top of page

Znaleziono 320 elementów dla „”

  • Robert Frost – osiem wierszy

    Nic złotego nie może pozostać Złota jest przyrody pierwsza zieleń, I jej nieprzebrany wachlarz wcieleń. Kwiat to jej wczesne liście; Które godzinę błyszczą złociście. Potem liść opada za liściem. Tak Eden dławi się nieszczęściem. Tak świt za świtem idzie ku dniu. By to, co złote uległo straceniu. Do siebie samego Jednym z moich życzeń jest to, by te czarne drzewa, Tak stare i mocne, że ledwie wiatr ich gałęzie podrywa, Nie były niczym innym, jak zwykłą ułudą mroku, Zaledwie rozciągniętą do końca niebios wyroku. Nie powinienem być hamowany, ale dnia pewnego Muszę wkroczyć do wnętrza lasu ciemnego, Potem znajdę wyjście i nie pokona mnie strach, Albo drogę, gdzie powoli koła rozjeżdża piach. Nie rozumiem, dlaczego miałbym zawrócić z drogi, Albo nie iść tam, gdzie prowadzą pewne nogi, Powinni dogonić mnie, jeśli czują mój brak I chciałbym wiedzieć, czy nadal kochają mnie tak. Nie odnaleźliby mnie innego, niż tego, którego znali Tylko bardziej pewnego wszystkiego, co uważałem za prawdę. Przystając pod lasem w śnieżny wieczór Czyje to lasy, myślę, że wiem Dalej jest wieś z jego domem Nie zobaczy mnie, mimo dobrego wzroku Patrzącego na drzewa bielące się śniegiem. Mój mały koń myśli, ty dziwaku, Stanąłeś w miejscu, gdzie nie ma folwarku, Między skutym jeziorem i lasami W najciemniejszy wieczór roku. Koń potrząsa uprzęży dzwonkami Pytając czy właściwymi jedziemy drogami Prócz dźwięku dzwonka zadymki śnieżne Wiatru beztroski taniec z płatkami. Lasy są głębokie i ciemne, Piękne, ale zadanie mam zlecone, I mile do przebycia nim zasnę, I mile do przebycia nim zasnę. Ogień i lód Jedni mówią, że świat pochłonie ogień, Drudzy twierdzą, że lód. Z tego, co zaznałem z pragnień Jestem z tymi, co wybierają ogień. Lecz gdybym miał zginąć znów, Myślę, że tyle wiem o nienawiści, By powiedzieć, że świat zniszczy lód Jest też godny wielkości, I uzbrojony w chłód. Dobre godziny Byłem na zimowym spacerze wieczornym Nie znalazłem nikogo, kto byłby rozmownym, Oprócz domków stojących w szeregu Ze święcącymi daleko oczami w śniegu. Myślę, że dom ten był zamieszkały Bo słyszałem jak skrzypce płakały; Pomiędzy zasłonami, w szparze Zobaczyłem młodzieńcze postacie i twarze. Na zewnątrz taki miałem świat. Szedłem, ale nie było już więcej chat. Odwróciłem się i już żałowałem, lecz wróciłem Wszystkie światła zgasły, okna już nie widziałem. Moja skrzypiąca na śniegu noga Zakłóciła drzemkę, która miała wiejska droga Taka profanacja, za twoją zgodą, O godzinie dziesiątej w wigilię zimową. Śnieżny pył Wrona w swoim stylu Strząsnęła na mnie, smutnego Drobiny śnieżnego pyłu Z choiny, drzewa starego Mojej duszy tym dała Wielką zmianę nastroju I resztę dnia uratowała Pełnego niepokoju. Droga, której nie wybrałem Dwie drogi rozbiegały się w żółtym lesie, przepraszam, że nie zdołałem iść obiema będąc tylko wędrowcem, nie ruszyłem się spoglądając w jedną daleko jak wzrok niesie gdzie zakręt w zaroślach początek ma; Potem poszedłem drugą równie piękną, mając możliwość i takie pragnienie, wybujałą trawą i mniej używaną, chociaż mogłem iść tą pierw wybraną na każdej widziałem zniszczenie; I obie tego ranka w liściach leżały czarnymi śladami nie skalane. Och, pierwsze kroki na inny dzień zostały! Wiem jednak, że te drogi się wiązały, wątpię,że kiedyś wrócę na nie. Chciałbym opowiedzieć, co me oczy widziały po wielu latach po tym wydarzeniu: dwie drogi w lesie się żegnały wybrałem tę, którą stopy mniej deptały i to wszystko o tym rozdwojeniu. Na opuszczonym cmentarzu Żywi przybywają tutaj, by po trawie stąpać I czytać na wzgórzu inskrypcje o zmarłych; Cmentarz wciąż przyciąga żyjących, Którzy nie chcą tak szybko umierać. Wersety tam mówią i zawodzą: „Jedni, którzy żyjąc dzisiaj tu przychodzą Aby przeczytać ryty na kamieniach, a potem odchodzą Jutro jako zmarli na cmentarz zachodzą”. Tak pewni śmierci, że na marmurach słowa rymują, Jednak nie wszystko w czasie zaplanują Nie każy martwy będzie przyjść tu chciał. Czego mężczyzna będzie się bał? Łatwo byłoby być zdolnym I powiedzieć kamieniom: ludzie nienawidzą umierać Przestać konać teraz i być nieśmiertelnym. Myślę, że uwierzą w kłamstwo, by nic nie zmieniać. przełożył David Magen Robert Frost  (1874-1963) – amerykański poeta. Czterokrotny laureat nagrody Pulitzera. Jego poezja, cechująca się prostotą formalną, ma głównie charakter refleksyjno-filozoficzny, a zasadza się często na motywach związanych z krajobrazem, wiejskim życiem oraz obyczajami Nowej Anglii.

  • Joanna Żak – ciekawość świata

    Joanna Żak – kiedyś ceramiczka, czasem malarka, a w przyszłości może tkaczka. Amatorka fotografii od zawsze i chyba już na zawsze. Fotografuję wszystko – lubię nieoczywiste oczywistości, piękną brzydotę, kolorowe paradoksy szarego świata, tajemniczość, nieostrość, przypadek, miłość i pieski. Spacerowanie ze mną bywa wyzwaniem. https://www.instagram.com/detaberna/

  • Grzegorz Tomicki – trzy utwory prozą 

    Kompozycja otwarta Szkoda że nie jest to powieść w wydaniu dźwiękowym poprawionym powiedzmy czterdzieści sześć razy mniej więcej raz albo dwa razy na rok z wielopodmiotową korektą i profesjonalnie przeprowadzoną redakcją najlepiej jeszcze sprzed publikacji nie musiałbym nawet czytać wertować wnikać w szczegóły obyczajowe śledzić tropów historii przez duże i małe h rozwiązywać kryminalnych zagadek istnienia lub nieistnienia zaglądać postaciom do duszy łapać za nogi aluzji przedzierać się przez następujące po sobie rozdziały zachowując ustalony porządek oraz kolejność zderzeń z rzeczywistością zawsze to samo gniew zaprzeczenie pertraktacje depresja i akceptacja same sprawdzone zgrane motywy konwencje aż do znudzenia uproszenia nic tylko kompozycja ramowa szkatułkowa zamknięta w schematach fabuły wzorów popkultury szkoda że nie jest to film w kategoriach mniej więcej pretensjonalnych choć bliższych życiu powiedzmy seks przemoc nagość wulgarny język alkohol lub narkotyki czy z innej beczki oszczędny w środkach wzruszający obsceniczny magiczny cudownie niezrozumiały szkoda że nie jest to jedna z korporacyjnych piosenek Disneya a może i lepiej szedłbym sobie skacząc po górach omamów iluzji strzelałbym z biodra fantazji nucąc pod nosem A Whole New World  albo Circle of Life  każdy objaw jest dobry aby się wyrwać z czeluści retrospektywnej pamięci mozołów żałoby kontemplacji pożegnań rozstań i zgonów mówiąc krótko i bez fikcyjnych ogródek oczekiwania rzadko przystają do spełnień a spełnienia częściej są nieoczekiwane niż pożądane choć pożądanie jak wiemy umiera ostatnie wszystko jest kwestią życia i śmierci wszystko jest kwestią imaginacji  Klinika bólu Nie no jeszcze nie jest tak źle z matką ziemią naszą kochaną w każdym razie z tą jedną jej najważniejszą dla nas pociechą wszystko w tym kraju da się załatwić mówię ci każdą koncesję na szczęście dymisję proroka depresję gangstera chociaż jeszcze nie eutanazję głowa do góry wszystko przed nami różne fantastyczne mówię ci z krzyża zdjęte nieszczęścia historie z życia wyjęte zwężenie naczyń zwapnienie kości ubytek tkanki to niezłe przystawki na dobry początek poranki dla niedorosłych pieszczochów losu wstrzymanie akcji ustanie czynności brak tętna zostawmy sobie natomiast na deser dla prawdziwie wytrwałych poszukiwaczy rozkoszy są przewidziane nagrody gwarantowane choć może bez czci i chwały co zrobić chała może przydarzyć się na każdym etapie bez względu na dobre chęci i w każdym miejscu na przykład w klinice bólu bez państwowych dotacji brak podstawowych środków zaradczych ale są atrakcyjne zniżki na sytuacje post fatum posłuchaj dziewczyno chłopaku jeśli pragniesz prawdziwej miłości lub przekroczenia dyktatów obywatelskiej uległości uniżoności czołobitności w zakresie nakazów i obowiązków wynikających z nagiego życia w wymiarze społecznym mówię ci nie idź do funkcjonariusza niebiańskich zastępów urzędników troskliwej opieki bossów instytutów pamięci coachów masowego rozwoju nie ma z kim o czym mówić żyjemy w granicach własnych umysłów ograniczeń cielesnych potrzeb i możliwości a czasem je przekraczamy nic komu do tego co z tym robimy jak z nimi skończymy dokąd nas doprowadzą nasze skłonności jeśli nie do nas samych pijących u źródeł początku które są źródłami końca ujściami przez które przeciskamy się przepływamy przeciekamy z wiarą czy bez na drugą stronę morza rzeczywistości jej drugi brzeg bez względu na wszelkie pośrednie okoliczności trzymajmy się własnych śmierci niech nasze ciała i zmysły nie zmienią się w organy ścigane przez użyteczność publiczną to nie jest ich dom     Buziaki Świat widzę dzisiaj skąpany w świetle rozumu wszystko ostrzejsze jaśniejsze wyraźniejsze hierarchie są najważniejsze można spytać co robię pośród jego kanciastych konturów jaką wypełniam wnękę czy pustkę w przestrzeni logicznej odkąd widzę przejrzyściej soczyściej łatwiej w nim myślę sobie o przypadkowe kolizje skaleczenia omójboże otarcia każdy segment ma swoje zmyślne kanty zadziory może to kwestia wymyślnej diety albo zwykłe halucynacje na ile mam twardą skórę pytam siebie naskórek znów sobie nieźle poczynam z masłem że tak powiem dokazuję także z mięsem inna sprawa że chyba nareszcie obrastam w powietrze przez co czuję się w pewien sposób zabezpieczony przed skutkami zderzeń z konstruktami czystego umysłu psychospołecznymi zabudowaniami architekturą wnętrz i zewnętrznej natury czy to możliwe pytam siebie że stałem się mknącym po ostrzach rzeczywistości czteropłatowym poduszkowcem niesionym przez elewacje wspomnień zaburzeń mowy katastrof powodzi pytam siebie o skutki braku kontroli narodzin kolejnych bliźniaczych par pojęć dobro i zło grzech omójboże i odkupienie mężczyzna kobieta góra i dół najważniejsze są dychotomie myślę sobie cokolwiek powiem pomyślę będzie użyte wejdzie w życie świat jest o wiele za mały na te wszystkie wymysły z ich przecinkami kropkami średnikami po co nam jeszcze te zdania pomiędzy nimi w kosmicznych słupkach liczy się przede wszystkim trzeźwość spojrzenia jasność umysłu bystrość skojarzeń refleks reakcji obronnych wszystko ma swoje miejsce i prawa każdy didżej dizajer dizaster każdy trickster ogniomistrz Kaleń myślę sobie gdyby usunąć ze świata jego przedstawienia opisy zdania oznajmujące to co by z niego zostało pytam siebie chyba tylko picie na umór u źródła z wiecznie rozdziawioną japą chciałem powiedzieć z otwartymi szeroko ustami lub złożonymi w dziubek jak do pocałunku z pryszczatym lub trędowatą tak czy inaczej dbajcie o siebie trzymajcie się swoich wierzeń świat widzę dzisiaj skupiony w sobie jako ogóle faktów a mnie chodzi o rzeczy buziaki ludzie   Grzegorz Tomicki – elektromechanik urządzeń przemysłowych, doktor nauk humanistycznych. Opublikował tomy wierszy: Miasta aniołów  (1998), Zajęcia  (2001), Pocztówki legnickie  (2015), Być jak John Irving  (2017), Konie Apokalipsy  (2021), Piekło jest wszędzie  (2023), monografię naukową Po obu stronach lustra. O twórczości Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego  (2015) oraz garść artykułów naukowych z zakresu literaturoznawstwa, psychologii i historii. W przygotowaniu tom wierszy Liryka drogi , który ukaże się nakładem wydawnictwa Convivo. Pracuje w Muzeum Przyrodniczym w Jeleniej Górze.

  • Anna Podczaszy – piosenki

    Ajde, Jano (Na melodię Ajde, Jano - serbskiej pieśni klezmerskiej) Drzwi zatrzasnął głucho wiatr i rozwiał suche sny, w których we włosy wpinam kwiat. Czemu ten wiatr zły zmącił oczy twoje, miły? Czemu światła ci w nich brak? Miła moja, świat za rogi łapać chciałem, do stóp twoich rzucić. Głupi byłem, głupi. Suknię w bzu kolorze wkładam, myśląc - może rozświetli oczu twoich blask? Gdzie się podziały dłonie, które moje skronie  objąć mogą jeszcze raz? Świat mi pachniał, biegłem jak szalony, w twarz się śmiałem czarnym ptakom –  krukom i gawronom. Wino lśni czerwone, wody dzban na stole kładę i proszę, miły, wstań. Wypijmy wino i zatańczmy, miły, chwilę, tylko to mi jeszcze daj. Czas jak glina w rękach się rozkrusza. W uszach skowyt głodnych wilków, brudny knebel w ustach. Wyje wiatr na wzgórzach, sypie w oczy kurzem, połamał sto tysięcy brzóz. Posłuchaj, miły, proszę, pieśni mojej jeszcze, nic już więcej nie chcę tu. Posłuchaj, proszę, tylko pieśni mojej, wietrze, zanim przyjdzie deszcz i lód. Rozmowa (Na melodię piosenki Mercedes Sosy – Volver a los 17) „Opowiem ci, życie, opowiem o latach, co we mnie rozmiękły. Opowiem o starej kobiecie, opowiem, jak we mnie ją rzeźbisz.   Zaśpiewam ci, życie, o tobie, choć rwiesz moje słowa na strzępy. Zatańczę do twojej melodii, choć ledwo się trzymam krawędzi.   Oddychaj mną jeszcze, choć noc w objęcia chce wziąć mnie do tańca.   Powstrzymaj ją - ze wszystkich sił, ze wszystkich sił, których ci brak. Pobiegnij ze mną, chociaż wiem - przed nami mrok, za nami mgła. Powrotów nie będzie, nie będzie, nie, nie, nie.” „Przebiegam przez ciebie jak wicher, nie dbając gdzie lewo, gdzie prawo  i co dzień chcę budzić się w tobie, bo pachniesz porankiem i kawą. Chcę patrzeć twoimi oczami, chcę widzieć, że w garści mnie trzymasz. Choć cień chce się kłaść między nami –  zostanę tu po godzinach. Nie ważne jak długo, nim gram –  dziś znowu ruszymy do tańca. Powstrzymam noc - ze wszystkich sił, ze wszystkich sił, których mi brak. Pobiegnę z tobą, chociaż wiem - przed nami mrok, za nami mgła. Powrotów nie będzie, nie będzie, nie, nie, nie.” Za szybko, za krótko, za mało! Wciąż głodni, wciąż siebie spragnieni –  raz jeszcze pójdziemy na całość –  nie dla nas kraina cieni! Objęci bezdenną tęsknotą –  byliśmy, jesteśmy, będziemy, choć słabnie w nas dusza i ciało –  wbrew śmierci, wbrew nocy na ziemi. Wbrew wszystkim, co wołają „Pas!” –  Nie ważne już nic oprócz walca. Tańczymy więc, choć mówią „Dość!” Tańczymy, choć brakuje sił. Biegniemy razem, mimo że  za nami mgła, przed nami nic. Powrotów nie będzie, nie będzie, nie, nie, nie. Z motyką na słońce (Na melodię średniowiecznej francuskiej pieśni – La Louison)  Stoję z motyką na środku pola, wokół horyzont siny. Śmieją się ludzie, mówią – głupia, tak ryje w piachu, glinie. Dzień cały w słońcu, aż do nocy kłaniam się ziemi, a ona mówi mi, jak mój miły do mnie –  połóż się w moich ramionach. Na horyzoncie zimne kraje, na horyzoncie błyska. A ja ci patrzę w oczy jasne i widzę miłość czystą. Posadzę gaje brzoskwiniowe! W ustach rozpłynie się ich smak! Chłody ominą nasze pole! Jeszcze nadejdzie taki czas! Z motyką na słońce  będziemy się rwać! A pole truskawek dosięgnie do gwiazd! Nieskończone! Po horyzont! Prawie blues (Na melodię piosenki Nirvany - My girl) I co, i co? To prawie blues - trzy chwyty i prosty rytm. I nie, i nie, nie zdarzy się cud, choć cudów zdarzało się w chuj.   Jest tak, jak jest - tak właśnie ma być: trzy chwile - i wejdziesz w cień. A ja, a ja zostanę tu monetę ci włożyć do ust.   Albo nie, albo nie - odwróćmy los - wystarczy policzyć do trzech: jesteś tu, a ja tam. Gdzie? Bóg jeden wie, lecz to nie jest sosnowy las.   Jesteś tu! No i co?! Nie nastąpi cud! Trzy chwile - i wejdziesz w cień! Tak jest, jak jest! Czyli jak? - Jeden chuj! Krzyczę, ale nie otwieram ust. Dary (Na melodię kurpiowskiej pieśni ludowej „Pozic mamo raz”) Przetrącona noc i rozchwiany dzień, rozłupany czas, jak suchy orzech –  z tego składam się. Rozkładanie rąk, wyrzucanie słów gorzkich niczym niedojrzały orzech, potrząsanie głów –  dam ci – chcesz, czy nie, mam ci tego wbród, a ty dasz mi to, o co nie proszę –  dasz mi pusty wór. Wrzucę kości stos, wrzucę kurz i łój i poniosę na rozstajne drogi, modląc się o cud. Studnia  (Słowa piosenki zespołu HuRaban pt. „Rzeka”) Gdzie jest studnia z dobrą wodą? Gdzie jest stół na nim wbród? Gdzie jest drzewo, które daje w skwarny dzień zbawienny chłód? Gdzie jest wiatr, który rozwiewa czarne chmury i ich złość? Gdzie jest śnieg, który nie zmienia  bosych stóp w zmarzniętą kość? Gdzie są skrzypce, w których strunach nie rozbrzmiewa żaden fałsz? Gdzie jest Bóg, o którym mówią, że jest mój i twój i nasz? Gdzie jest nóż, co tylko kroić umie, a już zabić - nie? Gdzież bajeczka, którą roję? Którą każde dziecko wie? Ni chuja na świecie bajek, żadnych studni, stołów, drzew. Świat spowity czarnym wiatrem głuchy jest na moją pieśń. Anna Podczaszy – autorka kilku książek poetyckich wydanych przez Biuro Literackie. Jej teksty opublikowano również w kilkunastu antologiach i szkicach. Za tomik danc nominowana do Nagrody Nike 2001. Autorka tekstów piosenek zespołu HuRaban. Współpracuje z legnickim Teatrem Modrzejewskiej. Na podstawie jej wierszy powstał pieśniodramat Spójrz na nią (2019). Autorka monodramu Zapowiada się ładny dzień  (2022), zwycięzcy kilku festiwali teatralnych, w tym festiwalu Teatropolis w Łodzi (2023). Mieszka i pracuje w Legnicy.

  • Samantha Kitsch – film 2018 

    * Sam Kitsch: od dobrych kilku lat  chodzi za nim apokalipsa (przed nim) –  film, który wyświetlił mu się w 2018 podczas wędrówki po szorstkiej czerwonawej skale – kopulistych pagórkach  skamieniałych wydm. * dwóch himalaistów zamierza zdobyć dziewiczy szczyt Ki (pierwiastek z minus 1):  A spokojny wewnętrznie, B rozdarty,  bo zagraża wojna nuklearna –  więc co za sens? tymczasem grupa astronomów obserwuje asteroidę mogącą zderzyć się z ziemią –  i tu różnica zdań: w obliczu wojny rozgłosić to czy zataić? pani astronom, jedyna, która pragnie rozgłosić,  znika bez śladu. koniec końców (sic!), w strefie śmierci B zrywa ścięgna w kostce (lód, wicher, przepaść), A zdobywa szczyt,  starannie układa w szczelinie, jak obiecał,  fotografie swoje i B – i natychmiast  (błędnie) rozpoznaje u siebie  chorobę wysokościową – obrzęk mózgu –  bo ziemia chwieje mu się pod stopami, a niebo staje w nierealnych barwach. spokojnie kładzie się na szczycie, który pęka i kruszy się, wybuchy kolorów trwają: wojna nuklearna? asteroida? obie? nie wiemy. * dwa wątki przeplatają się * to zwierzęta! gdy dowiedzą się o asteroidzie, zechcą nas zniszczyć, zrobić sobie bal, zanim uderzy – a niekoniecznie uderzy. ludzkość jest jedna – asteroida nam to uświadomi i poprowadzi do pokoju – pani astronom, nazwijmy ją Maria, była tu osamotniona.  śmiali się: górnolotna, naiwna –  lecz gdzie podziała się następnego dnia?   (ktoś ją zabił, aby na pewno zamilkła, uwięził?  sama ukryła się? utopiła?  przeszła na stronę „wroga”?)  szukano jej w sekrecie, po cichu, tymczasem wśród licznych konspiracyjnych teorii, podsycanych niepewnością i lękiem, zjawiła się pogłoska o asteroidzie –  niedorzeczna, niezgodna z prawami astronomii.  czy zrodziła się przypadkowo, znikąd? może jednak pochodziła od Marii? zdradził ktoś inny – spośród nich? astronomowie wroga też coś wykryli? * B: ty dbasz tylko o swoje […] wejście na swój […] szczyt, a wojna, ludzkość, historia […] dla ciebie znaczy!  historia wojen, ilu zabiło ilu i po […],  to zbędne, haniebne kretyństwo –  liczy się nauka, odkrycia geograficzne, sport, sztuka – tu uczestniczę – odpowiadał A. żywili dla siebie nawzajem szacunek i pogardę. wiedli spory w przerwach  we wzajemnej asekuracji  (autoasekuracji nikt nie naprawiał,  rzadko ktoś tu bywał – oni prawie codziennie). wyprawa na Ki załamała się –  wobec ryzyka wojny  zainteresowanie wygasło, sponsorzy i wspinacze wycofali się. * szczupła, chłopięca twarz –  więc bujna fryzura,  lekki zez – przyciemnione okulary z barwną oprawką, chłopięcą figurę kryły falbaniaste bluzki i „biodrzaste”  spódnice – stylowa i elegancka,  bez trudu przeobraziła się w zezowatego  i niezbyt rozgarniętego młodzieńca  w dżinsach i koszuli w kratę.  szminka już nie tuszowała  opadającego nieco kącika ust – co podkreślał teraz jej celowy grymas. pasła kozy w kanionie na pustkowiu, u dawnego pupilka jej dziadka hipisa.  (buro-rudą nierówną wyżynę  rozdzierało kilka kanionów z zaskakująco obfitą zielenią.) czuła ulgę, że przed „końcem świata”? przed śmiercią? zdążyła być kimś innym (bejsbolowa czapka lub grzywka pod brwi –  owszem, bała się o własne życie, lecz i tak nie widziała dla siebie miejsca, miała dość. oba prawdopodobieństwa, kolizji z asteroidą, jak i wojny nuklearnej, oceniała jako wysokie).  wieczorem, dojąc kozy, wpatrywała się w gwiaździste niebo, bez okularów, systemu teleskopów, obliczeń.  * ty tylko żałujesz swojej […] wyprawy, nic cię […] nie obchodzi przyszłość, wojna! gdyby wszyscy tacy byli, nie byłoby […] wojen! obchodzi mnie pokój i […] zorganizuję wyprawę w imię pokoju  – odszczeknął A,  byle odszczeknąć, ale po przyjściu do domu  zaczął działać. chwilowo  opadło międzynarodowe napięcie,  ludzie znużyli się zagrożeniem, sponsorzy chcieli zarobić,  himalaiści – pójść w góry. hasło „wyprawa w imię pokoju” chwyciło. * do strefy śmierci dociera tylko dwóch, inni wspinacze nieprzygotowani,  bez motywacji, polityka znów przeraża. B skręca nogę, A chce go sprowadzić (poszarpane lodowe stromizny, ostry  błękit, biele szklą się, sypią, kłębią, przygniata zimno, brak tchu) –    B oznajmia, że umrze na górze, nie „w dole”   na skutek wojny – a i bez […] wojny   schodząc […] zginiemy obaj. weź na szczyt zdjęcie moje i rodziny, a jak przetrwasz, powiedz,  że […] byłem z tobą, umarłem wracając. A łamie swoje zasady i obiecuje, pewien, że jeśli przetrwa – dotrzyma.  * Sam Kitsch on przewędrował 17 km po czerwonawych skamieniałych wydmach wysoko ponad miasteczkiem Moab,  w słońcu (październik) – był niewyspany.  Sam Kitsch wyświetlił mu się film.  Samantha Kitsch – pseudonim literacki, pod którym ukazało się dziesięć zbiorów poezji, m.in .: Bahama  (Obserwator), Helena (Instytut Mikołowski), konfiskata konfetti  (SPP Oddział w Łodzi) i szybkie szkice z szopem  (SPP Oddział w Łodzi).

  • Wojciech Brzoska – osiem wierszy

    *** wąchamy kwiaty, zdmuchujemy świece. owiani tajemnicą  wdechu i wydechu. wchodzimy pomiędzy zapachy przyjścia i odejścia. na wietrze. wiry przyszłego w przeszłe. jazdy dopiero dzisiaj, kupując bilet, zrozumiałem ten ciemny prześwit- na żółtej pociągowej tablicy. PRZYSZŁY ROZKŁAD. samo życie. *** wczorajszy mężczyzna w parku, w koszulce z napisem "made in heaven" nie wygląda wcale jakby spadł z nieba. codziennie rano wita mnie zaparkowany nieopodal "dom pożegnań". na początku maja miasto ciche jak pączkujące liście. wyjechali wszyscy donikąd. nieboskłonny zasięg zorzy w ciągu dnia niepokoi nas chmura dymu z płonących chemikaliów. wieczorem zachwyca ognista zorza. przed nami jeszcze wiele nieb. stawania na palcach do nich. jeszcze więcej skłonów. łzy od pylących wiosną drzew. zamazany obraz głębokiej zieleni. *** koło fontanny zobaczyłem - całą w czerwieni- dziewczynę,  która zawsze chodziła na czarno. w jednej chwili - z nielegalu skoczyła w środek słońca. w jej teatrze wiosna! *** czym  dziś żyje miasto? ktoś mówi do telefonu: z kalifornii wszyscy uciekają dziś do teksasu. w kolejce do bankomatu żebrzący chłopak na moje: nie, dziękuję ostro reaguje: do matki se tak mów. mój ruch jest emerytowanym dzieckiem w koszulce z panem kleksem. znów nie żyję w tych czasach. *** teren pod napięciem, pod byle pretekstem. tak musiałoby wyglądać piekło: zamieszkać w więzieniu z widokiem  na przyjemność. sklepy, boisko, leżaki. sadzawki wokół korporacji. to w nich odbija się absurd. pracownicy snujący się wokół i ospali ochroniarze,  znaczący karty. *** z większej odległości jestem tylko małą częścią całości. chce mieć zawsze nad sobą obraz siebie mniejszego, jakby z jakiegoś drona. w lesie przypominać pień drzewa. a jakie mamy tendencje w kinie? wolne? zajęte. -koleżanka miała przyjść. ona się lubi rozłożyć na dwa miejsca. uczcij pięcioma minutami ciszy żywą pamięć o oddechu - dopowiadam sobie do  medytacji mniszki lekarskiej. tu i teraz już coraz mniej  wyprowadza mnie z równowagi, częściej na spacer. tylko sam sobie mogę być plastrem. Wojciech Brzoska (ur. 1978) – poeta, autor kilkunastu książek poetyckich oraz współautor kilku płyt z zespołami: Brzoska i Gawroński, Brzoska/Marciniak/Markiewicz oraz Piksele. Jego najnowszy zespół to Dendro, założony z saksofonistą Michałem Sosną. Wiersze publikował w najważniejszych polskich czasopismach oraz w kilku zagranicznych. Były tłumaczone na: angielski, niemiecki, czeski, słowacki, słoweński, serbski, hiszpański i ukraiński. Zawodowo przez dwadzieścia lat związany był z więziennictwem. Major Służby Więziennej w stanie spoczynku. Organizator wielu spotkań literackich oraz koncertów. Pomysłodawca adresowanego do osadzonych Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego im. Jeana Geneta. Mieszka w Katowicach. Strona autorska : www.wojciechbrzoska.pl

  • Jana Karpienko – Klauzula informacyjna podstawy przetrwania

    nie mów jak się nazywasz, nie mów jak się nazywasz, nie wymawiaj swojego imienia, nie przyznawaj się do swojego imienia, nie mów, nie przyznawaj się, nie otwieraj się, bądź mocne, stanowcze, bądź płynne, niczyje, nie mów jak się nazywasz, bądź stanowcze, przezroczyste, bezimienne bądź  nie mów jak się nazywasz, nie określaj się, nie przywiązuj się, nie mów jak się nazywasz, nie przyklejaj się i się nie wiąż, nie wymawiaj swojego imienia, nie oddawaj swojej tarczy, nie określaj się, nie przekazuj broni w cudze ręce, bądź stanowcze, bądź płynne, bądź zmienne, bądź męskie i żeńskie, bądź każde, dowolne bądź, nie mów swojego imienia administratorem twoich danych osobowych jest siła nieznośna i wciągająca, korzystająca z tego, że się otwierasz, że jesteś dookreślone, sformułowane, zrozumiałe, jesteś punktem i rdzeniem, jesteś jasne i namierzone, jesteś uchwytne, dostępne i ujawnione, a więc nie mów jak się nazywasz inspektorem ochrony twoich danych jest nikt, bo nie można ochronić twoich danych, nie można ochronić twojego imienia, można tylko korzystać z niego jak z klucza, jak z szyfru, jak z przyzwolenia, jak z hasła do wszystkich twoich tajemnic i duchów, a więc nie ma ochrony twojego imienia i być nie może, nie ma nikogo kto cię ochroni i być nie może, a więc nie mów jak się nazywasz, kim jesteś, jak się nazywasz, kim jesteś kim jesteś to nie to samo kim byłoś i będziesz, a więc nie ma jednego dla ciebie imienia, nie ma jednego imienia i być nie może, dlatego nie oszukuj i nie mów jak się nazywasz, i nie bądź wykryte, zdemaskowane, nie bądź poznane, obramowane, rozgryzione czy odtajnione podanie przez ciebie imienia jest dobrowolne, ale wierzę, że nie jest to twoja wola, nie jest twoją wolą ujawnienie wszystkich kart, nie jest twoją wolą podanie swojego imienia, jest to wymuszone, narzucone, przymusowe, jest niezbędne do tego, żeby nigdy więcej nie zboczyć z tej drogi, nie stać się kimś innym, nie skręcić, nie zboczyć, nie roztopić się, nie wyzwolić się  a więc nie mów jak się nazywasz, nie wymawiaj swojego imienia, bo tylko tak jesteś w stanie się ocalić, tylko tak jesteś w stanie się uratować, przejść obok i przeżyć, tylko tak jesteś w stanie przetrwać, tylko tak jesteś w stanie, tylko tak jesteś w stanie, tylko tak jesteś w stanie, tylko tak jesteś, tylko tak jesteś, tylko tak Jana Karpienko  – tłumaczy, organizuje, pisze. Asystentka Olgi Tokarczuk i koordynatorka Fundacji Olgi Tokarczuk. Tłumaczenia, własne teksty i wywiady publikowała w „Twórczości”, „Odrze”, „Nowej Polszy” i na portalu „ Rozstaje.Art ”. Była tłumaczką szamana syberyjskiego, współpracowała z dokumentalnym Teatrem Na Faktach.

  • Przemysław Wechterowicz – trzy wiersze

    Tak oto bóstwem okazała się poręczna żółta kaczuszka. Chlip w makijaż, wielokrotny. Mój przesłodki ex-narzeczony był podobny  chihuahua w pulowerze. Te same funkcje życiowe. Te same parametry. To samo argentyńskie tango pod skórką. Jak dobrze od-kor-ko-wać wannę i odłożyć na bok perukę. Tors wypięłam domyślnie, prawoskrętnie i z pierwiastkiem  kokieterii. Śmiało: fikołek w tył, fikołek w przód. W bok.  Fikołek za każdą ptaszynę, co się teraz lęgnie.  Na dwie trzy godziny pod pierzynę i od razu: karykaturalna dłoń pana na pośladku pani. Pani, obracająca wdzięczne kro- kiety. W oczach krokietów filuterny pancernik zjeżdża  po trzonku od mopa do salaterki. Tak. Nie. Przemysław Wechterowicz – pisarz.

  • Daria Juskowiak – dwa opowiadania 

    Niewybuchy Czekamy, cierpliwie czekamy. W szumiących lasach, na żyznych polach, w piwnicach starych kamienic. Potrafimy zaskoczyć podczas prac w ogródku, potrafimy napędzić niezłego stracha nurkom, bywamy też lokalną sensacją na budowach. Wojna - ta to powsadza swoje macki wszędzie, nieważne – suche, mokre, piaszczyste, gliniaste, kamienne – my nie wybrzydzamy – i tu, i tam przetrwamy, z niekończącą się datą przydatności do zabicia. Czekamy, cierpliwie czekamy. I nigdy nie wiadomo - czy tym razem znajdzie nas ciekawski pan z ciekawskim pieskiem? I nic, niestety nic nie skończy się dobrze. A może grupa rozbawionych dzieci, którymi historia – zła jak Baba Jaga – zapłaci odsetki od minionej rozpaczy. Wojenne i powojenne matki, czasem na jedno wychodzi. Ale bywa i tak, że wszystko kończy się dobrze. Na przykład gdy trafia na nas paczka wagarujących gówniarzy, z których ten jeden gówniarz jest trochę rozumniejszy niż inni, w zasadzie można powiedzieć, że gość jest całkiem do rzeczy, i krzyknie w ostatnim momencie na tego, co z łapskiem podchodzi. No i ten głupszy nie tknie, coś sobie mruknie pod nosem, coś zaklnie, lecz w końcu odejdzie. Farciarze, nie dali się wrobić w domknięcie wojennych statystyk.            Nienawiść o lata przeżyła tych, którzy ją czuli. Wystarczyło nadziać nią miny, dokładnie poupychać w granaty, podrzucić w pociskach i bombach. Nienawiść w konserwach na potem, na niedostatecznie czarną godzinę. Nienawiść obok polnej stokrotki, nienawiść pod listkiem paprotki, o włos od korzenia marchewki. Leśna nienawiść na drodze jelonka, podwodna nienawiść ściśnięta w minie morskiej, podziemna nienawiść na szlakach nornicy i kreta. I międzygatunkowa nienawiść, bo bywa, że upomni się i o walenia, i o orkę, wypłoszy lisy i zające. Rozrzuci swój gniew w promieniu o mniejszym lub większym zasięgu. Nie będzie dla niej ważne, czyja to noga, czyja ręka i czy to miała być właśnie ta głowa. Wymiesza dokładnie wszystkie grupy krwi od dawców mniej lub bardziej honorowych, od dawców niedobrowolnych. My, zatopione w morzach głowice nuklearne, zagubione zabawki roztrzepanych, brzydko bawiących się w zimną wojnę dzieci, byłyśmy na tyle taktowne, że pozwoliłyśmy o sobie zapomnieć. Nie zakłócamy letnich turnusów, nie przeszkadzamy w zachodach słońca, nie wywracamy żaglówek. Czekamy, cierpliwie czekamy. W krypcie To nieprawda, że nie ma na tym świecie sprawiedliwości. Ukrywa się w mnisiej krypcie katedry. Niski Tomasso, wyższy o głowę Giovanni Antonio i jeszcze wyższy Bonaventura w końcu dostali po tyle samo: dwa metry długości na metr czterdzieści szerokości. Wymiary ich nagrobków na wieki wyrównały chwilowe, doczesne dysproporcje. Bliźniacze pomniki na dowód, że wszelkie różnice były na chwilę, tylko na niby, może dla żartu. Śniady Sebastiano i blady jak ściana Augustyn, wyswobodzeni z kontrastu, leżą pod jednakowym marmurem w kolorze kości słoniowej.  Symetria na rzucie elipsy, lustrzane lewo i prawo,  pośmiertna potulna takasamość. A byli jak ogień i woda, jak dzień i noc. I ci przeciętni, za życia przemykający gdzieś pomiędzy, teraz na równych prawach, tak samo godni zauważenia lub pominięcia jak cała reszta w powielanych grobach. Są jeszcze miejsca dla tych, którzy tam na górze ciągle próbują wychodzić przed szereg, wyróżnić się w tłumie. Te miejsca czekają  w odpowiedniej kolejności, w równych odległościach. Czekają na Waleriana – samotnika, na Bellinusa, który szuka centrum, na Hilarego, który lubi kryć się po kątach.   Trzeba było także znaleźć odpowiedni rozmiar. Nie było to łatwe, bo śmierć w rozmiarze XL jest za duża na niektóre małe i wątłe dusze albo za ciasna na te nadęte. Ale tak, trzeba  było jakoś uśrednić, żeby nikt nie wystawał poza obrys elipsy, żeby nikt nie przykuwał samolubnie uwagi na nieco dłużej. Różnią ich teraz już tylko nagrobne litery i cyfry. Nie można było z nich zrezygnować, no to niech będą chociaż niewielkie, dyskretne, żeby niepotrzebnie nie podkreślać dawnej, fanaberyjnej tożsamości.  Póki co Walerian, Bellinus i Hilary, jak to  żywi, czasem się między grobami krzątają, ścierając niestosowne kurze. Habit wszystkiego nie wyrówna, Hilary jest ciągle nieco za duży na wąskie przejścia między pomnikami, wciska się bokiem,  z ukosa. Walerianowi zostaje za to  sporo luzu, może się nawet trochę pokręcić, gdy nikt nie widzi – póki jest jeszcze na to czas, póki data po prawej stronie na jego pomniku wciąż jeszcze nieznana. Przychodzą tu czasem turyści. Ci, którzy szeptami  łamią nakaz zachowania ciszy, ratują dla życia to miejsce. Przychodzą tu czasem dzieci. Te, które najgłośniej marudzą, najbardziej się nudzą, wskrzeszają szczątki inności. Tomasso znów jest niski, Giovanni Antonio o głowę wyższy, a  jeszcze większy Bonaventura. Hilarego wyciąga na chwilę  z wieczności dziewczynka, która uczy się dopiero czytać. Duka jego datę narodzin, duka datę śmierci. Starszy brat po szybkich rachunkach stwierdza, że żył 57. A potem przez chwilę myślą, czy to dużo czy mało.  Daria Juskowiak  – absolwentka Wydziału Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego . Nauczycielka języka polskiego. Publikowała w internetowym wydaniu miesięcznika „Odra”, 8. Arkuszu "Odry", w "Helikopterze", na stronie wydawnictwa Font. Laureatka konkursu prozatorskiego "Małe życie po wielkiej zmianie" przeprowadzonego pod patronatem Fundacji Olgi Tokarczuk.

  • Mariusz Sambor – pięć wierszy

    w przeciwieństwie  Burze wciąż zagrażają Tak mówią i piszą wysyłają alerty do telefonów  jakby nie mogli alarmów wysyłać tylko te alerty  i mam wreszcie ochotę odpocząć bo sobota  niebezpiecznie zbliża się do przesilenia  po przekroczeniu którego będę jak Rosenkranz  i Guildenstern myląc się sam ze sobą nie wiedząc  w jakim celu wezwano mnie kiedyś do ciebie jak ich wtedy do zamku w Elsynorze no i będę tęsknił nie tylko za tobą ale za uciekającym czasem sam nie wiem za kim czy za czym bardziej No to biorę butelkę cydru na szczęście  znalazł się w lodówce kiedym przestraszony  patrzył że go przecież nie ma i lezę na łąkę  choć w końcu się zbiera na burzę cały dzień  zwlekało ale co tam przejdzie jak zwykle bokiem  myślę i robię zdjęcia ciemnym chmurom  choć wolałbym tobie A kiedy zaczyna grzmieć i błyskać i krople  robią się już grube jak winogrona biegnę przez łąkę  w sandałach i mokry nawet stopy mam mokre  ale na szczęście w czapce z daszkiem  nie lubię moich mokrych włosów w przeciwieństwie do twoich  wpadam w ostatniej chwili do bramy drzwi uchyla schowany  zawczasu sąsiad ten schorowany co na ławce wysiaduje  z wyraźną przyjemnością i grzecznie się kłania Ten sam o którym mówili że był ubekiem a najwyżej przecież  esbekiem bo to nie te lata cydr jest trochę kwaśnosłodki  i znowu gdzieś grzmi gdy butelka już się kończy i znowu  oglądam twoje zdjęcia Co mnie tak wzięło? Nie wiem Znowu nie wiem Może stąd kolejna burza i cydr się już kończy bardziej  słodki niż kwaśny a zdjęcia błyskawic nie bardzo z telefonu  przesyłają się do komputera może z powodu burzy  co nade mną krąży w przeciwieństwie do twoich włosów  co niestety nie Skąd ta nagła tęsknota i niespodziewana nie wiem  znowu nie wiem  choć kto pyta nie zawsze otrzymuje odpowiedź  a tu ciągle leje jakby bramy Elsynoru były wciąż otwarte  to chyba lepiej że wróciłem kiedy dalej leje i tylko cydr skończony  no i tego też żal Może pójdę po czipsy tylko deszcz przestanie Jak tam? Już mi trochę żal tej soboty nie z powodu burzy  niby miała być od rana tylko pomruczało  Może bo już odchodzi? Ale wszystko odchodzi  to żem w końcu poszedł na pole Tak się u nas mówi  Na pole i żem wziął ze sobą cydr I smutno się zrobiło nie ma tyle zieleni co w powieściach o kowbojach Jeszczem się zdążył wystraszyć że nie ma już cydru no człek musi przecież czasami odpocząć   a ja ciągle sam Jednak coś gdzieś grzmi I koni tu też ni ma Tak takich jak tam równowaga Wielu oczekuje jedynie (nie ma większych potrzeb)  nie przykłada wysiłku – Sutra Wielkiego Słońca? Cnoty? schowało się już za chmury i nie ma upału objawienia nad wodą ta królewska para sutra niezliczonych znaczeń słońce księżyc co ślepym istotom służą jako oczu dwoje  jasna jest mądrość spokojne uczucie  wspaniale wspaniale  jak nie wpaść w pułapkę Epitafium Śpię w hotelu  w którym ostatni raz  zatrzymałem się  jakieś trzydzieści lat temu nigdy naprawdę nie wiadomo gdzie popłynie woda nigdy nie wiesz jak skończy się kolejna noc ptaki zwykle zaczynają śpiewać około trzeciej nad ranem harmonia i ciężka praca  kłaniamy się wzajemnie należy pamiętać okazać wszelki szacunek jak to wszystko przecież słońca znowu nie ma stajemy w oddaleniu  ale słońca nie ma — połączyć? krótkie chwile historie ważne okoliczności kiedy się witamy sygnały policyjnych wozów może karetek ciężka praca strażaków jest też nie bez znaczenia nie mówimy już o miłości i rzeczywiście jakbyśmy odzyskiwali  pewność   Mariusz Sambor  (ur. 1965) – autor surrealistycznej powieści poetyckiej Cztery Filary  (2021), powieści I wszyscy go opuścili…  (2021) oraz zbioru krótkich form prozatorsko-poetyckich Nieoczekiwane przestoje w chmurach  (2022). W listopadzie 2023 roku ukazał się jego epistemologiczny komediodramat Pani Kołodziej . Publikował w czasopismach literackich oraz w antologiach: Strefa wolna. Wiersze przeciwko nienawiści i homofobii  (2019), Wiersze i opowiadania doraźne 2020  (2020), Wiosnę odwołano. Antologia dzienników pandemicznych  (2020) oraz Kosmonauci Nośnych Haseł (2022). Mieszka w Krakowie.

bottom of page