Znaleziono 424 elementy dla „”
- Joanna Lech – wiersze
Gdybyś kochał, hej! Breakout, Gdybyś kochał, hej Gdybyś lubił mnie choć trochę, hej. Gdybyś kochał, jak nie kochasz. Gdybyś nie był, jaki jesteś to bym nie stała w nocy na tej ulewie, jak jakaś głupia, pod sklepem, nie czekałabym na nic, to bym se poszła do domu zjadła coś, wyspałabym się wreszcie i buty by mi nie zmokły chociaż raz, ty chuju. Skrzenie Matt Berninger, Holes Listopadowym rankiem wytapiają się z mgły szare ściany domów, dogorywa jesień i niesie zapach wędzonego popiołu. Mężczyzna w kuchni przypalił mięso i nuci, otwiera okno Całkiem nieświadomy tego, że tam, za cienką ścianą ktoś już tak bardzo długo umiera, ponieważ stało się, że wybuchła w nim miłość i teraz uśmiecha się tak łagodnie i czule, mruży powieki, gdy żarzy się w nim jadowity ogień i i skwierczy i skrawek po skrawku rozrywa mu serce. Sample Keaton Henson, The Pugilist Nieśmiałe są sowy. Owady w zaroślach. Rosa na dłoniach, błoto na stopach. Szadź. Żarłoczne żaby, zaraz po zmroku. O świcie esemes z obcego numeru: znów śniłem o tobie i muszę się martwić, czemu mi to robisz? Mgła mleczna jak psalm i puch znad wrzosowisk. Śnieje się światło. Nie śni się nic. Tajenie w lesie. Dygotanie w słońcu. Pięć gwiazdek i gwizdek Brian Fallon, Forget Me Not Najpierw, przez ciebie, zapomniałam nawet o sikaniu. A potem strasznie bolał mnie brzuch, tak długo w nocy, pamiętam, bałam się, że dostaję pierdolca: już znam cię na pamięć, na jednej z dzikich plaż, nie płacz, Ewka, mimo wszystko, nie pokonasz miłości. Ale przyśniły mi się kaczki, które na brzegu karmiłeś żelkami, rzucałeś im także z rękawa brokat i żółte klocki lego, nie zadzwoniłeś i kończył się marzec, rzucałeś im ryż i obcięte na krótko paznokcie, nigdy nie odpisałeś, wielkie, jak kulki gradu uniesione kciuki, o 4.18 nad ranem w Krakowie spadł ostatni śnieg, był pierwszy kwietnia i wiatr zawiewał od Wisły smród mętnej wody. Zgroza dla wytrwałych Lord Huron, The Night We Met Jak odkleić słowa od dymnego szumu, co wypełnia czaszkę i język od szarej, słonej waty co skleiła wargi? Jak powiedzieć ciału, żeby zapomniało; ciało, wstań spod ściany i wyjdź, a co, jeśli ciało chce marzyć, ślepnąć i marzy o spadaniu? Gdy ciało chce zebrać cały swój smutek w kieszenie garściami jak popiół, wyjść na ulicę, wyciągnąć ręce pod prąd i patrzeć, jak to się powiększa, puchnie, wypełnia przestrzeń i tłucze się z brzękiem o świcie, między palcami, jak białe, słone, iskrzące światło? Zapas środków Snow Patrol, What If This Is All The Love You Ever Get? Rzeczy, które drżą niewypowiedziane w powietrzu i te, których nie możesz dotknąć, na odległość języka. Krople na końcach liści. Nici, które zrywasz, pomiędzy końcami palców. Słony brokat w oku. Mżawka. Noc. Jaśmin skrzy się w błyskach. Cała tęsknota świata jest w szumie gałęzi. Nie idź, czekaj, zaraz się rozpada; tutaj się ukrywa. Tamtego lata Jesse Marchant, Crooked Branches Śpiew trzmieli z zarośli, rosa, łaskotanie trawy, piegi na ramieniu, pęcherze na stopach, pachnący groszek, jego kruche łodygi, kwaśne porzeczki, sierpniowe kosy, siano brzęczące w upale, rozgrzana skóra, kropelki wody, opuszki palców, czuły, szarawy, bagnisty poszum od rzeki. Joanna Lech (ur. 1984) – debiutowała powieścią Sztuczki nominowaną w 2017 r. do Nagrody Literackiej Nike i Nagrody Literackiej Gdynia. W 2019 wydała powieść Kokon. Redaktorka antologii wierszy Znowu pragnę ciemnej miłości (2018). Autorka czterech tomów wierszy: Zapaść, Nawroty, Trans i Piosenki Pikinierów nominowanych do Nagrody Poetyckiej Silesius i Nagrody Literackiej Nike. Jej wiersze były tłumaczone na język angielski, niemiecki, ukraiński, rosyjski i czeski. Mieszka w Krakowie. fot. Dirk Skiba
- Gabriel Leonard Kamiński – Epitafia
Gra z Van Gogiem Januszowi Styczniowi Dryfowałeś bezpiecznie po wzburzonym morzu ziemskiego zodiaku owinięty jak mumia w klucz prześcieradeł, coraz dalej od raju i krainy dzieciństwa, natrętna zieleń Veronese wychodziła poza cztery ściany niczym utajona łąka na której pasły się twoje biblijne jednorożce i sny, te o kobietach od Modiglianiego, o smukłych szyjach jak łanie, przebiegały w poprzek kroplówki, i znikały pod drugiej stronie twojego śniadania na trawie, wtedy wchodziła Ewa Góral prosto od Breughla domokrążcy, wpatrzona w oczy Sfinksa, z odrobiną szaleństwa w oczach, pamiętasz zasłaniałeś jej oczy Inną bajką Wojaczka, ona śmiejąc się bębniła palcami o pusty blat stołu, w Myśliwskiej znowu podrożały zakąski, staniały żarty o śmierci, od tamtej pory twoja poezja zgęstniała jak symbolika Hieronima Boscha, poznałeś smak głodu i cierpienia przez cienką ścianę szklanki siorbiąc wieczorem w kuchni wystygłą herbatę, twój Olimp po śmierci Rafała W. stał pusty, czasem w kawiarni Empiku Dyczek, Coriolan, sprzeczali się o to, czy surrealizm może być przezroczysty, lecz obrazy dawno już nas zdradziły, odsłaniając pustkę idei zwanej człowiekiem, coraz częściej, siedząc przed szachownicą, grałeś z uchem Van Gogha w ślepy traf. Chudłeś w oczach, starałeś się trzymać dłonie na powierzchni białej pościeli, smukłe palce jak u pianisty, w ten covidowy czas odcięty od ludzi, ale wolny, bez maski, więcej mówiłeś milcząc niż gdybyś krzyczał do ściany. Bez reszty pamiętałeś o kruchej filiżance pełnej śladów kobiecych ust, czułeś ich smak do końca. Po tamtej stronie obiecana sobie rozmowa z Rimbaudem o micie Syzyfa. Pamięci Teresy Ferenc Horyzont pisze się w samotności, tak jak morze, które przecina je na poziomie głębi bursztynu, by przysiąść na chwilę tuż przy falochronie. Rozsupłuje wodorosty, to po ty by lustro wody mogło oddzielić światło latarni od szarości ziemi, a ścieżka wydm niechaj dnieje i łasi się do rąk. Tak szybko przemija czas między palcami, piasek odsłania niewypowiedziane słowa, milczysz, bo kamień jest zbyt lekki by unieść eter gnozy poza kres niewiedzy. Bo tyle z nas pozostanie, ile nas zamilczą. Tabula rasa Teresie Rachwał Światło we mnie się wyczerpie, a muszę jeszcze ogród podeprzeć głogiem, aby ziemia nie przygniotła mojej palety, głęboko osadzają się w nas martwe liście, warstwa po warstwie wypełniają szczeliny w parapecie, wiem coś o tym, zabrały mi ojca, chodził po ogrodzie i nagle zniknął, jak kometa, a ja do dzisiaj malując puste domy, szukam go daremnie, stąd mój strach turla kule gliny i wciska mi pod próg, kiedy leczę księżyc lubczykiem, słońce witam kładąc głowę na rynnie, żeby nie świeciło mi w oczy, kolory zlewają się w jedną długą wstęgę, cucę wodę w kałuży kozieradką, aby została ze mną na dłużej, a tu nic, tylko pokrzywy jak zmarszczki pylą od rana, nie mogę oddychać, próbuję rysować dom postawiony kominem do góry, moja architektura bierze się z odwiecznej potrzeby zgłębiania nieodkrytego bogactwa tego świata, jestem ćmą, żyję nocą, rozmawiam z duchem Nema, cisną mnie okna w skronie, są za duże, rozpierają się w ramach jak niedokończone obrazy, wolę zamiast ludzi wpuszczać do domu małe smugi światła, aby zległy przy mnie jak bezpańskie koty, a tu ogród przychodzi do mnie w gości na wyciągnięcie pędzla, mam tylko odrobinę mniszka i liście łopianu, wschody i zachody słońca zlały się w jeden obraz, blejtram świtu próbuje wejść na stałe w moje życie, jest za późno, ja potrzebuję żywego człowieka, a tu samotność wgryzła się w moje swetry, nitki uwierają mnie wzdłuż ściegu, nie wiem jedynie z której strony przyjdzie po mnie wiosna, a przecież muszę jeszcze wszystko nazwać od początku. Gabriel Leonard Kamiński (ur. 1957) – poeta, wydawca, księgarz. Laureat wielu konkursów i turniejów poetyckich. Autor dziewiętnastu książek poetyckich i jednego zbioru opowiadań, m.in.: Ulica Przodowników Pracy (1987), Wratislavia cum figuris (2002), Swen albo wrocławska Abrakadabra (2012), Mój rok 1968 (2013), Ballada o domu i innych rzeczach śmiertelnych (2016), Jestem, ocalałem (2016), Listy do van Gogha (2017), Kiedy śpiewał Cohen (2019), Nieme kino (2023). Mieszka we Wrocławiu. fot. Agata Rzeszutko
- Aleksander Wierny – pięć wierszy
Bramka Piłka znów wpada między rurki z zaczepioną siatką. Pół tłumu krzyczy, ci nasi. Naród to ludzie dumni z siebie, z tej samej okolicy. Łatwiej byłoby wszystkim wygrać, gdyby obie drużyny strzelały do tej samej bramki. Seks Kiedy dwójka dotyka jednocześnie trzeciego, to czy to się liczy tak, jakby siebie trochę też? Podczas seksu, albo kiedy strażnicy prowadzą skazańca między swoimi ciałami? Pies To tylko legendy: o potopie, co odnawia, o bohaterze kradnącym ogień, wybaczających bogach. To się toczy tutaj: na ulicy imienia Spalin, na wyłysiałych od chemii trawnikach. Pies zżera gówno innego psa, bo nikt nie posprzątał. Niebo Niebieski. Czy dla innych to też niebieski? Jak niebo? Niebo jest dla nich takie samo? A chmura przypomina im twarz kogoś, kto patrzy w dół i się zastanawia: płakać, rzygać? Ten ktoś widzi nas tak jak my siebie? Mistrz Wielu próbowało, ale żaden nie został mistrzem. On też nie. Walczył tylko na prowincjonalnych galach, często przegrywał. Twarda czaszka obiła mózg, więc mówił niewyraźnie. Szkoda, bo powinni go słuchać. Aleksander Wierny – poeta, prozaik. Urodził się i mieszka w Częstochowie. Autor pięciu książek prozatorskich i trzech tomów poezji.
- Joanna Fligiel – Suczunia
I suczunia mąż rąbał drewno dwadzieścia metrów od niego wyłożyłam się na leżaczku włożyłam rękę w majtki i myślałam o tobie kochanie co teraz mógłbyś gdybyś mógł gdybyś nie musiał tych wszystkich rzeczy które musisz beze mnie szybko łechtaczka nabrzmiewała jak każdego ranka gdy piszesz do mnie te wszystkie rzeczy których nie musisz kiedy mąż rąbie drewno II suczunia uwielbiam być twoją suczunią wypinać się na schodach i skomleć na poddaszu o więcej obiecanego trafiłeś mi się dużo za późno i w sam raz na ostatnie erotyczne wiersze III suczunia nigdy nie pokocham ciebie tak jak inne bo wiem że ci którzy powinni kochać nieustająco z zasady i wciąż zostawiali żeby kochać siebie bardziej niż nas których sprowadzili na świat zawsze znajdę schronienie w pustce którą powstaje z braku miłości gdy inne będą prosić o azyl IV suczunia mąż mówi że nigdy nie miał takiej kobiety kochanek mówi to samo swojej żonie V suczunia dzisiaj bardziej czuję że nie jestem tymi kobietami które podziwiasz które chciałbyś rżnąć we mnie jednej żebym ci wystarczyła za całą miłość kim jestem z kim jestem jak wyglądam którego dzisiaj użyć dilda ile mieć lat jak nadążyć za własnym wyobrażeniem włączam pornhuba i od razu przyjemniej przynajmniej wiem co zrobić by osiągnąć orgazm VI suczunia choć dzieli nas jedna granica w strefie Schengen wzruszasz mnie kochanie bezgranicznie wtedy gdy mówisz że nie chcesz żebym płakała NAWET z powodu cebuli Joanna Fligiel (ur. 1968) - autorka trzech tomów wierszy: Autoportret, Geny i Rubato. Założycielka i redaktorka Babińca Literackiego. Wiersze pochodzą z nowej książki z wierszami pt. Suczunia.
- Tomasz Dalasiński – sześć wierszy
Tylne światła Wieczorem wpada ojciec. Wypija dwie kawy, wypala cztery szlugi i zbiera się do wyjścia. Odprowadzam go do drzwi, podaję mu rękę i mówię: „Do zobaczenia”. „Kto tam wie”, odchrząkuje, śmiejąc się głupawo, a potem złazi po schodach, ciężko dysząc od kilku tysięcy wyjaranych w całym życiu paczek. Wracam i zaraz w oknie odchylam firankę. Noc, pustka po dniu, wlewa się do środka. Ojciec wsiada do auta, odpala silnik, wrzuca jedynkę i rusza. Po chwili widzę tylko tylne światła jego samochodu, coraz mniejsze i mniejsze, i mniejsze. Chowany Bawiliśmy się z tatą w chowanego. Ja go szukałem, licząc od dziesięciu do zera, on ukrywał się przede mną w takim czy innym miejscu. Znajdowałem go zawsze bez większych kłopotów, bo wszędzie go wyprzedzał zapach kolońskiej z kiosku i najtańszych fajek. Aż któregoś dnia, kiedy sam byłem już ojcem, tata schował się tak starannie, że dotąd nie umiem go znaleźć. Dziewczynka z wiersza Dziewczynka z tamtego wiersza (Pół, [w:] Sztuka zbierania mgły, WBPiCAK, Poznań 2022). Spotkałem ją dzisiaj w parku. Bawiła się chyba z babcią w to, która z nich pierwsza znajdzie w stercie jesiennych, pożółkniętych liści ten jeden o zupełnie doskonałym kształcie. Kiedy się mijaliśmy, spojrzała na mnie tak, jak gdyby mnie skądś znała, choć przecież nie, to niemożliwe, żeby kiedykolwiek czytała tamten wiersz. Dzikszy brzeg Siedzę nad rzeką, patrzę na ten jej drugi, trochę dzikszy brzeg, gdzie w samym środku lipca piętnaście lat temu dziewczyna, której imienia nie umiem sobie przypomnieć, czekała, aż przyjdę, żeby ją z sobą zabrać. Nagle robi się ciemno i nie, wcale nie chcę, by na tym drugim brzegu włączyli latarnie, bo gdy tylko je włączą, wtedy będzie widać, że już jej nigdy więcej nie będzie tam widać. Z telewizji publicznej Ta ładna dziennikarka z telewizji publicznej, jak ona się nazywa? Pamiętam, jak w dwa tysiące pierwszym, gdy mówiła z ekranu o ludziach wyskakujących z czterdziestego trzeciego piętra World Trade Center prosto w otchłań historii, łamał jej się głos i śmiesznie trzęsła broda. (Nigdy nie widziałem, żeby komuś tak śmiesznie trzęsła się broda). Dwadzieścia lat później, latem dwa tysiące dwudziestego pierwszego, spotkałem ją w arabskim barze w Hali Koszyki, jak jadła falafel z hummusem, a sos tahini ściekał jej po tej samej brodzie, która dwadzieścia lat wcześniej tak śmiesznie się trzęsła, i nie, wcale jej nie powiedziałem, że widziałem, jak wtedy trzęsła jej się broda, bo przecież każdy to widział. Dworzec kolejowy Toruń Miasto Wchodzę na peron i wiem, że ktoś tu był przede mną, że ktoś tu był przede mną i ktoś będzie po mnie. Przeszli przyszli i poszli, i już nic mi do nich. Przyszli przyjdą i pójdą, nic im jeszcze do mnie. Nad oszkloną tablicą z rozkładami jazdy popsuta jarzeniówka, pomrukując cicho, w stałym, miarowym rytmie zapala się i gaśnie. Tomasz Dalasiński (ur. 1986) – doktor nauk humanistycznych w zakresie literaturoznawstwa. Autor książek z wierszami, m.in. Sztuka zbierania mgły (nominacja do nagrody „Orfeusz” za rok 2022), Wiersze dla żywych (2023) oraz książek prozatorskich, m.in. Przystanek kosmos i 29 innych pieśni o rzeczach i ludziach oraz Dzień na Ziemi i 29 nowych pieśni o rzeczach i ludziach. Stypendysta MKiDN, Miasta Torunia, Marszałka Województwa Kujawsko-Pomorskiego oraz ZAIKS w dziedzinie kultury.
- Hanna Janczak – trzy wiersze
Nikt nie lubi pindy bo gania kirysy Mało wymagający kwiat szuka nowego domu. Do wzięcia jest również kosiarko podobna rybka. I nie ma przypadku w tym że chodzimy po Berlinie szukając tanich jajek. Mam katar i mam ochotę na tramwaj. Ktoś zarzuca mi na szyję skórzany pasek i zaciska go. Rzeczy znane oddalają się. Pamięć jak gorący kartofel co przez prześwit przenika do lodowatego morza. Oczy kłują, powietrze łagodnie uchodzi spomiędzy piór czy włosów. Jak kryl wędrujący ku powierzchni morza ulegam wielokrotnym przeobrażeniom. Mój jasny brzuch zlewa się z oświetloną słońcem skórą wody. Ostatkiem sił łapię za pasek. Siedzi mi na gardle kot wciskając łapę w krtań. Mieszka ze mną. Ma na imię Henio. Poznajcie się. /// Weź to gówno bo się do kosza nie można dostać mówi wielki gość przy kontenerze z którego razem wyciągamy żarcie. I znowu chciałabym się ścigać z kolegami w drodze do przedszkola a potem sapać z nimi w szatni, kłócąc się o to, kto wygrał. To gówno? – upewniam się wskazując na mój rower. Napęczniałe muchy, osy i mój system nerwowy grasujący w fetorze. Rozkładamy na części pierwsze struktury lepkich zdań. t y k u r w o m o j e g o g ł o s u n i e w y m u s z a j j a s i ę t w o j e g o j ę z y k a b r z y d z ę Przede wszystkim powstaje pytanie czym się karmić. Odkładam na bok inne przynależności, wsiadam na rower. Łykam to. Piegi Gdzieś na tle niemożliwych do odgadnięcia kolorów wznosi się kwiaciarka o lokach, jakich się nam nie śniło Która nam nie chce sprzedać żywych kwiatów, tylko machając rękami napędza myśl że to przez tabletki albo zaburzenia libido ciągle mi się śnisz Dziś na przykład byłam zazdrosna kiedy wiązałeś buta, a jakiś mężczyzna nachylał się i muskając dłońmi uszy wąchał twoją nagą głowę Chciałam ci to powiedzieć bo wiem jak lubisz samopłodne improwizacje ale tam gdzie byłam, matka złapała mnie za rękę i pociągnęła za sobą słowami Pospiesz się, wysiadamy Hanna Janczak – poetka z Wrocławia, dwie książki: Lekki chłód i Jeszcze ciszej. Publikowała w wielu czasopismach. Syn, dwa koty, rower.
- Grzegorz Wróblewski – cztery wiersze
Flotylla Jesteśmy niezależni energetycznie i mamy flotyllę statków do przewozu skroplonego gazu. Nasze ulice i place noszą imię wynalazcy naftowej lampy. Dzień pracy stanie się krótszy o dwie godziny. Brak planu nie oznacza, że z tego pomysłu od razu się wycofamy. Mamy przecież flotyllę statków do przewozu skroplonego gazu. Dobrze się stało, że meteor udusił gady. Dzień pracy stanie się krótszy. Będziemy wreszcie nieśmiertelni. Winni Potężna śnieżyca… Poetom się nie wybacza. Budowa warszawskiego metra przyniosła nieoczekiwane rezultaty. Odkopana została zagadkowa piwnica. I znowu śnieg… Fragmenty ceramiki z końcówki średniowiecza. Ktoś musi być winny, żeby nie było winnych. Ale poetom się nie wybacza. Mimo że neandertalczycy mieli 6% genów od nieznanej populacji. Pikniki/Rozwidlenia Co się tu stało? Kebab konopie zero strachu przed wodą święconą Z powodu szalonych łosi szukających neurotycznej samicy i wysypu muchomorów podobnych do kani Wszystko co się porusza stwarza ci możliwości Co się tu stało? Kebab/konopie/zakryte twarze Ze względu na zwiększone napięcie możliwość ataków & działań brutalnych kebab/konopie neurotyczna samica zaleca się kebab/konopie Zaleca się zachowanie nieco większej ostrożności Mokotowskie drzewa Ponure, stare smoki. W milczeniu czekają, aż je w końcu użyźnię. Grzegorz Wróblewski (ur. 1962) - artysta wizualny, autor książek poetyckich, prozatorskich i dramatów; m.in. Ciamkowatość życia (1992/2002), Planety (1994), Dolina królów (1996), Prawo serii (2000), Pomieszczenia i ogrody (2005), Hologramy (2006), Noc w obozie Corteza (2007), Nowa kolonia (2007), Hotelowe koty (2010), Pomyłka Marcina Lutra (2010), Dwie kobiety nad Atlantykiem (2011), Wanna Hansenów (2013), Gender (2013), Kosmonauci (2015), Namiestnik (2015), Choroba Morgellonów (2018), Implanty (2018), Miejsca styku (2018), Pani Sześć Gier (2019), Runy lunarne (2019), Tora! Tora! Tora! (2020), Cukinie (2021), Letnie rytuały (2022), Niebo i jointy (2023). Tłumaczony na kilkanaście języków, m.in. na język angielski, zbiory: Our Flying Objects – selected poems (2007), A Marzipan Factory – new and selected poems (2010), Kopenhaga – prose poems (2013), Let’s Go Back To The Mainland (2014), Zero Visibility (2017), Dear Beloved Humans (2023). W Bośni i Hercegowinie Pjesme (2002), w Czechach Hansenovic vana (2018). Udział w licznych wystawach zbiorowych i indywidualnych (malarstwo, mixed media, instalacje) w Polsce, Danii, UK i Niemczech. Książka asemic writing Shanty Town (Post-Asemic Press, USA, 2022), książka-obiekt z poezją wizualną Polowanie (Convivo, 2022). Mieszka w Kopenhadze.
- Maya Angelou – cztery wiersze
Powstanę Możesz zapisać mnie w twojej Pokręconej historii twoimi kłamstwami, Możesz wdeptać mnie głęboko w ziemię A ja i tak uniosę się jak kurz. Czy moja pewność siebie denerwuje cię? Dlaczego otacza cię mrok? Bo zachowuję się tak jakbym miała szyby naftowe A pompy znajdowały się w moim salonie. Tak jak księżyc i jak słońce, Pewne są wschodów i zachodów Tak jak nadzieje sięga wysoko, Tak ja powstanę. Czy chciałbyś zobaczyć mnie załamaną? Z pochyloną głowa i spuszczonymi oczami? Z ramionami opadniętymi jak spadające łzy, Osłabioną moim beznadziei płaczem. Czy moja wyniosłość Cię obraża? Nie traktuj tego tak zasadniczo, Dlatego, że śmieję się, jakbym miała kopalnie, Góry złota na własnym podwórku. Możesz mnie zastrzelić własnymi słowami, Możesz mnie zranić oczami, Możesz mnie zabić swoją nienawiścią, Ale mimo to, jak powietrze, wzniosę się. Czy moja seksowność cię denerwuje? Czy to jest niespodzianką dla ciebie Że tańczę jakbym miała diamenty Pomiędzy nogami? Z prastarej historii wstydu Wstaję Z przeszłości zakorzenionej w bólu Wstaję Jestem czarnym oceanem, głębokim i wzburzonym, Wzbierającym i falującym unoszącym się w gniewie. Pozostawiam za sobą noce pełne grozy i strachu Powstaję O świecie, cudownie jasnym Powstaję Przynosząc dary, otrzymanym od przodkowie, Jestem marzeniem i nadzieją niewolnika. Powstaję Powstaję Powstaję. Ptak w klatce Ptak na wolności osiodła wiatr wskoczy na jego grzbiet popłynie strumieniem powietrza w dół dopóki prąd się nie skończy wtedy zanurzy skrzydła w czerwonych promieniach słońca pożądliwie spoglądając w niebo. Ptak w niewoli w maleńkiej klatce rzadko spogląda przez kraty wściekły skrzydła ma przycięte a stopy uziemione więc otwiera gardło, by śpiewać. Ptak w niewoli śpiewa z przerażającym trylem o rzeczach nieznanych ale wciąż wytęsknionych a jego melodia jest słyszana na odległym wzgórzu dla ptaka w klatce jest to pieśń o wolności Wolny ptak myśli łagodnym wietrzyku i wiatrach swobodnie wiejących poprzez giętkie drzewa i tłustych robakach czekających na trawniku o świcie a niebo nazywa swoim własnym. Ale ptak w niewoli żyje na grobie snów jego cień krzyczy w koszmarze nocnym skrzydła ma podcięte, a stopy uziemione więc otwiera gardło, by śpiewać Ptak w niewoli śpiewa przerażającym trylem o rzeczach nieznanych bardzo wytęsknionych jego melodia jest słyszana na odległym wzgórzu dla ptaka w klatce jest to śpiew wolności. Równość Oświadczasz, że widzisz mnie niewyraźnie Przez szybę, która nie przepuszcza światła Choć odważnie stoję przed tobą, Zlekceważona z mnóstwem czasu. Masz rację, że słabo mnie słyszysz Jak szept ledwo słyszalny, Podczas gdy moje bębny wybijają wiadomość I rytmy nigdy się nie zmieniają. Równość, a będę wolna. Równość, a będę wolną. Ogłaszasz, że moje postępowanie jest rozpustne, Że zmieniam facetów jak rękawiczki Ale jeśli jestem dla ciebie tylko cieniem, Czy mógłbyś kiedykolwiek zrozumieć? Przeżyliśmy bolesną historię, Znamy wstydliwą przeszłość, Ale idę do przodu A ty ciągle się ociągasz. Zdejmij zasłony ze swoich oczu, Wyjmij korki ze swoich uszu, Przyznaj się, że słyszałeś mój płacz, Przyznaj się, że widziałeś moje łzy. Równość, a będę wolna. Równość, a będę wolną. Słyszysz tempo tak zniewalające, Słyszysz pulsowanie krwi w moich żyłach. Tak, moje bębny biją noc w noc, I rytmy te nigdy się nie zmieniają. Równość, a będę wolna. Równość, a będę wolną. Mężczyźni Kiedy byłem młoda, zdarzało mi się to robić Stawałam w oknie za zasłonami I obserwowałam mężczyzn, chodzili tam i z powrotem po ulicy. Pijani i starzy. Młodzi mężczyźni ostrzy jak musztarda. Patrzyłam na nich. Zawsze Gdzieś podążali. Wiedzieli, że tam jestem. Miałam Piętnaście lat i apetyt na nich. Przechodzili pod moim oknem, Unosili swoje ramiona wysoko Jak młode dziewczyny piersi Poły ich kurtek Opadały na bok Klepały po tyłkach, Oh, mężczyźni. Pewnego dnia wezmą cię na ręce A dłonie ich będą tak delikatne, jakbyś była Ostatnim surowym jajkiem na świecie. Ostrożnie Obejmą mocnej. Troszeczkę. Pierwszy uścisk sprawi przyjemność. Przytulą mocniej. Delikatnie i stajesz się bezbronną. Trochę Mocnej. Sprawi to ci ból. Grymas Wykrzywi usta. Zacznie brakować Ci powietrza, A umysł twój eksploduje gwałtownie, na krótko, Jak główka zapałki kuchennej. Pękniesz. Po nogach Twój sok im spłynie. Zabarwi im buty. Wtedy ziemia zacznie się kręcić A język poczuje smak raz jeszcze, Ciało twoje zamknie się. Na zawsze. A kluczy do niego już nie ma. Z czasem widok przez okno napełni Twój umysł. Tam, poza Kołysząca się zasłoną, chodzą mężczyźni. Oni coś wiedzą. Gdzieś idą Ale tym razem stoję w bezruchu Patrzę na nich. Być może. przełożył Adam Lizakowski Maya Angelou (1928–2014) urodziła się w St. Louis w stanie Missouri jako Marguerite Johnson. Jej ojcem był Bailey Johnson, cywilny pracownik marynarki wojennej oraz Vivan z domu Baxter, pracująca jako pielęgniarka i zawodowa hazardzistką, która była też artystką i miłośniczką barów. Gdy rodzice rozstali się, Maya i jej starszy brat trafili na wychowanie do babki mieszkającej w małym miasteczku Stamps w stanie Arkansas. Dorastający brat Mayi popadał w konflikty z prawem - czego bezpośrednią przyczyną był jego bunt przeciw dyskryminacji rasowej. Babka nie mogąc sobie dać rady z wnukami odesłała je do matki mieszkającej w tym czasie w San Francisco. W tym czasie Maya przeżyła największa traumę swojego życia. W wieku ośmiu lat została zgwałcona przez kochanka swojej matki, powiedziała o tym swoim kuzynom, którzy zamordowali gwałciciela. W wyniku wstrząsu psychicznego Maya przestała mówić. Milczała przez kilka lat, jej pasją stało się czytanie książek. Niektórzy nawet twierdzą, że był to moment decydujący o tym, że została pisarką. Pochodziła z biednego Południa ale miała chłonny umysł, szybko się uczyła i prawie nigdy nie zrażały jej porażki. Uparcie dążyła do celu, często płacąc za to wysoką cenę. Była piosenkarką, tancerką, aktorką, prostytutką w kilku burdelach w San Francisco, kompozytorką i pierwszą czarnoskórą reżyserką w Hollywood. Prowadziła bary oraz smażyła hamburgery, a także, jako kucharka pracowała w restauracji kreolskiej, nawet pracowała w warsztacie samochodowym. Kiedy wybuchła II wojna światowa, Angelou złożyła podanie o wstąpienie do Women’s Army Corps. Jej wniosek został jednak odrzucony. Zdeterminowana, postanowiła zostać konduktorką tramwaju, ale ze względu na młody wiek i kolor skóry nie mogła nawet złożyć podania. Jednak na przekór sytuacji, przez trzy tygodnie, codziennie je składała. Ostatecznie została przyjęta i stała się pierwszą Afroamerykanką, która pracowała jako konduktorka tramwaju w San Francisco. Trwało to tylko przez jeden semestr, potem zdecydowała się wrócić do szkoły. Latem 1944 roku ukończyła Mission High School i wkrótce potem urodziła swoje jedyne dziecko, Clyde'a Baileya (Guy) Johnsona. Mając dwadzieścia dwa lata wyszła za mąż za początkującego muzyka Anastasiosa Angelopulosa, byłego marynarza greckiego pochodzenia. Nie było to łatwe, bo Angelou jako biały nie mógł tak zwyczajnie zalegalizować związku z czarną kobietą. Oboje byli pięknoduchami, lubili tańczyć, śpiewać a muzykę, traktowali życie jak scenę, na której trzeba odegrać swoją rolę artysty. Ich związek trwał niecałe trzy lata. W tym czasie Maya brała lekcje tańca i pracowała jako piosenkarka w nocnych klubach, przyjmując nazwisko Maya Angelou (tak brzmiało skrócone nazwisko męża.) Dorastała w czasach, w których czarni obywatele Ameryki coraz głośniej domagali się zrównania swoich praw z prawami białych. Oczywiście Maya dołączyła do tego ruchu, została aktywną działaczką na rzecz praw obywatelskich, pracowała dla doktora Martina Luthera Kinga Jr. i Malcolma X. Kiedy 4 kwietnia 1968 r. King został zamordowany, była zdruzgotana. Przyjaciele zachęcili ją do spisania historii własnego, barwnego życia. Wydana w 1969 roku książka ”I Know Why the Caged Bird Sings”, (Wiem, dlaczego uwięziony ptak śpiewa) staje się sensacją roku i dotyczy jej traumatycznych przeżyć podczas wczesnych lat życia spędzonych na amerykańskiej prowincji. Wiele organizacji broniących przyzwoitości i szkół chciało zakazać wydawania tej książki ze względu na szczere przedstawienie wykorzystywania seksualnego i świata pozbawionego upiększeń czy pomijania wątków drażliwych. Dla Mayi liczyła się tylko prawda o świecie, którą należy ukazać nie tylko białym ale i czarnym obywatelom USA. W długim barwnym życiu miała okazję być piosenkarką, tancerką, aktorką, kompozytorką i pierwszą czarnoskórą reżyserką w Hollywood. Maya Angleou była kultową pisarką, wykładowczynią i uwielbianą gawędziarką. Odegrała wielką rolę w upowszechnianiu znaczenia i roli czarnoskórych kobiet w życiu literackim Ameryki. Pisała prosto i jasno konwersacyjnym tonem, jej poezja trafiała do ludzi z różnych środowisk. Angelou została uznana „za rzeczniczkę (…) wszystkich ludzi zaangażowanych w podnoszenie standardów moralnych życia w Stanach Zjednoczonych”. Zasiadała w dwóch komisjach prezydenckich, podczas kadencji Geralda Forda i Jimmy'ego Cartera. Od roku 1981 zaczęto nazywać ją pani doktor Angelou: pomimo braku akademickiego wykształcenia została profesorem (lifetime Reynolds Professorship of American Studies) na Uniwersytecie Wake Forest w Winston- Salem w Karolinie Północnej, gdzie była jedyną wykładowczynią Afroamerykanką na pełnym etacie. Otrzymała mnóstwo wyróżnień, ponad pięćdziesiąt doktoratów, nagród i odznaczeń, a jej biografie pisane przez nią samą oraz przez badaczy literatury często podają sprzeczne informacje dotyczące jej życia osobistego, artystycznego i społecznego. Pewne jest, że została poproszona o napisanie wiersza z okazji inauguracji Billa Clintona na prezydenta Stanów Zjednoczonych w 1993 roku. W 2000 r., otrzymała the National Medal of Arts. W 2010 roku została odznaczona przez prezydenta Baracka Obamę the Presidential Medal of Freedom, najwyższym odznaczeniem cywilnym w USA. W 2013 roku została laureatką Nagrody Literackiej, the National Book Foundation’s Literarian Award za zasługi dla środowiska literackiego. Zmarła w 2014 roku mając 86 lat. Adam Lizakowski
- E.T. Bolak – Rybny weterynarz (fragment)
było iż z montażem balustrad i wiotkich poręczy okolono też śliskie schody pieniądze czas i środowisko zabezpieczono gratis podpis bufiasty figuruje na bibule na olszy bieluni bażant skarży się biega wzdłuż pleneru krat deweloperzy postawili właśnie własny płot dostęp do stygnących jajek został utracony biały domek port trzmielina przeklina pisklęta niebożęta mrą berło matki bożej ludźmierskiej winno w glacę tych czterystu menagerów. panoszą się wyuczeni wizja się przepina nadaremne w biblii literki smarowane prastarą kursywą najukochańszy niczyj-ojciec święty mandaryn z nieba zwisa – dziadyga jak mięcho z kija zakręca planetą nad karuzelą z pozytywką lecą w osuwisko sprawy i postacie śmierć nas przeskoczyła zręcznie przeskoczyły nas własne podskoki ziemia się wierci a na niej wiercą się śmieci i przemieszczają odpady z foli rolniczej czarnej i białej odpady z siatki i sznurka do owijania balotów odpady po nawozach typu big – bag leżą te rzeczy a raczej mijają za oknem standard obniżają leciwe maceratorki od brykieciarki z fluorescencji byłego o.w. merkury w maksimum elongacji zrobiono w wytrzyszczce poświatę pod molo kryminaliści i degeneraci zostali w szparach oświeceni w gniewnym akcie wandalizmu wrzucili kibel w nurt serologicznie była bez zarzutu ta latrynka zrobiono następnie briefing nad rzeką knajka w miejscowości ogrodzona tłumaczył się wtedy gęsto wójt dostępne są teraz ponownie niefortunne oświadczenia jego i zjednoczenia dalej daleka droga jadą ci niemożliwi obwoźni wiozą precle kurczaki z przyczepy wiszą odpustowe miękkie kości i larwy żółwie z wyschniętymi żyłami kierują grają radiem nie zawiedli wydali papierowe bilety z datą pewną w telefonie opartym o kierownicę widać ich córki ich wyrównane brwi czyli wyrwane na prawo z przodu za szoferem box śniadaniowy gdzie znalazł się owoc gdzie znalazło się leciwe warzywo pakunki między nogami filigranowy gnat wystaje z ineksprymabli tu wiozą w woreczku szczepkę aloesu dla lokalnego od tych kręgów bossa damiana i jego drag queen (źródła uniesień przy e4) dar. wojtyłko w gminie gnojnik ma wyblakły baner szamba betonowe używane i nowe i do interesu głowę to z nim w sali sztuki w pałacu larischa paliliśmy boazerię kantor się zżymał lata dziewięćdziesiąte przeszły jak sen tymczasem w wyniku lekkomyślności lub niedbalstwa przejechałem skręt drogowe zwierciadło z biało-czerwoną ramą akrylową odbite zostało w czarnych szkłach szofera szybko wysiadam na zakręcie ruszyły się w zaroślach łapska naboje specjalne typu chrabąszcz i bąk świsnęły koło ucha mało nie wyzionąwszy ducha ruszam w łopiany gdym teraz ile w nogach sił przez nie darł szutrem podjechał niewielki fiat przyczyną taki traf a mianowicie: giganci autorytetu i tradycji oficjele wartości i pamięci wizjonerzy urzędów i geopolityki ci co siebie piastowali i nierzadko pomstowali po latach zamieniają się z czasem w ryngraf w ozdobnym etui który anna celuchowska vel celuszewska nosi na słodkim podołku więzadle natury ich mit jadąc autem wychwytuje anka dziwne szmery łożysko koła przedniego i pióro wycieraczki nadto skrobanie w okolicy miednicy własnej niby łyżeczkowanie (abrazja) długi wisior widać niefortunny ryngraf służy za rozszerzadło patron wywodzący się z obojczyka gnębi szpary stawów wszystko truchleje widok pobocza bez didaskaliów i polipów moc silnika spada libido fiat panda buczy anna wierci się kluczy nadziewa na czyjś mój w łopianach krok - podwózka a stopniowo miłość. drogą małych kroków zdobyłem umiarkowane uznanie forsę na opał i wikt zaś drogą farsy sąsiad wiktor z koszami kwiatów zyskiwał wielokrotną wzajemność zawieszenie i klimatyzację sfinansował z kpinek a w ogóle objazdami dociera się często pewniej choć wśród zaskoczeń słońce wyłazi nad dobrych i złych ogrzewa letnich nad wyraz kulawi nadrabiają uśmiechem kulają chromych do łez głupi życzliwością zarażają ślepych przekazane dane i datki wracają w trójnasób w trakcie aborcji nie zawsze jest tak krwawo a na furgonach zarazy niekiedy zefir aniołowie piekieł to spolegliwi ojcowie rodzin i mamy szatan to folklor nietzsche pomawiany o syfilis czy inne tradycje oszczerstwa traktował lekko peyotl i gadaninę miał w engadynie gryzonia i kolibę brzuszek piwny uroczo klapie o kierownicę zagubione guziki zimowego płaszcza dają się odkupić i lubić wina służą trawieniu karty i przekleństwa domniemanej lekkości leżą klapolotki bez plakietek na dźwigarze odnajdują się druhny król nagi stary blady a śpiewaczka łysa naród biedny uczciwy dodatkowo rejestracja z sępólna krajeńskiego wystawała kiedy jadąc doznała ścisku za mostkiem naprzeciw kolumna rządowa kolumna tasuje talię aut dyferencjał stuka wszystkie tryby wszystkie rozmiary pracują serca źródłem niepokój karambol i zator zwisa za kółkiem iwona konforemne wzbudzenia powiek pięknie mrugają wiszą kapryszą gdy podchodzi ranga sierżant musi zrewidować silnik i dyskretny makijaż starym szyldem przecięty szydłem nakłuty przesiadka do pkp damian iwona wiktor anna i ja – jedziemy zerkając ćma bukszpanowa rozpuszczona w wodzie na dnie migotliwa miednica nieba migota i furgota obok autostrady tir ją staccato dmie jej powiew ma charakter poprawczy jak porwanie na obłoki obciach na obiciach zetlała tapicerka mitochondriów zakwasi i oplecie gleby blado oświeconej ziemi iskra krajowa nie ustępuje blaskom z księżyca jeszcze będącym we dnie żwawość perseweratywność rytmiczność łąk bo trwa melioracja dzieło człowieka i strapienia bezpowrotnych utrat budleje floksy gryzione zlatujące w kamuflażu w płaskie oślepłe zakamarki nieokreśloności matowe spadzistości skosu i spraw opar z łąk trzęślicowych salernicowe słonorośla cały wdzięk na skrawku oliwkowym po niewczasie ulatuje od trosk ziemskiego padołu nasypu na białe nitki banana które ktoś czy jakieś panny niefortunnie prządł i praskał w pobliski kosz podobnie część przeklętą ubogich muraw i traw wpada w objęcia żurnalistów i zasięg armat morskich alg świat. w olkuszu przy supersamie naraz zrobiło się niewypowiedzianie zimno. osiedle młodych przez szpital w centrum studiują głowy nabite prawda jest taka że czynem dowodzi się dopiero spraw. to zimno postraszyło gromadkę podrostków w tym kontekście była im zawadą raczej łączność i teraz do wrażeń dołącza coś niebywałego jakby mongolskie oko i głos mazurem jestem ten bowiem motyw rozbrzmiewał z radyjka zainstalowanego w odrzwiach busa ograna zagrywka starczego zażegnania kontekst wzmocniony o ukłony iloraz w wykonaniu wysiadających dam. żyjemy w niepewności wśród wielu niedomówień i kruchości sytuacje nie są jasne a miejscowi mają zazwyczaj nie dość rozsądku bo w marcu nieoczekiwany napadał śnieg na szypuły my w drodze do sulechowa frankfurcki pociąg odbija się od szyn nad odrą rzeczywistość przyprawia o trendy i warianty i zawroty głowy podłapują je apasze a luźne kozaki mkną nie wiadomo gdzie – podryguje grupa nimf koła zamachowe zmierzchu inwestycji prześcigają się w kolorach mapa geologiczna pulsuje online przedwiośnie kochającej rodziny zeszło niezauważone ryzyko zmarnowanego życia powiększa się co dzień geometrycznie poprawia się pamięć w ziołoroślach nad brzegami zwarte łany namiętni obserwatorzy są wszędzie czułość okazuje się być w sytuacjach niektóre rzeczy wydają się oczywiste jak responsoria gesualda w epoce gwałtownych zmian nic nie jest pewne choć zatowarowano wszystko na ziemi i niebie rzeczy niepotrzebne przypadkowe zdarzenia dobrze się układają najbardziej osobiste kręgi doświadczeń zeszły na psy do piekła cała egzotyka energia się zużywa w balonach sąsiadki co grą przypadków są ochroną przed nieszczęściami pożytkuje i procentuje uwaga w push upach cała nasza piątka przybita zostawia ślad delegacja prezydium naczelnej rady adwokackiej jedzie przez polskę spogląda na kraj elokwentni pochlebcy w relacji nieoczekiwany postój wypadł z widokiem na dęby przy krajowej drodze nasyp za którym już zasoby infrastruktura ngo-sów malunki perz wszyscy rozchodzą się do samochodów wyhaczają stołeczni paparazzi stylowe torebki przez ramię przerzucone przespacerowania do pobliskiego parkingu pikowana kurtka i kolorowy nadruk uwieczniona na moment przyłapani na czułości odnajdują się w nowej rzeczywistości i rzeczowości banalne branżowe eventy dostarczają przelotnych okazji do zadum zdjątka z poprzedniego związku i sezonu ma balkony julia przyrodzenie pod kciukiem żony nienaganne figury w pasiastych kostiumach wzorek na podłodze w sushi pod adresem rodziców padają piękne słowa nie obywa się bez łez grają młodzi w pikuty w gumę w klasy drą japy powroty z wakacji bywają trudne rozchodzą się drogi balonów z helem nie ubywa szusują na nartach harcują na skuterach angelina jolie na campo de' fiori uśmiechnięci korzystają z lata myśli zaprząta jakaś odległa sprawa błahe sprzeczki prowadzą do zastojów rozmowy się nie kleją dziecię wyślinia pluszaka komplementy nieco przesadzone działają cuda w środę grad informacji spada znienacka wieczory niosą ulgę dalekosiężne plany mają katastrofalne w skutkach kulminacje zauroczenia mijają osobiste historie i dobro żeby gołębie nie srały stosuje się straszne igły męczy spanie i czuwanie nakłady maleją pomimo wydanych zaleceń i kompetencji miękkich gdy trzeba tylko siąść i płakać narasta wiele mitów wzrasta liczba znaków na tabletach rankingi i rywalizacja wszystko zaczyna się z tyłu głowy nie naszej niepoprawni optymiści w gospodarce niepokojące objawy ustępują dolegliwościom odwaga odkrywania możliwości z umiarem bez rozpatrywania można się nauczyć wszystkiego rozsądku sposobów interpretowania przejściowości biskupi mają ciepłe pośladki dają radość w open space ach ambicje aktywistów pragmatyka liderów niezawodne diagnozy korekty liczne pozycjonowania w przyszłość gwiazdy miewają na koncertach zadyszki niczym rodem z keos słowiki rozmycie w dyskusjach niekiedy puste terytorium panowanie na morzach wiosną zefiru powiew gdy wypływa nasza flota treść ojczyzny wokół na targu w domu kościele w lesie i nad jeziorem przyjechali też na wywczas kuzyni bracia kliczko mają groźne miny sadzą tamaryszki w berszewie w katedrze transportu szynowego w zabrzu przy wypaczonym stole nieuważni słuchacze podobnie jak wszyscy są częścią gawiedzi biologia i geografia nas oszukały hierarchowie mają trupy w szafach hiena europy podnosi wytargany łeb myje okna w kwietniu leżą ludzkie szczątki ostatnie podrygi kolan odsłoniętych sytuacje wyjęte z kontekstu i patosu reportaże deziluzje surowa lakoniczność już nie w smak nikomu wyborne precjoza przepadają storczyki wspomnień grupa hochsztaplerów wędruje przez kraj udając adwokatów i inżynierów co spełniają marzenia kiedy już opisano i zacnych ludzi i mielizny płycizny przewrotne uroki zachowań i widmo chryzolitu w szprychach kół rydwanu zdarzeń w kanciapie w pułtuskim oddziale archiwum jednym słowem przywary mechanizmy kontroli i gry konkurencji wszystkich nowiutkich i dawnych praktyk zachwycono się urbanistyką choć podnosiły się głosy krytyczne rozpad więzi był kanwą akademickich karier i sporów wielość mnoga zdała się przytłaczająca kolejki do wenecji po pizzę na piazzo de pizza stały się smutną normą bycie popychadłem pochłanianym odegrało kluczową rolę osobistą klarowność była problemem zawsze problematycznym pomniejszym poczucie bezpieczeństwa jak i inne korzyści ważne dla gatunku okazało i okazały się z gruntu nieosiągalne wciąż modlili się walczyli pracowali pobratymcy rozbijali kretowiska wokół grobów inni tylko snuli intrygi wśród upokorzeń nie udało się rozgrzeszyć opatrzności zaprząc do świetlistego mozołu w mózgu mroku nabili gaśnice goście we mgle jedna płeć i strata czasu w życiu niepewność i utrata klienci którzy kupili sztuczny bluszcz byli kontenci zrobieni kamień na zębach z śliny nie kawy – mówi stomatolog – nie odpadał tylko się łuszczył przegraliśmy z demografią i demencją rakiem i chinami niepokoje fantazje zajęcia stanowisk myśli nawet gotowe reguły ta cała aktualność czy nieuchronność niestrudzona fikcyjne i wyimaginowane zyskało status bezwarunkowy z bogactwem odniesień lecz pozbawieni orientacyjnych punktów zaczepienia permisywizm i bezmyślność święciły triumfy wciąż i wciąż na nowo i jeszcze niepojęta i niewygodna surowość drażniła wygodnickich. realia epoki są jakie są jałowy dyskurs świętobliwych na peryferiach zapadały wyroki jeden po drugim prywatne życie zbędnych ludzi zeszło na bocznicę genomen się porozłaził podobnie jak rynki pracy i fundusze emerytalne wzrost gospodarczy egoizm interesy obywateli ich stłamszone uczucia i stanowiska elity i wielość prawd stały się złudne zło się rozprzestrzeniło szybciej na manowcach schronienie kryzys wzbogaciły ilustracje nędzy brukselscy technokraci rajcowali bezsilność nieudolność spustoszenie duch handlu dotarł daleko w czas trwogi i chaotycznej przemocy czułostkowość i rozpacz sfery socjalnej i cały ten plugawy manicheizm z odzysku kiedy zabroniono płacenia gotówką zamiast brandy wprowadzono wyciąg z łodyg co czyści nerki poprawia erekcję na darmo aż w końcu odkryto że gdy wielkie marzenia trochę się spełniają jest jak z wodoszczelnym zegarkiem mija go ławica ryb ryby się gapią szczerzą swój jakby massachusett dentystyczny dzieciarnia naszych pań buzie uśmiechnięte rodzina patchworkowa po wyjściu z oceanarium plenerek place zabaw wypiękniały od zachodniej strony wymieniono siatkę do piłkochwytu piaskownica do likwidacji śruby mocno dokręcono zasypana naniesioną ziemią bramka utknęła w połowie otwarcia wymaga wciąż odkopania za to dosypano piasek tyrolka pod zjeżdżalnie brak korka od poręczy lecz wygląda dobrze zaślepki powypadały dekielek od słupka przekrzywiony krzesło do wyciskania niezbyt wypoziomowane grupa przedszkolaków gnie plecy przęsła płotka i łańcuch urwany okowy pękają E.T. Bolak (ur. 1968) – opublikował zbiory miniatur literackich: Marginalia (2018), Ważniejsze omyłki (2018), Tytuły nieważności w antologii Depozycje (2019), Sybilla wzięta (2021), Dawne rejestry (2022), Ruchy frakcyjne (2022), Minuty krótkie (2023).
- Łukasz Szopa – dwa opowiadania
Tarantino Późne lato albo wczesna jesień. Ogródek knajpy której nazwy nie pamiętam. Ale nic dziwnego – nigdy nie byłem w tej części starówki, zaprowadzony przez moich przyjaciół i gospodarzy tego weekendu – Svena, Borisa, i jego siostrę Maję. Maja odebrała mnie z dworca autobusowego kochanym fiatem uno, w którym miałem niewiele więcej miejsca niż w autobusie z Wiednia. Odebrała mnie, gdyż bardzo oboje lubimy balkon na dziewiątym piętrze, z widokiem na Sawę. To bardzo proste, lecz trudno to teraz wytłumaczyć, to kolejna nielogiczna i wcale nie skomplikowana bałkańska historia. Powiem tyle, że Sawa w zależności od pory dnia zmienia barwę, podobnie jak metalowa balustrada balkonu. Pomysł był taki, jeszcze przy śniadaniu, by zrobić niespodziankę Nedimowi – naszemu wieloletniemu przyjacielowi z Mostaru, który teraz regularnie bywa w Zagrzebiu. Nie z powodu muzyki czy poezji, a kobiety. I z którym od późnych latach 90tych w Bośni, gdy łączyliśmy i dzieliśmy nasze pasje kobiet i pasje poezji w przyjaźni jak z westernów Sergio Leone (tych bardziej mrocznych, ale z odrobinkami humoru). Nedim, z którym wypiłem niejedną kawę, i nie tylko. To miała być niespodzianka, gdyż nic nie wiedział o moim wypadzie do Zagrzebia, a był umówiony z moją trójką na kawę właśnie w tym lokalu. Gdzieś między dwunastą a pierwszą – gdyż spóźniamy się oczywiście wszyscy niezależnie od siebie – niespodzianka jest. Ale na krótko, gdyż na Bałkanach w sumie nie ma niespodzianek, są momenty, takie i inne. Sekunda zdziwienia na jego twarzy i w oczach schowanych za malutkimi okularami, mocne przyciśnięcie się do siebie i słowa „Kako si, šta ima brate...“. Po kilku minutach siedzimy w piątkę, jakby tych kilku lat przerwy nie było, jakby słońce świeciło nad Hercegowiną i jakby obok przepływał nie ruch turystów i sobotnich spacerowiczów, a Neretwa. Kawa, kawa, piwo, poezja, kawa, piwo, loza, literatura, kawa, muzyka, piwo, Marko, loza, kobiety aktualne, kawa, Zagrzeb, Pula, kawa, piwo, kobiety byłe, poezja, kawa podwójna i loza, plany, znów muzyka. Nic o filmach, mało o przeszłości, nic o przyszłości, wiele o przyjaciołach i pismach literackich, dowcip z wyraźną przewagą nad nostalgią. Tym lepszy dowcip, że moi przyjaciele postarali się o niemal identyczną niespodziankę dla mnie. Z tym, że to ja przejąłem rolę zdziwionego na sekundy Nedima, a przede mną pojawił się – w towarzystwie Gorana – Mesza. (O tym, że Marko się dziś nie pojawi, mówię z góry.) Kontynuujemy rozmowę, jedyną istotną zmianą jest dodatkowy stolik i krzesła. No i kolejne piwa. Nie jest niespodzianką, że takie spędzanie popołudnia wcześniej czy później oznacza wyskok do WC. Przypadek (nie przypadek! - jesteśmy na Bałkanach!), że w tej samej chwili stoimy z otwartymi rozporkami obok siebie, lejąc do dwóch z trzech pisuarów. W ciszy wdychając mieszankę zapachu uryny i amoniaku, spoglądając na szaro-białe kafelki przed sobą. - Powiedz, Mesza - zaczynam po kilkunastu sekundach - Po co to było? - Znów mała przerwa. - Dlaczego tak to napisałeś, tak ostro, tak bezkompromisowo, tak przesadnie, tak krwawo i z detalami, jakbyś pisał scenariusz dla Tarantino??? Chodzi o jego komentarz w trwającej od kilku tygodni (mailowej) dyskusji o dom w zachodniej części miasta. Dom, w którym przed wojną mieszkała babcia Nedima i Fedji, a – czego wcześniej nie wiedziałem – babcia cioteczna Meszy i Miliego. Do tego momentu nie wiedziałem, że wszyscy oni są tak ze sobą spokrewnieni. Krew - no właśnie. W czasie wojny pewnego dnia do domu wpadli jacyś ustasze czy może po prostu chorwaccy gangsterzy. Masakrując, rozstrzeliwując, zabijając nie tylko babcię, ale i jeszcze kilka osób przejęli dom. No i teraz, pięć lat po zakończeniu wojny, dom wrócił do właścicieli – czyli szerokiej rodziny Nedima, Fedji, Meszy, Ilvany, Miliego i tak dalej. Właściwie do ich rodziców, którzy jednak postanowili od razu przekazać dom, ale i decyzję co z nim zrobić „generacji niżej“. Więc zaczęła się i trwała długa dyskusja. Nie tyle o pieniądze czy prawa użytkowania, co o samo przeznaczenie: wyremontować i się tam wprowadzić, tworząc jakby komunę artystów? A może wykorzystać miejsce na klub literacko-artystyczny, alternatywne lokum dla siebie i innych, z warsztatami, na występy i imprezy, z kafejką czy barem? Wtedy do akcji wkroczył Mesza ze swoim mailem. Właśnie ten najspokojniejszy z nich, z nas (gdyż do dyskusji dołączono też mnie i Borjanę), wrażliwy i delikatny, a nie jakiś „bałkański macho“, walnął maila w którym opisywał nawet bardziej drastycznie niż Leone i Tarantino tamto miejsce po masakrze (dopiero po kilku dniach pozwolono rodzinie zająć się zwłokami, po czym mieli się „tu więcej lepiej nie pokazywać“). W jego opisach ściekała ze ścian krew, pachniało zaschłą od kilku dni krwią, odpryski czaszek i kłaki kleiły się wbite kulami do ścian. Po czym stwierdził, że w tym właśnie miejscu, w tych ścianach, nie wyobraża sobie żadnej z opcji – ani mieszkania, ani klubu, ani niczego. „Nie w domu, w którym...“ (i znowu seria drastycznych i krwawych opisów). - Przecież wiesz i wiedziałeś, że nam tego nie musisz mówić, tak pisać. - ponaglam go do odpowiedzi, do reakcji. - No, okej, może dla mnie, Marka czy Borjany to było coś, czego nie wiedzieliśmy, i czego na pewno nie widzieliśmy na własne oczy. Ale po co rzucasz takimi słowami w stronę Ilvany, Nedima, Fedji?… Czy było to naprawdę konieczne? - Było. - ??? - chwila konsternacji, dawno opróżniliśmy pęcherze, powoli zamykamy rozporki, teraz stojąc twarzą w twarz. - Bo? - Bo musiałem to kiedyś, jakoś z siebie wyrzucić, jakoś się tego pozbyć. - mówi spokojnie, jakby opisywał jakąś sesję rehabilitacji kolana po latach. - Musiałem, i to był ten moment, kiedy nadarzyła się okazja, a i miało to sens. Musiałem właśnie, tak jak mówisz - „tarantinowsko“ - to wszystko wyrazić, tamte obrazy, chwile, to całe wspomnienie. - I co, teraz lepiej? - Lepiej, dzięki. Wracamy do stolików jakby nic, zamawiamy po podwójnej kawie i wódce, w międzyczasie dopijając resztki piw w naszych butelkach, włączając się w rozmowę o najbliższym festiwalu w Belgradzie. Maja ma dziś piękną, mocnoniebieską bluzkę bez rękawów. Rewanż Zawsze dziwiłem się, jak to możliwe, że mieścimy się w siódemkę, czasem dziewiątkę przy tym małym stoliku na zewnątrz kafejki „U Mary“, schowanej o pół uliczki w lewo tuż przed Starym Mostem. Po prawej stronie nadbrzeża, jak mówi się w Mostarze, w ogóle nie wspominając nazwy rzeki. Zresztą, w środku też nigdy nie było dużo więcej miejsca. O ile pamiętam, nigdy nie siedzieliśmy w środku. Nikt nigdy nie siedział w środku. Nawet zimą, która tutaj jest albo tak chłodna od wiatru, że nikt nie wychodzi z domu, albo słoneczna jak pierwsze dni wiosny udające lato. Po długiej zimie. Nawet barman i właściciel – który wcale nie nazywał się Mara, a Nino, ani pomagająca mu czasem Amela stronili od wnętrza. Chyba że naprawdę trzeba było komuś zaparzyć kawę, donieść piwo, czy opróżnić popielniczki. Co, jako stali goście, oprócz ostatniej usługi – przeważnie załatwialiśmy sami. Był sierpień. Czyli dość gorąco, i rozmowa ciągnęła się niechętnie, lecz beztrosko i pogodnie jak dymek z pół wypalonego dżointa. Co prawda Nino nadal nie zainwestował w przeciwsłoneczne parasole (i tak nie byłoby na nie miejsca), lecz piętro i dach sąsiedniego budynku zatroszczyło się o wystarczający cień dla naszej siódemki. Marko, Nedim, Amela, Marija, Mesza, ja, Mili. Po chwili, czyli jakiś dwóch godzinach, dołączyli Arma i Ilvana. Nino siedział niecałe dwa metry obok, na taborecie przy wejściu, udając że interesują go funkcje telefonu. Mimo że nie było mnie tu ponad rok, rozmowa i tak toczyła się nie o „nowościach“ tu czy tam, a o sprawach wiecznej wagi: poezja, muzyka, piłka nożna. Nedim i Arma relacjonowali wczorajszy dzień, czyli mecz półfinałowy pucharu Bośni-Hercegowiny, który odbył się niecałe tysiąc metrów stąd na stadionie w zachodniej części miasta. Co tam „mecz“! - to było derby! Derby między Zrinjskim a Veležem. Mecz, derby, wydarzenie niecodzienne. Nie tylko gdyż zespoły z jednego miasta. (Choć słowo „jedno miasto“ w przypadku Mostaru było nadal bardzo jeszcze teoretyczne). Zespoły z dwóch przeciwległych brzegów Neretwy, z dwóch części miasta jeszcze kilka lat temu przedzielonych nie tyle rzeką, co linią frontu domowej wojny. A szczególnym „smaczkiem“ był fakt, że stadion Zrinjskiego o którym mowa był przed wojną domem Veleža, a Zrinjski nowo reaktywowanym małym klubem z Medjugorje. Z wybuchem bośniackiej wojny w 1992 rozgrywki oczywiście przerwano, a gdy dodatkowo w 1993 wybuchł w Mostarze i w innych częściach kraju konflikt między Bośniakami i Chorwatami – w efekcie podobnie jak wypędzono z „zachodniej“ części miasta dziesiątki tysięcy „nie-chorwackich“ mieszkańców, wygnano także Velež – a na ich stadion przeniósł się Zrinjski. Nic więc dziwnego, że atmosfera od lat była w tej kwestii w mieście mocno napięta, że nie powiedzieć nienawistna, mimo zakończenia wojny pod koniec 1995 roku. No a teraz to derby – tak wypadło w pucharze, że obie drużyny teraz „spotkały“ się nie tylko w rozpisce, ale… w mieście. Nedim opowiada, jak to wczoraj wyglądało. By dostać się na stadion, oddalony od jego „nowego“ mieszkania o niecały kilometr, musiał wędrować z dwa kilometry na wschód miasta do dworca głównego, gdzie specjalne autobusy zabierały chętnych kibiców i widzów, by przewieźć ich tuż pod stadion na zachodnią stronę. Pod ostrą eskortą nie tylko policji, ale i międzynarodowej ekipy wojsk SFORu. I podobnie z powrotem. W obu przypadkach pod ostrym atakiem kamieni nacjonalistycznych kibiców i nie tylko ze strony chorwackiej, i – jak dalej ciągnie Nedim – nabuzowanych, wściekłych jak zamknięte w klatce psy kiboli Veleža, którzy najchętniej wyskoczyli by z autobusów by w roku 2000 kontynuować zakończone miejskie potyczki. Słucham tak i słucham, aż nie wytrzymuję: „Nedim, ty głupolu!! Po coś się tam pchał!!! Przecież ciebie futbol nigdy nie interesował, ani jakieś okazje do rozróby. Nie znosisz tych kiboli, tych idiotów. Wiedziałeś chyba że tak może być. Potrzeba ci tego było?...“ - i sam wściekły na niego rozgniatam resztki papierosa w niezauważalnie wymienionej i czystej popielniczce. Nedim zastanawia się chwilkę, kilka sekund. Które mijają dziwnie długo. W jego oczach, kryjących się za malutkimi okularkami, widzę stanowczość, resztki złości a nawet agresji, ale i przeblaski pogodnej ulgi. „Wiesz...“ - i nie tylko teraz pierwszy raz Nedim opowiada mi o swoich wojennych przeżyciach, ale i nam wszystkim – oprócz siostry Ilvany i kuzyna Miliego, którzy znają tę historię pewnie lepiej niż on sam. Ale opowiada to przy wszystkich. Jakby właśnie na to czekał, by „Poljak Szopa“ przyjechał w odwiedziny po roku, i postawił tak niemądre i ważne pytanie. Nedim, który niemal nigdy nie opowiada nic osobistego, który wydawał się niezdolny do wyznań. Jest jednak nadal zdolny do tej słodkiej dozy bośniackiego humoru, może sarkazmu. Jak szczypta kardamonu w kawie. „Bo chciałem tam, na tym stadionie, być po raz pierwszy jako widz.“ I potem już całkiem na luzie, jakby był dziadkiem opowiadającym wnukowi „stare dzieje“, przypomina czas, gdy po wybuchu walk między Chorwatami a Bośniakami został razem z ojcem i Milim internowani, podczas gdy reszta ich rodziny została wypędzona do „wschodniej“ części miasta. A oni spędzili na tym stadionie - razem z kilkuset innymi mężczyznami i nastolatkami - kilkanaście dni bez jedzenia, z minimalnymi dawkami wody. Był maj. A ja nawet nie pytam o wynik. Łukasz Szopa (ur. 1973) – poeta, prozaik i tłumacz pomiędzy polskim, niemieckim, i jugosłowiańskim. Wiersze publikował w Polsce, Austrii, Bośni i Hercegowinie, Chorwacji, Danii, Serbii, Czarnogórze. Opublikował zbiory poezji Roadmovie (2000) oraz wspólnie z Mehmedem Begićem Film (Mostar, 2001), zbiór opowiadań Kawa w samo południe (Szczecin, 2010), oraz powieść podróżniczą Fioletowy plecak i trzy herbaty (2016). W latach 2016 - 2023 członek Komitetu Obrony Demokracji, publikacja tekstów i wywiadów w tematyce społeczno-politycznej. Mieszka w Berlinie i Włosieniu (woj. dolnośląskie).