Znaleziono 347 elementów dla „”
- Maya Angelou – cztery wiersze
Powstanę Możesz zapisać mnie w twojej Pokręconej historii twoimi kłamstwami, Możesz wdeptać mnie głęboko w ziemię A ja i tak uniosę się jak kurz. Czy moja pewność siebie denerwuje cię? Dlaczego otacza cię mrok? Bo zachowuję się tak jakbym miała szyby naftowe A pompy znajdowały się w moim salonie. Tak jak księżyc i jak słońce, Pewne są wschodów i zachodów Tak jak nadzieje sięga wysoko, Tak ja powstanę. Czy chciałbyś zobaczyć mnie załamaną? Z pochyloną głowa i spuszczonymi oczami? Z ramionami opadniętymi jak spadające łzy, Osłabioną moim beznadziei płaczem. Czy moja wyniosłość Cię obraża? Nie traktuj tego tak zasadniczo, Dlatego, że śmieję się, jakbym miała kopalnie, Góry złota na własnym podwórku. Możesz mnie zastrzelić własnymi słowami, Możesz mnie zranić oczami, Możesz mnie zabić swoją nienawiścią, Ale mimo to, jak powietrze, wzniosę się. Czy moja seksowność cię denerwuje? Czy to jest niespodzianką dla ciebie Że tańczę jakbym miała diamenty Pomiędzy nogami? Z prastarej historii wstydu Wstaję Z przeszłości zakorzenionej w bólu Wstaję Jestem czarnym oceanem, głębokim i wzburzonym, Wzbierającym i falującym unoszącym się w gniewie. Pozostawiam za sobą noce pełne grozy i strachu Powstaję O świecie, cudownie jasnym Powstaję Przynosząc dary, otrzymanym od przodkowie, Jestem marzeniem i nadzieją niewolnika. Powstaję Powstaję Powstaję. Ptak w klatce Ptak na wolności osiodła wiatr wskoczy na jego grzbiet popłynie strumieniem powietrza w dół dopóki prąd się nie skończy wtedy zanurzy skrzydła w czerwonych promieniach słońca pożądliwie spoglądając w niebo. Ptak w niewoli w maleńkiej klatce rzadko spogląda przez kraty wściekły skrzydła ma przycięte a stopy uziemione więc otwiera gardło, by śpiewać. Ptak w niewoli śpiewa z przerażającym trylem o rzeczach nieznanych ale wciąż wytęsknionych a jego melodia jest słyszana na odległym wzgórzu dla ptaka w klatce jest to pieśń o wolności Wolny ptak myśli łagodnym wietrzyku i wiatrach swobodnie wiejących poprzez giętkie drzewa i tłustych robakach czekających na trawniku o świcie a niebo nazywa swoim własnym. Ale ptak w niewoli żyje na grobie snów jego cień krzyczy w koszmarze nocnym skrzydła ma podcięte, a stopy uziemione więc otwiera gardło, by śpiewać Ptak w niewoli śpiewa przerażającym trylem o rzeczach nieznanych bardzo wytęsknionych jego melodia jest słyszana na odległym wzgórzu dla ptaka w klatce jest to śpiew wolności. Równość Oświadczasz, że widzisz mnie niewyraźnie Przez szybę, która nie przepuszcza światła Choć odważnie stoję przed tobą, Zlekceważona z mnóstwem czasu. Masz rację, że słabo mnie słyszysz Jak szept ledwo słyszalny, Podczas gdy moje bębny wybijają wiadomość I rytmy nigdy się nie zmieniają. Równość, a będę wolna. Równość, a będę wolną. Ogłaszasz, że moje postępowanie jest rozpustne, Że zmieniam facetów jak rękawiczki Ale jeśli jestem dla ciebie tylko cieniem, Czy mógłbyś kiedykolwiek zrozumieć? Przeżyliśmy bolesną historię, Znamy wstydliwą przeszłość, Ale idę do przodu A ty ciągle się ociągasz. Zdejmij zasłony ze swoich oczu, Wyjmij korki ze swoich uszu, Przyznaj się, że słyszałeś mój płacz, Przyznaj się, że widziałeś moje łzy. Równość, a będę wolna. Równość, a będę wolną. Słyszysz tempo tak zniewalające, Słyszysz pulsowanie krwi w moich żyłach. Tak, moje bębny biją noc w noc, I rytmy te nigdy się nie zmieniają. Równość, a będę wolna. Równość, a będę wolną. Mężczyźni Kiedy byłem młoda, zdarzało mi się to robić Stawałam w oknie za zasłonami I obserwowałam mężczyzn, chodzili tam i z powrotem po ulicy. Pijani i starzy. Młodzi mężczyźni ostrzy jak musztarda. Patrzyłam na nich. Zawsze Gdzieś podążali. Wiedzieli, że tam jestem. Miałam Piętnaście lat i apetyt na nich. Przechodzili pod moim oknem, Unosili swoje ramiona wysoko Jak młode dziewczyny piersi Poły ich kurtek Opadały na bok Klepały po tyłkach, Oh, mężczyźni. Pewnego dnia wezmą cię na ręce A dłonie ich będą tak delikatne, jakbyś była Ostatnim surowym jajkiem na świecie. Ostrożnie Obejmą mocnej. Troszeczkę. Pierwszy uścisk sprawi przyjemność. Przytulą mocniej. Delikatnie i stajesz się bezbronną. Trochę Mocnej. Sprawi to ci ból. Grymas Wykrzywi usta. Zacznie brakować Ci powietrza, A umysł twój eksploduje gwałtownie, na krótko, Jak główka zapałki kuchennej. Pękniesz. Po nogach Twój sok im spłynie. Zabarwi im buty. Wtedy ziemia zacznie się kręcić A język poczuje smak raz jeszcze, Ciało twoje zamknie się. Na zawsze. A kluczy do niego już nie ma. Z czasem widok przez okno napełni Twój umysł. Tam, poza Kołysząca się zasłoną, chodzą mężczyźni. Oni coś wiedzą. Gdzieś idą Ale tym razem stoję w bezruchu Patrzę na nich. Być może. przełożył Adam Lizakowski Maya Angelou (1928–2014) urodziła się w St. Louis w stanie Missouri jako Marguerite Johnson. Jej ojcem był Bailey Johnson, cywilny pracownik marynarki wojennej oraz Vivan z domu Baxter, pracująca jako pielęgniarka i zawodowa hazardzistką, która była też artystką i miłośniczką barów. Gdy rodzice rozstali się, Maya i jej starszy brat trafili na wychowanie do babki mieszkającej w małym miasteczku Stamps w stanie Arkansas. Dorastający brat Mayi popadał w konflikty z prawem - czego bezpośrednią przyczyną był jego bunt przeciw dyskryminacji rasowej. Babka nie mogąc sobie dać rady z wnukami odesłała je do matki mieszkającej w tym czasie w San Francisco. W tym czasie Maya przeżyła największa traumę swojego życia. W wieku ośmiu lat została zgwałcona przez kochanka swojej matki, powiedziała o tym swoim kuzynom, którzy zamordowali gwałciciela. W wyniku wstrząsu psychicznego Maya przestała mówić. Milczała przez kilka lat, jej pasją stało się czytanie książek. Niektórzy nawet twierdzą, że był to moment decydujący o tym, że została pisarką. Pochodziła z biednego Południa ale miała chłonny umysł, szybko się uczyła i prawie nigdy nie zrażały jej porażki. Uparcie dążyła do celu, często płacąc za to wysoką cenę. Była piosenkarką, tancerką, aktorką, prostytutką w kilku burdelach w San Francisco, kompozytorką i pierwszą czarnoskórą reżyserką w Hollywood. Prowadziła bary oraz smażyła hamburgery, a także, jako kucharka pracowała w restauracji kreolskiej, nawet pracowała w warsztacie samochodowym. Kiedy wybuchła II wojna światowa, Angelou złożyła podanie o wstąpienie do Women’s Army Corps. Jej wniosek został jednak odrzucony. Zdeterminowana, postanowiła zostać konduktorką tramwaju, ale ze względu na młody wiek i kolor skóry nie mogła nawet złożyć podania. Jednak na przekór sytuacji, przez trzy tygodnie, codziennie je składała. Ostatecznie została przyjęta i stała się pierwszą Afroamerykanką, która pracowała jako konduktorka tramwaju w San Francisco. Trwało to tylko przez jeden semestr, potem zdecydowała się wrócić do szkoły. Latem 1944 roku ukończyła Mission High School i wkrótce potem urodziła swoje jedyne dziecko, Clyde'a Baileya (Guy) Johnsona. Mając dwadzieścia dwa lata wyszła za mąż za początkującego muzyka Anastasiosa Angelopulosa, byłego marynarza greckiego pochodzenia. Nie było to łatwe, bo Angelou jako biały nie mógł tak zwyczajnie zalegalizować związku z czarną kobietą. Oboje byli pięknoduchami, lubili tańczyć, śpiewać a muzykę, traktowali życie jak scenę, na której trzeba odegrać swoją rolę artysty. Ich związek trwał niecałe trzy lata. W tym czasie Maya brała lekcje tańca i pracowała jako piosenkarka w nocnych klubach, przyjmując nazwisko Maya Angelou (tak brzmiało skrócone nazwisko męża.) Dorastała w czasach, w których czarni obywatele Ameryki coraz głośniej domagali się zrównania swoich praw z prawami białych. Oczywiście Maya dołączyła do tego ruchu, została aktywną działaczką na rzecz praw obywatelskich, pracowała dla doktora Martina Luthera Kinga Jr. i Malcolma X. Kiedy 4 kwietnia 1968 r. King został zamordowany, była zdruzgotana. Przyjaciele zachęcili ją do spisania historii własnego, barwnego życia. Wydana w 1969 roku książka ”I Know Why the Caged Bird Sings”, (Wiem, dlaczego uwięziony ptak śpiewa) staje się sensacją roku i dotyczy jej traumatycznych przeżyć podczas wczesnych lat życia spędzonych na amerykańskiej prowincji. Wiele organizacji broniących przyzwoitości i szkół chciało zakazać wydawania tej książki ze względu na szczere przedstawienie wykorzystywania seksualnego i świata pozbawionego upiększeń czy pomijania wątków drażliwych. Dla Mayi liczyła się tylko prawda o świecie, którą należy ukazać nie tylko białym ale i czarnym obywatelom USA. W długim barwnym życiu miała okazję być piosenkarką, tancerką, aktorką, kompozytorką i pierwszą czarnoskórą reżyserką w Hollywood. Maya Angleou była kultową pisarką, wykładowczynią i uwielbianą gawędziarką. Odegrała wielką rolę w upowszechnianiu znaczenia i roli czarnoskórych kobiet w życiu literackim Ameryki. Pisała prosto i jasno konwersacyjnym tonem, jej poezja trafiała do ludzi z różnych środowisk. Angelou została uznana „za rzeczniczkę (…) wszystkich ludzi zaangażowanych w podnoszenie standardów moralnych życia w Stanach Zjednoczonych”. Zasiadała w dwóch komisjach prezydenckich, podczas kadencji Geralda Forda i Jimmy'ego Cartera. Od roku 1981 zaczęto nazywać ją pani doktor Angelou: pomimo braku akademickiego wykształcenia została profesorem (lifetime Reynolds Professorship of American Studies) na Uniwersytecie Wake Forest w Winston- Salem w Karolinie Północnej, gdzie była jedyną wykładowczynią Afroamerykanką na pełnym etacie. Otrzymała mnóstwo wyróżnień, ponad pięćdziesiąt doktoratów, nagród i odznaczeń, a jej biografie pisane przez nią samą oraz przez badaczy literatury często podają sprzeczne informacje dotyczące jej życia osobistego, artystycznego i społecznego. Pewne jest, że została poproszona o napisanie wiersza z okazji inauguracji Billa Clintona na prezydenta Stanów Zjednoczonych w 1993 roku. W 2000 r., otrzymała the National Medal of Arts. W 2010 roku została odznaczona przez prezydenta Baracka Obamę the Presidential Medal of Freedom, najwyższym odznaczeniem cywilnym w USA. W 2013 roku została laureatką Nagrody Literackiej, the National Book Foundation’s Literarian Award za zasługi dla środowiska literackiego. Zmarła w 2014 roku mając 86 lat. Adam Lizakowski
- E.T. Bolak – Rybny weterynarz (fragment)
było iż z montażem balustrad i wiotkich poręczy okolono też śliskie schody pieniądze czas i środowisko zabezpieczono gratis podpis bufiasty figuruje na bibule na olszy bieluni bażant skarży się biega wzdłuż pleneru krat deweloperzy postawili właśnie własny płot dostęp do stygnących jajek został utracony biały domek port trzmielina przeklina pisklęta niebożęta mrą berło matki bożej ludźmierskiej winno w glacę tych czterystu menagerów. panoszą się wyuczeni wizja się przepina nadaremne w biblii literki smarowane prastarą kursywą najukochańszy niczyj-ojciec święty mandaryn z nieba zwisa – dziadyga jak mięcho z kija zakręca planetą nad karuzelą z pozytywką lecą w osuwisko sprawy i postacie śmierć nas przeskoczyła zręcznie przeskoczyły nas własne podskoki ziemia się wierci a na niej wiercą się śmieci i przemieszczają odpady z foli rolniczej czarnej i białej odpady z siatki i sznurka do owijania balotów odpady po nawozach typu big – bag leżą te rzeczy a raczej mijają za oknem standard obniżają leciwe maceratorki od brykieciarki z fluorescencji byłego o.w. merkury w maksimum elongacji zrobiono w wytrzyszczce poświatę pod molo kryminaliści i degeneraci zostali w szparach oświeceni w gniewnym akcie wandalizmu wrzucili kibel w nurt serologicznie była bez zarzutu ta latrynka zrobiono następnie briefing nad rzeką knajka w miejscowości ogrodzona tłumaczył się wtedy gęsto wójt dostępne są teraz ponownie niefortunne oświadczenia jego i zjednoczenia dalej daleka droga jadą ci niemożliwi obwoźni wiozą precle kurczaki z przyczepy wiszą odpustowe miękkie kości i larwy żółwie z wyschniętymi żyłami kierują grają radiem nie zawiedli wydali papierowe bilety z datą pewną w telefonie opartym o kierownicę widać ich córki ich wyrównane brwi czyli wyrwane na prawo z przodu za szoferem box śniadaniowy gdzie znalazł się owoc gdzie znalazło się leciwe warzywo pakunki między nogami filigranowy gnat wystaje z ineksprymabli tu wiozą w woreczku szczepkę aloesu dla lokalnego od tych kręgów bossa damiana i jego drag queen (źródła uniesień przy e4) dar. wojtyłko w gminie gnojnik ma wyblakły baner szamba betonowe używane i nowe i do interesu głowę to z nim w sali sztuki w pałacu larischa paliliśmy boazerię kantor się zżymał lata dziewięćdziesiąte przeszły jak sen tymczasem w wyniku lekkomyślności lub niedbalstwa przejechałem skręt drogowe zwierciadło z biało-czerwoną ramą akrylową odbite zostało w czarnych szkłach szofera szybko wysiadam na zakręcie ruszyły się w zaroślach łapska naboje specjalne typu chrabąszcz i bąk świsnęły koło ucha mało nie wyzionąwszy ducha ruszam w łopiany gdym teraz ile w nogach sił przez nie darł szutrem podjechał niewielki fiat przyczyną taki traf a mianowicie: giganci autorytetu i tradycji oficjele wartości i pamięci wizjonerzy urzędów i geopolityki ci co siebie piastowali i nierzadko pomstowali po latach zamieniają się z czasem w ryngraf w ozdobnym etui który anna celuchowska vel celuszewska nosi na słodkim podołku więzadle natury ich mit jadąc autem wychwytuje anka dziwne szmery łożysko koła przedniego i pióro wycieraczki nadto skrobanie w okolicy miednicy własnej niby łyżeczkowanie (abrazja) długi wisior widać niefortunny ryngraf służy za rozszerzadło patron wywodzący się z obojczyka gnębi szpary stawów wszystko truchleje widok pobocza bez didaskaliów i polipów moc silnika spada libido fiat panda buczy anna wierci się kluczy nadziewa na czyjś mój w łopianach krok - podwózka a stopniowo miłość. drogą małych kroków zdobyłem umiarkowane uznanie forsę na opał i wikt zaś drogą farsy sąsiad wiktor z koszami kwiatów zyskiwał wielokrotną wzajemność zawieszenie i klimatyzację sfinansował z kpinek a w ogóle objazdami dociera się często pewniej choć wśród zaskoczeń słońce wyłazi nad dobrych i złych ogrzewa letnich nad wyraz kulawi nadrabiają uśmiechem kulają chromych do łez głupi życzliwością zarażają ślepych przekazane dane i datki wracają w trójnasób w trakcie aborcji nie zawsze jest tak krwawo a na furgonach zarazy niekiedy zefir aniołowie piekieł to spolegliwi ojcowie rodzin i mamy szatan to folklor nietzsche pomawiany o syfilis czy inne tradycje oszczerstwa traktował lekko peyotl i gadaninę miał w engadynie gryzonia i kolibę brzuszek piwny uroczo klapie o kierownicę zagubione guziki zimowego płaszcza dają się odkupić i lubić wina służą trawieniu karty i przekleństwa domniemanej lekkości leżą klapolotki bez plakietek na dźwigarze odnajdują się druhny król nagi stary blady a śpiewaczka łysa naród biedny uczciwy dodatkowo rejestracja z sępólna krajeńskiego wystawała kiedy jadąc doznała ścisku za mostkiem naprzeciw kolumna rządowa kolumna tasuje talię aut dyferencjał stuka wszystkie tryby wszystkie rozmiary pracują serca źródłem niepokój karambol i zator zwisa za kółkiem iwona konforemne wzbudzenia powiek pięknie mrugają wiszą kapryszą gdy podchodzi ranga sierżant musi zrewidować silnik i dyskretny makijaż starym szyldem przecięty szydłem nakłuty przesiadka do pkp damian iwona wiktor anna i ja – jedziemy zerkając ćma bukszpanowa rozpuszczona w wodzie na dnie migotliwa miednica nieba migota i furgota obok autostrady tir ją staccato dmie jej powiew ma charakter poprawczy jak porwanie na obłoki obciach na obiciach zetlała tapicerka mitochondriów zakwasi i oplecie gleby blado oświeconej ziemi iskra krajowa nie ustępuje blaskom z księżyca jeszcze będącym we dnie żwawość perseweratywność rytmiczność łąk bo trwa melioracja dzieło człowieka i strapienia bezpowrotnych utrat budleje floksy gryzione zlatujące w kamuflażu w płaskie oślepłe zakamarki nieokreśloności matowe spadzistości skosu i spraw opar z łąk trzęślicowych salernicowe słonorośla cały wdzięk na skrawku oliwkowym po niewczasie ulatuje od trosk ziemskiego padołu nasypu na białe nitki banana które ktoś czy jakieś panny niefortunnie prządł i praskał w pobliski kosz podobnie część przeklętą ubogich muraw i traw wpada w objęcia żurnalistów i zasięg armat morskich alg świat. w olkuszu przy supersamie naraz zrobiło się niewypowiedzianie zimno. osiedle młodych przez szpital w centrum studiują głowy nabite prawda jest taka że czynem dowodzi się dopiero spraw. to zimno postraszyło gromadkę podrostków w tym kontekście była im zawadą raczej łączność i teraz do wrażeń dołącza coś niebywałego jakby mongolskie oko i głos mazurem jestem ten bowiem motyw rozbrzmiewał z radyjka zainstalowanego w odrzwiach busa ograna zagrywka starczego zażegnania kontekst wzmocniony o ukłony iloraz w wykonaniu wysiadających dam. żyjemy w niepewności wśród wielu niedomówień i kruchości sytuacje nie są jasne a miejscowi mają zazwyczaj nie dość rozsądku bo w marcu nieoczekiwany napadał śnieg na szypuły my w drodze do sulechowa frankfurcki pociąg odbija się od szyn nad odrą rzeczywistość przyprawia o trendy i warianty i zawroty głowy podłapują je apasze a luźne kozaki mkną nie wiadomo gdzie – podryguje grupa nimf koła zamachowe zmierzchu inwestycji prześcigają się w kolorach mapa geologiczna pulsuje online przedwiośnie kochającej rodziny zeszło niezauważone ryzyko zmarnowanego życia powiększa się co dzień geometrycznie poprawia się pamięć w ziołoroślach nad brzegami zwarte łany namiętni obserwatorzy są wszędzie czułość okazuje się być w sytuacjach niektóre rzeczy wydają się oczywiste jak responsoria gesualda w epoce gwałtownych zmian nic nie jest pewne choć zatowarowano wszystko na ziemi i niebie rzeczy niepotrzebne przypadkowe zdarzenia dobrze się układają najbardziej osobiste kręgi doświadczeń zeszły na psy do piekła cała egzotyka energia się zużywa w balonach sąsiadki co grą przypadków są ochroną przed nieszczęściami pożytkuje i procentuje uwaga w push upach cała nasza piątka przybita zostawia ślad delegacja prezydium naczelnej rady adwokackiej jedzie przez polskę spogląda na kraj elokwentni pochlebcy w relacji nieoczekiwany postój wypadł z widokiem na dęby przy krajowej drodze nasyp za którym już zasoby infrastruktura ngo-sów malunki perz wszyscy rozchodzą się do samochodów wyhaczają stołeczni paparazzi stylowe torebki przez ramię przerzucone przespacerowania do pobliskiego parkingu pikowana kurtka i kolorowy nadruk uwieczniona na moment przyłapani na czułości odnajdują się w nowej rzeczywistości i rzeczowości banalne branżowe eventy dostarczają przelotnych okazji do zadum zdjątka z poprzedniego związku i sezonu ma balkony julia przyrodzenie pod kciukiem żony nienaganne figury w pasiastych kostiumach wzorek na podłodze w sushi pod adresem rodziców padają piękne słowa nie obywa się bez łez grają młodzi w pikuty w gumę w klasy drą japy powroty z wakacji bywają trudne rozchodzą się drogi balonów z helem nie ubywa szusują na nartach harcują na skuterach angelina jolie na campo de' fiori uśmiechnięci korzystają z lata myśli zaprząta jakaś odległa sprawa błahe sprzeczki prowadzą do zastojów rozmowy się nie kleją dziecię wyślinia pluszaka komplementy nieco przesadzone działają cuda w środę grad informacji spada znienacka wieczory niosą ulgę dalekosiężne plany mają katastrofalne w skutkach kulminacje zauroczenia mijają osobiste historie i dobro żeby gołębie nie srały stosuje się straszne igły męczy spanie i czuwanie nakłady maleją pomimo wydanych zaleceń i kompetencji miękkich gdy trzeba tylko siąść i płakać narasta wiele mitów wzrasta liczba znaków na tabletach rankingi i rywalizacja wszystko zaczyna się z tyłu głowy nie naszej niepoprawni optymiści w gospodarce niepokojące objawy ustępują dolegliwościom odwaga odkrywania możliwości z umiarem bez rozpatrywania można się nauczyć wszystkiego rozsądku sposobów interpretowania przejściowości biskupi mają ciepłe pośladki dają radość w open space ach ambicje aktywistów pragmatyka liderów niezawodne diagnozy korekty liczne pozycjonowania w przyszłość gwiazdy miewają na koncertach zadyszki niczym rodem z keos słowiki rozmycie w dyskusjach niekiedy puste terytorium panowanie na morzach wiosną zefiru powiew gdy wypływa nasza flota treść ojczyzny wokół na targu w domu kościele w lesie i nad jeziorem przyjechali też na wywczas kuzyni bracia kliczko mają groźne miny sadzą tamaryszki w berszewie w katedrze transportu szynowego w zabrzu przy wypaczonym stole nieuważni słuchacze podobnie jak wszyscy są częścią gawiedzi biologia i geografia nas oszukały hierarchowie mają trupy w szafach hiena europy podnosi wytargany łeb myje okna w kwietniu leżą ludzkie szczątki ostatnie podrygi kolan odsłoniętych sytuacje wyjęte z kontekstu i patosu reportaże deziluzje surowa lakoniczność już nie w smak nikomu wyborne precjoza przepadają storczyki wspomnień grupa hochsztaplerów wędruje przez kraj udając adwokatów i inżynierów co spełniają marzenia kiedy już opisano i zacnych ludzi i mielizny płycizny przewrotne uroki zachowań i widmo chryzolitu w szprychach kół rydwanu zdarzeń w kanciapie w pułtuskim oddziale archiwum jednym słowem przywary mechanizmy kontroli i gry konkurencji wszystkich nowiutkich i dawnych praktyk zachwycono się urbanistyką choć podnosiły się głosy krytyczne rozpad więzi był kanwą akademickich karier i sporów wielość mnoga zdała się przytłaczająca kolejki do wenecji po pizzę na piazzo de pizza stały się smutną normą bycie popychadłem pochłanianym odegrało kluczową rolę osobistą klarowność była problemem zawsze problematycznym pomniejszym poczucie bezpieczeństwa jak i inne korzyści ważne dla gatunku okazało i okazały się z gruntu nieosiągalne wciąż modlili się walczyli pracowali pobratymcy rozbijali kretowiska wokół grobów inni tylko snuli intrygi wśród upokorzeń nie udało się rozgrzeszyć opatrzności zaprząc do świetlistego mozołu w mózgu mroku nabili gaśnice goście we mgle jedna płeć i strata czasu w życiu niepewność i utrata klienci którzy kupili sztuczny bluszcz byli kontenci zrobieni kamień na zębach z śliny nie kawy – mówi stomatolog – nie odpadał tylko się łuszczył przegraliśmy z demografią i demencją rakiem i chinami niepokoje fantazje zajęcia stanowisk myśli nawet gotowe reguły ta cała aktualność czy nieuchronność niestrudzona fikcyjne i wyimaginowane zyskało status bezwarunkowy z bogactwem odniesień lecz pozbawieni orientacyjnych punktów zaczepienia permisywizm i bezmyślność święciły triumfy wciąż i wciąż na nowo i jeszcze niepojęta i niewygodna surowość drażniła wygodnickich. realia epoki są jakie są jałowy dyskurs świętobliwych na peryferiach zapadały wyroki jeden po drugim prywatne życie zbędnych ludzi zeszło na bocznicę genomen się porozłaził podobnie jak rynki pracy i fundusze emerytalne wzrost gospodarczy egoizm interesy obywateli ich stłamszone uczucia i stanowiska elity i wielość prawd stały się złudne zło się rozprzestrzeniło szybciej na manowcach schronienie kryzys wzbogaciły ilustracje nędzy brukselscy technokraci rajcowali bezsilność nieudolność spustoszenie duch handlu dotarł daleko w czas trwogi i chaotycznej przemocy czułostkowość i rozpacz sfery socjalnej i cały ten plugawy manicheizm z odzysku kiedy zabroniono płacenia gotówką zamiast brandy wprowadzono wyciąg z łodyg co czyści nerki poprawia erekcję na darmo aż w końcu odkryto że gdy wielkie marzenia trochę się spełniają jest jak z wodoszczelnym zegarkiem mija go ławica ryb ryby się gapią szczerzą swój jakby massachusett dentystyczny dzieciarnia naszych pań buzie uśmiechnięte rodzina patchworkowa po wyjściu z oceanarium plenerek place zabaw wypiękniały od zachodniej strony wymieniono siatkę do piłkochwytu piaskownica do likwidacji śruby mocno dokręcono zasypana naniesioną ziemią bramka utknęła w połowie otwarcia wymaga wciąż odkopania za to dosypano piasek tyrolka pod zjeżdżalnie brak korka od poręczy lecz wygląda dobrze zaślepki powypadały dekielek od słupka przekrzywiony krzesło do wyciskania niezbyt wypoziomowane grupa przedszkolaków gnie plecy przęsła płotka i łańcuch urwany okowy pękają E.T. Bolak (ur. 1968) – opublikował zbiory miniatur literackich: Marginalia (2018), Ważniejsze omyłki (2018), Tytuły nieważności w antologii Depozycje (2019), Sybilla wzięta (2021), Dawne rejestry (2022), Ruchy frakcyjne (2022), Minuty krótkie (2023).
- Łukasz Szopa – dwa opowiadania
Tarantino Późne lato albo wczesna jesień. Ogródek knajpy której nazwy nie pamiętam. Ale nic dziwnego – nigdy nie byłem w tej części starówki, zaprowadzony przez moich przyjaciół i gospodarzy tego weekendu – Svena, Borisa, i jego siostrę Maję. Maja odebrała mnie z dworca autobusowego kochanym fiatem uno, w którym miałem niewiele więcej miejsca niż w autobusie z Wiednia. Odebrała mnie, gdyż bardzo oboje lubimy balkon na dziewiątym piętrze, z widokiem na Sawę. To bardzo proste, lecz trudno to teraz wytłumaczyć, to kolejna nielogiczna i wcale nie skomplikowana bałkańska historia. Powiem tyle, że Sawa w zależności od pory dnia zmienia barwę, podobnie jak metalowa balustrada balkonu. Pomysł był taki, jeszcze przy śniadaniu, by zrobić niespodziankę Nedimowi – naszemu wieloletniemu przyjacielowi z Mostaru, który teraz regularnie bywa w Zagrzebiu. Nie z powodu muzyki czy poezji, a kobiety. I z którym od późnych latach 90tych w Bośni, gdy łączyliśmy i dzieliśmy nasze pasje kobiet i pasje poezji w przyjaźni jak z westernów Sergio Leone (tych bardziej mrocznych, ale z odrobinkami humoru). Nedim, z którym wypiłem niejedną kawę, i nie tylko. To miała być niespodzianka, gdyż nic nie wiedział o moim wypadzie do Zagrzebia, a był umówiony z moją trójką na kawę właśnie w tym lokalu. Gdzieś między dwunastą a pierwszą – gdyż spóźniamy się oczywiście wszyscy niezależnie od siebie – niespodzianka jest. Ale na krótko, gdyż na Bałkanach w sumie nie ma niespodzianek, są momenty, takie i inne. Sekunda zdziwienia na jego twarzy i w oczach schowanych za malutkimi okularami, mocne przyciśnięcie się do siebie i słowa „Kako si, šta ima brate...“. Po kilku minutach siedzimy w piątkę, jakby tych kilku lat przerwy nie było, jakby słońce świeciło nad Hercegowiną i jakby obok przepływał nie ruch turystów i sobotnich spacerowiczów, a Neretwa. Kawa, kawa, piwo, poezja, kawa, piwo, loza, literatura, kawa, muzyka, piwo, Marko, loza, kobiety aktualne, kawa, Zagrzeb, Pula, kawa, piwo, kobiety byłe, poezja, kawa podwójna i loza, plany, znów muzyka. Nic o filmach, mało o przeszłości, nic o przyszłości, wiele o przyjaciołach i pismach literackich, dowcip z wyraźną przewagą nad nostalgią. Tym lepszy dowcip, że moi przyjaciele postarali się o niemal identyczną niespodziankę dla mnie. Z tym, że to ja przejąłem rolę zdziwionego na sekundy Nedima, a przede mną pojawił się – w towarzystwie Gorana – Mesza. (O tym, że Marko się dziś nie pojawi, mówię z góry.) Kontynuujemy rozmowę, jedyną istotną zmianą jest dodatkowy stolik i krzesła. No i kolejne piwa. Nie jest niespodzianką, że takie spędzanie popołudnia wcześniej czy później oznacza wyskok do WC. Przypadek (nie przypadek! - jesteśmy na Bałkanach!), że w tej samej chwili stoimy z otwartymi rozporkami obok siebie, lejąc do dwóch z trzech pisuarów. W ciszy wdychając mieszankę zapachu uryny i amoniaku, spoglądając na szaro-białe kafelki przed sobą. - Powiedz, Mesza - zaczynam po kilkunastu sekundach - Po co to było? - Znów mała przerwa. - Dlaczego tak to napisałeś, tak ostro, tak bezkompromisowo, tak przesadnie, tak krwawo i z detalami, jakbyś pisał scenariusz dla Tarantino??? Chodzi o jego komentarz w trwającej od kilku tygodni (mailowej) dyskusji o dom w zachodniej części miasta. Dom, w którym przed wojną mieszkała babcia Nedima i Fedji, a – czego wcześniej nie wiedziałem – babcia cioteczna Meszy i Miliego. Do tego momentu nie wiedziałem, że wszyscy oni są tak ze sobą spokrewnieni. Krew - no właśnie. W czasie wojny pewnego dnia do domu wpadli jacyś ustasze czy może po prostu chorwaccy gangsterzy. Masakrując, rozstrzeliwując, zabijając nie tylko babcię, ale i jeszcze kilka osób przejęli dom. No i teraz, pięć lat po zakończeniu wojny, dom wrócił do właścicieli – czyli szerokiej rodziny Nedima, Fedji, Meszy, Ilvany, Miliego i tak dalej. Właściwie do ich rodziców, którzy jednak postanowili od razu przekazać dom, ale i decyzję co z nim zrobić „generacji niżej“. Więc zaczęła się i trwała długa dyskusja. Nie tyle o pieniądze czy prawa użytkowania, co o samo przeznaczenie: wyremontować i się tam wprowadzić, tworząc jakby komunę artystów? A może wykorzystać miejsce na klub literacko-artystyczny, alternatywne lokum dla siebie i innych, z warsztatami, na występy i imprezy, z kafejką czy barem? Wtedy do akcji wkroczył Mesza ze swoim mailem. Właśnie ten najspokojniejszy z nich, z nas (gdyż do dyskusji dołączono też mnie i Borjanę), wrażliwy i delikatny, a nie jakiś „bałkański macho“, walnął maila w którym opisywał nawet bardziej drastycznie niż Leone i Tarantino tamto miejsce po masakrze (dopiero po kilku dniach pozwolono rodzinie zająć się zwłokami, po czym mieli się „tu więcej lepiej nie pokazywać“). W jego opisach ściekała ze ścian krew, pachniało zaschłą od kilku dni krwią, odpryski czaszek i kłaki kleiły się wbite kulami do ścian. Po czym stwierdził, że w tym właśnie miejscu, w tych ścianach, nie wyobraża sobie żadnej z opcji – ani mieszkania, ani klubu, ani niczego. „Nie w domu, w którym...“ (i znowu seria drastycznych i krwawych opisów). - Przecież wiesz i wiedziałeś, że nam tego nie musisz mówić, tak pisać. - ponaglam go do odpowiedzi, do reakcji. - No, okej, może dla mnie, Marka czy Borjany to było coś, czego nie wiedzieliśmy, i czego na pewno nie widzieliśmy na własne oczy. Ale po co rzucasz takimi słowami w stronę Ilvany, Nedima, Fedji?… Czy było to naprawdę konieczne? - Było. - ??? - chwila konsternacji, dawno opróżniliśmy pęcherze, powoli zamykamy rozporki, teraz stojąc twarzą w twarz. - Bo? - Bo musiałem to kiedyś, jakoś z siebie wyrzucić, jakoś się tego pozbyć. - mówi spokojnie, jakby opisywał jakąś sesję rehabilitacji kolana po latach. - Musiałem, i to był ten moment, kiedy nadarzyła się okazja, a i miało to sens. Musiałem właśnie, tak jak mówisz - „tarantinowsko“ - to wszystko wyrazić, tamte obrazy, chwile, to całe wspomnienie. - I co, teraz lepiej? - Lepiej, dzięki. Wracamy do stolików jakby nic, zamawiamy po podwójnej kawie i wódce, w międzyczasie dopijając resztki piw w naszych butelkach, włączając się w rozmowę o najbliższym festiwalu w Belgradzie. Maja ma dziś piękną, mocnoniebieską bluzkę bez rękawów. Rewanż Zawsze dziwiłem się, jak to możliwe, że mieścimy się w siódemkę, czasem dziewiątkę przy tym małym stoliku na zewnątrz kafejki „U Mary“, schowanej o pół uliczki w lewo tuż przed Starym Mostem. Po prawej stronie nadbrzeża, jak mówi się w Mostarze, w ogóle nie wspominając nazwy rzeki. Zresztą, w środku też nigdy nie było dużo więcej miejsca. O ile pamiętam, nigdy nie siedzieliśmy w środku. Nikt nigdy nie siedział w środku. Nawet zimą, która tutaj jest albo tak chłodna od wiatru, że nikt nie wychodzi z domu, albo słoneczna jak pierwsze dni wiosny udające lato. Po długiej zimie. Nawet barman i właściciel – który wcale nie nazywał się Mara, a Nino, ani pomagająca mu czasem Amela stronili od wnętrza. Chyba że naprawdę trzeba było komuś zaparzyć kawę, donieść piwo, czy opróżnić popielniczki. Co, jako stali goście, oprócz ostatniej usługi – przeważnie załatwialiśmy sami. Był sierpień. Czyli dość gorąco, i rozmowa ciągnęła się niechętnie, lecz beztrosko i pogodnie jak dymek z pół wypalonego dżointa. Co prawda Nino nadal nie zainwestował w przeciwsłoneczne parasole (i tak nie byłoby na nie miejsca), lecz piętro i dach sąsiedniego budynku zatroszczyło się o wystarczający cień dla naszej siódemki. Marko, Nedim, Amela, Marija, Mesza, ja, Mili. Po chwili, czyli jakiś dwóch godzinach, dołączyli Arma i Ilvana. Nino siedział niecałe dwa metry obok, na taborecie przy wejściu, udając że interesują go funkcje telefonu. Mimo że nie było mnie tu ponad rok, rozmowa i tak toczyła się nie o „nowościach“ tu czy tam, a o sprawach wiecznej wagi: poezja, muzyka, piłka nożna. Nedim i Arma relacjonowali wczorajszy dzień, czyli mecz półfinałowy pucharu Bośni-Hercegowiny, który odbył się niecałe tysiąc metrów stąd na stadionie w zachodniej części miasta. Co tam „mecz“! - to było derby! Derby między Zrinjskim a Veležem. Mecz, derby, wydarzenie niecodzienne. Nie tylko gdyż zespoły z jednego miasta. (Choć słowo „jedno miasto“ w przypadku Mostaru było nadal bardzo jeszcze teoretyczne). Zespoły z dwóch przeciwległych brzegów Neretwy, z dwóch części miasta jeszcze kilka lat temu przedzielonych nie tyle rzeką, co linią frontu domowej wojny. A szczególnym „smaczkiem“ był fakt, że stadion Zrinjskiego o którym mowa był przed wojną domem Veleža, a Zrinjski nowo reaktywowanym małym klubem z Medjugorje. Z wybuchem bośniackiej wojny w 1992 rozgrywki oczywiście przerwano, a gdy dodatkowo w 1993 wybuchł w Mostarze i w innych częściach kraju konflikt między Bośniakami i Chorwatami – w efekcie podobnie jak wypędzono z „zachodniej“ części miasta dziesiątki tysięcy „nie-chorwackich“ mieszkańców, wygnano także Velež – a na ich stadion przeniósł się Zrinjski. Nic więc dziwnego, że atmosfera od lat była w tej kwestii w mieście mocno napięta, że nie powiedzieć nienawistna, mimo zakończenia wojny pod koniec 1995 roku. No a teraz to derby – tak wypadło w pucharze, że obie drużyny teraz „spotkały“ się nie tylko w rozpisce, ale… w mieście. Nedim opowiada, jak to wczoraj wyglądało. By dostać się na stadion, oddalony od jego „nowego“ mieszkania o niecały kilometr, musiał wędrować z dwa kilometry na wschód miasta do dworca głównego, gdzie specjalne autobusy zabierały chętnych kibiców i widzów, by przewieźć ich tuż pod stadion na zachodnią stronę. Pod ostrą eskortą nie tylko policji, ale i międzynarodowej ekipy wojsk SFORu. I podobnie z powrotem. W obu przypadkach pod ostrym atakiem kamieni nacjonalistycznych kibiców i nie tylko ze strony chorwackiej, i – jak dalej ciągnie Nedim – nabuzowanych, wściekłych jak zamknięte w klatce psy kiboli Veleža, którzy najchętniej wyskoczyli by z autobusów by w roku 2000 kontynuować zakończone miejskie potyczki. Słucham tak i słucham, aż nie wytrzymuję: „Nedim, ty głupolu!! Po coś się tam pchał!!! Przecież ciebie futbol nigdy nie interesował, ani jakieś okazje do rozróby. Nie znosisz tych kiboli, tych idiotów. Wiedziałeś chyba że tak może być. Potrzeba ci tego było?...“ - i sam wściekły na niego rozgniatam resztki papierosa w niezauważalnie wymienionej i czystej popielniczce. Nedim zastanawia się chwilkę, kilka sekund. Które mijają dziwnie długo. W jego oczach, kryjących się za malutkimi okularkami, widzę stanowczość, resztki złości a nawet agresji, ale i przeblaski pogodnej ulgi. „Wiesz...“ - i nie tylko teraz pierwszy raz Nedim opowiada mi o swoich wojennych przeżyciach, ale i nam wszystkim – oprócz siostry Ilvany i kuzyna Miliego, którzy znają tę historię pewnie lepiej niż on sam. Ale opowiada to przy wszystkich. Jakby właśnie na to czekał, by „Poljak Szopa“ przyjechał w odwiedziny po roku, i postawił tak niemądre i ważne pytanie. Nedim, który niemal nigdy nie opowiada nic osobistego, który wydawał się niezdolny do wyznań. Jest jednak nadal zdolny do tej słodkiej dozy bośniackiego humoru, może sarkazmu. Jak szczypta kardamonu w kawie. „Bo chciałem tam, na tym stadionie, być po raz pierwszy jako widz.“ I potem już całkiem na luzie, jakby był dziadkiem opowiadającym wnukowi „stare dzieje“, przypomina czas, gdy po wybuchu walk między Chorwatami a Bośniakami został razem z ojcem i Milim internowani, podczas gdy reszta ich rodziny została wypędzona do „wschodniej“ części miasta. A oni spędzili na tym stadionie - razem z kilkuset innymi mężczyznami i nastolatkami - kilkanaście dni bez jedzenia, z minimalnymi dawkami wody. Był maj. A ja nawet nie pytam o wynik. Łukasz Szopa (ur. 1973) – poeta, prozaik i tłumacz pomiędzy polskim, niemieckim, i jugosłowiańskim. Wiersze publikował w Polsce, Austrii, Bośni i Hercegowinie, Chorwacji, Danii, Serbii, Czarnogórze. Opublikował zbiory poezji Roadmovie (2000) oraz wspólnie z Mehmedem Begićem Film (Mostar, 2001), zbiór opowiadań Kawa w samo południe (Szczecin, 2010), oraz powieść podróżniczą Fioletowy plecak i trzy herbaty (2016). W latach 2016 - 2023 członek Komitetu Obrony Demokracji, publikacja tekstów i wywiadów w tematyce społeczno-politycznej. Mieszka w Berlinie i Włosieniu (woj. dolnośląskie).
- Anna Hauser – zagardlenie
Zagardlenie — uduszenie gwałtowne. Polega na mechanicznym ucisku narządów szyi; w zależności od samego mechanizmu wyróżnia się powieszenie, zadzierzgnięcie i zadławienie. W języku niemieckim wyróżnia się cztery określenia czynności samobójczej. Selbsttotug — uśmiercenie samego siebie. Selbsmord — najbardziej drastyczne, zbrodnia przeciwko sobie, morderstwo samego siebie. Suizid — socjologiczne, od niego pochodzi nazwa dziedziny badań, suicydologii. Freitod — wolna śmierć, śmierć z wyboru. Problem śmierci, szczególnie śmierci nagłej i tego, co dzieje się z człowiekiem w momencie poprzedzającym zgon, był przedmiotem badań mojego Ojca, profesora medycyny sądowej. Ustalił on m.in., że pomiar stężenia glutaminianu i aktywności syntezy tlenku azotu w określonych częściach mózgu daje możliwość pośmiertnej oceny ośrodkowej reakcji lękowej poprzedzającej bezpośrednio zgon. W 2012 roku mój Tata odebrał sobie życie. Powiesił się na kaloryferze. Od tamtego czasu żyłam w nieustannym „zagardleniu” utrudniającym oddychanie. Mumifikacja żałoby (zatrzymanie się na jej pierwszych etapach), rozumiana jako nieprzyjmowanie wiadomości o śmierci bliskiego, znalazła swój wyraz w moich fotografiach. Pierwszy aparat dostałam w 1998 roku. Dwadzieścia lat poźniej, 14 sierpnia 2018 roku, zaczęłam robić zdjęcia. Fotografia uruchomiła we mnie ten rodzaj koncentracji, który pozwolił mi spróbować zrozumieć, czym było dla Ojca odebranie sobie życia. Fotografie wykonywałam w opuszczonych mieszkaniach kamienicy przy ulicy Lendziona w Gdańsku miejscu kluczowym dla mojej fotografii w ogóle. Moim zamiarem było pokazanie piękna jej umierania. Nigdy nie chciałam pokazać jej degradacji. Pomalowanie ściany, która jest tłem dla kilku moich portretów sprawiło, że stałam się częścią tego miejsca. Reszta zdjęć powstała w trakcie spacerów w granicach bezpieczeństwa, jakie daje mi przestrzeń Wrzeszcza Górnego. Obrazy, które wybrałam, przedstawiają ostatni happening mojego Ojca, a kaloryfer, który jest ich centralnym elementem, nie jest dla mnie niczym innym niż narzędziem zbrodni. Ojciec próbował oswoić umieranie przy pomocy nauki, ja wykorzystuję do tego aparat fotograficzny. Fotografowanie dało mi wolność od myślenia o śmierci i możliwość wyboru pomiędzy autodestrukcją a normalnym życiem. Anna Hauser (ur. 1984) – zajmuje się fotografią od 2018 roku. fot. Jacek M. Kozłowski
- Samantha Kitsch – Dwie ody do perkusisty
I the girl from Ipanema passes through a night in Tunisia nie przestając uderzać prawą pałeczką w talerz (i nie gubiąc rytmu), perkusista wkłada lewą pałeczkę pod prawą pachę, a lewą ręką sięga po iPhone, przykłada do ucha – i rozmawia. gitarzysta, który chwilowo nie gra (bo pianista podaje akordy), rozdziawia usta, ostentacyjnie wskazuje na perkusistę i wybucha śmiechem – aż zgina się wpół! pianista, podając akordy, trzęsie się ze śmiechu. stojący do nich tyłem saksofonista w skupieniu ciągnie solówkę: fly me to the moon – the old devil moon – it’s only a paper moon – it don’t mean a thing! between the devil and the deep blue sea what is this thing called love? how long has this been going on? just one of those things: it never entered my mind. I got rhythm. so what? tune up! well you needn’t. take five! time out! – now’s the time! in the still of the night when it’s sleepy time down south on a clear day you can see forever: blue in green, giant steps of a lady bird: the night has a thousand eyes. kontrabasista schylony nad kontrabasem też niczego nie zauważa. standard jazzowy, którego tytułu nie pamiętam, płynie bez przerwy. II Mem W każdym miejscu, gdzie kiedyś siedział Bernie w swoich słynnych jednopalczastych rękawicach, czyli na przykład na Księżycu, na szczycie K2, na meczu piłki nożnej, przy stole Ostatniej Wieczerzy da Vinci, widzimy teraz perkusistę z iPhonem w lewej ręce, przy uchu, i z pałeczką w prawej, który jednocześnie rozmawia i wybija na metalowym talerzu swingowy rytm: ta-tam, ta-tam, ta-tam*). Obrazy są ruchome: Chrystus i Apostołowie zwracają się do Siebie, poruszają ustami (Ich Słowa zaciera swing), sięgają po jedzenie i kielichy z winem, Nims powoli wchodzi na szczyt, wiatr ze świstem przewala przez grań rzadkie chmury, z hukiem spada lawina i zaraz zagłusza ją wrzask tłumu, gdy Lewy strzela bramkę, a niebo nad chropowatą powierzchnią Księżyca rozjaśnia wschód Słońca – niezrażony perkusista dalej mówi do iPhone’a (lub słucha – czy cokolwiek słyszy?) i trzyma rytm. Czarny lub biały, dziwny lub zwyczajny, z fryzurą Afro, łysy, z falistymi włosami hipisa, w dredach, w jamajskiej czapce Rasta, z brodą lub bez, w obwisłym/obcisłym czarnym swetrze lub w kraciastej koszuli, ma czasem cztery ręce, jak bóg Vishnu lub Shiva, i gra na jeszcze jednym lub dwóch instrumentach. A może objawił nam się sam Stwórca – siwy i umięśniony (z Michała Anioła?), w błękicie nad chmurami siedzi za bębnami, uderza pałeczką w talerz i wydaje przez iPhone dodatkowe instrukcje, gdy wszechogarniający standard jazzowy płynie w wieczność. ________________________________ *) nie mylić z „Tum ta tum” Czesława Miłosza. Samantha Kitsch – pseudonim literacki, pod którym ukazało się dziewięć zbiorów poezji m.in. Bahama, Helena, konfiskata konfetti i jojjo.
- Cezary Ciszak – cztery wiersze
młody przed domem tożsamość zbiorowa kształtuje przestrzeń dzieciaków uzbrojonych w rowerowe łańcuchy metalowe rury pozbawione celu umiała życie jako konfrontację wyobrazić z innymi podobnymi nienawidzę więc jestem do nich samych podglebiem na kawowym zachodzie politycznych idei potrzeba wielkich struktur wroga wszyscy przeciw wszystkim zwierzę ludzkie stworzone przez innych ludzi sens ściera dobrobyt ściera sens przeżyć i urosnąć żeby przeżyć, wiedzieli że pilnować trzeba centrum terenu przy szosie zawsze mieli buty trzy posiłki dziennie niebezpieczna zabawa jednak zabawa w wysoko upiętych włosach chowały hajs zioło i szpilki myśmy kontrolowali okolice tej tam życie polega na że jak się urodziłeś na to na jesteś gotowy mamy za sobą stare dzieje man łazienka przy kuchni moja szmata jest piękna niż twoja róża wytarta na brzegach ciepłowniczych rur odpada warstwami naga w rdzawą żarówkę wiader z mopem pod kafel zimnych nóg twoja kiedy żar wieje z kuchni jest zwykła ściera na hak pod kaloryfer chociaż nie ma równi jest brak podłogi w oknie gdzie mieszka rybik punk rybik król od zlewni na odchodnym kiedy na moją pada ciemność twoja trawi mucha niby dwie szmaty ubrane łazienka przy kuchni dom bez wejść koniec był toć przewidziany z zewnątrz widać mały otwór prowadzący donikąd po czasie napotkamy skałę pozostałość po nieudanym planie budowy niemożliwość istnienia wejścia którego warto by szukać na odległość tysiąca śladów zakryte przenośną warstwą piachu ruchomych kamieni w ubitej ziemi korytarz prowadzący do granic widzeń donikąd w samo dno rzeki bez głosu wnętrze domu bez mapy dno rzeki bez głosu widzeń donikąd w samo prowadzący do granic w ubitej ziemi korytarz piachu ruchomych kamieni zakryte przenośną warstwą na odległość tysiąca śladów których warto by szukać niemożliwość istnienia wejścia po nieudanym planie budowy napotkamy skałę pozostałość prowadzącą donikąd po czasie z zewnątrz widać mały otwór koniec był toć przewidziany broker siedzę broker na przedpokój między drzwi do sypialń z indeksów domowych obracam kapitał utopiony odpływów do wanny przy kuchni cyklami destrukcji w kruche akcje bytu żółty papier starcza na kurtaż od transów zobacz teraz ze stacji dochodzi światło łamie promień nierówno przymykając drzwi odmienne aktywa kojarzę obliczając zysk zysk czysty w nowy bukiet arbitraż chodź pod stół na korytarz do klienta rybika Cezary Ciszak – poeta. Publikował w czasopismach (m.in w “Odrze”, “Ricie Baum”, “Pomostach”, “Cegle”, “Helikopterze”) i antologii Przewodnik po zaminowanym terenie 2. Kilkukrotny laureat konkursu poetyckiego OKP im. Wojaczka. Uczestnik wielu festiwali (m.in. Nocy Performerów, Mikrofestiwalu, Nocy Poetów, Międzynarodowego Festiwalu Opowiadania). Nakładem wydawnictwa papierwdole ukazał się jego debiut hyperpoland. Obecnie pracuje nad książką зона комфорта. Mieszka we Wrocławiu.
- Mirosław Gabryś – cztery wiersze
W sklepie osiedlowym Ceny reprezentują nurt rocka progresywnego i awangardowego. Grają tak, że szczęka opada na progu, i tylko leży i szczęka. Słuchaj uchem, a nie brzuchem. Gryź, co chcesz, byle okiem. Udław się w kolejce, nadstaw kolejny policzek, zbierz zęby przy kasie jakbyś zbierał punkty. Sztuka mięsa Rzeźnia i rzeźba niewiele się różnią. W obu chodzi o mięso. W Biedronce wernisaż parówek. Karma Marzenie Jaworskiej Jesteś tym, co jesz. Dziś jestem warzywem, a jeszcze wczoraj byłem świnią gotową na rzeź. Spanie Przez 1/3 życia chrapiemy sobie w najlepsze jak pijane szczury. I co? Czy to taka tragedia? No więc, powiedzmy, będzie to 3/3 pijackiego, szczurzego snu. Gdybyśmy mieli choć trochę rozumu, tańczylibyśmy z radości na myśl o śmierci. Henry Miller Ostatnio śpię i śpię. Jakbym trenował przed zawodami, uprawiał swoją roślinę i ślinę na poduszce. Co to za dyscyplina bez dyscypliny, jeśli można wszystko, zwłaszcza nic? Jak nazwać konkurencję? Wciąż nikt nie wie nic. A formę się szlifuje, wykańcza na błysk. Jeszcze trochę i trafię do kosza z zamkniętymi oczami. Mirosław Gabryś (ur. 1973) – gitarzysta, poeta. Opublikował tomiki poetyckie: i inne wiersze kultowe (1997), Legendarna czarna kropka (2001), Podziemne skrzydła zegarów (2006), Kres i krach (2019), Mglista glista (2023), książkę podróżniczo-emigracyjną Islandzkie zabawki (2010), powieść Zwłoki monterów idą w miasto (2011), zbiór opowiadań Na szczęście umrzemy (2015). Drukował m. in. w „Afroncie”, „bruLionie”, „artPapierze”, „Czasie Kultury”, „Frazie”, „Czasie Literatury”, „Helikopterze”, „Studium”, „Toposie”, „Twórczości”, „Wyspie”, „Antologii nowej poezji polskiej”. Założyciel, kompozytor i gitarzysta zespołów post punkowych MIASTO 102 oraz Ucho van Gogha.
- Marcin Dominiak – rozłogi
Marcin Dominiak (ur. 1991 roku w Lesznie) - lata 2010-2013 to współtworzenie projektu Live Lego Band oraz studia Budownictwa. Uczestnik kursów fotografii oraz malarstwa i rysunku w OPT. W latach 2017 - 2021 pracownik Wrocławskiego Teatru Współczesnego tworzący i realizujący projekcje wideo do spektakli. Pola zainteresowań to fotografia, film, ostatnio muzyka. Inne ważne zainteresowania to telewizja, psychoanaliza jungowska, sny. Filmowy freelancer. Obecnie pracuje nad materiałem muzycznym. Więcej pod linkami: ttps://www.instagram.com/momosegada https://vimeo.com/momosegada; https://soundcloud.com/traktabstraktu
- Radosław Wiśniewski – Bany Ukraińskie (1)
23 lutego 2022. Dzień, wspomnienie pewnej zimy. Pamiętam, byliśmy w Kijowie zimą 2017 roku. Chłodno, dżdżysto, Dniepr szary, matowy; zabytki, jak to zabytki, w różnym stopniu zadbania, ale przede wszystkim ludzi zapamiętałem. Jakieś urwane rozmowy. Takie jak to mogą się zdarzyć smutnemu turyście. Mówiłem córci, że tutaj słowa o tym, że o wolność trzeba walczyć, nie są tylko słowami. Mijaliśmy akurat mur koło soboru Michajłowskiego a tam nie jedna, ale już pięćdziesiąt sotni - zdjęcie przy zdjęciu, twarz przy twarzy, imię przy imieniu. Potem szliśmy ulicą Instytucką, raz i drugi. A tam zdjęcia z kolei "niebieskiej sotni". Zawsze świeże kwiaty. To nie słowa, to ta ulica, krew, ludzka nadzieja, która ich pchnęła w tę straszną kurzawę. I pewnie jeżeli jakieś słowa to poezja, bo przecież znali swoich poetów na pamięć. A potem, kiedy trwała już wojna, Borys opowiadał, że sprzedawał pierwsze wydanie swoich wierszy z wojny, pisanych w okopach koło wsi Piaskiopodal lotniska w Doniecku. Sprzedawał je co łaska na targach książki we Lwowie. Zebrało się tego tyle, że kupili pierwsze wydanie hełmy kevlarowe dla całego batalionu. Kiedy z nim rozmawiałem o tamtej wojnie - nie było w nim wrogości do najeźdźców, tylko determinacja w obronie tego co jest jego. Jego powietrze. Ziemia. Język. Jeżeli przychodzą – mówił – to po śmierć z naszej ręki. Wiele wskazuje na to, że tym razem to nie będzie kolejna gra napięciem, żeby ceny ropy poszły w górę. Wiele wskazuje na to, że wampir wołodia panoszący się na kremlu, znowu chce pochłeptać trochę ludzkiej krwi. Takim to zawsze za mało. Ale ja pamiętam tamten Kijów, pamiętam kilka rozmów z moim ukraińskimi znajomymi, jeszcze w roku 2004 i w roku 2014, a później ten Kijów, już zmęczony w 2017. Zmęczony ale dumny. I wiem jedno. Jeżeli ktoś tam będzie chciał przyjść po nieswoje, musi się liczyć z tym, że oni – bez wielkiej nienawiści – będą walczyć. Bo taki ich obyczaj. I mam apel do matek rosyjskich żołnierzy - zatrzymajcie tego wampira bo naprawdę - bardzo wielu waszych synów wróci w czarnych workach. Nie dlatego, że nienawiść. Dlatego, że oni nie odpuszczą, nie ustąpią. Nie są jak inni na świecie, co może położą uszy po sobie, powiedzą, że do wszystkiego można się przyzwyczaić. Już nie. Nie wiecie na co się porywacie. Odstąpcie póki czas. 24 lutego 2022. Dzień 1 albo o wojnie naszej jaką toczymy na profilówki, kliki, lajki i szery ze światem, szatanem i własną niewiarą. W nocy zacząłem pisać post, kolejny post o tym, że żaden gest wobec wyobrażonej wojny nie jest pozbawiony sensu. Napisałem go i nastąpiło cyk i facebook error. To było koło pierwszej w nocy. Może od tego się to zaczęło? Ale powtórzę w skrócie myśl wyrażoną, bo wydaje mi się, że ma sens. Bo wielu z was teraz będzie pisać, mówić, czuć że wobec tego co się dzieje, słowa, kliki, zbiórki, petycje, zmiany profilówek, zdjęć w tle nie znaczą nic. Pomyślcie jednak że jakoś tyrani nie zastanawiają się czy warto opłacać farmy troli, zatrudniać analityków od Big Data, żeby przesuwać wektory, akcenty publicznego dyskursu, podmieniać pojęcia, zamazywać sensy, dzielić to co było zwarte, rozmiękczać to, co by twarde, zamącać to, co oczywiste. Im się opłaca. A my tak często powtarzamy, że nic nie warto robić, a nawet jeżeli warto, to i tak nie ma to znaczenia a jeżeli warto i ma znaczenie, to i tak nic nie zmieni. To jest biała flaga. Nie ma bezradności. Będę to powtarzał uparcie do końca świata i trochę dłużej, bo jak widać koniec świata się zaczął. Każdy kto pomyśli - jestem bezradny, ten oddał terytorium. Nie ma i nie będzie gestów bez znaczenia. Nie ma i nie będzie słów bez znaczenia. Nie dajcie sobie wmówić, że jest inaczej. 24 lutego 2022. Dzień 1, wieczór. „A więc wojna!” Wojna wytwarza mgłę i nawet daleko od epicentrum walk - czuć te mgłę. Tak pomyślałem, kiedy wracaliśmy po zmierzchu z Brzegu z Konradem i widziałem kolejki przed stacjami Orlenu. No pewnie, to i owo podrożeje. Ale spokojnie, bez paniki. Łatwo powiedzieć, bez paniki. Kiedy koło południa uzgadnialiśmy plan założenia naszej zbiórki dla ukraińskiego batalionu medycznego, ktoś napisał albo powiedział o kurwa jaki blitzkrieg. No bo ruscy na rogatkach tu i tam, tam film z przedmieścia, tam z rogatek, ktoś zajął lotnisko Hostomel, ale kto? Tak szybko doszli do praktycznie przedmieść Kijowa? Przez chwilę pomyślałem, jak dobrze pójdzie, to zaraz nie będzie dla kogo zbierać pieniędzy ani komu wysyłać. Raczej będziemy szukali mieszkań, pokojów dla tych, co przyjadą. Bo przecież można, da się - przyjąć znękanych w dom. Teraz widać jaką brednią było to całe polskie napinanie dupska w urojonej wojnie na granicy polsko-białoruskiej. Jakim debilizmem jest ten super drogi płot w cenie czterech albo pięciu myśliwców F-16. Jakim rasizmem jest mówienie o solidarności wobec uchodźców teraz, gdy dało się zamarznąć tylu ludziom zimą i jesienią w polskich lasach. Jaką republiką hipokryzji jesteśmy. My. Tutaj. Tamtej hańby nie zmyjemy z siebie. Dobrze by było nie dokładać kolejnej. Także koło południa nie to, że byłem w panice, ale uległem mgle. Dopiero zrobienie czegoś, wsparcie ludzi z grupy, która stworzyliśmy przy kryzysie uchodźczym dało oddech, wyrównanie. Borys pisze że jest pod Czernichowem, coś czuję, że mimo że w Donbasie mówili mu "dziadku" - znowu poszedł walczyć. Wita napisała, że na razie są bezpieczni, ale co będzie robiła w putinowskiej Ukrainie wdowa po bohaterze z Donbasu, sama z dwójką dzieci? Olaf milczy. Ale ci co mogą to piszą - róbcie szum w internetach. Bądźcie z nami, nie dawajcie się ruskim trollom. Jest mnóstwo sposobów wsparcia ludzi tam, przez nas tutaj. Tak, profilówka też ma swoją wagę, dlatego dodałem flagę. A potem pomyślałem chwilę i zacząłem szukać potwierdzenia czy ja dobrze myślę, że jednak noc nadciąga, a mimo chwalenia się zajętymi rogatkami w żadnym większym mieście ukraińskim nie widziano flagi rosyjskiej na głównym placu, a to znaczy, że się bronią. Nawet jeżeli wszystkiego nie wiemy, a większości nie wiemy - to znaczy że walczą. Być może putler jest tak odjechany, że naprawdę myślał, wierzył, że armia ukraińska się rozsypie pod skoordynowanym uderzeniem, chociaż nic do takich wniosków nie uprawniało? Wojna w Donbasie, obrona lotniska w Doniecku przez "Cyborgi", walki w Debalcewe, Kramatorsku mimo błędów - pokazywały że nawet ochotnicze ukraińskie bataliony potrafią się bić i potrafią zabijać. Nie wiadomo co będzie dalej, bo gdzieś Ukraina uderzona z trzech stron na raz musi się ugiąć, cudów nie ma. I jeżeli gdzieś jest analogia do 1939 to w tym ukształtowaniu frontu na dzień dobry - zaczynamy w półokrążeniu, bo jeszcze to pierdolone Naddniestrze, skąd żadne wielkie natarcie nie wyjdzie, bo za małe, ale rajdy, wypady terrorystyczne na tyły ciężko walczących Ukraińców - dlaczego nie? Ale jednak w tym wszystkim ten Hostomel i desant wyrzucony z kilkudziesięciu śmigłowców chyba nie wyszedł. "A bridge too far". Zdaje się, że kolumny idąc z północy miały iść szybciej, a opór na miejscu miał być zerowy. Ale mgła wojny działa w obie strony. Desant z 34 śmigłowców to pewnie kilkuset ludzi. Zapasy amunicji i jedzenia mają tyle co przy sobie. Na wiele dni walk nie wystarczy. A pomoc nie nadeszła lub nie nadchodzi na czas. Zresztą z tych 34 śmigłowców 3 miały zostać zestrzelone. No to ilu ich tam w Hostomelu się znalazło zielonych ludzików? Nie więcej niż 400. Mam nadzieję że putler, ten co tak dziwnie siedział, wygłaszając swoje orędzie, skręcony jakby go bolała dupa - nie będzie spał dobrze tej nocy. Nie, nie mam złudzeń. To się dopiero zaczęło. 25 lutego 2022. Noc 2, ale jak tu zasnąć, losy się ważą. "Ну от. Прості речі, а яке просвітління на душі. Ласкаво просимо до пекла, покидьки." "No i ot, proste rzeczy a jakie rozjaśnienie duszy. Łaskawie prosimy do piekła drani." (Borys Humeniuk, wpis na FB 25.02.2022, godziny popołudniowe) Aż głupio kłaść się spać. Myślisz, że coś przegapisz, przepatrzysz. Nie popadać w mgłę wojny. Separować informacje. Ciągle Sumy, Charków, Kijów w rękach ukraińskich. Wypływają zdjęcia spalonych kolumn. Nie są to kolumny ukraińskie, raczej nie są upozowane. Ale są dziwne. Trzy albo cztery rozbite kolumny, głównie artyleryjskie. Na jednym filmie widać haubice samobieżne "Goździk" plus ciężarówki z zamontowanymi na pace zestawami p.lot ZSU-23. Tym się nie walczy w pierwszej linii. Na innym - chyba bateria armat p.panc. Spalona na drodze. Porzucona. Uderzenie przyszło nagle i było dobrze mierzone. Armaty nieodprzodkowane, jakby jechały na defiladę. Oni chyba naprawdę liczyli na moralną zapaść przeciwnika, który gdzieś może opór postawi, ale generalnie się załamie. A to wygląda inaczej. Wygląda z tego czego nie widać i o czym nic się nie wie. Wypłynęło nagranie załogi ukraińskiej z Wyspy Węży, która w odpowiedzi na groźby rosyjskiego okrętu miała powiedzieć tylko: Idi na chuj Kilka dni temu kończyłem pisać esej o heroizmie. Jedną z niezbywalnych własności wojownika-bohatera jest to, że często jego życie zaczyna się na nowo w opowieści i legendzie. Działa spoza granicy życia i śmierci bowiem jest opowiadany. I to ma czasem większą siłę niż eskadra helikopterów. I to właśnie jest ten moment. Ta opowieść. To „idźcie w chuj” będzie na równi ze słynnym "merde!" generała Cambronne spod Waterloo. Losy się ważą. Staram się zachować przytomność. Ze zbiórki na batalion medyczny po pierwszej dobie wysłałem 1100 dolarów. Ale po upływie jednego dnia zebrało się 191% zakładanej kwoty. Z tego co pamiętam nosze taktyczne to jest kwota kilkuset dolarów. To jest takie małe "my" i nasza mała "solidarność", małe wsparcie. To jestem w stanie zrobić. Nie jestem rządem Włoch ani Niemiec. Jestem zwykłym Polakiem w średnim wieku, z nadwagą i schorzeniami chronicznymi, z kredytem i dwójką dzieci. Robię co mogę. Każdy coś może. Będę to powtarzał uparcie. Wita nie odpowiedziała dzisiaj, ale przeczytała messengera, więc zakładam, że jesteśmy w kontakcie. Borys, którego "Wiersze z wojny " w tłumaczeniu Anety Kamińskiej wydaliśmy w 2016 roku odpowiadał dwa dni monosylabami. Domyśliłem się, że jest w jakimś miejscu gdzie jest gorąco. Chce odpisać, ale zarazem nie chce powiedzieć za wiele. Albo nie ma czasu. Pytałem czy jest bezpieczny. Odpisał "plus-minus". Acha. Przecież troszeczkę się poznaliśmy. I potem zdjęcie w jakimś schronie z podpisem że, czekamy na broń. A potem zdjęcie broni. A potem Borys z ukaemem. Wkleiłem mu w komentarzu polskie zdjęcie spod Monte Cassino, z maja 1944 z tablicami polskich saperów: "Nie bądź głupi, nie daj się zabić". Ale Borys nie idzie dać się zabić. On idzie zabijać. To właśnie dlatego wierzę w Ukraińców. Borys jest w jeszcze bardziej średnim wieku niż ja. Nie podlega powszechnej mobilizacji. Poszedł na ochotnika. Napisał jak wyżej. Witamy w piekle dranie. A ja już nie umiem, pisałem o tym, w jakiejś części, podążać za szlachetnymi odruchami buddyjskiego współczucia i empatii. Niestety, kiedy widzę migawkę jak ukraiński Mig-29 zdejmuje z nieba rosyjski SU-27 albo Su-35 (na filmach nie umiem ich rozpoznać) odruchowo myślę - jednego mniej. A pod nosem mruczę - i po chuj żeś się pchał? Tak jest. Nie wierzę w cuda, nie wierzę w peacmakers of the west, wierzę w małe "my" i Ukraińców. Nasze "my" jest małe. Ukrainę, Ukraińców, Ukrainki - widzę ogromniejących. Radosław Wiśniewski (ur. 1974) – animator, promotor literatury, piszący wiersze, prozę, wyżywający się publicystycznie pracownik hurtowni urządzeń niskoprądowych.
- Miłka O. Malzahn - Dziennik Zmian (1)
Felietony z dźwiękami i Witkacy! Wstęp, czyli jak sztama z Witkacym może dosolić…. podcast. Gdyby pomyśleć o zestawie odcinków audio zwanych podcastem jak o potrawie, to może być strawna, niestrawna, za sucha, zbyt pieprzna, lub bez smaku. Kiedy zaczęłam nagrywać tak nietypowy podcast, jak “Dziennik Zmian”, żaden ze znajomych marketingowców nie potrafił mi doradzić, w jaki sposób o nim mówić. I do kogo? I wtedy wewnętrznym patronem, świętym od ‘pozornie dziwnych aktywności artystycznych’ stał się dla mnie Witkacy. To on dorzucił po łyżce soli do odcinków, co oznaczało: odwagę i brak smakowego kompromisu. Dlatego z czystym sercem - polecam patrona. Jak sztama z Witkacym dosoliła audio? Otóż nagrałam, jak chciałam, a przypomnienie Witkacego o mentalnej słabości tej rzeczywistości zadziałało jednak pobudzająco. PS. Sód, ten pierwiastek znajdujący się w soli, reguluje objętość płynów ustrojowych, a to wpływa na nastrój, sód dba o równowagę kwasowo-zasadową, więc opowieści z życia wzięte, te kwaśne i słodkie, równoważą się dla zdrowia; i wreszcie sól wspomaga normalne funkcjonowanie komórek, co jako komórka tego społeczeństwa przyjmuję z wielką ulgą. Teraz mam mocną sztamę z Witkacym - na co są dowody: Witkacy i Klucz interpretacyjny...? „Ludzkość spać będzie odtąd szczęśliwym snem bez snów, nie wiedząc w istocie nic o rzeczywistości groźnej i pięknej, którą przeżyła” (z Tom 13) „POJĘCIA I TWIERDZENIA IMPLIKOWANE PRZEZ POJĘCIE ISTNIENIA” I INNE PISMA FILOZOFICZNE (1902-1932), oprac. B. Michalski, Warszawa 2002) Budzę się. Bardzo powoli. Środek upalnego lata. Nie śpij! Nie śpię. Mieszam dźwięki. Buduję życie. A radar namierza Witkacego. Dziennik Zmian - felietony z dźwiękami - na Spotify i www.youtube.com/@milka.malzahn Miłka O. Malzahn - zawodowo zajmuje się szeroko pojętą filozofią, oraz dźwiękiem. Jest dziennikarką, pisze książki z pogranicza gatunków (osiem wydanych, reszta czeka), tworzy i publikuje piosenki, wykłada na uczelniach, czasem prowadzi warsztaty, nieustannie łączy nieoczywiste nauki o myśli ludzkiej z oczywistymi ścieżkami dedukcyjnymi. Tworzy offowy kanał podkastowy „Dziennik Zmian”, moderuje spotkania z artystami, pisarzami, podróżnikami, a najbardziej regularnie – prowadzi muzyczne programy w Polskim Radiu Białystok.