej ramie kompozycyjnej. Pomiędzy Aniołem Zwiastowania i sugestią bohaterki, że „to przed dzieckiem ostatnia taka nasza podróż”, aż po bolesny koniec podróży w tym właśnie wymiarze, opisany w Rybiku . Ten wątek spaja jednocześnie powracający kilkakrotnie motyw figur Matki Boskiej. Czytając Pełnię lata miałem wrażenie, że wspomniane figury funkcjonują tu na innym poziomie interpretacyjnym niż cała reszta architektonicznych obrazów, których debiut Pawlik-Kwaśniewskiej jest pełen. O ile cała reszta dzieł sztuki, w tym dzieł architektonicznych, przynosi ocalenie, daje wytchnienie i pozwala uciec przed śmiercią, to figury Maryi są czymś martwym, ciężkim, zupełnie jakby symbolizowały archetypiczny nakaz macierzyństwa, a jednocześnie były jak napomnienie o przemijających siłach witalnych, o przemijającej kobiecości, która jest „czasami krwistą rafą koralową i rozmazanymi plamy na porcelanowym dnie” (s. 69).  Nawet jeśli autorka Pełni lata sięga po motywy i toposy silnie zakorzenione w historii literatury, nawet jeśli może wydać się w tym nieco naiwna, to jest to naiwność, którą debiutantom należy wybaczyć, zwłaszcza, że jest w tej naiwności coś pociągającego, coś, co sprawia, że czytelnik zaczyna prawdziwie współodczuwać i chłonąć to wszystko, co Weronika Pawlik-Kwaśniewska ma do zaoferowania w swojej książce. Polecam samemu to sprawdzić, zabierając Pełnię lata we własną podróż, bez względu na to, czy będzie to również wyprawa na słoneczną Sycylię, krótki wypad za miasto czy wewnętrzna podróż w zaciszu pokoju. Warto jest się dać zabrać autorce na ten intensywny, wielobarwny i szaleńczy szlak. Z dużą ciekawością czekam na to, w którą stronę pójdzie autorka i jakie literackie krajobrazy postanowi wymalować w swojej drugiej książce, która zapewne już powstaje, by „przybliżać i odsuwać śmierć”. Weronika Pawlik-Kwaśniewska:  Pełnia Lata , Wydawnictwo Poesis, 2023  Marcin Jurzysta (ur. 1983) – poeta, prozaik, literaturoznawca, krytyk literacki i badacz kultury popularnej. Autor czterech książek poetyckich. Nagradzany i wyróżniany w ogólnopolskich konkursach poetyckich. Pomysłodawca konferencji naukowej „Depeche Mode. Muzyka, zjawisko, recepcja”, która odbyła się na UMK w 2011. Współprowadzi autorską audycję muzyczną „Dwóch Pod Księżycem” w Radio Sfera UMK.

  • Miłka O. Malzahn – Dziennik Zmian (9)

    Gdy sezon festiwalowy powoli nabiera rozpędu - budzi się pragnienie przeżyć niepodobnych do innych. Propozycje tematyczne, nastrojowe - to w naszych czasach wielkie spektrum szans na festiwalowe przeżycia. Pod skórą czujemy ten puls, który sprawia, że noce są dłuższe, a dni przypominają fascynujący, barwny sen.  Dźwięki, obrazy, twarze, nastroje, interakcje, pogoda, chillout, jedzenie, płytki sen, picie, czyli - intensywność - to drugie imię festiwalowego funkcjonowania. Wtedy właśnie tak łatwo i chętnie zamieniamy nasze szare  życie na wersję - full kolor.  Och, kolorowanki są z natury swojej nietrwałe, lecz to także jest atut owego wyjątkowego czasu.  Ale - czy naprawdę lubisz festiwale? Ile razy można przeżywać ten sam (lub bardzo podobny) zawrót głowy? Ile warto zainwestować czasu, funduszy, siebie -  w tych parę dni? Co zostaje? Szum w głowie, zdjęcia na insta, wizytówki, a może wielkie inspiracje zrodzone z gorących dyskusji, które wywiązały się w najmniej spodziewanych okolicznościach?  A może pozostaje zmęczenie, które trzeba odsypiać przez kilka dni pełnych niczego? Jak masz się z festiwalami? Miłka O. Malzahn – zajmuje się filozofią oraz dźwiękiem. Jest dziennikarką, pisze książki z pogranicza gatunków, tworzy i publikuje piosenki, wykłada na uczelniach, prowadzi warsztaty. Łączy nieoczywiste nauki o myśli ludzkiej z oczywistymi ścieżkami dedukcyjnymi. Tworzy offowy kanał podkastowy „Dziennik Zmian”, moderuje spotkania z artystami, podróżnikami, pisarzami, a najbardziej regularnie – prowadzi muzyczne programy w Radiu Białystok.

  • Radosław Wiśniewski – Bany Ukraińskie (9)

    Kwiecień 2022. Pierwszy szkic traktatu pokojowego To jedno z najbardziej poruszających zdjęć tej wojny. Na zdjęciu jest Władek Taniuk, lat 6, przy grobie swojej mamy Iryny z Buczy. Mama umarła z głodu i synek przynosi jej na grób kartoniki z sokiem, batoniki, żeby już nigdy nie była głodna. Chciałem powiedzieć przy tej okazji, że nowa rosja, jeżeli będzie chciała, żeby znowu ją pisać z wielkiej litery – będzie musiała spojrzeć w oczy swoim ofiarom. Rosja będzie musiała zapłacić odszkodowania ofiarom i uznać je moralnie. Jeżeli nie będzie miała czym, to będzie musiała zapłacić w naturze: dostępem do złóż, pracą przemysłu, dostawami energii, sprzętu wojskowego, bo wiele więcej nie potrafi wyprodukować. Rosja będzie musiała zrezygnować z przemocy, wyrzec się agresji, podboju i imperializmu. Może sobie to nawet wpisać – tak jak Japonia – do konstytucji. Rosja będzie musiała uznać prawo narodów do samostanowienia. Także tych, które żyją do tej pory pod rosyjskim butem. Rosja będzie musiała zapłacić reperacje wojenne Ukrainie. Rosja będzie musiała otworzyć swoje archiwa, tiurmy i zasoby, aby ustalić los i miejsce pochówku wszystkich ofiar tak daleko wstecz w czas, jak tylko się da. To będą rosyjskie reparacje wojenne wobec takich państw jak moje. Nie chcę rosyjskich rubli, chcę prawdy o moich ludziach. I rosyjskie dzieci oprócz wielkiej rosyjskiej kultury będą musiały się też uczyć o opryczninie, o rzezi Pragi, o gułagu, o karbatach, o Hołodmorze, o powstaniach chłopskich w Tambowie. I rosja będzie musiała postawić wielki mur pamięci Rosjan pomordowanych przez Rosjan. Będzie tam trzeba wpisać imię, nazwisko, datę urodzin i śmierci każdej osoby zabitej przez moskiewską satrapię w jej wszystkich wcieleniach. I ten mur będzie musiał stanąć na placu czerwonym i będzie wysoki. Bo licząc tylko ofiary ZSRR i licząc, że tabliczka zawierająca podstawowe dane będzie miała 10 centymetrów kwadratowych, to będzie jakieś 100 metrów wysokości i 1000 długości. To będzie mur tak wysoki, że w jego cieniu znajdą się nie tylko mury, ale i wieże kremla. Ale na tym murze każdy znajdzie każdego zamordowanego, zagłodzonego, zabitego strzałem w tył głowy. I będzie mógł zostawić żywy kwiat. Tam będą takie podnośniki i windy. żeby móc się poruszyć wzdłuż i wszerz ściany. I jak ludzie będą zostawiać kwiaty na znak pamięci, to będzie mur kwiatów. A plac czerwony przemianuje się na plac odrodzenia czy jakoś tak. Niech już nie nazywa się czerwony, bo czerwony to się kojarzy z krwią, a dosyć już tej krwi.   A potem jak rosja odpłaci za swoje mordy, jak rosja postawi dla siebie mur pamięci Rosjan pomordowanych przez Rosjan, to może jeszcze zacząć budować sracze podłączone do kanalizacji dla swoich obywateli, bo podobno 40% Rosjan nie ma sraczy podłączonych do kanalizacji. Tylko szamba i latryny. Można nawet dopisać taki aneks do traktatu pokojowego, że dopóki każdy rosjanin i rosjanka nie będzie mieć sracza podłączonego do kanalizacji, rosja nie będzie miała prawa wydawać ani rubla na siły zbrojne. I nad tym czuwałaba międzynarodowa komisja do spraw rozbudowy rosyjskich sraczy. Wreszcie na koniec Nowa Rosja będzie musiała spojrzeć w oczy Władkowi Taniukowi i z przepastnych przestrzeni rosyjskiej duszy i głębi wielkiej rosyjskiej kultury i rosyjskiej literatury, będzie musiała wykrztusić jakieś słowo do Władka i znieść jego odpowiedź. Kwiecień 2022. Znowu nadciąga Oczywiście nic nie stanęło w miejscu, tylko tak się nam mogło wydawać, bo co innego skupiło przez chwilę uwagę i trudno, żeby było inaczej, ale gracze przesuwają figury, ograniczają czy raczej na nowo definiują szachownicę, przynajmniej chwilowo.  Niepodległość Ukrainy przynajmniej w tej chwili została obroniona, to pierwszy element zwycięstwa, ale granice tej niepodległości, które de facto stają się granicami bezpieczeństwa i wolności od masowych mordów, gwałtów, porywania dzieci, przymusowych wysiedleń, zesłań i rabunków – te granice są ciągle do ustalenia.   Rosjanie mają więcej strat do uzupełnienia, większe rezerwy i większą bezwładność. To, co wycofali spod Kijowa, pojawi się gdzieś na froncie pewnie nie wcześniej niż za dwa tygodnie. Stosunek strat kacapskich do ukraińskich większość wskazuje jak 4:1. Brzmi nieźle. Ale z kolei gdy spojrzeć procentowo na straty wojsk pierwszego rzutu, to sowiety średnio straciły około 10-12% wyjściowych stanów. Dużo, ale nie obezwładniająco dużo. Niektóre jednostki utraciły więcej, i tych już nie ma na szachownicy. Podobno taki poziom strat osiągnęła 1/3 batalionowych grup bojowych. No ale 2/3 tych grup jest w linii, a poprzez wycofanie się spod Kijowa front wydatnie się ograniczył, skrócił. I to, co zgromadzono na łuku od Charkowa przez Donbas po Mariupol i Hulajpole, to jest wystarczające, by próbować zgnieść w tym miejscu ukraińską obronę. I na razie widać wyraźnie, że walec idzie od północy. Kacapy zdobyły Izjum i próbują, gdzie najlepiej uderzyć w kierunku południowym. Chcą wyjść na Kramatorsk, może Sławiańsk, może Barwinkowo. Te nazwy wam niewiele powiedzą, bo tam walczy regularna armia ukraińska. Czołgi, artyleria, piechota zmechanizowana. Stamtąd nie ma efektownych filmów z tiktoka. Przeczuwam bardziej niż wiem, że druga, decydująca bitwa rozegra się w najbliższych dniach gdzieś tam między Charkowem, Izjum, Pawłogradem, Kramatorskiem, Siwierodonieckiem, Sławiańskiem. Mądrzejsi ode nie tak mówią. Z Charkowa można uderzyć na tyły ruskich idących z Izjum na południe, ale dobrze by było ich najpierw zmęczyć, zatrzymać od czoła, poskubać po bokach. Bo tam jest dużo orków. Kilkanaście grup batalionowych. I orki mają dużo lepsze przykrycie obroną p-lot. niż pod Kijowem, trudniej tam operować dronami. Tam na pewno ściągane są rezerwy ukraińskie. Odwrotnie niż putlery, Ukraińcy ponieśli mniejsze straty, łatwiej im wcielić rezerwy, szczególnie ludzkie, ale mają mniejsze zasoby tych rezerw. Są bardziej dynamiczni, ale mają mniej kart do zagrania. Ile tych rezerw tam idzie? Mówią, że cały korpus rezerwowy. Wielu chłopaków powołanych do wojska w lutym miało termin wyjścia na front w pierwszych dniach kwietnia. Może już wtedy wiedzieli, gdzieś tam w sztabach, że wtedy będzie się działo? Nie wiem czy w grze pozostaje Mariupol i jego odsiecz.  W linii prostej do skatowanego miasta jest 90 kilometrów od ukraińskich linii. Ale jeżeli policzyć po drodze, na przykład z Hulajpola – to już jest ponad 144 kilometrów. Dużo. Daj Boże, żeby i tutaj pojawił się jakiś korpus rezerwy. Z radości ostatnich dni trzy epizody.  Wypłynęło wideo na którym ukraiński operator rakiety przeciwpancernej Stugna zestrzeliwuje rosyjski śmigłowiec. Ta rakieta do tego nie służy, tak formalnie, a tu surprise, surprise. Bardzo sprytnie operator prowadził rakietę w wiązce lasera – celował nie w śmigłowiec, ale obok niego, znacznik laserowy przeniósł na maszynę w ostatniej chwili – tak żeby system ostrzegania o opromieniowaniu laserem nie zdążył się uaktywnić. Bam. I jednego mniej. Inne potwierdzone wideo z wczoraj pokazywało akcję ukraińskiego transportera BTR-4 w Mariupolu, gdzieś na przedmieściach, rzekomo tych opanowanych przez putlerów. Lekki w sumie wóz z zaskoku ostrzeliwuje działkiem 30mm tyłki rosyjskich czołgów – i robi to skutecznie. Tył czołgu to zawsze cieńszy pancerz. Normalnie BTR-4 nie miałby większych szans z jakimkolwiek czołgiem. Ale tutaj wypadły mu kły. I to obrócone dupami. Żal był nie jebnąć. No i zrobili to. A filmował to dron. To każe sądzić, że siły ukraińskie, mimo potwornych zniszczeń Mariupola, mają nadal jaką taką swobodę manewru w mieście i wokół miasta i nadal mają sprawne wozy pancerne, mają do nich paliwo, amunicję, mają rozpoznanie i sprawne drony. Mimo miesięcznego oblężenia. Czyli mogą walczyć dalej. A wiedzą, że poddanie się to powtórka z Buczy. Nie mają po co się poddawać. Więc będą się bić. I trzecia krótka opowieść – to ostrzał ukraińskiej artylerii wielkiego hangaru gdzieś w Donbasie, który jak widać na filmach zaraz po trafieniu zajmuje się ogniem, bo jak się wydaje wewnątrz stały zatankowane ciężarówki. Po jakimś czasie z hangaru i około czterdziestu pojazdów zostaje pogorzelisko. Trzeba było namierzyć taki cel, wiedzieć, że ten cel w ogóle jest warty salwy pocisków, wycelować i trafić za pierwszym, ewentualnie drugim razem, żeby właściwy cel jakim nie był hangar, ale pojazdy w nim zgromadzone – nie wymknął się.  Pisałem kilka dni przed wojną tutaj, wiedząc, że ci, co powinni, nie przeczytają moich słów, odpuśćcie, bo nie wiecie na co się porywacie.  No, ale chcieliście biletów do inferno, no to macie.  Nawet kibel będzie chciał was zabić spłuczką. Zapadły też w zaciszu i z mniejszym poszumem niż przy Migach-29 pierwsze decyzje o przekazaniu Ukrainie sprzętu ciężkiego. Na razie zrobili to Czesi. Ale podobno sprzęt ma pójść też z Niemiec, Wielkiej Brytanii. Może ze Słowacji. Na pewno z Australii. No i z USA. Odkurzyli tam Lend Lease Act, dzięki czemu prezydent USA może wysyłać broń bez pytania o zgodę kongresu. Watykan nadal uważa, że wszyscy jesteśmy winni, a jakiś kardynał stwierdził, że wprawdzie Ukraina ma prawo do obrony, ale już wysyłanie broni to był błąd w godzący w dobry smak watykańskiej dyplomacji. Wtedy Ukraina byłaby martwa, skrwawiona, ale cacy. A Ukraina uznała, że jak ktoś podnosi rękę na jej dzieci, to ona tę rękę odgryzie, jak nie będzie siekiery, by to kacapskie łapsko odrąbać bardziej higienicznie. I to tak razi jego karydnalską mość.  Skoro naród ma prawo się bronić przed silniejszym napastnikiem, a nie dotyczy to własnej dupy kardynalskiej kardynała, to może by kardynał, siedzący wygodnie w fotelu w Watykanie, medytujący na swoją stłuszczoną wątrobę, wykorzystał szansę, by raz jeden nie otwierać ze swoimi pouczeniami na każdą okazję starczej paszczy. Tymczasem zbliża się kolejny clash. Gdzieś tam na tyłach Donbasu Izjum, Charków, Pawłohrad, Kramatorsk, Sławiańsk, Barwienkowo. Zderzy się z obu stron kilkadziesiąt tysięcy ludzi, pewnie kilkaset czołgów, artyleria, oszczepnicy, transportery, drony. Do wszystkich powodów, dla których nasi bracia, nasze siostry powinni wygrać dochodzi jeszcze jeden, bardzo ważny – prawda. Bez zwycięstwa nie poznamy nigdy rozmiarów zbrodni rosyjskich.  Pozostaniemy na zawsze w sferze szacunków i domysłów. Będziemy liczyć przestrzeliny w powietrzu. Nie poznamy prawdy, chociażby miała złamać serca. Polscy faszole zawsze wiedzą, gdzie rosną poziomki Także ten, pytałem kolegi, co półtora miesiąca zapierdala w punkcie w Przemyślu, czy widział tam faszoli od pana Bąkiewicza? Mówił, że widział widział harcerzy, gospodynie z kół gospodyń wiejskich, księży, strażaków, świadków jehowy, wojsko, anarchistów, żołnierzy maryi, sikhów, kurdów, taryfiarzy zwykłych,  ale nie, faszoli od Bąkiewicza nie widział. Pytałem znajomych, którzy goszczą pojedyncze osoby, rodziny z Ukrainy, czy zadzwonił do nich, zapukał ktoś z opaską z mieczykiem chrobrego na ramieniu, żeby zapytać, czy zakupów nie zrobić, czy czegoś nie brakuje,  ale nie, nikt ich nie widział. Pytałem znajomych od morza do Tatr gdzie podziali się dzielni chłopcy w bryczesach, wyrównanych szeregach, gotowi zawsze syczeć jak na zawołanie syczeć jak węże syczeć jak żmije a ich syczenie układa się zawsze tylko w jedno słowo powtarzane tak, jakby im zastępowało zdania podrzędnie złożone zdania proste, zdania pytające, zdania oznajmujące, czasy przeszłe, przyszłe, teraźniejsze, dokonane i niedokonane i zawsze to jest  Wołyń Wołyń Wołyń nawet jak chuja o tym Wołyniu wiedzą, podobnie jak o powstaniu warszawskim, styczniowym, listopadowym, kościuszkowskim, wojnie obronnej 1939 i bitwie pod Monte Cassino to syczą i syczą żmijowe plemię. Byli podobno tacy, co widzieli polskich faszoli szóstego dnia wojny, jak przyjechali pobić kobiety z dziećmi w Przemyślu, w czym, jak wiadomo, są dobrzy, jak to faszyści, ale podobno jakoś im nie wyszło. Może dlatego, że ta akcja wypadła im w szabas. Sam byłem kilka godzin na granicy z tą sanitarką, co kumpel po tamtej stronie potrzebował do batalionu medycznego, a znajomy z tej strony kupił i wyekwipował, i przyznam, że widziałem wielu i wiele osób, ale chłopców lub dziewcząt od Bąkiewicza nie widziałem. Zatem nie wiem, nie rozumiem, jak to jest, że tych odważnych jak chór wujów wojów nigdzie nie było widać przez dni – nomen omen numerus clasus –  czterdzieści i cztery, a jednak wiedzą faszole, gdzie rosną poziomki. Oto bowiem dnia czterdziestego piątego rządzący nami rząd o niejasnej proweniencji ogłosił, że przyznał kasę na pomoc uchodźcom organizacjom pozarządowym, tym uchodźcom wybranym,  bo dla tych, którzy mają zły kolor skóry są pałki, psy, las nocą i polska śmierć zadana czystymi łapkami. Zatem rząd, który na nic nie ma kasy, a buduje mur z blachy za półtora miliarda złotych, powiedział, że nie, nie będzie tak źle, że my się weźmiemy, a wy zrobicie, damy wam jakieś grosiwo z pańskiego stołu. Nie będzie to siedemdziesiąt baniek sasina ani nawet siedemset czy ile tam blokowane przez magistra ziobro herbu oblane wstępne na aplikacje prokuratorską to będą grosze, ale dla was żebyście jeszcze raz mogli o nas powiedzieć, że kradną, ale się dzielą i nagle okazało się, że ćwierć miliona złotych ma dostać organizacja pana Bąkiewicza z pierdziszewa, dokładnie 264 tysiące złotych. Tego samego dnia postanowiono z okazji równej, okrągłej 12 rocznicy katastrofy lotniczej uruchomić o poranku syreny alarmowe, chyba po to, żeby kobiety i dzieci z Ukrainy dostały ataku serca po kilkunastu dniach spokoju, ale już pierdolę, trudno, rządzą nami bezmyślne nekrofile tylko jako prezes organizacji pozarządowej, która musi wyliczać się z każdych dwudziestu złotych wydanych na projekt, gdzie często brakuje mi na znaczki i dokładam z własnej kieszeni, chciałbym zobaczyć chociaż jeden poprawnie złożony raport organizacji pana Bąkiewicza z pierdziszewa dolnego, jeden.  I wszystkie załączniki, pokserowane faktury z opisem, poświadczeniem i dokumentację stanu faktycznego uzasadniającego poniesione wydatki i tak dalej. Taki czerstwy i spleśniały zarazem chleb powszedni szefostwa małego ngo'sa. Powiecie, co to jest ćwierć miliona wobec siedemdziesięciu milionów? O co tutaj się burzyć? No to wam powiem, że pamiętam, jak w 2016 roku robiliśmy trasę po Polsce poecie, żołnierzowi z Donbasu, nie wymieniam go w poście z imienia nazwiska, bo do dzisiaj mi wstyd z powodu tego, jak ta trasa się zakończyła. Bo kolega, poeta, który teraz mimo 57 lat na karku znowu z karabinem w ręku nadstawia łeb, między innymi za dziarskich chłopców od bąkiewicza z pierdziszewa, musiał wrócić wcześniej do Ukrainy. Ostatnie dwa spotkania miał mieć na Podkarpaciu. I podobno faszole zaczęli wydzwaniać do dyrektora biblioteki, gdzie miały mieć miejsce przedostatnie i ostatnie spotkanie kolegi poety. I dyrektor tej biblioteki miał powiedzieć, że nie jest w stanie zapewnić bezpieczeństwa spotkania literackiego w swojej bibliotece. Tak, tak, w kraju, gdzie 63 procent ludzi jest analfabetami funkcjonalnymi, ciężko jest zapewnić bezpieczeństwo spotkania poetyckiego. Szczególnie, jeżeli to jest Wolska po roku 2015. Dlatego te ćwierć miliona dla polskich faszoli to jednak mnie wkurwia. Ale ciekaw jestem, co by było, gdyby tak spotkali się oko w oko Borys z Bąkiewiczem jeszcze raz. Wtedy nie wyszło. Ooops, napisałem, że to był Borys?  Niemożliwe. Przecież tylko pomyślałem, to był taki rodzaj snu na jawie, tak więc snu na jawie i w tym śnie Borys poprosiłby o to sprawozdanie finansowe z opieki nad ukraińskimi uchodźcami. I powiedziałby do Bąkiewicza, usiądź chłopcze, sprawdzę, potem pogadamy na poważnie. Radosław Wiśniewski  (ur. 1974) – animator i promotor literatury piszący wiersze, prozę, wyżywający się publicystycznie pracownik hurtowni urządzeń niskoprądowych.

  • Álvaro Mutis – trzy wiersze (audio)

    czyta Wojciech Masacz Nokturn Gorączka przyciąga śpiew androgynicznego ptaka i otwiera ścieżki do nienasyconej przyjemności która rozgałęzia się i przecina ciało ziemi. Ach, bezowocna żegluga wokół wysp gdzie kobiety oferują podróżnikowi świeży ciężar swych piersi i przestrzeń terroru rozciągającą się aż po biodra! Blada i gładka skóra dnia odchodzi jak skórka niesławnego owocu. Gorączka przyciąga pieśń rynsztoka gdzie woda płynie nad odpadami. Pożądanie Trzeba wymyślić nową samotność dla pożądania. Ogromną samotność cienkich brzegów w której ochrypły dźwięk pożądania rozprzestrzenia się szeroko. Otwórzmy na nowo wszystkie żyły przyjemności. Pozwólmy wysokim strumieniom wytryskiwać gdzie bądź. Nic się jeszcze nie dokonało. Kiedy mieliśmy trochę do przebycia, ktoś się zatrzymał na drodze żeby poprawić ubranie i wszyscy zatrzymali się za nim. Idźmy dalej. Istnieją wyschnięte koryta rzek którymi nadal mogą podróżować wspaniałe wody. Pamiętajcie o bestiach o których mówiliśmy. One mogą nam pomóc zanim będzie za późno a orkiestra dęta powróci by przyćmić niebo kakofonią swej muzyki. Miasto Płacz płacz kobiety, nieustający, stonowany, prawie spokojny. W nocy obudził mnie kobiecy płacz. Najpierw hałas zamka, następnie chwiejne kroki, a potem, nagle, płacz. Przerywane westchnienia niczym kaskady wewnętrznych wód, gęstych, władczych, niewyczerpanych, jak śluza gromadząca i uwalniająca swe wody lub ukryta turbina przerywająca i wznawiająca pracę przemierzająca biały czas nocy. Całe miasto wypełnione tym płaczem, aż po wysypiska gdzie piętrzą się śmieci pod kopułami szpitali, na letnich tarasach, w ukrytych melinach prostytutek, w gazetach fruwających po opuszczonych uliczkach, w ciepłych wyziewach z kuchni polowych w medalach spoczywających w tekowych szkatułkach, zawodzenie kobiety która długo już płacze, w sąsiadującym pokoju, za wszystkich którzy kopią sobie groby we śnie, za wszystkich którzy pilnują kopalni czasu, za mnie który tego słucha nie wiedząc nic więcej poza tym że stąpa trwożliwie przez żywioły w pogoni za cichymi piaskami świtu. przełożył Adrian Krysiak Álvaro Mutis  (1923–2003) – kolumbijski poeta, prozaik i eseista. Laureat Nagrody Cervantesa z 2001 roku.

  • Walt Whitman – dwa poematy

    Dumna muzyka burzy 1. Dumna muzyko burzy! Podmuchu cwałujący beztrosko, gwiżdżąc poprzez prerie! Mocny szumie koron drzew lasu! Wietrze górski! Ożywione mroczne kształty! Wy ukryte orkiestry! O wy serenady widziadeł z gotowymi instrumentami do gry, Mieszając się z naturalnym rytmem wszystkich języków świata; O wy akordy pozostawione nam po przez niezliczonych kompozytorów! O wy chóry! O wy bezkształtne, swobodne, tańce religijne! O Wy ze Wschodu! O wy półszepty rzek, ryki przelewających się wodospadów; Wy odgłosy dalekich armat wraz z tętentem galopującej kawalerii! Echa obozów z wszystkimi sygnałami trąbki! Zgromadzone wrzawy, wypełniając noc, powalając mnie bezsilnego, Wchodzicie do mojej alkowy - dlaczego mnie osaczacie. 2. Podejdź! O duszo moja, pozwól na spoczynek, Słuchaj, nic nie uroń, to do ciebie oni zdążają; Dzieląc środek nocy, wchodząc do mojej izby, Dla ciebie oni śpiewają i tańczą, O duszo! Pieśni festiwalu! Para młodych pan i pani - marsz weselny, Z miłością na ustach i sercach, zakochani w sobie; Różowe policzki i zapach perfum,  od młodych i starych twarzy, orszak się roi. Czyste dźwięki fletów i głosy śpiewających harf. 3. Zbliżają się dźwięki bębnów! Zwycięstwo! Widzę ciebie w dymie armat, flagi poszarpane, ale powiewają? drogi pomieszanych? Słyszę okrzyki zwycięskiej armii? (Oh, Duszo, łkania kobiet, jęki rannych w agonii, Syk i trzask płomieni, czernią się ruiny, dopalają miasta, Lament i dewastacja ludzkości). 4. Powietrze antyku i średniowiecza napełnij mnie! Widzę i słyszę starodawnych harfistów na walijskim festiwalu; Słyszę średniowiecznych poetów śpiewających swe kłamstwa o miłości, Słyszę minstreli, bardów, trubadurów wieków średnich. 5. Teraz dźwięki potężnych organów, Drżą pod powierzchnią, (jak ukryte fundamenty planety, Od których odpoczynek, wstawanie i parcie naprzód zależy Wszystkie kształty piękna, wdzięki i siła, wszystkie znane odcienie Zieloność źdźbła trawy i szczebiot ptaków, dziecinne zabawy, błękit niebios), Mocny firmament, nieruchomy z pulsującym tętnem, Kipiel, podtrzymująca, zlewająca wszystko ze sobą, matczy wszystkiemu co pozostało; z nimi każdy z miliona instrumentów, Muzykanci grają, wszyscy muzycy świata, Uroczyste hymny i msze, wznoszą uwielbienie, Serca żarliwe, śpiew, smutek, wołanie, Niezmierna słodycz wokalistów minionych stuleci, I dla ich własnej rozwiązywalnej inscenizacji, Z ziemi własnej rejestr, Z wiatrów i lasów i potężnych fal oceanów, Nowa mieszana orkiestra zlepek lat i krajów dziesięć razy złożonych powtórzeń, Gdy dawnych odległych dni poeci mówili Raj Wtedy zagubiony, długo samotny, ale teraz wędrówka zakończona, Podróż zakończona, podróżnik wrócił do domu, Człowiek i Sztuka z Naturą stopieni w jedno. 6. Tutti! Na Ziemię i Niebo! Wszechmogący Dyrygent wreszcie mnie dał znak swoją batutą. Odważne strofy mężów świata, I wszystkie żony odpowiedzą. Języki skrzypiec! (Myślę, O języki wy powiedzcie to sercu, które nie może odpowiedzieć za siebie; To rozmyślające, tęskniące serce, które nie może wysłowić same siebie) 7. Ach, od dziecka, Ty wiedziałaś, Duszo w jaki sposób wszystkie dźwięki stają się moją muzyką; Moja matka śpiewająca kołysanki lub hymny; (Delikatne głosy, pamięci, kochane głosy, Ostatni z cudów, o najukochańsze głosy matki i siostry); Deszcz, rosnące zboże, wiatr wśród długich kłosów zbóż, Miarowe uderzenie fali o piaszczysty brzeg, Świerkot ptaka, ostry krzyk jastrzębia, Zew dzikiego ptactwa, lecącego niskim lotem nocą kierującego się na północ lub południe, Psalm w wiejskim kościółku lub wśród kępy drzew, na świeżym powietrzu w obozie, Skrzypek w tawernie, pieśń marynarzy, śpiewana na głosy, Ryczące bydło domowe, beczące owce, o świcie piejący kogut. 8. Wszystkie pieśni dzisiejszych lądów swym brzmieniem nachodzą mnie, Niemieckie melodie o przyjaźni, winie i miłości, Irlandzkie ballady, wesołe tańce, angielskie trele, Pieśni francuskie, szkockie dźwięki, a nade wszystko niezrównane włoskie kompozycje. Na scenie, z bladością na twarzy, z ponurą namiętnością, Stalks Norma, wymachuje sztyletem w ręce. Widzę nienaturalny błysk w oczach biednej zwariowanej Lucii; jej rozpuszczone czarne włosy, rozczochrane. Widzę Ernaniego spacerującego po weselnym ogrodzie, Wśród zapachów nocnych róż, promieniujący, trzyma swą młodą żonę za rękę, Słyszy piekielne wołanie, obiecany śmierć róg. Krzyżują się szpady i siwe włosy poniesione do nieba, Czysty elektryzujący bas i baryton świata, Duet puzonów, Libertad na wieki! Od gęstego cienia hiszpańskich kasztanów, Poprzez stare i ciężkie klasztorne mury, pieśń żałobna, Pieśń o straconej miłości, pochodnia młodości i życia stłumionego w rozpaczy, Pieśń umierającego łabędzia, złamane serce Fernanda. Otrząsając się ze swej niedoli, uratowana Amina śpiewa, Jej niewyobrażalna radość, zadowolenie, promienieje o poranku. (Nadchodzi pani dająca życie! Błyszczące ciało niebieskie, Venus contralto, matka płodności, Siostrę najwznioślejszych bogów, Alboni słyszę). 9. Słyszę ody, symfonie, opery, Słyszę w Wilhelmie Tellu muzykę wzburzonych i rozzłoszczonych ludzi; Słyszę Hugonotów Meyerbeera, Proroka lub Roberta, Fausta Gounoda lub Don Juana Mozarta. 10. Słyszę muzykę taneczną wszystkich narodów, Walc, wspaniałym rytmem, taktem kołysze się we mnie błogo, Bolero przy brzęku gitar i stukocie kastanietów. Widzę tańce religijne tradycyjne i nowe, Słyszę dźwięki hebrajskiej liry, Widzę krzyżowców maszerujących, niosących krzyż wysoko ,w wojskowym rytmie czyneli. Słyszę derwiszów mantry, przerywane oszalałymi okrzykami, Gdy wirują zawsze zwracając się w stronę Mekki; Widzę ekstatyczne tańce Persów i Arabów, Znowu w Eleusis, domu Ceres, widzę współczesne greckie tańce, Słyszę klaszczących w dłonie, gdy kołyszą ciałami Słyszę miarowe szuranie ich stóp. I jeszcze widzę stary taniec  korybantów, tańczący ranią się wzajemnie Widzę młodzież rzymską która przy dźwięku flażoletu ćwiczy rzucanie i łapanie broni, Gdy upadają na kolana i podnoszą się. Słyszę muezzina wzywającego do modlitwy ze szczytu muzułmańskiego meczetu; Widzę modlących się  (nie nakaz, nie kazanie, nie dyskusje, nie słowo, Lecz ciche nieznane, żarliwe, podniesione, rozżarzone  głowy, twarze w zachwycie). 11. Słyszę egipską harfę o wielu strunach, Starodawnych pieśni przewoźników znad Nilu, Święte cesarskie hymny Chin, Delikatne dźwięki królewskie ( dotykane drewno i kamień), Lub hinduskie flety i niepokojące brzękanie winy*, Grupę tańczących dziewczyn. 12. Gdy Azja, Afryka opuszcza mnie - Europa, porywa wypełniając; Olbrzymie organy i orkiestry, słyszę głosy z ogromnych zbiorowisk , Wzruszający hymn Lutra Eine Feste Burg ist unser Gott; Rossiniego Stabat Mater Dolorosa, Albo unoszące się wysoko w półmroku katedry ze wspaniałymi witrażami, Żarliwe Agnus Dei lub Gloria in Excelsis. 13. Kompozytorzy! Potężni mistrzowie! I wy, wspaniali śpiewacy ze starych krain -  soprany! tenorzy! basy! Do was nowy bard, wolny, kolędujący na Zachodzie, W pokłonach przesyła swe pozdrowienia. (Tacy prowadzili do ciebie o Duszo! Wszystkie zmysły, widowiska i przedmioty, zdążają do ciebie, Lecz teraz, wydaje mi się, dźwięk przewodzi wszystkiemu). 14. Słyszę doroczne śpiewy dzieci w katedrze św. Pawła; Pod wysokim sklepieniem ogromnej sali, wasze symfonie, oratoria Beethovenie, Haendlu lub Haydnie, Creation   boskość przepływa przeze mnie i opuszcza. Pozwól mi zatrzymać wszystkie dźwięki (szaleńczo zmagań się z płaczem), Napełnij mnie wszystkimi głosami wszechświata, Obdarz mnie ich drgnieniami – Natury także, Burz, wód, wiatrów, oper i chorałów, marszy i tańców, Ja was wszystkie przyjmę – spłyńcie we mnie. 15. Wtedy łagodnie przebudziłem się, Wyczekując przez chwile, nie dowierzałem muzyce z mego snu Przesłuchując wszystkie te reminiscencje burzy w jej szale, Wszystkie te pieśni sopranów i tenorów, I te ekstatyczne wschodnie tańce żarliwie pobożne, I słodka rozmaitość instrumentów i  brzmienie organów, I cały naturalny lament miłości i żalu i śmierci, I rzekłem do milczącej zaciekawionej duszy opuść łóżko mojej alkowy, Chodź, gdyż znalazłem sedno tego co tak długo szukałem, Chodźmy odświeżyć się w dniu, Radośnie odmierzając życie, idąc w świat, ten prawdziwy, Pokrzepieni na przyszłość przez nasz niebiański sen. Ponadto powiedziałem, Poprzez przypadek to czego wysłuchałaś o Duszo, to nie był szum wiatrów, Ani sen o szalejącym sztormie, ani bijące skrzydła rybitwy, Ani chrapliwy jej krzyk, Ani wokaliza jasnej słonecznej Italii Ani majestatyczność organów niemieckich, ani wielkie nagromadzenie głosów, ani dźwięki harmonii, Ani strofy mężów i żon, ani tupot maszerujących żołnierzy, Ani flety, ani harfy, ani trąbki obozowej; Ale dla nowych rytmów przeznaczonych dla ciebie, Wiersze, pomost od życia do śmierci, niewyraźnie tchnięte w powietrzu nocy, nieuchwytne, nienapisane, Które pozwalają nam w dzień iść odważnie naprzód i pisać. Salut Au Monde! 1. O, weź mnie za rękę, Walcie Whitmanie! Takie wirujące cudowności! Takie widoki i dźwięki! Wszystkie połączone w nieskończoność, jedno z drugim! Jedno odpowiada drugiemu – wszystkie dzielą ziemię ze wszystkimi. Co się w tobie rozrasta, Walcie Whitmanie? Jakie fale i ziemie dojrzewają?Jakie klimaty? Jacy ludzie i kraje są tutaj? Kim są te niemowlęta? Niektóre się bawią, inne drzemią. Kim są te dziewczyny? Kim są te zamężne kobiety? Kim są trzej starcy idący powoli z ramionami Splecionymi na szyjach? Co to za rzeki? Jakie to lasy i owoce? Jak nazywają się te góry, wznoszące się tak wysoko We mgle? Co to za mrowia mieszkań, wypełnione mieszkańcami? 2. We mnie szerokość geograficzna się poszerza, długość się wydłuża, Azja, Afryka, Europa są na wschodzie – Ameryce przeznaczony jest Zachód; Gorący równik obejmuje wypukłą ziemię; Ta obraca się na osiach północy i południa, te łączą ją; We mnie jest najdłuższy dzień – słońce wschodzi Pochylonymi pierścieniami – nie zachodzi przez miesiące, Wyczekuje na swój czas we mnie zorza polarna, Unosi się nad horyzontem i ponownie zachodzi. We mnie strefy, morza, katarakty, równiny, wulkany, archipelagi, Oceania, Austrazja, Polinezja i szereg Wysp Indii Zachodnich. 3. Co słyszysz Walcie Whitmanie? O poranku, Słyszę śpiew robotnika i żony farmera, W oddali słyszę odgłosy dzieci i zwierząt; Słyszę pełne emocji okrzyki Australijczyków ścigających dzikiego konia, Słyszę hiszpański taniec z kastanietami w cieniu kasztanów, przy dźwiękach Mandoliny i gitary, Słyszę gwar znad Tamizy, Słyszę żarliwe pieśni  francuskie o wolności, Słyszę melodyjne przyśpiewki starych poematów włoskiego gondoliera; Słyszę  straszną armię szarańczy w Syrii, gdy atakuje zboże i trawy, Słyszę, koptyjskie przyśpiewki przed zachodem słońca, w zadumie opadające na Czarną pierś Nilu czcigodnej, potężnej matki: Słyszę ćwierkot Meksykanina poganiającego muła i jego dzwoneczki. Słyszę, nawoływanie arabskiego muezina z wieży meczetu, Słyszę chrześcijańskich kapłanów przy ołtarzach ich kościołów, słyszę odpowiedzi basu i sopranu; Słyszę okrzyk Kozaka i głos marynarza dobiegający znad morza             Ochockiego. Słyszę sapanie niewolników pól kawowych, gdy w grupach maszerują,  skuci łańcuchami po dwóch, po trzech za ręce i kostki, Słyszę, Hebrajczyka czytającego księgi i psalmy, Słyszę zrymowane mity Greków i pełne mocy legendy rzymskie; Słyszę opowieść o boskim życiu i krwawej śmierci pięknego Boga, Chrystusa, Słyszę, jak Hindus uczy swojego ulubionego ucznia przypowieści o miłości i wojnie, pisanych trzy tysiące lat temu przez poetów a troskliwie przekazywanych dzisiaj. 4. Co widzisz Walcie Whitmanie? Kogo pozdrawiasz, kto to jest i kto ciebie pozdrawia jeden po drugim? Widzę wielki, okrągły cud, obracający się w przestrzeni, Na jego powierzchni małe gospodarstwa, wioski, ruiny, cmentarze, więzienia, fabryki, pałace, szałasy barbarzyńcy, namioty nomadów, namioty koczowników; Widzę zacienioną część, w  niej ludzie śpią, i część słoneczną po drugiej stronie, Widzę zadziwiające szybkie zmiany światła i cienia, Widzę odległe krainy, tak rzeczywiste i bliskie ich mieszkańcom jak mój kraj jest dla mnie. Widzę olbrzymie obszary wodne, Widzę szczyty górskie, widzę pasma Sierry i Andów, Widzę wyraźnie Himalaje, Chian Shahs, Altaj,  i Ghaty, Widzę  potężne szczyty Elbrusu, Kazbeku, Bazardżusi, Widzę Alpy Styryjskie i Alpy Kornijskie, Widzę Pireneje, Bałkany, Karpaty, a na północy – Dofrafields i wystający ponad morze wulkan Hekla. Widzę Wezuwiusza i Etnę, Góry Księżycowe i Czerwone  Madagaskaru, Widzę pustynie libijskie, Arabii i Azji, Widzę ogromne, groźne góry lodowe Arktyki i Antarktydy, Widzę oceany większy i mniejszy Pacyfik i Atlantycki Zatokę Meksykańską, morze brazylijskie i morze Peruwiańskie; Wody Hindustanu,  morze chińskie i Zatokę Gwinejską, Wody Japonii, piękną zatokę Nagasaki otoczoną górami; Widzę wybrzeża Morza Bałtyckiego, Kaspijskiego, Botnickiego, wybrzeża brytyjskie i Zatokę Biskajską, W jasnych promieniach słońca Morze Śródziemne i wyspy jedna po drugiej, Morze Białe i morze wokół Grenlandii. Widzę żeglarzy świata, Niektórych w objęciach sztormów, innych stojących na wachcie, Niektórzy dryfują bezradnie, inni cierpią na choroby zakaźne. Widzę żaglowce i parowce świata, niektóre zakotwiczone w portach, niektóre na pełnym morzu, Niektórzy  opływają Przylądek Dobrej Nadziei, drudzy Zielony Przylądek, a inni przylądki Guardafui, Bon lub Bajadore, Inni  kierują się na Dondra, inni na  Cieśninę Sundajską, inni na przylądek Łopatka, inni na  Cieśnię Beringa, Inni na przylądek Horn, inni płyną do Zatoki Meksykańskiej lub koło Kuby lub Haiti, inne do Zatoki Hudsona lub na morze Baffina, Inni przepływają przez cieśniny Dover, inni wpływają do Wash, inni do Zatoki Firth, inni okrążają Cape Clear, inni przylądek Lands End, Inni zmierzają do Zuyder Zee lub Szeldu, Inni, odwiedzają i opuszczają Gibraltar lub Dardanele, Inni ciężko torują swą drogę przez północne zaspy śnieżne, Inni płyną w górę lub w dół na Obi lub Lenie, Inni  Nigru lub Kongo, inni Indu Brahmaputry i Kambodży Inni czekają w gotowości w portach australijskich, Czekają w Liverpoolu, Glasgow, Dublinie, Marsylii, Lizbonie, Neapolu, Hamburgu, Bremie, Bordeaux, Haga, Kopenhadze, Czekają w Valparaiso, Rio Janeiro, Panamie. 5. Widzę sieci linii kolejowych świata, Widzę je w Wielkiej Brytanii, widzę je w Europie, je w Azji i Afryce. Widzę elektryczne telegrafy świata, Widzę strzępy wiadomości o wojnach, śmierci, stratach, zyskach, pasje mojej rasy. Widzę długie koryta rzek na ziemi, Widzę Amazonkę i Paragwaj, Widzę cztery wielkie rzeki Chin, Amour, Żółtą Rzekę, Yiang-tse i Perłową Widzę, gdzie płynie Sekwana i gdzie Dunaj, Loara, Rodan i Guadalquiver, Widzę  jak się wije Wołga, Dniepr, Odra, Widzę, jak Toskańczyk płynie w dół Arno, a Wenecjanin po Pad, Widzę greckiego marynarza wypływającego z Zatoki Egejskiej. 6. Widzę kolebkę starożytnego imperium Asyrii oraz Persji i tego w  Indiach, Widzę ujście Gangesu nad wysokim brzegiem Saukary. Widzę to miejsce idei Bóstwa wcielonego przez awatary w ludzką postać, Widzę miejsca sukcesji kapłanów na ziemi, wyrocznie, ofiary, bramini, sabianie, lamy, mnisi, mufici, egzorcyści, Widzę,  Druidów gdy spacerują po gajach Mony, widzę jemioły i werbeny, Widzę świątynie, gdzie umierały ciała Bogów, widzę stare symbole. Widzę, Chrystusa jedzącego wśród młodych i starych podczas ostatniej wieczerzy, Widzę, gdzie silny, boski młody człowiek, Herkules, służył  długo i wiernie, a potem zmarł, Widzę miejsce niewinne, bogate w życie i nieszczęśliwego losu pięknego syna nocy, atletycznego Bachusa, Widzę Knepha, ubranego na niebiesko, z koroną z piór na głowie, Widzę Hermesa umiłowanego, niespodzianie umierającego, mówiącego do ludzi; Nie płaczcie za mną, To nie jest mój prawdziwy kraj, żyłem wygnany z mojego prawdziwego kraju, teraz tam wrócę, Wracam do sfery niebieskiej, gdzie na każdego przyjdzie kolej. 7. Widzę pola bitew świata, rośnie na nich trawa kwiaty i kukurydza, Widzę ślady starożytnych i współczesnych wypraw. Widzę bezimienne mury, starodawne przesłania nieznanych wydarzeń i bohaterów kronik ziemskich. Wydarzenia, bohaterowie, zapisy ziemi. Widzę miejsca sag, Widzę sosny i jodły rozdarte przez podmuchy wiatrów północy, Widzę rumowiska granitowe  i klify, widzę zielone łąki i jeziora, Widzę kopce skandynawskich wojowników, kamieniami usypano je wysoko  na krawędzi niespokojnych oceanów, aby duchy umarłych zmęczone  ciszą grobów mogły wzbić się i popatrzeć na szalejącą  kipiel i odświeżyć się w burzach, bezmiarach, swobody działania. Widzę stepy Azji, Widzę kurhnany Mongolii, widzę namioty Kałmuków i Baskirów, Widzę koczownicze plemiona ze stadami wołów i krów, Widzę krainy płaskie, pocięte wąwozami, widzę dżunglę i pustynię, Widzę wielbłąda, dzikiego rumaka, dropa, owcę o grubym ogonie, antylopę i wilcze jamy. Widzę wyżyny Abisynii, Widzę stada kóz karmiących się i widzę figę, tamaryndę, daktylę, Widzę pola obsiane trawą abisyńską-pszenicą i miejsca zielone i złociste. Widzę brazylijskiego kowboja, Widzę Boliwijczyka wspinającego się na górę Sorata, Widzę Wacho* przekraczającego równiny, widzę niezrównanego jeźdźca z lasso na ramieniu, Widzę ponad pampasami zaganianie dzikiego bydłem dla ich kryjówek. *Wacho – król Longobardów w latach ok. 510–540. 8. Widzę regiony śniegu i lodu, Widzę bystrookiego Samojeda i Fina, Widzę łowcę fok w jego łodzi, unoszącego lancę, Widzę Syberyjczyka w sankach ciągniętych przez psy, Widzę łowców morświnów, widzę załogi wielorybników z południowego Pacyfiku i północnego Atlantyku, Widzę urwiska, lodowce, potoki, doliny Szwajcarii – pamiętam długie zimy i izolacja. 9. Widzę miasta świata i losowo staję się ich Mieszkańcem, Jestem prawdziwym paryżaninem,J estem mieszkańcem Wiednia, Petersburga, Berlina, Konstantynopola, Jestem z Adelaide, Sidney, Melbourne, Jestem z Londynu, Manchesteru, Bristolu, Edynburga, Limericku, Jestem z Madrytu, Kadyksu, Barcelony, Porto, Lyonu, Brukseli, Berny, Frankfurtu, Stuttgartu, Turynu, Florencji, Należę do Moskwy, Krakowa, Warszawy lub na północy w Christianii albo Sztokholmie, w syberyjskim Irkucku lub na jakiejś ulicy w Islandii, Wpadam do nich wszystkich i opuszczam je znów. 10. Widzę opary, wyziewy z niezbadanych krajów, Widzę  ludy dzikie, łuk i strzałę, zatrute ostrze, fetysz i obi. Widzę miasta afrykańskie i azjatyckie, Widzę Algier, Trypolis, Dernę, Mogadorę, Timbuktu, Monrovi, Widzę mrowie ludzkie Pekinu, Kantonu, Benares, Delhi, Kalkuty, Tokio, Widzę Krumana w jego chacie oraz Dahomejczyków i  Aszanti w swoich chatach Widzę Turka palącego opium w Aleppo, Widzę malownicze tłumy na targach w Chiwie i tych w Heracie Widzę Teheran, widzę Maskat, Medynę i piaszczystą pustynię, widzę karawany mozolnie się posuwające, Widzę Egipt i Egipcjan, widzę piramidy i obeliski, Patrzę na wykute historie, rejestr  podbojów królów, dynastie, wyryte na płytach z piaskowca lub na blokach granitowych, Widzę zabalsamowane mumie  owinięte płótnem,  w grobowcach w Memphis, leżą tam wielu stuleci,Patrzę na zabitego Tebańczyka,  o dużych oczach z szyją przekrzywioną na bok, z dłońmi złożonymi na piersi. Widzę wszystkich usługujących świata, pracujących w pocie czoła, Widzę wszystkich więźniów w więzieniach, Widzę defekty ludzkich ciał, ślepotę, głuchoniemych, idiotów, garbatych, wariatów, piratów, złodziei, zdrajców, morderców, żyjących z pracy innych, bezbronne niemowlęta i bezradnych staruszków. Wszędzie widzę mężczyzn i kobiety, Widzę  serdeczną przyjaźń między filozofami, Widzę konstruktywność mojej rasy, jej osiągnięcia, wytrwałość i pracowitość, pozycje społeczne, kolory skóry niecywilizowanych i cywilizacje, jestem wśród nich, mieszam się nimi bezkrytycznie, I pozdrawiam wszystkich mieszkańców ziemi. 11. Kimkolwiek jesteś! Córką lub synem Anglii! Pochodzisz z potężnych słowiańskich plemion i imperiów! Rosjaninem z Rosji! Jesteś czarnym, Afrykaninem z boską duszą, dużym, pięknie zbudowanym, o szlachetnych proporcjach, jesteśmy sobie równi! Ty, Norwegu! Szwedzie! Duńczyku! Islandczyku! Ty, Prusaku! Ty, Hiszpanie z Hiszpanii! Ty, Portugalczyku! Ty, Francuzko i Francuzie z Francji! Ty, Belgu! Ty, Holendrze, miłośniku wolności! (pochodzenie mam  holenderskie;) Ty, solidny Austriaku! Ty, Lombardzie! Węgrze! Czechu! Chłopie ze Styrii! Ty, sąsiedzie znad Dunaju! Ty, robotniku znad Renu, Łaby lub Wezery! Ty, pracująca kobieto także! Ty, Sardyńczyku! Bawarczyku! Szwabie! Sasie! Wołosie! Bułgarze! Ty, Rzymianinie! Neapolitańczyku! Ty, Greku! Ty, zwinny matadorze na korridzie w Sewilli! Ty, góralu żyjący swobodnie na Taurusie lub Kaukazie! Ty, pastuchu, pilnujący pasących się klaczy i ogierów! Ty, pięknie zbudowany Persie w galopie strzelający z łuku do tarczy! Ty, Chińczyku i Chinko w Chinach! Ty Tatarze w Mongolii! Wy, kobiety świata, wypełniające swe obowiązki! Ty, Żydzie wieczny tułaczu, podstarzały, podejmujący ryzyko, aby jeszcze jeden raz stanąć na ziemi syryjskiej! Wy, wszyscy inni Żydzi, czekający we wszystkich krajach na waszego Mesjasza! Ty, Armeńczyku pełen zadumy rozmyślający nad dopływem Eufratu! Ty, wpatrujący się w ruiny Niniwy! Ty, wspinający się na górę Ararat! Ty, pielgrzymie o obolałych stopach, witający odległe błyszczące minarety Mekki! Wy, szejkowie rządzący swoimi rodzinami i plemionami wzdłuż drogi od Suezu aż do Bab-el-mandeb! Ty, plantatorze oliwek uprawiający je na polach Nazaretu, Damaszku- lub nad jeziorem Tyberiadzkim! Ty, handlarzu z Tybetu, handlujący w głębi lądu lub targujący się w sklepach Lhassy! Ty, Japończyku lub Japonko! Ty, żyjący na Madagaskarze, Cejlonie, Sumatrze lub Borneo! Wy, wszystkie kontynenty, Azja, Afryka, Europa, Australia, bez różnicy z którego miejsca! Wy, wszyscy z niezliczonych  archipelagów morskich! I wy, ze wszystkich następnych stuleci, mnie słuchacie! I wy, wszyscy i każdy, kogo nie wymieniłem, was to też dotyczy! Żyjcie sto lat w zdrowiu i szczęściu, najlepsze życzenia ode mnie i Ameryki! Każdy z nas jest potrzebny! Każdy z nas jest w niczym nieograniczony – każdy z nas ma  prawo aby tutaj być, Każdy z nas ma odwieczne prawo bycia na ziemi, Każdy z nas tutaj jest tak samo boski jak każdy inny. 12. Ty, Hotentocie z mlaskającym językiem! Wy, hordy włochate! Wy, niewolnicy zlani potem lub zalani krwią! Wy, ludzkie postacie, z nieprzeniknionym, przerażającym wyrazem twarzy brutali! Ty, biedny koboo, wzgardzony przez wzgardzonych, patrzących z góry na twój łamliwy język i duchowość! Ty, karle z Kamczatki,, Grenlandczyku, Lapończyku! Ty, Aborygenie, nagi, czerwony, okropny, z wystającą wargą, pełzasz za jedzeniem! Kafrze, Berberze, Sudańczyku! Ty, wychudły, nieokrzesany, niewykształcony Beduinie! Ty,  zakażony tłumie w Madrasie, Nankinie, Kaubulu, Kairze! Ty, prymitywny wędrowcze z Amazonii! Ty, Patagończyku! Ty, Fidżyj- czyku! Każdego z was i wszystkich razem was szanuję! Złego słowa przeciwko wam i miejscu waszym nie powiem! (W odpowiednim czasie się spotkamy, gdy on nadejdzie). 13. Moja dusza przeleciała nad ziemią ze zrozumieniem i determinacją. Szukałem równych  sobie  i kochanków i znalazłem ich gotowych czekających mnie we wszystkich krajach. Myślę, że jakaś boska moc zrównała mnie z nimi. Wy, mgły, myślę, że uniosłem się z wami, uleciałem na dalekie kontynenty i opadłem nie bez powodów, Wydaje mi się, że razem z wami  wiałem wiatry; Wy, wody, razem z wami obmywałem wszystkie brzegi, Byłem w każdym korycie rzeki, w każdej cieśninie na globie, Stałem mocno na półwyspach i w górach wysokich krzycząc; Salut au Monde! Do któregokolwiek z miast światło lub ciepło dociera, ja także tam dotrę, Do którejkolwiek z wysp dolatują ptaki, ja także  tam  dolecę. Do was wszystkich w imieniu Ameryki. Wysoko prostopadle rękę podnoszę, czynię znak, Dla wszystkich po mnie abym zawsze był widoczny We wszystkich miejscach i domach ludzi. przełożył Adam Lizakowski. Pierwodruk poematu; Miesięcznik Społeczno- Kulturalny "RAZEM", San Francisco, 1987. Copyright: Adam Lizakowski; San Francisco, Chicago, Pieszyce, 1988 r. DUMNA MUZYKA BURZY Poemat ten został po raz pierwszy opublikowany jako Proud Music of the Sea-Storm w miesięczniku "Atlantic", w roku 1869. Do redakcji przekazał go osobiście Ralph Waldo Emerson robiąc przysługę Whitmanowi. Poemat ten został potem włączony do tomu Leaves of Grass, już ze zmienionym tytułem. SALUT AU MONDE! Poemat Salut Au Monde  (Pozdrowienie dla świata) został opublikowany jako Poem and Salutation w Leaves of Grass (1856), a obecny tytuł nadano mu w 1867 roku. Poetycka litania naszpikowana setkami pytań i rzeczownikami jest formą kolokwium. Autor sprawdza wiedzę czytelnika z geografii, historii, mitologii, muzyki, literatury, etnografii, itd., Poemat rozpoczyna się żądaniem: O, weź mnie za rękę, Walcie Whitmanie! i pytaniem: Co się w tobie rozszerza, Walcie Whitmanie?  Odpowiedzią na to są długie wyliczanki tego, co poeta widzi i słyszy na całym świecie, oraz stwierdzenie: Moja dusza przeleciała nad ziemią ze zrozumieniem i determinacją. Szukałem równych  sobie  i kochanków i znalazłem ich gotowych czekających mnie we wszystkich krajach. Myślę, że jakaś boska moc zrównała mnie z nimi. Walt Whitman absolutny zarozumialec i  geniusz celebruje różnorodność świata i jego wzajemne powiązanie wszystkiego ze wszystkim: ludzi i ich kultury, niby tak różnorodnej, ale bardzo podobnej do siebie. Wszyscy mamy tak bardzo różne doświadczenia życiowe, jesteśmy inni,  a jak bardzo jesteśmy podobni do siebie. Poeta zachęca wszystkich ludzi do wzajemnego szacunku. Każdy z nas jest piękny i godny miłości. MUZYKA A WALT WHITMAN W kwartalniku „Walt Whitman Quarterly Review” poświęconym życiu i twórczości poety znajdujemy esej dotyczący wrażliwości i zrozumienia przez niego muzyki.  Pod koniec lat 40. i przez lata 50. XIX wieku Whitman był aktywnym uczestnikiem koncertów i oper. Wtedy to pracował jako reportera dla pisma „Brooklyn Daily Eagle”. Praca ta  dała mu wiele okazji do przedstawienia swoich muzycznych doświadczeń i reakcji na łamach pisma. Ponieważ nie był szkolony w technicznych aspektach teorii muzyki,  swoje recenzje z wydarzeń  muzycznych często pisał jak przemyślenia własne i osób mu bliskich. W recenzji spektaklu La Favorita opublikowanym w Eagle Whitman odtwarza własną walkę o zrozumienie znaczenia muzyki. Próbuje przypisać określone znaczenia arii tenora z ostatniego aktu, ale ostatecznie musi uciekać się do prostego „Listen” jak same dźwięki (zawsze obrazowane w kategoriach oceanicznych) komunikują się, ich znaczenie poza sferą słowa. Poeta wyznaje, że cieszy się, że nie rozumie słów tenora, ponieważ to muzyka jest ważniejsza niż słowa, to muzyka wyznacza znaczenie słów. Stawia pytania, które później sam odrzuca; (Czy tenor modli się tak z wielką pasją dla spokoju  ducha? Czy historia jego miłości, to już wrak uczuć?). Próbuje nadać konkretne znaczenie językowi, ale robi to w sposób bardzo ogólny.  (Mayhan) Jak zostało już powiedziane, poemat The Proud of Music został napisany i ogłoszony drukiem już pod koniec życia poety. Muzyka zawsze mu towarzyszyła i to, że nie zawsze ją rozumiał w jego przypadku nie ma większego znaczenia. W tym poemacie wywołuje w czytelniku wrażenie, że muzyka jest tak samo potrzebna do życia jak powietrze, którym oddychamy. Muzyka zawiera wszystko i narodziny dnia i śmierć, lamenty ze „słodkimi fletami i skrzypcami”. Cokolwiek by o Whitmanie nie napisać, trzeba mu wierzyć, że czuł muzykę, ona była w nim, on we wszystkim ją słyszał. Song of Myself ma strukturę  skomplikowanej wizji snu, tylko ta „wizja” składa się z dźwięków, nie obrazów. Cały świat i jego ludzie są wyobrażeni dźwiękiem; wszystkie zakątki świata są reprezentowane w tym obszernym katalogu muzyki ludzkości. Whitman nie tylko wymienia dorobek muzyczny ludzkości, ale sięga chętnie po przyrodę, deszcz, wodę, burze, drzewa, fale morskiej, słowem odgłosy natury. Wszystko to słyszy „specjalnym uchem”, które jest także wyczulone na krzywdę ludzką i hałasy dnia/życia codziennego. To głęboka struktura muzyczna, a nie słowa w tym poemacie czynią z Whitmana „nowego barda” , który nie tylko mówi, ale i śpiewa. Tak przedstawia się poeta, w tym poemacie, zresztą nie po raz pierwszy. Ten symboliczny muzyczny wewnętrzny porządek w poemacie autor osiąga też w poezji. Kiedy budzi się ze swojego muzycznego snu i przypomina sobie to, co usłyszał („głosy wszechświata”), zdaje sobie sprawę dokładnie, do czego dąży również jego poezja. Adam Lizakowski Walt Whitman (1819-1892) – amerykański poeta, dziennikarz i eseista, powszechnie uznawany za twórcę nowoczesnej poezji amerykańskiej. Urodzony na farmie na Long Island w stanie Nowy Jork, był praktycznie samoukiem. Pracował jako nauczyciel, dziennikarz i redaktor związany głównie z partią demokratyczną. W czasie wojny secesyjnej opiekował się rannymi żołnierzami i podziwiał Abrahama Lincolna, co mocno wpłynęło na jego twórczość. Jego najważniejszą publikacją jest zbiór wierszy Źdźbła trawy z 1855 roku.

  • Tongo Eisen-Martin – wiersz (audio)

    czyta Arek Detmer Bez twarzy Przewodnik po napadzie na ciebie On też jest Papieros mówi: „zobacz, jak rozprawiłem się z twoim milczeniem.” Woda na okup, złoto w materacu – Jak się zdaje, cała dekada pójdzie na pracę nad akcentem Woda na okup, złoto w materacu – Lokalny sklep ma zdechnąć Jak się zdaje, gry wojenne Wszystkie te języki przetrząsają śmieci Początek masowej zagłady Zaczyna się i kończy W restauracyjnych toaletach Z których jedni korzystają, A drudzy je czyszczą „mówisz, że na niebie jest szmata?” – czeka na ciebie. tak – napisaliśmy scenę zbudowaliśmy scenografię Powinniśmy byli się wpasować. Praca w magazynie jest dla komunistów. Ale dziś więcej przedsionków i korytarzy wchodzi w nasze życie. Dziś pogwizdywanie jest mniej radosne, a drut kolczasty też zatłoczony. Mój drogi, jeśli to coś nie jest miastem, jest więzieniem. Jeśli ma więzienie, jest więzieniem. Nie miastem. Kiedy spacerniak zabiera głos w kwestii armii, wszystkie spacery mają miejsce poza ciałem. Drogie życie po lewej Malarstwo średniowieczne po prawej Nic z tego nie robi wrażenia Wyhodowani ludzie żyją jak powietrze Dostałeś pięć minut żeby się nauczyć jak przejrzeć tę bryzę Kiedy przekrzywia się maska, Drut kolczasty staje się podłogą Drut kolczasty staje się dachem Dwanaście metrów w górę jest nie do pokonania Kiedy maska pęka na pół, uważaj, w którą stronę podąża wzrok. Zniszczyli świat, żeby każdemu dać tę samą przedakcję Patrzymy, jak miasto Gary w Indianie siłą wbija się w niebo Stare centy na wiatr. Żeby poczuć wiatr zanim kaptur pójdzie w górę i nad ból głowy. Centy trzymają się razem (drwiąc z wszelkich ambicji). Centy ściśnięte razem to pierwsza gazeta, jaką czytałem. To oraz mieszkająca w witrynie sklepu armia która zawsze nas zawodzi. „przypomnij o czym rozmawialiśmy?” narrator zapytał cmentarz – równo dziesięć minut – odparł cmentarz –pogrzeb trwał równe dziesięć minut – „nigdy więcej nikomu tego nie mów”, z powagą odrzekł narrator „Obwinisz mnie za lata 1990-te?” – całe ich trzydzieści lat – „To dlaczego mam odróżnić sen od satyry?” piramida lokalnych sklepów zwaliła się nam na głowy – zginęliśmy na miejscu ten budynek chce wdrapać się na inny, i z niego skoczyć – to decyzje centrum miasta gdzieś na tej planecie jest 7. sierpnia i zstępujemy po rdzy, myśląc: „jeszcze jeden musi pójść ze mną” „Co wyparowało na ziemi, po to byśmy mogli zostać posłani z powrotem” Dyrygent umysłów Kontroluje symfonię miasta Prowadzi dusze w śpiew On też jest przełożył Adam Zdrodowski Tongo Eisen-Martin (ur. 1980) – amerykański poeta i aktywista. Autor czterech książek z wierszami: Someone’s Dead Already (2015), Heaven Is All Goodbyes (2017), Waiting Behind Tornados for Food (2020) oraz Blood on the Fog (2021).

  • Elizabeth Bishop – wiersz 

    Syn marnotrawny W ogromnym smrodzie odchodów syn miał swoje leże zbyt blisko świńskich wyziewów i bujnej szczeciny, jak swojej winy, na zgniłej podłodze, jak zwierzę w chlewie oklejonym na metr gładkim, jak szkło gnojem. Miały jasne rzęsy, dumnie ruszały ryjami, wesoło za nim patrzyły, oczami niewinnych, nawet na maciorę, która zjada swoje młode, pochylony aż do mdłości drapał ją po głowie. O świcie po pijatyce cieszył się czasami – schowawszy piwo za deski z obawy przed stróżem – widokiem błota w zagrodzie, było cynobrowe, słońce w kałużach płonące tak go pocieszało, że był pewien, że wygnanie zniesie, choćby miało o rok się przedłużyć albo potrwać jeszcze dłużej. Lecz pod gwiazdami rozważał napomnienia Boże. Co wieczór, bogaty rolnik, który dał mu pracę, wchodził pozamykać krowy i konie w oborze, gdzie zwisały nad boksami gęste chmury siana z widłami: wystającymi z nich błyskawicami; świnie czuły się bezpiecznie i swojsko, jak w Arce, bo wyciągały racice i smacznie chrapały. Lampa jak słońce odchodzi, pojawia się z rana, kładąc na klepisko światło w kształcie aureoli. Gdy niósł wiadro, stopy mu się na desce ślizgały, kulił się, bo nietoperze machały skrzydłami, dygotał w środku, nie mając nad sobą kontroli, przez wstrętny dotyk. A jednak zmagał się z myślami, nim wrócił do domu; głód mu zostać nie pozwolił. przełożył Jacek Świerk Elizabeth Bishop (1911-1979) – amerykańska poetka, tłumaczka, powieściopisarka, uważana za jedną z najważniejszych poetek anglojęzycznych XX w. W latach 1929-1934 studiowała w Vassar College. Po studiach zaprzyjaźniła się z czołowym poetą nurtu konfesyjnego, Robertem Lowellem, który wywarł na nią wielki wpływ. W 1956 otrzymała Nagrodę Pulitzera za tom North & South - A Cold Spring. Mieszkała w Nowym Jorku, Paryżu, San Francisco, Meksyku. Szesnaście lat spędziła w Ouro Preto w Brazylii, potem powróciła do Bostonu, gdzie mieszkała do końca życia.

  • Anthony Hecht – dwa wiersze

    Światła! Więcej światła! Heinrichowi Blucher i Hannie Arendt Spisane przed egzekucją w kazamatach wieży Tower Te rozpaczliwe wersy, wtedy, nim go wlekli W bólu na stos, śmiało uległ, oznajmiając: Wzywam Pana mego na świadka, że jestem bez winy A nie był pozbawiony męstwa, choć śmierć była straszna, Nie zapłonął na czas, worek prochu w ogniu. Jego nogi - jak osmalone drągi, całe w bąblach Czarnego tłuszczu, pękających, gdy wołał o Światło Świecy Poza tym, to wcale nie był najokrutniejszy przypadek; Wskazując choćby, na jego nieodżałowaną godność; Zatem, odbyły się modły, w imię Chrystusa, Który nas wszystkich, w świetle oświeconej duszy, sądzi Przenosimy się teraz, na skraj lasu w Buchenwaldzie tam, trzem mężczyznom kazano wykopać prosty dół w który - zepchnięto Żydów dwóch by żywcem, ich zakopał - ten trzeci – Polak Zza góry, z Weimar, nie doszło z (Goethego) krypty żadne światło ani nie pojaśniało niebo nagle. Polak odmówił, śmiało? Pistolet Luger wsunął się w kaburę ciaśniej Padł rozkaz, by z Żydami, Polak - zamienił się miejscami Ich dusze - już ogołocone spowszednieniem śmierci. Warstwa po warstwie, ziemia podchodziła mu do gardła. Aż kiedy tylko wystawała głowa, dostali rozkaz, By go wykopać, i zająć jego miejsce, już bez szpadli Nie ma. Nie ma już, światła w niebieskich polskich oczach Kiedy skończył, wypucowany but, dokładnie ubił, ziemi piędź Pistolet Luger wysunął się z kabury, bez oporu I Polak z kulą w brzuchu, w godzinę, wykrwawił się na śmierć. Zabrakło modłów, i kadzideł w tej godzinie Nawet po latach, kolejne nieme dni, mijały Duchy pieców, w rześkim powietrzu, przesiewają resztki imion By zatrzymać wzrok na jego oczach w czarnej sadzy. Widzę was Na tym polega, nasza żałosna zabawa: Gdy ja odliczam do dziesięciu – inni znikają. Tak czy owak, jej wynik – to przesądzona sprawa. Dla jednych, celem jest siła i godna postawa. Chcąc podziwu, lub uznania, uważają Że na tym polega, nasza żałosna, zabawa. Innym, imponuje jedwab, blichtr i sława. Niektórzy, rezygnują i by ratować dumę, się cofają, - Tak czy owak, rezultat - to przesądzona sprawa. Są tacy, co twierdzą, że kondycja świata jest plugawa I w udręce ciała, odnajdują spokój duszy, odżywają. Na tym (też) polega nasza, żałosna, zabawa. Trening skruchy i pokuty, czy coś, pomaga? Opanować strach, gdy bramy piekieł się przed nami otwierają? Tak, czy owak, rezultat - to przesądzona sprawa. Jak badania szans wskazują - czeka nas trudna przeprawa, Choć wszyscy, tę myśl zgodnie podważają, Na tym polega, nasza żałosna, zabawa. Tak, czy owak, wynik - to już przesądzona sprawa. przełożył Jerzy Bartonezz Anthony Hecht (1923-2004) – amerykański poeta. Jego twórczość łączy głębokie zainteresowanie formą z żarliwą chęcią skonfrontowania się z okropnościami historii XX wieku, zwłaszcza z II wojną światową, w której brał udział, i Holokaustem.

  • Aitana Monzón – dwa wiersze (audio)

    czyta Arek Detmer Tam, gdzie przejście Widzę w wiadomościach młodą kobietę, która przekracza Río Grande z dwójką swoich dzieci. Jeśli podniesie się woda, będzie to szczęście tych, którzy przejdą. Rzeka przypomina mi przejście: wiatr, który wieje, macierz, która zapewnia pożywienie. Tam, gdzie jest przejście, tam będzie też wieczne szczęście. Mimo że teraz go nie ma, będziemy kształtować je aż do siódmego pokolenia. Tam, gdzie jest przejście, umiera granica. Europejscy mężczyźni ograniczyli nas binarnością: mężczyzna/kobieta dobro/zło białe/czarne czyste/brudne chrześcijańskie/nieczyste indiańskie/kolonizatorskie Dalej, poza granicą, istnieje las taki, jak na starych pocztówkach: ulistnione drzewa, kanadyjskie liście grzebiące irokeskie osady tam, gdzie ziemia jest niema, gdzie ponad zaokrąglonymi baldachimami słyszy się orkiestry, a stopy to nic innego jak pnącza, korzenie, które przecinają to, co liściaste. Rozpoznaję tajgę i rdzeń. Na przelewie wody są kojoty o żółtych plecach, pustułki i rudziki, które nie wiedzą też, co oznacza granica. W tym przecięciu się owadów, skala wymieszana z saletrą zgaduje, że kilka czerwonych śladów to tropy winnebago. Przywołałam trickstera: być może te białe dłonie pływały dalej niż krańce. Stary Walt ukazuje mi się ze swoją kwitnącą brodą, jakby dzwoniły w jego ustach nasiona języków, które umarły (w angielskich rękach). Jest taka metafora Emersona, która pochłania tę chwilę pełności: Widziałem przekracza moje ciała w szklanym oku. Kontemplowałem materię, to, co życie mi oferuje i jego odwrót. Czy jestem poetą, którego szukają? Czy mógłbym być Bogiem, Synem Bożym, Człowiekiem? Mogłabym być matką Ich wszystkich? albo czy są inne oczy, rozrzucone po kontynentach? Woda wlewa się we mnie jak zapożyczenie pomiędzy różnymi cywilizacjami. Biała, amerindianka czy trickster, zostawiam ze sobą wszelką nomenklaturę. Spójrz jak rzeka przebiera się za berdache. Smutne, jakże smutne było dorastać na jałowych europejskich pustyniach. Jeśli zanurzę się tutaj, dam swoją rękę wujaszkowi Waltowi i w naszych dwóch przezroczystych sferach pomylą nas z włóknem mchu, z niepoznaną częścią lasu. Jak ważne jest praktykowanie ptasiej ciszy. Young spartans exercising Było nas dziewięciu - skłonnych, na ziemi by dać się jedni drugim. Nie chodziliśmy nago ani nasze piersi nie były ofiarą. Nie nauczyłem się. Nie wiedziałem, jak zatrzymać to, co było moje i ładne. Było słońce. Było to w słońcu sierpnia, w którym przeleciał ptak i jego pieśń była tym, co jeszcze możesz zobaczyć - jego procą. Istnieć i nie istnieć i już nie cierpieć samotności samej w sobie. Ciało tamtego młodzieńca -który już nie, nie skakał- lśniące nad Spartą. [Degas] przełożył Krzysztof Katkowski Aitana Monzón (ur. 2000) – studiuje anglistykę na Uniwersytecie w Saragossie. Jako prelegentka brała udział w sympozjach poświęconych literaturze i opublikowała zbiory poezji Dormir à la belle étoile (Amarante) i La civilización no era esto (IV Premio ESPASAesPOESÍA). Jej teksty pojawiają się w międzynarodowych/narodowych czasopismach i antologiach, takich jak “Casapaís”, “Zenda”, “Traslapuente” i “El coloquio de los perros”. Obecnie prowadzi badania nad poetyką palimpsestową i ekopoezją.

bottom of page