top of page

Znaleziono 320 elementów dla „”

  • Izabela Kawczyńska – trzy wiersze

    Czytanie z listu do poety Bo, siostrzyczko, bólu i strachu nie ma. Nie ma nic po naszej śmierci.  Dla tych, co umarli ani jednego dowodu, że kiedykolwiek istnieli.  Piotr Gajda I powiedziałam: tak chcę, tak!, braciszku, kiedy chodziłam ciemną doliną, na ulicach obcych miast o zabawnych nazwach  Bernburg, Osnabrück, Nürnberg (Zawsze chciałem mówić w języku Adolfa Hitlera – ktoś powiedział), w dusznych hotelach niebieskich od dymu ktoś milczał,  w pościeli tłoczonej w płaskie różyczki – przy każdym ruchu  drapieżne mordki kwiatów sprawiały wrażenie  jakby oddychały – wszędzie, nawet w wannie. Kiedy chodziłam ciemną doliną,  myślałam o przemielonych kościach  i spopielonych czaszkach. O ciałach. Morzu koralowym ciał. Z utęsknieniem czekam na lato, na jego płodną, lepką duszność, ponieważ przestać znaczy poddać się. Ponieważ moje ciało  nie produkuje dostatecznej ilości czerwonych krwinek, wygrzewam się w słońcu jak jaszczurka. A ono, to słońce,  każdego roku rozpuszcza alpejskie lodowce,  tutaj mówią o nich „płaczące lodowce”.  Ubywa ich każdego roku. Kiedyś całkiem znikną. Nikt z nas tego nie dożyje. Bo słońce, braciszku,  pali coraz mocniej, aż w końcu spali nas na proch,  grzeszników i świętych, dziewice i dziwki,  spali nas wszystkich. I to będzie litość. Kompatybilność wsteczna na pamiątkę pierwszej rozmowy Justynie Fruzińskiej Raz jeszcze twój śmiech jak muzyka sfer, główna nagroda w programie: „Żałoba to miłość, z którą nie ma co zrobić” albo „Gdyby od samego pragnienia śmierci  umierało się, umarłabym”. Czas przeszły: byłaś wtedy wdową. Z ciałem gołębicy, o którym pisał Szymon Apostoł: w rzeźni miałaś swój początek, kończyłaś się  w jego oku. A kiedy indziej  z ciałem pod tytułem „Zburzenie świątyni”:  trochę światła, rdzy i trochę piękna. Kiedy chodziłam ciemną doliną, powtarzałam:  „Który miażdżysz moje serce, Boże w trzech osobach, mogłabym Cię schować na dnie mojego oka, gdzie nikt Cię nie znajdzie.  Twoje są pociągi pełne Żydów,  Twój Hitler karmiący sarenki i tylko ja  już nie jestem Twoja”. Ty jedna to zrozumiesz:  w każdym kolejnym domu mam skrytkę,  tam chowam umarłych, pośród płyt,  bibelotów, małych czaszek, kwiatów, pośród rzeźni i noży, pośród oceanu. Ultramaryna, sjena palona Duchowo zaś dzieje się dużo, dużo dobrego, spokój. (Zauważyłaś, ile ja stosuję nawiasów? O ludzie!) Michał Murowaniecki To jednak prawda: człowiek zrobiony jest z wody. Poprzedni rok okazał się rokiem płaczu, powiedziała, ale jej słowa też były z wody. Od dawna nie rozmawia już z Bogiem, tym od Hiroszimy, KZ Dachau i piżmowych róż. Że na ulicach Tybetu w akcie samospalenia mnisi płoną, że zwierzęta krzyczą w drodze do rzeźni,  w kolejce po swoją porcję cierpienia,  krzyczą, w następnym ujęciu sztorm,  małe, nagłe burze, to ma światu za złe.    Dwa razy do roku jeździ w Alpy,  dźwiga to swoje udręczone serce jak najwyżej się da. To utrzymuje ją w jakiejś tam równowadze, to jej przypomina, by dać sobie prawo być takimi,  jakimi byliśmy zawsze: doskonali, pełni spokoju,  jak ciepła bryza łagodnie roztapiająca zimny świat. Izabela Kawczyńska  – autorka powieści Balsamiarka  (2015), Jej jest ta czerwień (2021) oraz zbiorów wierszy: Luna i pies. Solarna soldateska  (2008), Largo  (2009), Chłopcy dla Hekate  (2014), Linea nigra  (2017), Rozarium (2023). Jej wiersze tłumaczono na język francuski, niemiecki, rosyjski, bułgarski, rumuński i angielski. Mieszka w Niemczech. Z pochodzenia łodzianka. Z wykształcenia psycholog kliniczny, z zawodu psychoterapeutka dzieci i młodzieży.

  • Rafał Różewicz – cztery wiersze 

    Ostatecznie liczy się fach i fart Elektryk jakich wielu, drobne napięcia i kopnięcia. Maks, co mogło mu się przytrafić. Jednak zdarzyło mu się przejść obok  szklarni nad garażem i zajrzeć do środka  przez przeszklone drzwi,  zobaczyć to właśnie. Nazywał się Gary Smith, w jednej chwili  zelektryzował świat. Co u niego słychać, czy nadal sprawdza gniazdka, czy fani wciąż każą mu przez to wszystko przechodzić? Od lat ta sama ścieżka: garaż, szklarnia.  Sprawdzanie miał w obowiązkach, odkrył, co było trzeba. Tyle wiemy na pewno.  Ale czy dokończył to zakładanie alarmu w domu Cobaina? 01. 05. 2024. Strefy interesów Być mnichem i martwej Wielkiej Stopie odciąć wielką dłoń, na złość łowcom i jutuberom, którzy pielgrzymują do Nepalu, żeby znaleźć dowody na istnienie  Bigfoota. Być Bigfootem w Nepalu, w którym rządzą Yeti i mnisi, i mieć zamkniętą wielką dłoń w złotej skrzyni, pokazywaną łowcom i jutuberom od czasu do czasu  na złość Ameryce, która chciałaby, aby odciski stóp Bigfoota były wszędzie, nawet tam,  gdzie ciężko stąpa miejscowy Yeti. 06. 05. 2024. Kiedyś byłem ładnym chłopcem Wszechświat się rozszerza, telefon mieści w sobie coraz więcej powiadomień. Mój brzuch też. Grób dla zwierząt i piwska, choć zacząłem się ograniczać, to nadal jest okrągły, pełen  oczekiwań i ma warstwy jak ziemia. Kosmos z nim. Jeszcze chwila i trzeba będzie zadzwonić na 112 i powiedzieć: kto tak naprawdę żył pełnią życia? A komu nie udało się  z tego wykręcić? Jedzenie to Droga Mleczna, odkąd telefon mieści w sobie zbyt dużo powiadomień. 09. 05. 2024. Przeciw dyskryminacji karłów Szkoda, że już nie ma mamutów, przynajmniej słonie  nie byłyby samotne. Ostatnia garstka wyginęła  na Wyspie Wrangla  2000 lat przed naszą erą. Sporo minęło od tego czasu, inne gatunki też się zawinęły, ale to za mamutem tęsknimy najbardziej i jego futerkiem. Dobrze być wielkim, po śmierci łatwiej o pamięć, w tworzeniu legendy rozmiar miał i ma znaczenie. Dlatego mamuty z Wyspy Wrangla nie mogły dłużej istnieć, bo były mamutami karłowatymi. A na co komu mamuty-karły? Rozmiar miał i ma znaczenie.  Nawet jeśli jakaś garstka trąbi inaczej. 12. 05. 2024 Rafał Różewicz (ur. 1990) – autor trzech książek poetyckich oraz powieści Land  (2022), opowiadającej o wysiedleniach ludności niemieckiej z Nowej Rudy po 1945 roku i napisanej z perspektywy wysiedlanych Niemców. Nominowany m.in . do Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius i dwukrotnie do Nagrody Kulturalnej „Gazety Wyborczej” wARTo. Uczestnik licznych festiwali literackich w Polsce, w tym Festiwalu Stolica Języka Polskiego, Festiwalu Góry Literatury, czy Festiwalu Puls Literatury.  Tłumaczony na język angielski, ukraiński, rosyjski i hiszpański. Polecany przez autorki podręcznika do języka polskiego dla liceum ogólnokształcącego i technikum Ponad słowami . Recenzje z jego książek ukazały się na łamach m.in . „Tygodnika Powszechnego”, „Nowych Książek”, „Gazety Wyborczej”, „Twórczości” i „Odry”. Mieszka i pracuje we Wrocławiu.

  • Maciej Sowicki – dwa wiersze

    *** Dlaczego istnieje raczej coś niż nic? Dlaczego w ogóle coś jest? z Leibniza Wyobraź sobie słowo jako uderzenie języka o zęby a poczujesz tylko ukłucie wyobraź sobie czas jako klucz żurawi wędrujących przez bezmiar wszechświata, jako starca łowiącego perły wyobraź sobie dźwięk jako światło pomiędzy palcami, fale ciepła na bruku motłochów otwórz oczy gdzie- -niegdzie powietrze zamieni się na głos.  Bez polskich znaków na zawsze na przekór na sto procent na fejsie na pieska na pokaz na serio na bogato na boku na nielegalu na krechę na szybko na słodko na wszelki wypadek na weekend  na chwile na wyrost na jawie  na słono na wskroś na spontanie na legalu na zabój  pierdole opresyjne polskie prawo  Maciej Sowicki (ur. 1990) – wydał DAM  (2017). Wiersze publikował w necie i na papierze, m.in. „Akcent”, „Afront”, „Fabularie”.

  • Marcin Sas – trzy wiersze

    czwartek, obserwacje krzyk nic tu nie da, dzieciaku                                                                                                          pierwszy nigdy nie mówiłeś dzień dobry odpowiadałeś owszem  zabiłeś uwaga uwaga ludzkość nie potrzebuje  religii polityki idei  ludzkość nie musi czekać  aż zginie ludzkość  się sama wytępi morderca to wcale nie jest nowy temat ludzie z kapturami na głowach, dres, ewentualnie kurtka, czapka albo kaptur tacy skuleni ludzie przemykają ulicami w biały dzień polują czasem parami czasem sami: z piwnicy przerobionej na mieszkanie z garażu przerobionym na pokój w głosie zamienionym na szczekanie 1 szczerze, z szarości zapach dworca warszawa śródmieście, widać toaleta sala albo pusty pokój, słychać ściany: zjedz ciastko wypij kawę weź kąpiel zapach stołówki w szpitalu, pierwszy zagipsowany fragment ciała bliższe z pierwszym przełknięciem pierwsze szkło rozbite dłonie, zapadnięta kość przez skórę wyszły żebra, struktura tkanki niepewna, zachowawcze mantry, gry w związki, struktura tkanki miąższ jabłka, chrząstki, w których żyją osoby, rozwiązania – ciężki i lepki fragment skóry chwila urwane wiersz z cyklu ‘Ruch w wodzie’ Marcin Sas (ur. 1983) – poeta; zajmuje się muzyką elektroniczną i produkcją muzyki; całkiem miły separatyzm  to projekt, który trwa i nie zamierza się skończyć. W ramach projektu zrealizowane zostały nagrania z polskimi poetkami i poetami. Poezję i prozę publikował w czasopismach literackich. Aktualnie w trakcie dopisywania wierszy do książki poetyckiej. Mieszka w Otwocku.

  • Kuba Niklasiński – pięć wierszy

    Miłkokuk Czasami czujemy się, jakbyśmy przespali całe przedstawienie, jak ten koleś co przespał pierwszą amputację własnej nogi w znieczuleniu eterem. Kiedy patrzę na twoje bose stopy na pomoście, wiem, potrzebowałbym dużo czasu z tobą. Czasem wystarczy dobre światło by się zakochać, by coś kupić lub amputować, na chwilę pomyśleć, że rzeczy są wieczne lub oczy. „Skórzana eksplozja”, to niezbyt trafne hasło do reklamy, a jednak przeszło. Mówiąc do dziecka stajemy się jego głosem wewnętrznym, a jak się rozkręcimy to, stajemy się głosem atmana  w sobie i w dziecku, a także w dziecku w sobie. Ona przeczytała, atamana to są jej oczy, i to idzie w stronę tego skocznego understatement, którego potrzebujemy jak tlenu, a które koniec końców sprawia, że tuż za pomostem, w locie, budzimy się bez nogi lub nawet jako eter. Athene noctua czyli pójdźka. Muśnięcie skrzydła ironii. Lustro, ale pęknięte; obraz pękniętego lustra w drugim lustrze. Trzy wieczory z telewizorem w pokoju, eutanazja. Na dziś to już koniec naszej relacji . Kobiety mówią „Domyśl się”, ale mężczyźni mówią „niezobowiązująco” i też nic nie wiadomo. We will be not dying over this. We will not be dying over this. Wchodzę do sypialni, kiedy ona już śpi, jest ciemno, pamiętam, że gdzieś tu pod nogami został odkurzacz, więc by się nie wypierdolić zaczynam kluczyć i nagle jestem tym karzełkiem z Twin Peaks w tanecznym pas. Sen mówi „zapraszamy na teatralno-taneczny wieczór w klimacie bajecznym”. Sen jest endoxyla cinereus, ćma wielkości dłoni na twojej twarzy. Reksio pokona szczupaka, jamy ustnej można doświadczać, Blechacz nagra nokturny. Sen to ten kolo, co zawsze stanie pisuar obok, choć inne wiszą wolne. Däniken Ledwo się zobaczyliście po raz pierwszy „na żywo”, a już mówisz jak przyszła starożytna Egipcjanka. Wtem, nagle milknąc, patrzycie na kocie łby przed knajpą niby na ślady traktora w czerwonym przybrzeżnym mule nieopodal casby  jak amonit gigant. W głębi, na zapleczu na umywalce wyżuta guma jak muszelka z kenozoiku, „podczas gdy” on czekając przy stoliku myśli jak wygląda twoja. Jest letnie przesilonko i libido  robi kozioł, unik, unik, kozioł, piwot. Wychylenie osi nanizało osnowę para obcojęzycznych kochanków zamiast was rozkręca się pod śmierdzącym w porze kwitnienia drzewem. Zespół odnawiających się w czasie modułów niech wypróbowuje i wyśrubuje możliwe kombinacje, Maciek kiedyś na łączone urodziny swoich trzech ex-żon przyprowadził dziewczynę z Mezopotamii , jeszcze jeden eon i – coś mi mówi –  nasz kolega Eryczek zrobi to samo z UFO. Jagoda Bums, „w życiu” jesteśmy przede wszystkim sami . Wystarczy jedno popołudnie wypełnione celem. Wystarczy jeden wieczór wypełniony helem. W dzisiejszych czasach stosunkowo łatwo zaopatrzyć się w telefon i apkę (niedziela dniem bez stron). Jeżeli chodzi o kształt tyłka, dżinsy bywają mylące. Mała fuga To zabawne, gdy przedmiotem licytacji między nami jest pudełko z powietrzem znad Lodowca Szelfowego Fimbul – czy może jednak twoja pierś brzemienna więzią, jak potrójny dzban z trójniakiem? Powiedz mi na uszko skąd ja cię znam i dokąd? Masz miły oku profil, dekolt i bioniczną dłoń, rozumiemy się w lot kiedy w ostatnim zmierzchu na domkach rozciągasz toń. Byle blant, a poczet twych dacz wnet dotyczy zatoki. Seria romantycznych potknięć czyni nam poetykę zaplecza, coś dla nas na pamiątkę, doprawdy hojnieśmy obdarzeni. Skończyć tu nad zatoką w nocy albo jechać dalej zgodnie z przebiegiem drogi i zawróć, jeśli to możliwe. Na czym stoimy? Wszelakie interpretacje są cysorzami zarządzania kryzysowego, doprawdy. To skomplikowane trzeba będzie to „uwiecznić”? Dziękuję, zgon jest mi bliższy niż śmierć. Kuba Niklasiński  – rodzony w pierwszą Wigilię lat osiemdziesiątych, autor książek z wierszami: Zielona góra, Proste piosenki o mieszanych uczuciach i kody konami. Mieszka w Krakowie.

  • Dominik Żyburtowicz – osiem wierszy

    Obcy Kiedy umiera w domu człowiek – można poczuć, że jest tam ktoś jeszcze: obcy, który stoi na balkonie i patrzy w dal, czasem chodzi cicho po pokojach, ogląda obrazy. Kiedy umiera w domu człowiek – obcy w cieniu czeka. Tuż za głowami bliskich, i nawet gdy  wybucha płacz, gdy wszyscy  zaczynają biegać, krzątać się – on  nie ujawnia się: przybysz z krainy  dobrych fal, przezroczystych wydm. A z nim jakiś okręt, ognisty żaglowiec zawieszony nad dachem jak przepiękny dzień. Ale tutaj nie, nikt nie zauważa:  jak wychodzi z cienia, jak rozchyla  firanki i obraca się – dziecko,  znane też pacjentom z dna klinicznych jezior; śpiące pod łóżkami, tkwiące w korytarzach. W pustce burzy – przed błyskiem pioruna. W pożarowych  łunach migających na wieczornym niebie. Może  w oczach saren, kiedy płoszą się. Tak więc  dusza – jeszcze nieświadoma – widzi go i wie. Pierwszy krok: zapomnieć. Drugi: wcielić się. Po prostu wejść z nim w drzewa jak w głęboki sen. Symfonia pieśni żałosnych Ktoś, kto tego nie przeżył nigdy nie zrozumie czym jest żałoba w pustym, czarnym domu.  200 metrów martwej przestrzeni, można biegać schodami z dołu do góry i z góry na dół; z ciemności spoglądać w okna. Wiem, że to dziwne, ale samotność może być najbliższą z ludzkich twarzy  – tą właśnie, którą tak bardzo, tak mocno kochałeś. We wszystkich snach pustynia (bo kiedy wieczorami będziesz się modlić o śmierć, w snach nie zobaczysz nic oprócz pustyni). A gdy pewnego dnia w takim domu rozlegnie się skrzypienie mebli schodów, nie pozwól tym dziwnym odgłosom rozprzestrzenić się na schody życia.  Albo inaczej: jeżeli twój płacz  nie pozwoli komuś odejść, ten ktoś przyjdzie i poprzez szaleństwo  nie pozwoli zostać tobie. Wszyscy jesteśmy Chrystusami                                        Dla Wiktora Łuczaka zagubione drogi spotkały się w kulawej nodze Chrystusa co rzucił picie i migocze jak pokój terapeuty na tle kosmicznych  obłoków teraz już wiem: problem nie zatrzyma się w butelce  blancie               kresce                           ruletce   problem nie zatrzyma się w ścianie choćby nawet była to ściana błagania owszem próbowałem ale umarłem  umarłem  i oto ja  zmartwychwstaniec  ogłaszam: sam nie przebiję fasady głód  przeleci przez wszystkie gniazda kruków  bary         parki                   kasyna nie  zasypiając nigdy nie zasypiając więc my aniele stróżu również nie  zasypiajmy w tym ciemnym kącie  roku który właśnie mija czy widzisz  moją zdrowiejącą twarz?  w tych bruzdach zagubił się świat  niedokończony odnajdziemy go  mocno w to wierzę dlatego krocz proszę krocz rzekami powtarzanych bez końca wracających twarzy odpływają lata wciąż tutaj jesteś leczysz rozmawiasz patrząc  jak pięknie twarze nagle potrafią ożywać                      i ktoś tam zdrowieje na stałe ktoś wraca do dzieci ktoś  ze szczęścia płacze ach  drogi W tyle bolało tyle soliło na ranę co rozdeszczo-                     na synapsach neuronach – w anieli-nadzieję Wszyscy jesteśmy Chrystusami 2                          Janowi                             zagubione drogi spotkały się w kulawej nodze Chrystusa co rzucił picie i migocze jak lampka kogucik na zdrowiejącej głowie   o czym dziś rano zapieje kogucik? poczułem wczoraj ogromną złość chociaż miałem wybór mogłem wybrać radość luz pogodę ale wybrałem wybrałem  złość  moment kiedy widzimy sytuację                                       AKCJA                                   REAKCJA                                               ta chwila pomiędzy myśl  i jej kierunek –  a może by zamienić to niewidzialne piwo na coś co naprawdę kochasz? o  lustrzaninie o  lustrzaninie odpuść temu  który oszukiwał  odpuść temu który zburzył dom innego siebie znajdziesz za mgłą poznasz go po jego pokorze podaj mu rękę prawda: bez drugiego człowieka choćbyśmy pękli sobie nie poradzimy jesteśmy na wojnie którą trzeba pokochać żeby nie oszaleć  od bezustannego walczenia warczenia prawda: nie zawsze jest tak  jak chcemy nie zawsze jest źle  jeżeli tak jest rzeczy dziś nie są po twojej stronie ale po twojej stronie jestem ja gdy się wspinamy i wspinamy spójrz  widok z góry jest coraz szerszy piękniejszy prawda: w innych również są miejsca w których świat się otwiera na przykład: wykonujesz na pianinie Metamorphosis Philipa Glassa tak że potem sam uczę się grać jesień oczy zachodzą godzinami co patrzą i patrzą w martwy punkt (najgorsze  co mogą robić) – są  w ludziach inne wyjścia zawsze tam były (księgi otwarte w pędzącym pociągu) wiatr ugina jabłonie i boże owoce w nas dojrzewają jeszcze jedźmy  jedźmy Nowe miasto                              Powiedziałeś: Pojadę do innej ziemi, nad morze inne.                              Jakieś inne znajdzie się miasto, jakieś lepsze miejsce.                              Tu już wydany jest wyrok na wszystkie moje dążenia                              i pogrzebane leży, jak w grobie, moje serce.                              Niechby się umysł wreszcie podźwignął z odrętwienia.                              Tu, cokolwiek wzrokiem ogarnę,                              ruiny mego życia czarne                              widzę […]                              Jakieś swoje życie roztrwonił                              w tym ciasnym kącie, tak je w całym świecie roztrwoniłeś.                              Konstandinos Kawafis Miasto , tłum. Zygmunt Kubiak Wyjęci z czasu staliśmy się duszami dzieci, które dawno temu, w lesie zagubiły się. Dzisiaj na terapii dla nałogowców, nierozłączni śmiejemy się przy ognisku: Sowa  Rewolwer, Joanna Disco, Jazz Małgorzata, Raymond Dobroduszny,  Maja Katarynka i Copone Łasuch jak w pierwszej klasie podstawówki, w nowym domu, w nowym kraju, na ulicach nowych – trzeba nam zapamiętać ich układ, nauczyć się samemu chodzić zdrowymi mostami. Oto  pierwsze fundamenty, tu drugie: już, już w rzeczywistości. Niczym synapsy w głowie lub podniebne miasto – dopóki trzeźwość trwa. Mija lato. Jak zwykle, dziewięć na dziesięciu pacjentów wraca do nałogu i nie ma na to  żadnej cudownej tabletki, jedynie świadomość,  że naprawdę, naprawdę chcesz – cokolwiek  może. Potem przez lata pilnować. Pilnować.  Wtedy realnie ci się powiedzie. A jeśli po drodze  – nie daj Bóg – zbłądzić ci się zdarzy, już wiesz, na której chmurze jest miasto z zegarem i wieżą. Z zabandażowaną głową Od kiedy biorę antydepresanty, jedynie w snach  pękają we mnie oceany. Po prostu płaczę na widok rzeczy, przy których na jawie nie zadrżałaby mi nawet powieka. Podświadomość:  miejsce, gdzie gromadzi się przytłumione. Muzeum rzeczy wypartych, w którym nagle budzę się sam, w środku nocy, rycząc do trumiennych portretów  jak czubek albo zalewam się krwią jakbym się pocił (wszystko przez te pocenie i lęk, lęk i pocenie). Od kiedy biorę antydepresanty, dni mijają jak zaszyte w higienicznej wacie, którą przykładam do rany. Wiem, nadejdzie dzień, kiedy zrzucę bandaże, odstawię odstawię – ale najpierw: 1. Odzyskać rodzinę. 2. Pospłacać długi (ze stu tysięcy zostało mi pięć). 3. Wytrzymać w trzeźwości tak długo, aż zmienię stare nawyki, codzienność, życie. Siła chmur od kiedy żyję jeszcze nie widziałem żeby tak się zachowywały chmury tam nad dachem wieżowca w którym pracują terapeuci uzależnień właśnie Joanna (alkoholiczka lat 23) otworzyła się w końcu przed grupą wyrzucając z siebie mnóstwo ciemnej energii Piotr (narkoman lat 40)  poszedł za ciosem i urządził taką spowiedź że popłakał się nawet zatwardziały Zbych (hazardzista lat 58) tymczasem za oknem kilka chmur zamiast płynąć                          jak inne                                        z wiatrem na północ stają tworzą koło i łączą się w wielki  cumulus-serculus rozmawiamy nasze słowa odbiją się w podniebnych lustrach podniebne lustra oczyszczają świat świat oddycha na nowo od kiedy żyję jeszcze nie widziałem żeby tak się zachowywały chmury tam nad dachem wieżowca w którym pracują terapeuci uzależnień w dole przechodnie  pokazują obłoki wieczorem wrzucą na youtube film:  „nadprzyrodzone zjawisko pogodowe nad ulicą Monte Cassino” nie wiedzą pojęcia nie mają że tu na oddziale od lat działa krąg bardzo silnych mocy drogi otwierają się w ludziach jak powietrzne oceany ich przestrzenie zmieniają się w oczach i to są cuda Jan Bukowski odzyskuje trzeźwe spojrzenie   czterdzieści pięć stopni  spędzam ten dzień w wodzie  twarzą ku niebu kilometr  od linii brzegowej pode mną stara  zimna dusza jeziora głęboki  natrętny głos znany mi od dzieciństwa wyżej nowa dusza światła spokój medytacja dopiero teraz po latach widzę przez oczyszczone oczy jak szeroko światło  wstępuje w szeroką wodę trochę przeze mnie trochę obok  jakby czas  ściął głowę  słonecznego olbrzyma a do szyi  przyszył moją  schorowaną łepetynę znowu patrzę  na świat jasno Dominik Żyburtowicz (ur. 1983) – poeta. Wydał sześć tomów wierszy: Żaglowce  (2015), Spaceboy  (2017) oraz Klucze uniwersalne  (2019), Remedorium  (2019), Przez sen i gwiazdę  (2021), Terapia Jana Bukowskiego. 37 wierszy o trzeźwieniu  (2022). Publikował w „Odrze”, „Twórczości”, „Kwartalniku Artystycznym”. Tłumaczony na język angielski, hiszpański, ukraiński, włoski. Obecnie jeździ ciężarówką po Europie (kanał na YouTube: „Hermes, pies i ciężarówka”).

  • Rafał Skonieczny – dwa wiersze

    Wypożyczalnia kaset video he-man  ponieważ nie poznałem innej miłości  przekraczałem torowiska, w butach miałem pluchę  przeskakiwałem z podkładu na podkład pod nieczynnymi trakcjami,  przysypiałem na stojąco w przesmyku wahadłowych drzwi dworców  głodny jak pies, moczyłem nogi w kanale i zwieszałem je z wagonów  dawno uśpionych składów towarowych  ponieważ nie poznałem innej miłości  wpuszczałem do płuc święte powietrze węzłów kolejowych  szamotałem się w ciemności mojego pokoju spragniony ulewy,  potopu, gwizdu apokalipsy  ponieważ nie poznałem innej miłości  milkłem na dni, tygodnie, miesiące  wierzyłem w cuda oraz bezinteresowność natury,   w rzeki gęste od materacy i żagli  chciałem tylko, żeby wróciło to, co jeszcze nie przeminęło,  a huczne, rozświetlone noce zajęły puste miejsca po miejscach   stojąc w komunijnym szeregu, myślałem tylko o tym,  by jak najprędzej usunąć się z kadru i pójść na tory  a stamtąd miedzą do małego drewnianego domku,  w którym od początku lat dziewięćdziesiątych  brałem wszystko, czego nie mogłem obejrzeć  w nieczynnym kinie wschodnioeuropejskim fontanna  ludzie rozpadają się jak taśmy Basińskiego,  lecz tego po nich nie widać, ponieważ umykają miejscom,  a miejsca są zawsze w ryzach czasu.  Świadczą o tym butwiejące dachówki.  Gdyby tak latami przesiadywać na dachach garaży,  w końcu odpadłyby nam głowy,  a tak, jedynie zgniłozielony ślad na dżinsach w miejscu kolana,  pamiątka po upadku albo wspomnienie wieczoru w fontannie  przy moście Świętokrzyskim, z której wyszedłem suchy,  co byłoby niemożliwe, gdybyśmy zapuścili się na łęg  w marcu lub kwietniu w połowie lat dziewięćdziesiątych, o świcie,  kiedy rosa nasączała trawę i podnosiła z ziemi gęstą mgłę.  Czasy letnich kąpielisk przeminęły.  Pielgrzymki dzieci i matek z ręcznikami sunące w tę i z powrotem  po dnie wysychającego koryta Bugu – odeszły.  Parasole, opalacze, spreparowane plaże, pontony,  wyparowały. Woda pożarła łagodne zejścia i zniknęła po cichu,  jak ścierany z taśmy z każdym kolejnym obrotem dźwięk.  Oprócz tamtego jednego letniego popołudnia,  kiedy w wodzie zobaczyłem martwego kota i sznurek  wnętrzności, który za sobą ciągnął.  Suszyłem się wtedy na kamieniach,  nurt przepchnął rozdarte ciałko przez przesmyk  pod moimi stopami i poniósł dalej.  Od tamtej pory nigdy więcej nie wszedłem do Bugu,  a ty już nigdy nie zaprowadzisz mnie  do źródła tej ciszy  Rafał Skonieczny (ur. 1983) – sześć książek z wierszami, kilka płyt z muzyką i garść opowiadań na liczniku. Przebywa nad polskim morzem.

  • Marcin Ostrychacz – dwa wiersze

    Najpiękniejsze drzewo świata Od kilku dni patrzę na najpiękniejsze drzewo świata. Co ciekawe, ono nie rośnie                                                                    w żadnym ścisłym rezerwacie przyrody. Najpiękniejsze drzewo świata w ogóle nie rośnie. Nie posiał go wiatr ani ptak. Zostało wymalowane na kamieniu, odbite na mokrym papierze, a następnie pokolorowane jak fowistyczny komiks. Jego ostre liście przywodzą na myśl  dziwne pismo kreślone stalówką.                                                                                                              Mojżesz klęczy przed nim niebieski, o dłoniach jakby ćwiczył Tai Chi,                                                                        w oddali pasą się czarne zarysy owiec jego teścia. Drzewo ma koronę spowitą ogniem, który nie spala. Nad koroną wisi tarcza słońca z napisem JHWH. Ponad wszystkim przelatuje limonkowy anioł. Najpiękniejsze drzewo świata nie jest nawet drzewem. Według legendy to Krzew gorejący  w Parku Narodowym Świętej Katarzyny, do którego ciągną zmęczeni pielgrzymi.                                                Lecz ten krzew stał się tym drzewem  nie przez objawienie, a przez wyobraźnię,  w której wiele języków złączyło się w jeden język wibrujących plam, splątanych linii, setek odcieni, zacieków, lekkich faktur i draśnięć.                                                                                                   Impresja do litografii Marca Chagalla „Mojżesz i Płonący krzak” z serii „Historia Exodusu”.                                                                                                   Kiedy byłem mały stonkę chabry i butelki po wódce wymienialiśmy na gotówkę                                                                bawiłem się na zapomnianym cmentarzu w zagajniku wśród pól Europę jeszcze przecinał mur pamiętam zapach próchniejących krzyży i kontrastowe złotorosty na głazach w nastroju nieprzesuwalnym kiedy byłem mały miałem Atari 800 XL  kupiony na targu z koca obok owiec krów i koni grałem w gry po angielsku  w końcówce komuny otaczał mnie język zakazanego imperium jak figurki z pewexu                                                                                                                                                                                                                                 nie mogliśmy pojąć                                                          po co komu pomidorówka w puszce a rzemiosło przynosiło dochód nie mieliśmy pojęcia o pop-arcie tylko o Matejce i Kossaku                                                                                   kiedy byłem mały Wołkow sfotografował flisaków na Biebrzy łódki pełne sitowia wychodziłem po śniadaniu wracałem na kolację i tak naprawdę nikt nie wiedział o co proszę  ogień wodę i powietrze kiedy byłem mały Bajeczna                                                                                             była piaszczysta i kąpały się niej stada wróbli godzinami bawiliśmy się w wojnę przyklejaliśmy petardy do żołnierzy lilipucich armii                                                                                                  kiedy byłem mały mówiły do mnie kamienie z zatartą cyrylicą                                                                        obszyte mchem zielonym jak dolary                                                                                                                  ukryte w paczkach z Chicago przechodziłem plansze w Henry’s House plansze mówiły do mnie w języku angielskim trzy lata po wybuchu reaktora trzymając joystick sterowałem ludzikiem  zlepionym z kilku pikseli nie wiedząc że on zaczął sterować  czymś więcej niż moim pojedynczym życiem kiedy byłem mały zapadnięte groby  mówiły do mnie ciemnymi ustami  przez które odparowała woda nietoperze po zmroku popiskiwały do mnie w ultradźwiękowym języku                                                                                        kiedy byłem mały delikatny bas chrabąszczy majowych                                                                                                                                                     mówił do mnie i śpiew wgrywanych gier                                                                                             z taśm magnetycznych jak śpiew młodego  ośmiobitowego Technosa który zerkał  ośmiobitowymi oczami księcia Henryka na sześcioletniego chłopca  aż mur pękł i zalała nas światłość dzieci przestały zbierać stonkę chabry i butelki                                                                                                                                       ciemna linia w oddali po lewej to prastara puszcza jej drzewa mówią do mnie odkąd byłem mały tak jak mikroprocesor 6502 C Sally                                                                                           Marcin Ostrychacz  – autor czterech książek poetyckich: Zamiatając pod wiatr, Ruje i wyciszenia, Cielenie lodowca, Lirogon . Wszystkie książki ukazały się w wydawnictwie WBPiCAK w Poznaniu. Laureat konkursu im. Klemensa Janickiego. Mieszka w Poznaniu.

  • Artur Szlosarek – Superare il passato 

    Ci sami, ci ludzie, ciężsi od wagonów, lżejsi od prochu, oni, ci, poruszają ich, bezdotykowo, instrukcje, sądy, sensory, pyły, czytają, inteligentne, dreptają, w szeregu, zimą, w maskach, z kubkami, parują, idą, nie idą, paruzja, czekają, szczeka pies, ulica, lód, choinki, skute, sprute, zachce im się, to sikają, oczy poetów, biesy, że bardziej przenikliwe, i alle Lust will Ewigkeit, i śniła się zima, poecie, nie śniła, sina, ta moc, silna, lecz mnie, najbardziej, słodka miłość, jak krew, prowadzi, skrzypi, ślizgawka, u wrót, a w cyrku muzyka, na łyżwach, do biblioteki, po łzy, tam jeździmy, nazwy samotne, zostały, nagie, bez końca, świata, defiguracje, tu, robimy, ten blask, tu, teraz, jak aportujemy, Babilon, gdzie, jeśli nie w porę, kino, w gaju oliwnym, nazwy, diabelski kadryl, przez nielata, całe, umęczeni, w korowodzie, ciężarne muchy, blisko, tam, gdzie kulawe ciało składa słowo, do słowa, i do połowy jest, jako ta szklanka, pusta, na papierach, rozlana, pociekły znaczenia, rozmyte litery, strzeliła torebka stawowa, pod sufitem, balon pogodowy, z listu, że go byk wyjebał, zgroza, mademoiselle, ale cóż, to miłość, fatum, zguba, ci sami, ci ludzie, niebezpieczni, ale nie źli, Hobbes na to patrzy, na nich, przez szkło powiększające, lupę, nasłuchuje, zrozumiałe to, bo upadają, myślał, że małpy, insekty, ale nie można nakłamać, że już jedzą czerń, że żują dantejski wiatr, wąchają, cień, osła, remonstrują, że niby, po naszej stronie, był byt, żywot, topią się w wannie, na scenie, w teatrze, saunie, nie odbierają telefonów, w ulu, że śniegi, piszczą, myszki na widowni, wagony jadą, kołatają, do drzwi, weganie, kolbami, z mięsem, na zakręcie dziejów, aliści, tak, letum non omnia finit, w ciemnościach, jak egipski anonim, sfinks, z maczetą, więc jednostka specjalna, atrakcja, ślad na śniegu, nie zatracić się, nie, nie, do czerwonego kłębka się stoczyć, zaniknąć, byle w biegu, bez śladu, słuchać, to gumowy dzwon, bije na trwogę, wygnał nas on, nad jeziorem, z cienia, wywabił jak plamę po oliwie, a stanęliśmy po stronie umarłych, duchy żywe, na bezcielesnym koncercie, w miesiącu maju, raju, pokoncentracyjnym, zwei Chassidische Tänze für Viola und Violoncello, w przedpieklu, dwa nekrologi, drukowane antykwą, w przyszłości, dezagregacje, aspiracje, antychorągwie, dwie, postkultury, do kwadratu, depopulacje, żagwie, nieruchome piaski, ruchome, po inhalacji gazu, helu, porażki najwyższe, mary, miary, bierki podebrane, w semantycznym potrzasku, i nie mów mi tak, nie, cieplarniane miny, dwie, tempi di menuetti, dementi, zachody, podchody, słoneczka nad wschodnimi akwenami, strony bierne, na bilansie ujemnym, negatywne, procenty, wyroki, dwa, przesłuchania, zrównoważone, korporacyjne, zeroemisyjne, dochody, przyczyny groźnych chorób, pocałunki, gwarantowane, półoczywiste, w temacie, nie na temat, ten, aurory, nieprzeżyte, wybuchy, procesje, buziaki, trzy emotikony, fajerwerki, dodatnie, na różnych pozytywnych poziomach, ale bez pory, dnia, ale bez nocy, na bezdnach, nad zupą, wirtualne półplatformy, i stary, gramy o najwyższe stawki, parami, ohne wenn und aber, autoselekcje, obrzędy, stronami, lecimy w dół, i leci Pytia z Thule, o północy, w odpowiedzi, jak kropla, tu, na indeksacyjnym programie, shalom aleichem, wspomina nas, ale kojarzy, bo kosiliśmy trawę, whisky, kiedyś, pod piwo, niewybuchy, w upały, na pasku, wymiany zdań, podprojekcje, i normopatie, ich, ich, deutsch, deutsch, Kurven drehen, Kurven drehen, rampy w światłach, obśmiane, światło, pod korcem w pasiaku, półlos, zapisany wodą, do płukania nosa, spermą w sprayu, ugotowane odciski, błyski, w oku, oczach, abażury ze skóry, palce, kod kreskowy, bez paznokci, na matowej postszybie, tam, tu, gdzie ten oszukany przez popiół diament, tamten, postnietakt, tu, na dotykowym ekranie, biostrata, neogrzybica, na zapas, cement, w kalejdoskopie, alfy na prześwietlonych dłoniach, omegi, półpancerne, wagony, bez wizjerów, pod Neukölln, neonówki pod sufitem, sami, ci ludzie, drzazgi smolne, we włoskich ortalionach, najlżejsi, jakby już byli tam, nie tu, i poruszają nimi, i upychają, po wagonach, pompują, w maskach przeciwpyłowych, staphylococcus aureus, w wydrapanym tunelu, puszczają im, Theo, wir fahr’n nach Lodz, przez ucho igielne, krzyczą T-schü-ssi, to odjazd, już, teraz, powiadam, naprawdę, metafisica, seksowny numer na koniec apriori, boska syrena, w półprzezroczystym kielichu z napowietrzoną wodą, daje nura, lśni w musujących światłościach, jej skóra, jeszcze nie próbowała robaków, Clio Togni, nomina nuda tenemus. Idź. Artur Szlosarek  (ur. 1968) – poeta, eseista, tłumacz. Członek polskiego PEN Clubu (od 2014). Autor książek poetyckich: Wiersze napisane  (1991), Wiersze różne (1993), Popiół i miód  1996), Camera obscura (1998), List do ściany (2000), Wiersze powtórzone (2002), Pod obcym niebem (2005), Święto szparagów (2010),  Ołówek rzeźnika (2012), Wagary w czyśćcu (2022). Tłumacz Aforyzmów z Zürau Franza Kafki (2007), a także wierszy Paula Celana. Wyróżniony Nagrodą Fundacji im. Kościelskich (1993). Nominowany do Nagrody Nike (1997). Mieszka w Berlinie. www.artur-szlosarek.com fot. Jasmina Szlosarek

  • Jamaal May – wiersz

    Są tutaj ptaki Dla Detroit Są tutaj ptaki, jest ich tak wiele, to właśnie próbowałem powiedzieć kiedy uznali te ptaki za metafory tego co uwięzione między budynkami. Nie. Te ptaki są tutaj  zakorzeniły się w poszukiwaniu chleba który ręką dziewczynki jest rozrywany i rozrzucany jak konfetti. Nie, nie mam na myśli tego, że chleb jest rozrywany jak bawełna, użyłem słowa konfetti, ale nie miałem na myśli konfetti, w które zamienia się budynek gdy wjedzie w niego czołg. Mam na myśli konfetti, o którym mały chłopiec nie przestaje marzyć i nie, jego uśmiech w niczym  nie przypomina szkieletora. I nie, jego osiedle nie przypomina strefy objętej wojną. Próbuję przez to powiedzieć, że jego osiedle jest równie poszarpane i pełne piór, jak jakakolwiek inna rzecz na świecie, jak cień przyszpilony przez słońce i światło rozdzielone przez taniec cieni, ale oni nie przestaną mówić jak piękne są te ruiny,  i jak zrujnowane muszą być te piękne dzieci w mieście w którym nie ma już ptaków. przełożyła Olga Rembielińska Jamaal May (ur. 1982 w Detroit) – jego pierwsza książka Hum  (2013) zdobyła nagrodę Beatrice Hawley Award oraz American Library Association Notable Book Award i była nominowana do nagrody NAACP Image Award. Hum  bada tematy maszyn, technologii, starzenia się, wspólnoty. W wywiadzie o tym tomie powiedział: Ostatecznie próbuję powiedzieć coś o dychotomii, niepewnych przestrzeniach między różnymi emocjami, a co za tym idzie, niepewnych przestrzeniach między ludzkimi połączeniami. Wiersze Maya były publikowane w czasopismach takich jak „Poetry”, „New England Review”, „The Believer”. Jego druga książka to The Big Book of Exit Strategies  (2016). May uczył poezji w publicznych szkołach w Detroit i pracował jako niezależny inżynier dźwięku. Uczył w programie MFA w Vermont College of Fine Arts. Wspólnie z Tarfią Faizullah prowadzi Organic Weapon Arts Chapbook and Video Series.

bottom of page