Znaleziono 320 elementów dla „”
- Ola Kołodziejek – trzy wiersze
zdrapka na koniuszkach żywe mrowiska podcast z pulsującą konstelacją to budzi mnie to usypia uliczny rój w Hanoi - gdzie jestem w tej podróży nie wiem. kula ziemska chce być ciszą a tylko wibruje jak gigantyczny gest rzucamy na stół przerośnięte języki a naszych towarzyszy zadowala kieszonkowe terytorium noszą je w spodniach pod stołem jak zdrapkę nasz system totalitarny polega na tym że jesteśmy całe ale w końcu i tak przychodzi weekend pełen ogromnych lekcji bierzemy z nich lektury w rozsypce mieszkania do remontu na który nas nie stać więc go poćwiartujemy wspólnie przez sen jak weselny tort ponad wszystkim poniesiemy w skórach tak ciasnych jakby nie były o nas poniesiemy w skórach za małych o jeden pokój granice, kwiecień ścieżki jak robota nożownika. świeży asfalt bez ostrzeżenia wchodzi w kocie łby gwałtownie obraca porę roku w skalę makro gdzieś tutaj skończył się świat więc zostawiam ślady jak kapsle tej banalnej bajki dzisiaj potrzebuję i przepisywaczki - kiedy mi palce odejmą od ust tymczasem roweruję przez mroczny poranek ciacham zimnu jego piękną twarz bo dziś widziałam w lustrze czarny lśniący winyl nisko w trawach rój nożowniczek - szklanek do połowy pustych. druga połowa szczelnie wypełnia moją starą katanę spraną i miękką skrojoną z dżinsu i ostatniego słowa zmiana światła robisz wiersz, co cię czyni Azją, Tajlandią, meteorytem przydźwiganym w geograficzne centrum miasta państwa i dalej dalej pierścionku tsunami ty się nie centralizujesz nie zbliżasz nie oddalasz - to aż moje oczy zasnute jak psy po nawłoci tracą majątek na światła podrzucają tęczowych świętych na brudne szyby blokowisk jeśli ci wpadnie pył aż do zatarcia będę czekać w szczękach najściślejszych dopełniaczówek. jeśli wleci osa co powiem innego? najbardziej luksusowe działki budowlane leżą nisko we włosach przy wypustkach szyjnych gdzie zdrapywany na okrągło strupek jak mój wiersz a twój księżyc ciągle się odnawia Ola Kołodziejek – autorka dwóch książek poetyckich – plan plam (2021) i cudze święta (2024). Publikowane wiersze nie pochodzą z żadnej książki. Nie ma ciśnienia. Bawią ją bańki i aferki.
- Marcin Wróblewski – pięć wierszy
Kocham straszą wojną dopiero co oddałem krew nie liczcie na więcej ewentualnie wymazy z gardła nosa odbytu jeszcze Polska nie zginęła Stworzenie ruiny żydowskich grobów porośnięte jaskółczym zielem i pokrzywami powietrze duszne od mokrych gawronich piór okadzone dymem wskrzeszonych radomskich uszy pełne krakania i bluzgów tak rodziło się życie porozrzucane puchem piskląt przez letni podniecający wiatr Oś czasu pamiętasz robiliśmy sobie tatuaże mleczkiem z mniszka paliliśmy papierosy z uschniętych łodyg krwawnika robiłem ci wianek ze stokrotek a ty jadłaś słodkie kwiaty akacji nie słyszałem co do mnie mówiłaś bo obok toczyła się wojna dzidy z okorowanych badyli jesionu przeciwko mieczom ze sklejki może ze strachu wolałem patrzeć jak się śmiejesz gdy gram na trawie Oczy śniło mi się poprosiłem by zrobili coś z moimi oczami obcięli mi powieki pozwoliłem im na to nie miałem wyboru życie albo sen Perun porwał mnie łan wczesnomajowego rzepaku na strzępy z których jeden o drugim za wiele nie wiedział echo wilgi kroiło miedzę i trasy pszczół odraczało nieuniknione niebo przerastało bulwami słychać było mokrą ziemię i wycie psów Marcin Wróblewski (ur. 1980) – wydał dwa zbiory wierszy: Zimne Ognie (2023) i Brama (2023). Ukończył filologię polską, pracował jako nauczyciel. Publikował m.in . w „Toposie”, „Odrze” „Papierze Ściernym”, „Helikopterze”, „Art Papierze”, „Tekstualiach”. Laureat XLVI Ogólnopolskiego Konkursu Literackiego „Limesu” (2023), wyróżniony w Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim im. Georga Trakla (2023). Mąż i ojciec dwojga dzieci. Pochodzi ze Zwolenia, mieszka pod Nałęczowem.
- Tadeusz Zawadowski – dziewięć wierszy
Bajka o za siedmioma górami za siedmioma rzekami była sobie ósma góra a za nią ósma rzeka. nie było tam zamku tylko blokowisko. rycerze nosili ciemne kaptury i kije bejsbolowe. królewny piły w bramach tanie piwo i czekały a swojego księcia z innej bajki. jednak za dziewięcioma górami za dziewięcioma rzekami królewicze już przestali wierzyć w bajki. drabina do nieba drabina odbita w lustrze jeziora prowadzi w głąb jego wnętrza. schodzę po chybotliwych szczeblach w poszukiwaniu ukrytego światła. ostrożnie żeby nie naruszyć struktury zachodzących na siebie kręgów fal. pode mną niebo pełne gwiazd. wystarczy zrobić krok. dzień po ten obraz chodzi za mną jak kot. ociera się o nogi mruczy pod nosem jakieś nieznane zaklęcia mające odczarować coś czego się nie da odczarować. słońce wstanie i młode koty będą się przeciągać w jego promieniach. do czasu aż wylenieją a ich sierść spadnie niczym śnieg na ziemię. w końcu czas przestanie się toczyć po ubitym trakcie zwanym życiem. Martwy język martwy język którego ślina niczego już nie zapisuje nie wyprzedza jest tak suchy jak oko węża na pustyni. z jego skóry można tylko szyć historię dla przyszłych archeologów. pojedyncze łuski nie są w stanie stworzyć niczego. jednak to właśnie on prowadzi nas w głąb znaczeń i chociaż coraz bardziej zapada się w niebyt to jednak ciągle jest najlepszym łącznikiem pomiędzy dziś a wczoraj. przejście okno otwarte na oścież aby łatwiej wyjść tylko kilka kroków. później cisza i może przebudzenie. na stoliku kartka na wiersz. o ile będzie na to czas. o ile będzie ktoś we śnie kto zechce go przeczytać. stary sandał tamten świat nie jest ani lepszy ani gorszy. po prostu jest inny. kreślę na piasku tropy tych którzy odnaleźli już drogę. nadpływająca fala przygląda mi się zaskoczona jakby chciała powiedzieć że jeszcze nie pora i zamazuje znaki. po chwili powraca i rzeźbi w piachu swoje ścieżki. rozgarniam je bosą stopą i moim oczom ukazuje się stary sandał w którym morze wędrowało w głąb siebie. To Ewie to między nami pulsuje jak krew. od koniuszków palców poprzez nadgarstki i zakamarki ciała. buduje przystanie w komorach serca. tam czuje się bezpieczne. przenika do płuc i przemienia tlen w oddech. krąży w nas każdego dnia krew tlen i to. wiara w bajki jestem dzieckiem. siedzę w domu który wciąż rośnie w mojej pamięci. w ogrodzie białe czapy śniegu zasłaniają uszy jabłonkom. zające podkradają się przez siatkę i przeglądają w oknach. mam dziesięć lat i nie myślę o tym co będzie za pięćdziesiąt. czytam historię potopu według sienkiewicza . jeszcze wierzę w andersena i w dobre wróżki które potrafią naprawić świat jak zepsutą zabawkę. dorosłem. na fundamentach domu bawią się inne dzieci starsze od moich wnuków. nie potrafię już wierzyć w bajki. wyobraźnia II zapytał mnie przyjaciel czym jest wyobraźnia. zaprowadziłem go na górę i pokazałem krzyż a na nim Chrystusa którego tam nie było. patrzyłem jak ukląkł i zaczął się modlić do ukrzyżowanego. tymczasem Bóg zamachał z sąsiedniego szczytu. Tadeusz Zawadowski (ur. 1956) – poeta, redaktor, krytyk literacki. Członek Związku Literatów Polskich. Laureat około 250 międzynarodowych i ogólnopolskich konkursów literackich oraz wielu nagród literackich. Jest autorem ponad dwóch tysięcy publikacji w ogólnopolskiej, emigracyjnej i zagranicznej prasie literackiej. Swoje wiersze i teksty krytyczne publikował w około 250 antologiach literackich. Były tłumaczone na języki: rosyjski, łotewski, chorwacki, bośniacki, serbski, słoweński, macedoński, grecki, włoski, hiszpański i angielski. Wydał 18 tomów poetyckich, w tym ostatnio: raport z czasów zarazy (2021) i ptaki spadające w niebo . Mieszka w Zduńskiej Woli.
- Marcin Mielcarek – Sto pierwszy raz
Wyszedł z łazienki i położył się do łóżka obok niej. Wziął pilot do ręki i obserwując ekran telewizora przez niecałą minutę w końcu go wyłączył. Ona ściągnęła okulary i odłożyła książkę. Zwróciła głowę w jego stronę i przyglądała mu się długo i cierpliwie, do momentu, kiedy zapytał czy może zgasić światło. – Chciałam na ciebie popatrzeć – powiedziała. – Patrzysz na mnie od dziesięciu lat – odparł. – I chciałabym patrzeć następne dziesięć. – W porządku. Zamiast zgasić nocną lampkę położyła dłoń na jego ramieniu. – Myślałeś o tym, co ci powiedziałam? – Zadała pytanie. – Wiele rzeczy mówisz. – Przecież wiesz o co mi chodzi. – Chyba wiem. – I co? – Chciałbym już położyć się spać Zyta. – Nie musisz być nieprzyjemny. – Przepraszam. Siedziała chwilę w ciszy. W końcu ponownie spytał czy zgasi to przeklęte światło. – Ja chcę tylko z tobą porozmawiać – oznajmiła. – Przecież rozmawialiśmy o tym sto razy. – To chcę porozmawiać sto pierwszy. – O mój Boże… – Czyli myślałeś o tym, co ci powiedziałam przy śniadaniu czy nie? – Sprecyzuj proszę o czym miałem myśleć. – O tym, żebyś tego nie robił. Westchnął ciężko, jakby zrezygnowany i ukrył twarz w dłoniach. – Dlaczego miałbym do cholery tego nie robić? – We względu na mnie. – A to dobre. – Bawi cię to? – Mam ci przypomnieć, że to był twój pomysł Zyta? – Wiem, że to był mój pomysł Ryszard. Rzadko mówili do siebie po imieniu. Zwykle wtedy kiedy robiło się poważnie i nieprzyjemnie. – Sama uznałaś przecież, że tak będzie najlepiej. – stwierdził. – Poświęciliśmy na to cały bity miesiąc. Wieczór w wieczór, każdy poranek i w ciągu dnia mówiliśmy tylko o jednym. Mam już dosyć wałkowania w kółko tego samego. Męczy mnie to. – Dlaczego? – Jak dlaczego? Bo nic z tego nie wynika Zyta. Bo już wszystko co mieliśmy powiedzieć zostało powiedziane. Ile można, co? – Ale to ważne. – Wiem, że to ważne, dlatego ustaliliśmy co ustaliliśmy. Nie ma innego wyjścia. Spojrzała na niego jak drapieżnik patrzy na ofiarę na chwilę przed atakiem. – A to wyjście ci bardzo pasuje, tak? – Wyobraź sobie Zyta, że ja wcale o to nie prosiłem. – Ale sam przyznaj, że od razu spodobał ci się ten pomysł, co? Nawet nie starałeś się mnie od niego odwieść. Oko za oko, tak jest sprawiedliwie, prawda? Zapalił światło ze swojej strony łóżka i zmienił pozycję na siedzącą. – Wydaje mi się, że chcesz przerzucić na mnie winę – oznajmił powoli, patrząc w jej twarz. – Atakujesz mnie, aby poczuć się lepiej. Próbujesz umniejszyć to co się stało. Chcesz się wybielić. A przecież to nie ja cię zdradziłem tylko ty mnie. – Ale teraz chcesz to zrobić. – To nie to samo i w ogóle wcale nie chcę tego robić. – To nie rób tego. – Muszę. – Bo to jedyne wyjście, tak? – To jedyne wyjście, abyś poczuła to co ja. Abyśmy byli kwita. – I wtedy będzie lepiej? – Nie wiem co będzie. Wyszła z łóżka i poszła do łazienki. Uznał z ulgą, że temat na dziś zakończony, więc zgasił jej oraz swoją lampkę i ułożył się na boku. Musiała zajrzeć jeszcze do dzieci, bo powrót trochę jej zajął. – Dlaczego zgasiłeś światło? – zapytała, kładąc się po swojej stronie. – Bo idę spać. – Mieliśmy przecież rozmawiać. – Kto tak powiedział? – Ja. – To rozmawiaj, ale ja idę spać. – Nie ignoruj mnie. Nie lubię kiedy to robisz. – Ja też wiele rzeczy nie lubię. – Na przykład czego? – Na przykład tego jak moja żona mnie zdradza. Kilka sekund później podniósł się i objął ją ramieniem. Nie chciał, żeby płakała. – To był tylko raz – powiedziała. – Jeden, jedyny raz. – Wiem. – Bardzo tego żałuję Ryszardzie. – Wiem o tym, mówiłaś. – Przepraszam cię za to. Kiedy się uspokoiła powiedzieli sobie “dobranoc”. Ryszard był już bliski zaśnięcia, ale nagle w ciemnościach rozszedł się cicho jej głos. – Kiedy chcesz to zrobić? – Nie wiem. – Nie wiesz? – Niedługo. – Jutro? – Nie. – W tym tygodniu? – Nie. Nie wiem. Zapaliła światło, które bólem potraktowało jego oczy. – Masz już kogoś? – spytała. – Może. – Kim ona jest? – Nikim. – Jak to nikim? – Nikim dla ciebie. – Czyli jej nie znam? – Wątpię. – Jest do mnie podobna? – Czemu miałaby być do ciebie podobna? Poczułbyś się lepiej, gdyby była do ciebie podobna? – Chyba tak. – To nienormalne. – Cała ta sytuacja jest nienormalna. Wstrzymał się od komentarza, bo większość ich rozmów prowadziła po prostu do kłótni. Nie chciał zaczynać kolejnej. – Czy ty mnie w ogóle jeszcze kochasz? – zapytała, zbliżając się do niego. Nie odpowiedział. – Kochasz mnie czy nie? – Kocham. – Akurat. Jeżeli mnie kochasz to mnie pocałuj. Spojrzał w jej oczy, potem na jej usta i nie potrafił tego zrobić. – Widzisz – rzuciła. – Wcale mnie nie kochasz. Nie kochasz na długo zanim to się wydarzyło. – Czyli to wszystko moja wina? – Nie wszystko. – Połowa? – Połowa. Nabrał powietrza w płuca, a potem je wypuścił, bardzo powoli, ostentacyjnie. W końcu wstał, aby udać się do łazienki. – Żałuję, że w ogóle się przyznałam – oznajmiła. – Mógłbym żyć w tej niewiedzy. – A ja nie. Zjadłoby mnie to od środka. – Teraz nas zjada od zewnątrz, więc co za różnica. – Różnica jest taka, że dzielimy ten ból razem. – Oczywiście. – Czyli mam rozumieć, że gdybyś to ty mnie zdradził, wcale byś się nie przyznał, tak? – Raczej nie. – I co to o tobie mówi? – Niewiele. – Mówi wszystko. Będąc już w łazience spojrzał na siebie w lustrze. Patrzył w oczy i robił to bardzo długo, potem wyciągnął język i obejrzał prawy i lewy policzek. Nie zobaczył niczego ciekawego. Puścił zimną wodę w kranie i przemył twarz. Pomyślał, że chyba naprawdę powinien zacząć szukać jakiejś kochanki. Wcale jednak nie miał na to ochoty ani siły. Marcin Mielcarek (ur. 1996) – absolwent filologii polskiej na Uniwersytecie Zielonogórskim. Pełnoprawny debiut opowiadaniem Wszystkie nasze Boginie-Matki w numerze 05/2020 "Twórczości". Od tamtego czasu publikowany w wielu ogólnopolskich czasopismach. Autor zbioru opowiadań Parada myśli nocnych. W 2022 roku powieściowy debiut wydany wraz Wydawnictwem Anagram – Sztuka latania. Mieszka w Zielonej Górze.
- Paweł Czerkowski – trzy wiersze
Gawęda o czasie „Nie mamy czasu”, „kiedyś”, „następnym razem” – solówki najwyżej grane na liście wszechczasów. Dekady fal radiowych rozregulowały pokrętło; prochy na niepamięć mają smak przodków. W testamencie zapisano historie z partyzantki, dom zostaje na kresach wspomnień. Nikt nie chciał przyznać, ile jest tego długu; w komentarzu piszą, by się go zrzec. Szybciej niż sygnał modemu serwują frytki, sprzedają colę, pastę do zębów, pole. Związek dłużył się bardziej niż lekcja, cyberseks rozładowywał okres niepokoju. Do paczkomatu zamówiono kurtkę na kolejny sezon (wnętrze bardziej watowane). Wyprzedzamy markety, ale to tylko dlatego, że nie planowaliśmy nic o śmierci w listopadzie. Ostatecznie, jak co roku grają: „Last Christmas”. Znane się rozpada Był ciekaw świata; Gaszone światło czytelni, Starty promów NASA. Usłyszał, że już nie wystarczy Przynosić wypłaty pierwszego, Ani nie zaglądać do butelki. Nikt nie dzielił mu świata, - włosy córki wyciągane ze spinki, Podłoga pozamiatana; Ślady zostawiły mu marsze, Przywlokły katar. Aptekarz zachwalał tabletki - czerwone, bez recepty; Ciotki zdaniem wystarczy rano dwie witaminy C. Nie nakarmią świata, Wyciągają rękę po miłość; Żebractwo Globalnej Północy. Ładne kwiatki Idą Wietnamki z kwiatami; Szary papier skrywa Biel lilii, róż? Żółć irysów, tulipanów? Zieleń ruskusu? Może czerwień goździka? Wazon z butelki po morawskim winie Czeka w suterenie Na zmianę wody. Zdarza się, że śmierdzi. Lepiej wyjść na balkon W modernistycznej kamienicy, Odpalić szluga, Patrzeć na wszystko z góry. Paweł Czerkowski – przedstawiciel pokolenia Y. Jest zwolennikiem tezy, że od zarania dziejów ludzkość opowiada sobie te same opowieści, adaptując je do aktualnych warunków a alfabet ma znacznie więcej do zaoferowania, tak samo jak zmiany generacyjne, których jesteśmy częścią. Felietony o Cieszynie i jego okolicach publikował w lokalnej prasie oraz dwóch zbiorach Paw. Felietony 2016-2017 oraz Balans. Felietony Cieszyńskie . Miasto, w którym mieszka, jest dla niego osią świata – pretekstem, by rozmawiać o problemach uniwersalnych. Jest związany z grupą poetycką Salonik Cieszyński oraz miesięcznikiem „Tramwaj Cieszyński”.
- Beata Kołodziejczyk – trzy wiersze
Kartezjusz nie miał racji, mówiąc, że wystarczy myśleć Jestem zapomniałością, w dodatku fejsbuk mi śmierci . Od jutra rozpoczynam bezwzględną walkę z dialogiem. Pilnie poszukiwany ktoś. Ktoś niech pisze na priv, ktoś inny niech nie pisze. Nic z tego, mnie to już nawet ksiądz po kolędzie omija. Uprany telefon wygląda zupełnie tak samo jak nieuprany. I tak samo nie dzwoni. Coraz więcej ludzi do lajkowania, coraz mniej do śmiechu i spacerów po lesie. Jak mam nie gadać z przeszłością, skoro już tylko ona do mnie przychodzi. Tylko w snach wilgotnieję, nawet nie muszę dotykać. Do żywego. środek lekkości domy pod ziemią budzą umarłych. są ciepli, gładcy, jakby nigdy ich nie pomarszczyło. mają nastoletnie córki, które nie lubią zimy, gołych ścian i kiedy tata nastawia pranie, bo przecież to ich ulubiona bluzka z jedwabiu albo pluszowy miś od babci na szóste urodziny. szukam poszlak, a znajduję tylko gazety sprzed kilku lat, bez żadnej wzmianki o tych, co mówią językami, chodzą na obcasach, ale tak cicho, żeby nie obudzić. ja tylko śpię w tym domu pod ziemią. Odcinanie pępowiny Pięty nadal są achillesowe i wymagają. Cała nadzieja w niezłomnych, nieugiętych półkach. Ze skarpetami eksfoliującymi trochę jest tak, jakbyś wszedł gołymi stopami w psią kupę, a mama powiedziała, że jak nie uważałeś, to teraz będziesz w niej stać do wieczora. Na szczęście jesteś już duży i mama nie ma nic do gadania. Beata Kołodziejczyk – odkąd pamięta, zapisywała świat słowami. Dawniej sprejem na warszawskich murach, teraz próbuje klawiszem.
- Zbigniew Głos – pięć wierszy
Skowronek Otwieram książkę z biblioteki: Mój Drogi Nieznajomy Czytelniku, myślę o Tobie, właśnie teraz, kiedy otwierasz tę książkę- Autor od kilku miesięcy nie żyje. Czy teraz też myślisz o mnie, mój Wieszczu? Tworzymy miasto pozytywnej energii Wągrowiec, 24.02.2024 Złachmaniona kamienica naprzeciwko. Smutne oczy okien łzawią osuwającym się tynkiem. Odkryta haniebna nagość starych cegieł. Łysy, uśmiechnięty osiłek przemawia do nas z kolorowego, jak wiejski jarmark, bilbordu. Skrzy się biała z popeliny koszula. To już dwa lata od rozpoczęcia pełnoskalowej inwazji Rosji na Ukrainę. Mantra przerywana reklamami wyłącznie szczęśliwych ludzi. Patrzę na nią codziennie. Być może tylko ona jedna będzie gotowa na jutro. I nawet ukryta w wierszu, nie zdoła się ocalić. Pomost Jezioro jest dzisiaj takie spokojne. Doskonale widać drugi brzeg: ładne budynki, w nich ukryte porażone kończyny; powykręcane od dzieciństwa twarze. Obok ten sam co wtedy pomost, do którego dopłynęliśmy rowerkiem wodnym, aby po raz pierwszy zbadać intymną topografię naszych ciał. Byliśmy tacy młodzi. Nie interesowało nas, że być może na przeciwległej plaży, albo tuż obok, w leśnej gęstwinie, ktoś równie zachłanny, jak biblijni starcy, albo ten poeta w pornograficznej malignie, ze szklanką whisky na lotnisku, będzie się cieszyć wyuzdanymi obrazkami. Młodość to jednak stan ciała. Nie mamy tyle czasu, ile byśmy chcieli. Jezioro jest dzisiaj takie spokojne i szare. Kuracjusze pewnie siadają do kolacji. Już widać drugi brzeg. Trzy czwarte, może mniej I znów czytam wiersze pana Adama. Nigdy się nie poznaliśmy, a przecież jest tak, jakbyśmy przed wieloma laty spotkali się w wierszu i w nim zamieszkali. On ma już kartę stałego pobytu. Są mocne i celne. Są kruche i delikatne. Jak pocisk. Jak indiańska strzała. Jak starzec, który wie dużo, ale ciągle nie wie wszystkiego. Trzy czwarte? Może mniej? Stąpa niepewnie, jakby ciągle uczył się chodzić. Chciałbym zapytać: Panie Adamie, jak jest po tamtej stronie wiersza? Czy są tam księgarnie? Czy jest w nich Nowy Testament? Czy dom wrócił? Czy znalazł Pan płótno? I światło niezłomne, które świeci? *** Żadnej rewolucji już nie będzie. Te dzieci nie potrafią nawet rzucać kamieniami. Zbigniew Głos (ur. 1980) – ukończył teologię na UAM. Nauczyciel religii. W młodości współpracownik lokalnych gazet. Tam publikował pierwsze próby literackie. Proza poetycka publikowana na łamach „pkp.zin”. Hobby: filozofia, teologia.
- Dorota Czerwińska – trzy wiersze
Przedwiośnie Wieczór w czerń zapadając cicho noc zaczyna, księżyc chce zajrzeć w okno, przebija zasłony. Wyciągam spod poduszki zaczęty kryminał. Coś dotyka, coś trzeszczy, coś kurczowo trzyma, ktoś uderza raz w ciche, raz w żałosne tony. Wieczór w senność zapada i noc się zaczyna. Czy to jęczy staruszka, czy płacze dziewczyna? Kogo chcą pożreć stare, wyparte demony? Wciąga mnie spod poduszki wyjęty kryminał. Czy podłoga tak skrzypi, czy za oknem zima? Co uderza do głowy – zdarzenia? hormony? Noc ciemność przełamując zaranek zaczyna. Zegar nie bije długo – kolejna godzina, pora spać, zamknąć rozdział, nawet nieskończony, odłożyć spod poduszki wyjęty kryminał. Dlaczego poszło nie tak i czyja to wina? Czemu sen o potędze za dnia jest wzgardzony? Gdy wieczór mijał cicho, noc ciemną zaczynał, zbudził się z demonami żałosny kryminał. chwast śniły mi się śliniące nietoperze zgraja a może nie to perz wisiał czupryną do dołu uskrzydlał się i przez szarość głuszył buraki a ludzie pieląc pienili się potem zaświtało odkryciem cholera był pożyteczny spowiedź powszechna zabiłem ojca w sobie dzieci się zamknęły i wyciągają ręce do przeklętej ziemi która jest ojcowizną grobowcem i matką całe ręce w krwi żyznej upapranej mąką znikąd nie ma zaczynu i nie będzie chleba moje myśli są czerstwe siwe zapleśniałe Dorota Czerwińska (ur. 1968) – nauczycielka edukacji wczesnoszkolnej oraz terapeutka pedagogiczna, trenerka umiejętności społecznych. Wiersze publikowała między innymi w „Helikopterze”, „Afroncie”, „eleWatorze”, „Migotaniach, „Post Scriptum”, „Akancie”, „Przekroju”. Autorka zbioru wierszy haiku nieboziemia (2024) oraz tomiku poezji Ba!Lans (2024). Mieszka w Warszawie
- Sylwester Gołąb – siedem wierszy
Objawienie dziadek Jasiek rozpala ogień wyciąga papierosa mówi wędzone mięso dłużej siedzi jutro pojedzie końmi do Florynki przywiezie młody jesion i dwa grube króle wróci nim dwudziesta zgasi dzień dziadek Jasiek płynie na fali łąk ptaki doniosły o tym pierwsze zięba usiadła na parapecie dziadek Jasiek płynie na fali traw to już trzecie objawienie krużlowskiej Panienki w naszej rodzinie to już trzeci święty po tej stronie gór Olewajka Nie obrażaj ojczyzny gdyż tylko ona zapewni ci tak ciekawe zabawy rocznice pochody i święta nie poniżaj słowem gdyż urobiona po łokcie wychowuje dziewczynki co nie zasną póki nie wleci towar nie odwracaj się plecami gdyż w pocie czoła gotuje olewajkę dla wszystkich swoich głodnych dzieci Orkisz wiem gdzie siejesz orkisz z którego domu wychodzisz i jedziesz do urzędu miasta droczyć się z temperówką do ołówków a później szukasz kobiety życzliwej która będzie chciała ci pomóc lecz duma jej na to nie pozwoli wiem gdzie siejesz orkisz do którego domu wchodzisz ściągasz buty i rozpalasz ogień bęben maszyny losującej jest pusty i burczy mu w brzuchu krakowska na stole turystyczna na stole karpie i amury jaskółki uderzają o szybę drzewa rosną wiatr szarpie obłok dziecko ciągnie matkę pod strome zbocze psy śpią pod lasem skąd widać dom jak na opłatku skazę wiem gdzie siejesz orkisz z którego domu wychodzisz i jedziesz do urzędu wszech miar wszechwag wszelkich potknięć i zależności Ostatni dzień miesiąca wszystko było na właściwym miejscu Młody Technik przykryty Playboyem kropelka i powódź przychodzą do tych samych miejsc kury dziobały ziarno i trafiały w punkt widniało i znikało za drzewami kropelka i powódź dotykają tych samych miejsc wstał i nie miał już pieniędzy ani niczego za co mógłby żyć Placebo kiedy przyjeżdżasz budować drogi a wszystkie już zbudowali kiedy myślisz o cieple a dłonie masz zimne jak serce kiedy chcesz być spokojny a domyślasz się prawdy Pożar co zrobicie gdy dom zapłonie któż z was przyjedzie gasić pożar czy nie wystraszycie się tych którzy stoją ponad wami a teraz wyobraźcie sobie Boga którego wam obiecali jako najstarszego człowieka z plemienia a gdy już zobaczycie gwiazdy z innej strony wszystko co do tej pory nie miało głosu powie do was kamień dziecko rzeka las wierzchołek góry i poznacie je z imienia i będą waszą rodziną Sylwester Gołąb (ur. 1980) – poeta, prozaik, autor książek poetyckich: Garda (2016) Nomada ( 2018), Brat Karl (2021). Wiersze publikował w polskich, norweskich oraz rosyjskojęzycznych czasopismach literackich. Należy do Norweskiego Stowarzyszenia Pisarzy (Den norske Forfatterforening). Mieszka w Norwegii.
- Emilia Sypniewska – cztery wiersze
Koliber mam puste kości wypełnione powietrzem ciężkość to próba lotu zbyt szybko poruszam skrzydłami utrzymując się ciągle w tym samym miejscu W samym środku lasu młoda kobieta przytula się do drzewa nie ma nic wzruszającego w takim widoku zwykły czerwcowy dzień z oczu starej brzozy spadło kilka łez Kochać a umierać z miłości to dwie różne rzeczy Marilyn Monroe przepłakała siedem nocy gdy odkryła notatnik Arthura Millera jestem nią tak rozczarowany potem długo patrzyła w lustro Norma Jeane zastanawiając się kto jest bardziej naiwny Boso po śniegu w mroźną noc przyszła Miłość spójrz powiedziała zmarzły mi stopy nie czuję nic nikt cię nie przyjął? spytałam zdumiona nikt nie chce iść po moich śladach odparła Emilia Sypniewska (ur.1997) – absolwentka Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie. Z zawodu logopeda. Należy do Olsztyńskiego Klubu Literackiego. Jej wiersze ukazały się m.in. w olsztyńskim piśmie „VariArt”, antologii poezji witalistycznej „Uskrzydleni” oraz w internetowym magazynie „Kozirynek”. Oprócz poezji interesuje się fotografią.