top of page

Znaleziono 494 wyniki za pomocą pustego wyszukiwania

  • Rafał Skonieczny – pięć wierszy

    Czarne oko na czarnym tle Pamięci RB dni skuteczne jak tabletki dzień po bezwiednie łykane nie dla wszystkich niosą ocalenie od tego są karetki pamięć przebiera w dniach jak w koszu ze szmatami byleby mieć co na siebie włożyć bez mierzenia rozchodzi się w szwach a chłopiec otworzył oczy i zobaczył że śni o tym co było powiedzą mu dni dzień po jest dla pamięci dniem straconym jak koszulka która chociaż sprana w życie miała chłopca długo uzbrajać teraz to on będzie śnił się dniom 04-06-2018, Gdańsk Angry dog for Android trzeba było łagodniej przemawiać do zwierząt. A i jeszcze tego, co okradał śmietniki trzeba było słuchać, razem z jego psem, zanim poniosło ich echo kamieni c. Teraz, panie, to już inny gatunek, inna mowa zupełnie, o ile w ogóle można ją mową nazwać. Zapisana w prostych czynnościach, w języku, w którym nic nie ginie, o ile w ogóle cokolwiek jeszcze żyje 24-12-2019, Gdańsk Tatuch Tato, masz być duchem! No to jestem. Biegniemy na górę, a raczej ja udaję, on próbuje. Normalnie duchy nie biegają, ale odkąd mieszkamy na strychu, wierzymy w coś więcej ponad wiatr. Zabawne, z jaką ochotą ucieka przed czymś, czego nie ma. Jestem najlepszym duchem, wszystko robię zgodnie ze sztuką. Nic mi tak dobrze nie wychodzi, jak udawanie, że mnie nie ma. 06-03-2020, Gdańsk Gdyby tylko ptaki nie jest źle, coraz puściej. Coraz puściej i cieplej robi się w lesie. Przejęcie władzy przez cienie, widać wreszcie gwiazdy – tylko one jeszcze świecą. A co, jeśli to nie gwiazdy, tylko Lasy Państwowe pod osłoną dnia regulują dym? Być może nam się nie należy, lecz coraz puściej, coraz mniej obywatelstwa, coraz łagodniej umierają państwa miasta, a rzeczy – o, proszę – nadal tu stoją bez najmniejszego wysiłku 06-04-2020, Gdańsk Po tamtych ludziach Rzeczy które znajduję między stronami ktoś je tam włożył sądząc być może że wróci do miejsca w którym skończył gdy załatwi inne sprawy Pozostawione w najlepszym momencie między jednym zdaniem a drugim które wszystko ma wreszcie wyjaśnić Papierki po cukierkach bilety kolejowe pocztówka z Mielna (pogoda dopisuje uściski dla rodziny) zaschnięty robak niewiele większy od przecinka Papierki życia które potoczyły się bez ostatniej strony Rafał Skonieczny – muzyk na permanentnych wakacjach nad morzem, autor sześciu książek z wierszami, m.in. Przeniesiony człowiek, Jestem nienawiść. Wiosną tego roku nakładem Instytutu Mikołowskiego ukazał się Powracający, rzecz dla miłośników s-f. Prezentowany tu zestaw, to wiersze, które nie znalazły miejsca w książce. fot. Natalia

  • Kuba Niklasiński – sześć wierszy

    Czachor I znów: rzucać i aportować sobie siebie z resilience szczeniaka. Within cells interlinked. Targowałem się a rebour podając coraz wyższe tony. W farsi oczywiście „czachor”. Teraz tak: komu dymu, komu dżdżu, kiedy wiersz to czerwone światło ostrzegawcze na szczycie komina pośród niepowetowanych upałów milenium. Blade Runo 2049 joga w dedykowanych legginsach, miłość celowana, nasze błogosławieństwo jest z wami na full. Przycisz, bo ryknie, i - hola, PLEASE DON’T COME AS YOU ARE. Pora najwyższa odróżnić kamień węgielny od węgla kamiennego nie zahaczywszy liberalnym wirnikiem o olinowanie z zabaw: kto jeszcze chce wyjść za drzwi i być kimś? P r z y n a j m n i e j. Przynajmniej posprzątaj po sobie wrak nadczłowieka. Golden hour Posłuchaj: autarkia pierwszego lepszego weekendu; w którym to miejscu kołdra skręciła się wpół, że przypomina klepsydrę? Kto we śnie opowiadał, że zgubił ajfona w Złotych Tarasach, niech przestanie już wydzwaniać na swój numer na jawie: utracony zostanie bez widocznego rezultatu ów sen i czas, którego stratę trzeba będzie na zawsze odżałować. W radiu designer mówiła, że jak złoty, to i oszczędność. Zrozum długo długo nic - i ja, a może ja i potem długo nic. Grubo poniżej benchmarku utopiony ajfon we łzach. N i e k a w a, n i e h e r b a t a, a l e c a ł y o b i a d z k o m p o t e m i a p a p e m. Popołudniem cichem i złotem tam i z powrotem po apartamencie w szlachetnych zieleniach brązach i miedziach, obolały jak obol i nawet w sztućcach na spłuczce - odprysk słonecznej palestry. W złotych wykończeniach - twoje wykończenie. Lekki Tren Parafia Matki Bożej Bez Pocieszenia Ośrodek Kultury Braku Woli i Ochoty Wakacje na Roztoczu, Wielka Racza Mała Rawka. Średnie faux pas w ciepły sierpień w Straconce. Hosanna Niech poniewiera sercem rozwielitki. Grabarz może chodzić do zarządu Cmentarza i żywe pracowniczki Sprzątające bajerować lub pod kwiaciarnią kwiaciarki. Brzoskwiniowy meszku na policzku przed burzą Biedronko na portfelu, nie mam wydać. Łyżeczko w słoiku miodu jak w bursztynie Od tygodnia Zatopiona Od tygodnia Malownicza Straconko Długa cętkowana jętko *** [W TYM MIEJSCU RZEKA] W tym miejscu rzeka Zawraca tworząc spory Półwysep porośnięty lasem Można się zgubić Chrzciny to czy pogrzeb? Na przodku przodek Gdzie jest? W altance. Co robi? Patrzy na łąki. Niestety nie gubimy się, (A szczawik w busiku Do telefonu jedzie palcem Po znaczkach z notatek: "Epilog v razy x plus c. Landau. To jest kosmos.") Zgubieni od dawna. Co robią Łąki? Obchodzą altankę z daleka. *** [WIDZISZ, CELE MOTTA MOGĄ BYĆ RÓŻNE] Widzisz, cele motta mogą być różne Kotwica w mętnej sadzawce Sadzawka w jasnym parku Na dnie parku głęboka noc. Przejścia, które powodują Twarz wybucha łzami Nagle w odpornym błysku Zrzut serca na bank. Widzisz. W błysku odpornym Na ciemność na bank Klon w deszczu defoliantów Nadpisuje się sam, to motto. Cele dna mogą być mętne Bank w jasnej sadzawce serca Kotwica z błysku i klonu W ciemności jak motto. Wysiwyg Przygody z przedmiotami na falach nieistniejącego morza w Oradei nocą gdy przedmioty “wnet” jak gromada małych zwierząt morskich zaliczanych do osłonic. Ile morza w lusterku, tyle życia w dolinie - o czym dziś szumią muszle z apką w tych zajętych łapkach? Podziwiam wystrój hallu, obracam bryłą siebie w ArchiCadzie złudzeń. Hasło: Kto wymyślił, wnet posiał falujące trawy? Odzew: Wszędzie dookoła. Nigdy nie będziemy gotowi. Drapieżne są larwy i imago ty popatrz na mnie prawdziwymi oczami, jak się ratuję i jak mi się nie udaje. Fala za falą po dwóch stronach powiek; drzemka za dnia wyrzuca mnie z siebie jak suche dłonie butelkę wody Fiji na obcy brzeg. Kuba Niklasiński - rodzony w pierwszą Wigilię lat osiemdziesiątych, autor książek z wierszami: Zielona góra, Proste piosenki o mieszanych uczuciach i kody konami. Mieszka w Krakowie.

  • Mirosław Drabczyk – dwa wiersze

    Urna i Uryna jeśli teraz nie zagłosujemy wcale, albo zagłosujemy głupio bo szczeniacki bunt, anarchia z tiktoka, ciągoty do brunatnego piwa, albo inna dziedziczona po folwarcznych dziadkach franca będziemy mieć przesikane dyskusje pięknoduchów nie powstrzymają tsunami powtarzanie mantry ośmiu gwiazdek nie przywróci demokracji faszyzmu nie da się ot tak usunąć chemicznym wybielaczem jeśli teraz olejemy urny, upiorny odór (uryny pomieszanej z gęstym) zostanie tu na długo wejdzie w krwioobieg zmutuje receptory będziemy karleć brzydzić się tlenu Barańczak Pisał jakby ciął tłuczonym szkłem, nawet bolało jego zastraszonych rówieśników Ach, Barańczak, znamy, taki trochę późniejszy Norwid, w kółko roztrząsał bolączki człowieka, los narodu, to ten od moralnych rozterek osobnika zniewolonego przez system Nas to nie dotyczy, nie stoimy w kolejkach, na wakacje latamy do Grecji, reszta niech dzieje się bez nas, umówmy się, nie ma palących kwestii do zrozumienia nie damy się wpuścić w żaden polityczny kanał, cenimy sobie dystans i slow life Śmiejemy z memów o oszczanym dziadu, ale z sobą obchodzimy się delikatnie po co nam psychiczny dyskomfort? Mafijny rząd, wojna, handel ludźmi topniejąca Arktyka - to tematy zastępcze, być może fake newsy, nas to przecież nie dotyczy., Jak będzie trzeba, nauczymy się żyć na klęczkach, kto powiedział że jest w tej pozycji coś uwłaczającego, to tylko internetowa opinia. Przed Barańczakiem chronią nas earfony Mirosław Drabczyk – uro­dził się w Zło­to­ryi na Dol­nym Ślą­sku. Na po­cząt­ku lat 90. wy­dał dwa to­mi­ki po­etyc­kie. W pra­sie li­te­rac­kiej pu­bli­ko­wał opo­wia­da­nia, ese­je i wier­sze. Kil­ka prze­kła­dów poezji Ga­ry­’e­go Sny­de­ra we­szło do an­to­lo­gii Przewodnik po zaminowanym terenie. Miesz­ka w Du­bli­nie.

  • Ewa Jarocka – listy do Jarka

    14 sierpnia 2023 Niedrogi i śliski Panie Kaczyński, Jacek Inglot namówił mnie, bym pisała do Pana listy dwa razy dziennie. Zgodziłam się, bo jestem niegłupia, a mój kolega nienawidzi Pana jak szpinaku. Przykro mi z powodu uczuć kolegi, ale Jacek zazdrości Panu kota, który sika na Pana drewniane zabawki – bynajmniej nie ze starości, ale po złości. Może rozważyłby Pan oddanie Mruczka, on sikałby wtedy na książki fantastyczno-naukowe wspomnianego pisarza. Jest Pan niedrogi, bo Premier doniósł mi (gdy dzwonił wczoraj, że dziś nie będzie w Polsce żadnej pisowskiej afery i jest mu z tego powodu najnormalniej w świecie przykro), że pokątnie chodzi Pan do zabawkowego po klocki lego, które teraz są tanie jak barszcz. Nie to co w PRL-u, kiedy w Pewexie można było sobie popatrzeć przez szybę na plastikowego astronautę albo kapitana jachtu. Tak, lego jest teraz tańsze od drewnianych zabawek z manufaktury, rzeczy rzeźbionych rękami artystów po wyższych uczelniach. No jest Pan tani, w znaczeniu, że nie ceni Pan siebie wcale, bo mógłby Pan sobie kupić komputer, pada, smartfona, konsolę do gier albo Polskę, ale zadowala się Pan lego. Tymczasem plastik zjada nas wszystkich z zewnątrz i od środka, razem z PiS-em i politykami opozycji, niedługo ratunku dla Pana pasji trzeba będzie szukać w rękodziele. W drewnie. Bo po co nam lasy?! Uparł się Pan jednak na lego, jakby miał jakiś patent na zabawę w kosmos albo w żegluję. Wiem (bo Premier się wczoraj wygadał, gdy mu powiedziałam, że mi też jest przykro, że zabrakło Wam pomysłów na pisowską aferę w dniu dzisiejszym), że natrętnie skupuje Pan lego, bo drewniane klocki w Pańskim posiadaniu są wyślizgane i lepkie od kociego moczu, o ile koci mocz jest w stanie przylepić się do drewna. Nie znam się na lepkich sprawach, ale przecież to Pan jest nie tylko tani, ale i śliski. Pan wszystko wie, przykładowo, jak korzystać z karty płatniczej w sklepie. No, w zabawkowym przy Nowogrodzkiej albo na Krakowskim Przedmieściu. Musi Pan to wiedzieć, przecież tyle Pan nakradł złotóweczek, że nieprawdopodobne byłoby trzymać tę kasę w skarpecie. Zawłaszczona Polska nie zmieści się w skarpecie. Zawłaszczona Polska się tam nie pomieści zwłaszcza dlatego, że Pańskie skarpety są dziurawe jak nasz budżet. Jednak Pan przez dziury w skarpetach karmi ministrów, którzy są wzajemni i robią Panu prezenty. Ministrowie z Premierem na czele nie kupują Panu skarpet ani drewnianych zabawek, tylko lego. Oni już rzygają tym lego, ale też się uparli, by jeszcze bardziej zawłaszczyć nasz kraj. Ufają, że lego się Panu przyda, bo Pan ma jakiś piekielny patent – buduje nam prawdziwą Polskę (Premier mówił mi wczoraj, że chyba chodzi o to, że lepsza taka Polska niż kartonowa). Zazdroszczę Panu tych pieniędzy i kreatywności. Mimo iż jest Pan tani i śliski, jest Pan też dziecięcy, niewinny jak dzieciństwo. Nic tylko brać z Pana przykład, odwdzięczając się lego. I czy możemy mówić sobie po imieniu i skończyć z tym panowaniem? Oddałabym za to ostatnią miskę ryżu. 15 sierpnia 2023 Drogi Jarosławie, jesteś niedouczony. Zatem postanowiłam zabawić się w dydaktyczkę, a Ciebie wysłać na warsztaty z prezentacji przed kamerą. Bowiem Twoje próby zafundowania nam totalitaryzmu w Polsce są niedostateczne. Chcę Ci również pomóc przed wyborami w organizacji medialnej kampanii PiS-u, żebyś w kolejnych latach mógł nas dobić. Żebyś mógł dobić konie we wszystkich możliwych stadninach, służbę zdrowia, lasy, Konstytucję, sędziów, nauczycieli i żebyś mógł wreszcie odwiedzić San Escobar (no jak nie kosmos, gdzie Cię tam radośnie wystrzelą Twoi kamraci w kolejnego sylwestra). Czy wysłuchasz mnie, choć jestem kobietą? Mam czterdzieści trzy lata. Z wykształcenia jestem nauczycielką plastyki. Skończyłam jednak także podyplomowo dziennikarstwo. Wielokrotnie na studiach stałam więc przed kamerą, żeby się czerwienić, gubić w wywodach, jąkać i zacinać. Ale przyznasz, że mojej metody zjednywania sobie ludzi jeszcze nie próbowałeś. A co Ci szkodzi? Spróbuj. Mało pary w sobie masz? Na bank masz parcie na szkło. Gwarantuję Ci, że jeśli mnie posłuchasz, nikt Cię przed kamerami nie obrzuci pomidorami. Otóż moim zdaniem, poza laniem wody, nigdy nie mówiłeś: yyyyy yyy. Mówiłeś za to wiele innych rzeczy, które doceni tylko populistyczna nowiniara albo świnia. A żeby osiągnąć sukces, trzeba czegoś więcej i nie są to kurwiki w oczach ani podziurawione pod Kossaki ściany willi. Zatem tak, Twoje usiłowania zrobienia z Polski Piekła są tak niedoskonałe, jak próba utrzymania powietrza w dziurawym balonie z Królem Lwem. Człowiekowi wydaje się, że nie masz hamulców i pierdzisz, od środka rozrywa Cię gaz. A może Ty masz bordera i potrzebny Ci psychiatra? Do tego ganiasz po całej Polsce, jakbyś miał sraczkę-wybuszkę. Boże drogi, gadasz takie mądrości, że politycy Konfederacji przełączają kanał, schodzą do kanałów i biorąc z Ciebie przykład, organizują kampanie wyborcze szczurom. Nie mam telewizora w domu, więc tak naprawdę nie wiem, czy ganiasz już w amoku po wschodniej Polsce, czy tylko się wysługujesz ministrantami i ministrami. Czytaj: podżegasz ich przez telefon do przekroczeń. Do wpierdalania komunii bez łaski uświęcającej. A może biegasz po swojej willi, bojąc się, że znów osrasz kota? Fantazjuję sobie jednak, że gdybym była na Twoim miejscu, ganiałabym wszędzie. Z uwzględnieniem Argentyny, gdzie przecież po przejściu na emeryturę osiądziesz na stałe, by naśladować mnie i moje werbalne pogubienie przed kamerami. No, nie będzie końca słodkim kaczkowatym: yyyyy yyy. I to będzie piękne jak melodia z Radia Maryja. Tak, że Argentyńczycy ze wschodniej Argentyny powitają Cię jak wodza. Ziemniakami i jajkami, bo szkoda pomidorów. Mam czterdzieści trzy lata, ale nie spotkałam jeszcze tak ciapowatego, nieogarniętego zamordysty. Ty samym wzrokiem budujesz nowy ład, tyle że nam jest potrzebne Piekło. A jedno moje yyyyy yyy w Twoich tyranich ustach, jedno mikrohasło wyborcze PiS-u posłane w świat z Twojego kaczego dzióbka, sprawiłoby, że jeszcze bardziej zaangażowałabym się w sprawę, uczyniła ją swoją prywatną misją. Lepsze to niż pierdzenie w stołek. Potem ludzie mi nie powiedzą, że patrzyłam tylko na wszystko, jak Polska się zapada, rozpada, sypie, niszczeje, prywatyzuje, jak wykupuje ją obcy kapitał, by robić nam na podwórku San Escobar. A znane Niebo to nie to samo co nieznane Piekło, tak to chyba szło. Zatem yyyyy yyy witaj, ptaszyno, w zespole yyyyy yyy do spraw yyyyy yyy... Co Ty na to, żeby jutro poćwiczyć ze mną gaworzenie sam na sam? Oddałabym za to ostatnią miskę ryżu. 15 sierpnia 2023 Jarku, mam słabość do Twojego imienia. W chuj. Tak samo nazywa się mężczyzna, którego kiedyś kochałam, z którym chciałam mieć dzieci, może mogłam zestarzeć się. Ale nie wyszło nam, bo jestem kontrowersyjną osobą i uczucie się skończyło. Jarosław oznacza tyle, co kogoś, kto ma mocną sławę. A może i mądrość, intuicję, charyzmę? Bo przecież Ty jesteś karierowiczem, nowobogackim, choć siedzisz na utrzymaniu państwa. Przede wszystkim jednak jesteś mężem stanu. Jak Piłsudski, który też był kontrowersyjną postacią. Dzięki Wam jednak mamy wolność. A wolność to jest to, co zrobimy z tym, co nam zrobiono. Jesteś wielkim mężem stanu i wiem to nie tylko z plotek. Nie wierzę, że plotki nie mają związku z prawdą, więc ufam tym, którzy do mnie piszą, że poprzewracałeś w głowie starszym ludziom, a teraz majstrujesz przy dzieciach. Nie boisz się? Ja się boję, choć kiedyś chciałam mieć dzieci z Jarkiem. Dziś wydaje mi się, że w innym życiu. Jarku, zaufaj mi, jestem dobrą kobietą, nie oceniam Twoich wyborów, bo nie znam Twojej historii życia. Od niej wiele zależy. Zależy od niej to, jakie decyzje podejmujesz, jak patrzysz na świat, że nie masz kurwików w oczach, że masz wizje jak święty człowiek. Może jesteś jurodiwym? Bożym szaleńcem, który chce się zaprzyjaźnić z diabłem. Chciałabym się do Ciebie zbliżyć, poznać Cię lepiej, nie tylko dlatego, że upiornie lubię Twoje imię. Może zamiast gaworzyć yyyyy yyy, pójdziemy dziś na basen do Aquaparku? Znów jest ciepło. Właśnie wybieram się na basen z kolegą, możesz się do nas przyłączyć, będzie nam raźniej. Najpierw się porozciągamy, potem popływamy w ludzkiej zupie. Będziemy gadać o poezji. Może jeszcze kogoś tam zbałamucisz, przeciągniesz na swoją stronę rymowaną frazą yyyyy yyy. Całym stadkiem rymowanych yyyyy yyy. Albo swoim nazwiskiem! Nazwisko też masz ładne, takie polskie. Ale ten ktoś, kto Ci na basenie ulegnie, nie będzie tak wyrozumiały jak ja. Jeszcze narobi Ci kłopotów, bo wyda Twoje basenowe wiersze na papierze. Teraz jest moda na wodne motywy, nie będzie wstydu. Tylko te rymy częstochowskie... Myślałeś o tym, by zostać poetą? Myślałeś, żeby się przebranżowić albo połączyć politykę z literaturą? Robić jakieś zaangażowane rzeczy? Gdybyś się zdecydował, gość z basenu z krzyżem na klacie zasiadłby w Sejmie na Twoim miejscu i nawet szef policji nic by nie wskórał, żeby go stamtąd usunąć. I Zero tylko poplułby garnitur z lumpeksu, przemawiając facetowi do rozumu. Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Wybaczysz wszystko wszystkim, bo umiesz. I będziesz miał przecież nową pasję. I Zero przestanie się pluć. Kupi ci dom z lego do pisania wierszy. I też zostanie poetą. Zamieszkacie razem w domu z lego z basenem. Bedziecie mieli własny basen i tyle wody, żeby móc w niej bezkarnie sikać. Albo w oczku z karasiami, bo z Wami przecież nigdy nic nie wiadomo. I wreszcie nauczysz się pływać. Utoniesz przy tym dziesięć razy, ale gdy znów trafisz ze mną do Aquaparku, nie będziesz się pchał do nikogo z łapami, nie naskoczysz na bogu ducha winnych ludzi – rycerzów Maryi Niepokalanej, opozycjonistów, feministki, gejów czy lesbijki. Po bałamuceniu dzieci nie zostanie ślad w Twoim bio, a Zero wszystko łyknie. Wodę, siki i Twoje wiersze. On jest taki niewinny jak dziecko. Przede wszystkim jednak umie kochać. 16 sierpnia 2023 Wiesz, Kaczko, będzie na poważnie. Nie mam siły tłumaczyć Ci, dlaczego piszę do Ciebie dzisiaj trzeci raz z rzędu, czyli ponadprogramowo. Sama tego nie rozumiem, musiałabym zmyślić powód. Mam za to siłę, by się dołować ponad miarę. Muszę się wysmucić i zwierzyć komuś prawicowemu, i na swoją ofiarę wybrałam właśnie Ciebie, moje narodowe ptaszysko. Zwierzę Ci się z rzeczy, które, mam nadzieję, weźmiesz pod uwagę przy układaniu pytań referendalnych. Nie wierzę bowiem, że nie zależy Ci na mnie, na moim szczęściu. Nie wierzę, że nie lubisz ludzi, wolisz koty i sejmowe debaty o pierdołach – aborcji i izbie dyscyplinarnej. Ty chcesz służyć ludziom. Choć nie tak, jak oni tego potrzebują. Fantazjuję jednak, że kiedyś wszyscy się dogadamy i podział na dół i górkę zniknie. Poza tym to, co nas różni, to coś fest sztucznego, wykreowanego przez inne potrzeby i wartości. A tak naprawdę jesteśmy podobni. Chcemy chodzić po ziemi zadowoleni, móc kochać i nienawidzić. Chcemy realizować się, czasem zaznawać błogości, a czasem zadawać ból. Marzymy, by chodzić regularnie do pracy, kina, dentysty, na spacery. Jeździć na wakacje, mieć czas czytać książki. Uprawiać sport, ogródek i seks. Jeździć na rowerze i mieć na kogo oddać głos w wyborach do Sejmu i Senatu. I żeby nie było wojny. Zatem wróciłam z basenu i padam na nos, woda wyciągnęła ze mnie życie. Ostałam się jednak, żeby się smucić, dołować, próbować nie utopić się w beznadziei jak bezmyślny nurek w wielkim błękicie. I topię się jak pływackie beztalencie. Ale jak tu się nie smucić, skoro trzymam się ledwo życia, jedną nogą jestem gdzieś poza światem. Pierwszym z pytań referendalnych powinno być więc pytanie o sens ludzkiego cierpienia. O smutek, który to, co miłe, zasnuwa czasem jak gradowa chmura. Który pojawia się w mig, bez powodu, bez zapowiedzi i nadziei. Który truje jak piec na węgiel albo Premier. Który pustoszy. Bez smutku jednak nie można. Życie byłoby nieprzyzwoite bez smutku. Ale jak go przeżywać, by nie utknąć? By wracać do żywych i cieszyć gębę, cieszyć się niepowstrzymywaniem jadaczki przed wyrzucaniem z siebie jednego wielkiego yyyyy yyy. Jak żyć z tak wielkim smutkiem? Może inni pisowcy to wiedzą, Kaczko, skoro Ty milczysz jak grób. Czy mam mu się poddać, czy nie poddawać mu się za żadne skarby? Może mam mu się poddać tylko trochę, jak wtedy, gdy wygrałeś razem z PiS wybory do Sejmu, ale przerżnąłeś w Senacie. Prawda jest taka, że byłam wtedy trochę smutna, ale wiedziałam też, że nie wszystko, co zrobisz, będzie złe. Bo przecież jesteś człowiekiem, nie kotem. Ludzie to nie diabły. No więc smucę się już pół godziny i nie wiem, w co to się rozwinie, czy nie podetnę sobie żył. Może wyskoczę przez okno? A może posmucę się tylko trochę i pójdę spać, i odeśpię basen. Lub powalczę ze smutkiem i zjem czekoladę. Żeby utknąć? Nie chcę utykać. Widziałam w życiu, co się dzieje z ludźmi, którzy utknęli. Nie przeżyli dobrze danego im czasu. Najpierw robili się szarzy, inni przestawali ich widzieć, więc mogli się wreszcie zająć sobą. Ale oni się zabijali po trochu, czasem gwałtownie, tnąc żyły lub skacząc przez okno. Kaczko, wiesz, że Ty właśnie jesteś dla nich? Widziałam w życiu dużo smutku. W mój dół też nikt nigdy nie ingerował, nikt nie interweniował, że jest go za dużo, że, żeby się nie rozchorować, wystawię jedną nogę poza świat i będę tak stała w rozkroku, dopóki się nie zjawisz. Ale nie cofnę nogi, gdy się zjawisz, nie wskoczę z powrotem do świata. Wszystko tak naprawdę na pamiątkę smutku moich przodków – powstań i wojen, gwałtów, poronień, samobójstw i głodu. To powinno być Twoim celem. Analiza cierpienia i bólu. Niesienie ulgi takim małym ludziom jak ja. I tym, którzy mają jeszcze gorzej niż ja, bo utknęli. 16 sierpnia 2023 Kaczko, Kaczusiu, mój Ty żółty Kaczeńcu, martwię się o Twojego kota. Czy dałeś dziś Mruczkowi pić. Czy zostawiłeś mu odpowiednią ilość wody, zanim znikłeś. Wiem, że znikanie w gmachu na Nowogrodzkiej jest przyjemne, a pamiętanie o piciu dla kota nie, ale zobowiązałeś się być odpowiedzialny. Mruczek chce nie tylko przeżyć te upały, on chce dożyć jesieni, może Waszej wyprowadzki do Argentyny? Żebyś nie musiał tam uciekać, Mruczek jeszcze nam się przyda. Nie, głuptasie, bynajmniej nie zrobisz z jego wizerunku nowego loga PiS-u, choć może, gdy PiS jednak przegra wybory, będziesz miał z kim siedzieć w Argentynie w domku w kratkę. Z lego? Hmmm. To bardziej skomplikowane. Wiem, tymczasem opętało Cię to znikanie, ani myślisz o byciu odpowiedzialnym. Nie bój żaby, wkrótce i tak trafi Cię szlag, i pójdziesz do Raju za Piłsudskim. Ale, ale. Wybory już wkrótce, więc martwię się Mruczkiem, bo obmyślam dla Ciebie dalsze strategie działania. Dla Ciebie i dla Twojego kota, w końcu jesteście jednym. Prawie jak mąż i żona, którzy w jednym mieszkają domu. Wymyśliłam trzy takie rzeczy: 1. Może, jeśli Twój kot to przeżyje (że nie zostawiłeś mu dziś w domu picia, że zapominasz o nim regularnie, nie czochrasz go, nie bawisz się z nim w Polskę, bo cieszysz się znikaniem na Nowogrodzkiej), złapiesz zwolenników opozycji na pupila? Wszystkich niechętnych Tobie złapiesz na kota. Bo już masz beton w kieszeni. A przecież Ci wszyscy ekolodzy i obrońcy praw zwierząt kochają Mruczki. Schowaj więc dumę do kieszeni i pędź do Sejmu z miłością życia na rękach. Albo w kontenerku. Tylko, kurwa, nie zapomnij kuwety i pojemnika na picie. Byłby wstyd. I pokaż niewiernym jego pyszczek, łapy i brzuch w łatki. Pozwól im posmyrać spoconego od upału Mruczka. Takie smyranie to nie byle co. Takie smyranie to tylko w filmach. Dla dorosłych. 2. Może nagraj film z Mruczkiem, załóż fanpage na Facebooku i baw się w komentarze z ekologami i obrońcami praw zwierząt. Nikt nie będzie w stanie przestać patrzeć Mruczkowi w oczy, nawet największy twardziel, buc, cholera. Bowiem Twój kot nie jest fałszywy albo jest najmniej fałszywy z kotów, które żyją. On miauczy samą prawdę, prawdę i tyko prawdę, mógłby pokochać cholerę, buca i największego twardziela. Tymczasem będzie gamoni hipnotyzował ruchami ogona. Ma taki długi, puszysty ogon. I jajka! W sam raz jak gwiazdka porno. 3. Bierz kasę za to, co się będzie działo w Sejmie i na Facebooku. Licz sobie mamonę za to, co się będzie działo w sejmowej ubikacji i na czerwonym pojemniku na wodę do spłukiwania kibla, kiedy się zatka. Zarabiaj w barze i w restauracji w okolicy Sejmu oraz w ichnich toaletach. Pobieraj datki nawet za to, co znajdzie się w wyobraźni niezainteresowanych zjawiskiem uzależnienia od seksu. Wreszcie bierz garściami, chowaj do buzi i do gaci. Nie wywracaj oczami, nie jęcz. Albo wyj. Nie wystarczy Ci bowiem zawłaszczona Polska, by żyć godnie w Argentynie. Żeby przeżyć, musisz mieć przychylność totalnie wszystkich. No, poza Mruczkiem, bo Wy już macie więź. A jak nie będziesz miał przychylności jakichś ekologów i obrońców praw zwierząt, będzie dramat. Oczywiście, tylko pozornie. Bo jesteś krezusem i zanim ekolodzy i obrońcy praw zwierząt się połapią, kupisz sobie resztę głosów w wyborach parlamentarnych. 4. (Wiem, cholera, ja też nie umiem liczyć do trzech.) Zatem jeśli już kupisz sobie głosy, zrób nam w Polsce Piekło. Zrób nam takie Piekło, żebyśmy myśleli, że to Raj pełen prawicowych polityków. A potem jedź odwiedzić Argentynę. Wypoczywaj tam i myśl, co zrobić, żebyśmy nie zaczęli myśleć. Żebyśmy z ekologami i obrońcami praw zwierząt nie wymyślili lewicy. Oczywiście, załatw tę sprawę ze współudziałem Mruczka. On jest mega ważny dla tej historii świata. Dlatego pamiętaj, żeby po powrocie z Nowogrodzkiej dać mu pić. 17 sierpnia 2023 Hej ptasia mordo! Nie mogę spać. Może dlatego, że robię dziś u siebie imprezę. Wpadniesz? Lubię robić imprezy, bo mam wtedy w domu czysto, że mucha nie siądzie. Zawsze dokładnie posprzątam na przyjście gości. Gdy nie spodziewam się nikogo, jest różnie. Najczęściej zastawiam wszystko farbami. Stół, podłogę, parapety. Mam chyba za dużo kolorowych mazideł z tego polskiego dostatku. Zatem wymyłam dokładnie nawet lodówkę w środku i nakupiłam rzeczy na koreczki. Będę dzisiaj robiła koreczki przez cały dzień. Mógłbyś wpaść do mnie wcześniej i mi pomóc. Lubisz pomagać w kuchni? To też przecież jest Polska. A lubisz oliwki? Ja nie, ale moi goście tak. Dlatego kupiłam dwa opakowania oliwek na przystawki. Kupiłam też sery i pomidory. Nie bój się, nie obrzucę Cię nimi, będziesz bezpieczny. I nikt z zaproszonych przeze mnie na siedemnastą ludzi też Cię nie obrzuci gównem. Moi goście ukochaliby Cię, gdybyś wpadł na chwilę. Gdybyś pokazał, jaki jesteś towarzyski, dzielny, autorytarny w wyrażaniu własnych potrzeb. A może Ty jesteś asertywny? Po swojemu, lekko kuriozalnie... Moi goście pewnie by się popluli z wrażenia, widząc na domówce ptaka. Rzygania serem i pomidorami nie byłoby końca. Może nawet komuś ulałaby się żółć? Lubisz imprezy? Chodzisz czasem na jakieś? Mnie się zdarza. Ostatnio częściej niż rzadziej. Jest fajnie. Ale nie upatruję w tym jakiegoś większego sukcesu rozwojowego. Brakuje mi czasu tylko dla siebie. Na czytanie i pisanie. Na zbijanie bąków. Bo coraz częściej lubię się nudzić. Zamykam się w domu i tylko patrzę na bałagan. Na porozstawiane wszędzie farby i pędzle. Tak mi dobrze, jakby PiS znów wygrało wybory parlamentarne. Jakby wprowadziło zakaz pracy. No, ale sztuczna inteligencja kiedyś nas zastąpi. Musimy się przygotowywać. Trenować bezczynność i wyuczoną bezradność. Jednak bywa, że mam wyrzuty sumienia, że nie pracuję nad nową prozą tyle, ile bym mogła. Że ganiam za ludźmi jak głodny Mruczek. Ale lubię ludzi, szczególnie tych, którzy dziś u mnie będą. Też byś ich szczerze polubił. Są spoko, choć nie mają prawicowych poglądów. Ale potrafią rozmawiać, dyskutować, uczyć się. Umieliby pogadać nawet z politykami Konfederacji, a to przecież najgorsi możliwi faszyści. Zatem nie bój się, wdziej coś różowego, pomaluj usta brokatem i przyjedź autem z własnym alkoholem. Upijemy się w miłym towarzystwie. Na pewno będziemy kopcić e-papierosy w kuchni. Nawet ja się skuszę. Nie masz prawka? Tylko piętrzysz problemy. Są jeszcze pociągi. Ptasia mordo, nie daj się prosić. Możesz wpaść nawet z policjantem w cywilu. Przyjaciele moich przyjaciół są moimi przyjaciółmi. Tylko nie przyprowadzaj narodowców. Mam ich dosyć na podwórku. Jak już się upijemy, pewnie do nich wyjdziemy, żeby się bić. Będzie zabawa w stylu PiS. Szybko zapomnisz, że jesteś we Wrocławiu. Przypomni Ci się Sejm i opozycja i cała frustracja z ciebie wyparuje. Tak na marginesie, też byś mógł zostać moim sąsiadem. Nosiłbyś w kieszeni kastet i pluł na ludzi, którzy sobie radzą. Całymi dniami reperowałbyś pod oknami samochody. Szczególnie swój, choć nie masz prawka. A wieczorem ruszałbyś furą, pokazać się na dzielni. Może byś w końcu wyrwał jakąś blacharę? Mruczek też by się tu odnalazł. Razem z dzikimi kotami polowałby na szczury. No, to dziś widzę Cię u mnie o siedemnastej odstawionego w brokat, pachnącego adidasem. Jeśli nie chcesz pić, możesz przynieść trawkę. 17 sierpnia 2023 Niejadalna, łykowata kaczko, a jednak pisowski skarbie nad skarbami! Piszę do Ciebie w trakcie przygotowań do imprezy, bo kolega mi napisał, że moje listy do Ciebie brzmią jak zaproszenie matrymonialne. Jezusie Nazaretański! Zaczęłam się więc zastanawiać, czy panuję nad sobą. Czy wiem, co robię. Czy jestem w Tobie zakochana. Nie jestem w Tobie zakochana po uszy, choć czasem kręci mi się w głowie, czuję motyle w brzuchu, prawie tracę kontakt z rzeczywistością, odlatuję w miejsce piękniejsze niż San Escobar. Ale bywa, że nawet Cię nie lubię, bo próbujesz mnie na siłę uszczęśliwiać. A ja mam własny rozum i wolną wolę. Chociaż jestem kobietą, wiem, co jest dla mnie dobre, i chcę o sobie decydować sama. Możesz mnie wspierać, a właściwie towarzyszyć mi, ale nie możesz przeżyć za mnie życia. Możesz się modlić za mnie, jeśli już musisz, ale nie zmienisz mnie. Ja się zmienię tylko wtedy, gdy poczuję, że tego chcę. Kumasz bazę, czaisz czaczę, moje złoto piratów, pisowski klejnocie... Może gdybyś nie był taki namolny i dyrektywny, zakochałabym się w Tobie całą sobą, po uszy. W Twoim zadartym nosku, małych oczkach i kaczym kuperku, którym kręcisz kółka w telewizji jak tancerka go-go. Tak, to ważne. Przecież w pierwszym momencie ważny jest wygląd, nie charakter. Tyle tylko, że nie chciałabym mieć dzieci, choćby ćwiartki bobasa, nie ścierpiałabym nawet jednej jasnej rzęsy niemowlaka. Czy zniósłbyś to, że nie urodziłabym Ci syna? Pierworodnego, który poszedłby w Twoje ślady i został tancerzem go-go. Nie, Ty nie zniósłbyś braku dziedzica, płakałbyś mi codziennie, może nawet przymuszał mnie do porzucenia antykoncepcji i nudnego seksu oraz zainteresowania się macierzyństwem. Na początek w bezbożnych programach TVN. Widzisz, jaka jestem mała??? Zamiast iść z Tobą do kina, teatru, muzeum iluzji, zamiast poznać Twoją bratanicę i Mruczka, wreszcie zamiast iść razem z Tobą i Mruczkiem na rozbieraną randkę, ja planuję naszą przyszłość. Że nie będziemy mieli dzieci, bo nie chcę być matką. I że Ty będziesz miał z tym wielki jak dół problem. A prawda jest taka, że to się dzieje za szybko. Że my się słabo znamy. Bo ledwo się znamy. I nie wiemy, co będzie. Może już jesienią wyemigrujemy do Argentyny? Nawet nie wiem, czy Twoje oczy podobałyby mi się z bliska. Czy nie uznałabym, że są kaprawe, złośliwe, że masz zaćmę, i potencjalna wymiana spojrzeń między nami będzie przynajmniej utrudniona. A jak będzie niemożliwa, nie będę mogła znaleźć Twojej duszy... co zrobię? Jak żyć razem bez duszy jedynego? Dusza to dla mnie wszystko. To piękno i błogość, to błogosławieństwo dane mi przez drugiego, takiego samego człowieka jak ja. No i w rzeczy samej nie jestem w Tobie zakochana, czasem nawet Cię nie lubię. Mój kolega się myli, że rzucam Ci wyzwanie do starania się o moją rękę. On nie umie czytać między wierszami, pewnie w ostatnich wyborach głosował na PO. 17 sierpnia 2023 Kaczy nielocie, ale żeby tak mnie olać? Z góry na dół i z dołu do góry, sikiem prostym, brutalnie... Nie, nie ma mojej zgody na takie zachowanie. Jesteś świnią, nie kaczką. Nawet nielotem nie jesteś, tylko ograniczoną świnią, która widzi wyłącznie to, co przed nią. Zatem nie widzisz mnie, tej, która stoi obok, która chciałaby wystać przy Tobie do końca życia. Widzisz Piłsudskiego. Nie przyjechałeś do mnie, bo nie masz prawka? Trzeba było wziąć limuzynę rządową z kierowcą lub szoferem. Albo mogłeś przylecieć, są pewnie połączenia lotnicze z Warszawy do Wrocławia, my też mamy lotnisko. Ale Ty wolałeś siedzieć z kotem w domu. Mruczek dostał kociego kataru? Okocił się? Zostałeś tatą dziedzica? A ja nie dość, że zorganizowałam imprezę, upiłam i nakarmiłam gości, to jeszcze zrozumiałam, że się w Tobie zakochałam jak nastolatka. Ja dla Ciebie zostawiłabym Wrocław i przeprowadziła się nawet do Kielc. Albo pod Kielce. Gdybyś mieszkał pod Kielcami, w jakimś zapyziałym Jędrzejowie. Żałuj. Na imprezie było super. Goście pili, palili, śmiali się i gadali, a ja siedziałam cicho i popatrywałam to na drzwi, to na zegarek, czy mi zrobisz wielką niespodziankę, trafiając w moje skromne progi. Nie pojawiłeś się jednak u mnie. We Wrocławiu też nie byłeś. A oprócz mnie i lotniska jest tu SkyTower, Iglica, Hala Stulecia, ZOO i Papugarnia. Mamy Hydropolis, kina, krasnale, teatry, kluby literackie i biura. Nasz prezydent jest swój. Też ma kota, Wrocka. A ja się tak starałam. Stanęłam na rzęsach, dałam z siebie wszystko, lecz nie wytrząsnęłam z Ciebie litości. Zatem nie zlustrowałeś mojej stylówy świńskimi oczyma. Nie zmierzyłeś tych wszystkich ludzi, których zaprosiłam i upiłam, jacy są, co ich cieszy, a co smuci, czy w przyszłości będą głosowali na PiS. Wreszcie nie obrzuciłeś wzrokiem stołu, który jeszcze długo po Faktach uginał się od resztek sera, wędlin i oliwek. Kaczy pomiocie, jest mi najnormalniej w świecie przykro. Czuję się odrzucona i zraniona. Może nawet oszukana? Nikt mnie nigdy tak nie skrzywdził, nie upokorzył. Pójdziesz za to do więzienia. Zobaczysz. A przynajmniej ja tego Ci życzę. Całym sercem. Życzę sobie, żeby PiS przegrał jesienią wybory parlamentarne. Żeby nie zdołał ich sfałszować. Żeby po przegranej żadne naprędce ustanowione teraz prawo nie uratowało dup polityków, którzy są Ci bliscy. Żeby oni cierpieli jak ja, a Ty żebyś musiał na to patrzeć. Na ich ból. Jak spierdalają do Argentyny, by ich tam Argentyńczycy zatłukli pomidorami. Serio, nie mam dla Ciebie litości, bo się nie starasz tak, jak bym tego chciała. Nie umiesz dbać o nikogo i jeszcze prawdopodobnie zostałeś ojcem małej kici. Pewnie podziwiasz teraz, jaka jest ślepa. Bezbronna. Krucha. A mówiłam Ci wczoraj, żebyś używał Mruczka, nie kochał. Bo ja Cię kocham miłością nieskończoną. Późno to sobie uświadomiłam, ale nie mogę teraz spać. I nie zasnę już nigdy. A przecież rano też nie spałam. Przygotowywałam się do tego, co nie zamieniło mojego życia w San Escobar. Pozornie. Po Faktach, które oglądnęłam z niemałą satysfakcją, pijani goście zabrali mnie bowiem samolotem do San Escobar. Miałam nie pić do końca życia, ale upiłam się jak ta lala. Byłam wulgarna i powtarzałam: pierdolę tego kaczego nielota. Tę świnię, która udaje kaczkę i szeregowego posła Kaczyńskiego. Masz, wklejam Ci zdjęcie z San Escobar. Zazdrość. Zwijaj się z zazdrości, wpakowałeś się przecież w niezłe gówno z tym Mruczkiem. Ale gdybyś się u mnie zjawił, nie przeżyłabym tylu boskich chwil. Nie umiałabym Ci wybaczyć. Teraz Ci wybaczam, bo powoli robię się pusta i senna. Złość mi przechodzi. Zaczynam czuć obojętność. I to, że kiedyś muszę zasnąć, a relacja z Tobą da mi tylko gwarancję bezsenności. Zawsze chciałam to powiedzieć: jebać PiS! 18 sierpnia 2023 Jestem w San Escobar. Wytrzeźwiałam. Świeci słońce, trochę razi mnie w oczy. Dopadł mnie światłowstręt? Może dlatego, że mam lekkiego kaca. A może on wcale nie jest lekki, tylko już nie pamiętam, jak to jest rzygać dalej niż się widzi? Nie pochwaliłbyś tego, gdybyś tu był, mój kaczy bigocie. Ty preferujesz dziewice, które nie wiedzą, jaka jest różnica między łechtaczką a sromem. I nie dowiadują się tego po pijaku w nocy w San Escobar. Może dlatego wczoraj zabrakło Cię u mnie w domu jak różańca świętego? Jak wody święconej i objawień Maryi. No ale ja nie jestem prostaczką, jestem świadomą siebie kobietą. W San Escobar jest bezchmurnie, bezwietrznie, niebo piękni się błękitem, czuję się trochę tak, jakbym była w Raju. Czyli w jakimś takim pisowskim Piekle, gdzie wszystko jest możliwe, nie ma zasad. A podobno opozycja twierdzi, że człowiekowi potrzebne są granice, nie kościoły. Ale i tu, i w Polsce są tylko kościoły oraz dziesięć absurdalnych bożych przykazań. Licho wie, jak to ugryźć. Zatem na wszelki wypadek pisowcy na sejmowych korytarzach podgryzają się w pupy. Wczoraj miałam prawdziwy kryzys. Ale już nie jestem taka zła na Ciebie, kaczucho. Jesteś moim pisowskim kaczyskiem, ulubionym politykiem prawicy, wzorem mężczyzny, męża stanu, moją największą sympatią. Czuję się wyróżniona uczuciem, które w sobie do Ciebie noszę. To ten boski dzień w San Escobar przyniósł mi nowe siły i ambicje, by walczyć o Ciebie i naszą więź. Mimo iż nie szanujesz kobiet, traktujesz je jak pojemniki na spermę, bo koło miłego feministy nigdy nawet nie stałeś, chcę jeszcze raz spróbować połączyć nas w jedno. W jeden ssaczy, splątany jak węzeł gordyjski organizm. Choć tu mi ludzie mówią, że nie masz penisa! Że „masz gips na rzepie”. Cokolwiek to znaczy, nie może być dobrze. Może to jest źródło Twojego wycofania? Teraz rozumiem więcej, dlaczego Cię wczoraj zabrakło. Jaka byłam ślepa. Ty jesteś kulasem! Poza tym nie wierzę, że nie masz fiutka, choćby małego, kruchego, tyci tyci. Ludzie chcą Cię tu ośmieszyć, znieważyć, upokorzyć. Nie wiem dlaczego, przecież poniekąd zawdzięczają Ci istnienie na ziemi. Gdybyś nie natchnął Waszczykowskiego, gdybyś nie dał mu władzy, ten nie powołałby do istnienia San Escobar. Może to Waszczykowski nie ma penisa? Może nie ma nawet jajek, dlatego tak pojechał. Bo poniosła go fantazja. Poniosła go taka fantazja, której pisarzom bajek nie brakuje. W konsekwencji są tutaj nawet lasy, do których można wchodzić podczas epidemii. Nikt nie wycina stuletnich drzew. Masakra. Ale pierdolę Waszczykowskiego, to Ciebie kocham wielką miłością. Tobie zawdzięczam wszystko. Zawdzięczam Ci nowy ład, czyli taką rewolucję, przy której największy penis się chowa. Ty musisz mieć fiutka giganta. Żaden drągal się z nim nie równa, nawet największy chuj. A ja potrzebuję właśnie takiego bolca pachnącego prawicą i bożym przykazaniami. Gdy mam chcicę, mogłabym rozerwać czyjegoś malca. Jezu, przepraszam, ale chyba ten lekki kac morderca sprawia, że jeszcze nie doszłam do siebie. Choć nie mam już w głowie helikoptera i nie całuję się po kolei z wszystkimi facetami w San Escobar, żeby potem podziwiać w egzotycznych krzewach ich przyrodzenia, jeszcze potrzebuję dla siebie czasu. Powoli wrócę do równowagi. I do Polski, by bawić się z Tobą w Piłsudskiego. Albo w objawienia. Co Ty na to? Mógłbyś mi się objawić we Wrocławiu przy Jedności Narodowej. Mogłabym ssać Twój święty wizerunek dniami i nocami. Ssałabym go jak dziewica, delikatnie. Potem coś bym we mnie wstąpiło i... zrobiłoby się ostro. Nauczyłbyś mnie wszystkiego, jak ssać Cię namiętnie. Żeby nam się to udało, musisz zapuścić wąsa jak Piłsudski. Kiedyś chyba miałeś małego wąsika jak Hitler! Tak, koniecznie to znowu zrób. Albo przynajmniej przestań golić jajka. Ludzie tu nie mówią, że nie masz jajek. Musisz je mieć, jak inaczej spłodziłbyś kicię? Masz takie jaja, jakie może mieć tylko ktoś, kto łamie Konstytucję. Dobra, bo znów mi się chce rzygać po piciu. Muszę iść puścić pawia, żeby móc wrócić do Ciebie i Twojej Polski. Żeby nie zrzygać się, gdy będę Cię ssała na chodniku przy Jedności Narodowej. Jeszcze byś mi powiedział, że nie jestem kobietą, bo kobietY nie piją i nie ruchają. A właśnie że robią wszystko, mój drogi niedowiarku. Jadzia też była dobra w te klocki. Zapytaj taty, gdy Ci się objawi. O ile z nim gadasz. 18 sierpnia 2023 Kaczysławie, rzygam już pół dnia. Rzygam żółcią. Jest mi naprawdę niedobrze, jak wtedy, gdy w całej Polsce trwały protesty kobiet. Bo niby aborcja jest zła, czasem traktowana jest jako antykoncepcja, ale kobiety przestały mieć wpływ na swoje życie. Żyję od tego czasu w konflikcie wewnętrznym. Podziemie aborcyjne wcale mi nie poprawia nastroju. Mam wyrzuty sumienia, że nie wyszłam wtedy na ulicę krzyczeć: jebać PiS i Konfederację. Bo też jestem kobietą, nie wiem, czy bym nie umarła, gdybym musiała czekać na obumarcie w mojej macicy uszkodzonego płodu. Jakiegoś potworka. Pewnie nie dałabym rady. W ogóle nie chcę mieć dzieci, może właśnie dlatego? Boję się ryzyka, powikłań, policji antyaborcyjnej. Ty tego nie rozumiesz. Choć masz łeb jak sklep i nawet tytuł doktorski, nie jesteś jedną z nas. A może jesteś? Ukrywasz się wśród mężczyzn, żeby nie rodzić chorych dzieci. Zainspirowałeś się „Seksmisją”, odwróciłeś sytuację, bo żyjemy w patriarchacie. Kaczy padalcu, przemyśl to jeszcze raz, odpuść nam, zmiłuj się nad nami. Kobiety byłyby Ci wdzięczne do grobowej deski. Niejedna uwierzyłaby, że zmiana jest możliwa. Dobra zmiana stałaby się faktem. Jeszcze nie jest za późno. Proszę. Utwórz specjalną komisję, która wypracuje kompromis aborcyjny. Zgłoś projekt kompromisu w Sejmie. Protestuj. Wyjdź na ulicę i krzycz: jebać PiS i Konfederację. Uda się, opozycja tylko na to czeka, już zakasuje rękawy do pracy. I wtedy nie beton, ale wygraną w jesiennych wyborach miałbyś w kieszeni. Twój elektorat wreszcie byłby cywilizowany, mądry. I ja bym na Ciebie zagłosowała z czystym sumieniem. Świat przestałby się gorszyć Twoimi wizjami Polski. Rzygam pół dnia i myślę, że może nie zatrułam się alkoholem, tylko jestem w ciąży. Zaszłam w ciążę przez pączkowanie, jak grzyb, bo nigdy żaden facet jeszcze mnie nie tknął. Nikt mnie nawet siłą nie obłapiał. Czekałam na Ciebie, mój wybawco, tymczasem Ty się bawisz w ptasiego ciula. Marzą Ci się opresje, śledztwa, przesłuchania, tortury. Od lat śni Ci się areszt, więzienie i kajdanki. Nie budzisz się z krzykiem w nocy, gdy śni Ci się mordobicie, dyby i kara śmierci. Chyba mam syndrom sztokholmski, że w tym jestem. Jestem w tym po uszy i powoli zaczynam się sobą brzydzić. Zastanawiam się, jak sobie coś odebrać, pozbawić siebie dobra, przyjemności. Myślę, jak się ukarać za tę niemożliwą miłość do Ciebie. Podejrzewam, że to ciąża urojona. Że wymyśliłam sobie tylko, że noszę pod sercem Twojego dziedzica. Radosnego i zdrowego jak ryba. Jakaś część mnie chce być matką Polką. Ta część odpowiedzialna za losy Polski i świata, fest dojrzała, nieekologiczna. Może nadodpowiedzialna? Podobno kobieta staje się kobietą, gdy urodzi dziecko. Nie musi to być dosłownie dziecko, czasem to wiersz czy obraz, liczy się gotowość do pewnych rzeczy i postawa. Co zrobimy, gdy zacznie mi rosnąć brzuch? Bo już rzygam. To kwestia tygodni, może trzech miesięcy. Wezmą nas na języki, cała warszawka będzie się śmiać, a najbardziej Tusk. Czy Mruczek mnie nie zabije z zazdrości? A jak mnie zabije, kto Cię będzie kochał? Kto będzie pisał do Ciebie listy? Życie bez miłości to bida z nędzą. Ty też przecież nie umiesz żyć bez przewracania kobietom w głowach. Jesteś uroczy, masz do tego dryg. Mógłbyś sobie zjednać względy jakiejś amerykańskiej aktorki lub piosenkarki, żony Trumpa, ale wybrałeś mnie. Wybrałeś mnie spośród miliardów i nie popuszczasz mi. Czasem czuję się też przy Tobie jak mała dziewczynka dyscyplinowana w szkole. Jak podczas jakiegoś apelu z okazji Dnia Niepodległości. Ale nie jestem Piłsudskim, więc nie szanujesz mnie bardzo, bardzo. Gapisz się na moje cycki, a ja na ślinę, która nie cieknie Ci z buzi. Tak, mam duży biust, a Ty się nie ślinisz. To znak? Nie chcę go interpretować. Nie mam odwagi. Piersi mi od tej ciąży urosły, są gigantyczne, to jest czas na aborcję. Kaczysławie, zgódź się i pomóż mi zrobić skrobankę. Albo przeproś się z zakazem aborcji, myśl o tym, co masz, co jest w zasięgu Twoich możliwości. Nie nadajemy się na rodziców. Wystarczy wykręcić numer telefonu: 22 635 93 95. Nawet nie musisz jebać PiS. 18 sierpnia 2023 Jarku, wyrzygałam dziś na tropikalnej plaży całą żółć razem z żołądkiem i poczułam się znacznie lepiej. Właśnie wracam z San Escobar do Polski. W tym liście chciałam Cię przeprosić za to, że porównałam Cię do świni i chwilę wierzyłam lokalsom, że nie masz penisa albo że Twój penis jest mikry. W sumie nie lubię dużych penisów, więc dla mnie jest OK. Mogłoby być OK, gdybyś raczył się ze mną umówić na rozbieraną randkę. Coś mnie rano naszło, opętało, ale czułam się taka skacowana naprawdę źle. Teraz jestem już tylko zmęczona, mogłabym zasnąć w Twoich skrzydłach. W objęciach Twoich skrzydeł. Na pewno byłoby mi dobrze, nie miałabym koszmarów. Śniłoby mi się, że to nie samolot mnie niesie do Polski, ale Ty. Nawet gdyby boeing 737 wpadł w turbulencje, pomyślałabym, że to Ty mną lekko potrząsasz, bym się obudziła i spojrzała na Ciebie znów jak na Piłsudskiego. I ja pomyślałabym, że jesteś marzycielem jak nasz najważniejszy działacz niepodległościowy. Nie inaczej. I Tobie zrobiłoby się błogo od tego, bo mamy przecież porozumienie telepatyczne. Wyrosłyby Ci ręce i nogi, by mnie porwać do siebie do kuchni. Zrobiłbyś mi herbatę z suszu. Dodał cytryny i kocich włosów. Ale Mruczek by mnie nie napastował. Ani nie zabiłby mnie z zazdrości o Ciebie. Znów byłby kocurem, który się nie okocił, bo to jest niemożliwe. On jest kastratem, nie marcującą się kotką. Gdyby usłyszał nasze kroki, uciekłby do piwnicy lub na strych. To tylko moja fantazja spłatała nam figla, że on jest w wieku rozrodczym i mógłby Ci dać dziedzica. Tych figli miałabym w sobie teraz co niemiara. Razem byśmy mieli wykwit zaskakujących niespodzianek i okazji do przeżycia, zabawy. Poszlibyśmy z herbatą do salonu pełnego antyków – biblioteczek z książkami. Przeczytałbyś mi niedoskonałą Konstytucję Rzeczpospolitej Polskiej. Położyłbyś mi rękę na piersi. A ja bym nie była w ciąży, bo nie chcę mieć dzieci. Nawet kota nie pragnę. I tylko bym zadrżała. Kochalibyśmy się pierwszy raz. Na podłodze pod kocim posłaniem, które wzięlibyśmy za koc. Wreszcie miałabym pierwszy raz za sobą. Tylko trochę by mnie to bolało. Generalnie by nie bolało, bo znów wyrosłyby Ci skrzydła i zabrałbyś mnie do pisowskiego Nieba. Piekło miałoby kolor tęczy i trochę byś kręcił nosem, a potem... Potem już tylko byłbyś szczęśliwy. Już zawsze byłbyś szczęśliwy, normalnie jak spadająca gwiazda. Nigdy byś jednak nie spadł i nie rozbił się o skały na Marsie czy Jowiszu. Naszym celem byłoby życie na ziemi. Tej ziemi. Dlatego rękami i nogami, które już raz Ci wyrosły z ptasiego tułowia, którymi ofiarowałeś mi rozkosz, budowałbyś silną Polskę. Bo Polska dzisiaj to mały siusiak na glinianych nogach. Ale jeszcze będzie z niej imperium. Nawet Niemcy będą się z nami liczyli. Kanclerz Niemiec będzie z Tobą konsultował sytuację w Europie. Unia Europejska anuluje Polsce wszystkie kary za łamanie prawa. Będzie u nas lepiej niż w międzywojniu. Przyjmujesz przeprosiny? Nie gniewasz się już ani trochę? Może chowasz jeszcze urazę? Odrobinę. Przyznaj się. Boisz się, że nie poradzę sobie z tym, że było Ci przykro? Mi też było przykro. Zwłaszcza teraz robi mi się smutno, gdy jesteś tak daleko, może jeszcze na Nowogrodzkiej, bo pracujesz do późna. Psujesz sobie wzrok przy słabym oświetleniu. Jarzeniówki to gówno. Ale Ty konstruujesz podstępne pytania referendalne, bo ktoś mi mówił, że klamka w tej sprawie zapadła. Nie pomyl się mój drogi, bądź jak lis ostrożny. Nie nakazuj naszym rodakom bawić się w głupoty. Wymyśl mądre pytania i właściwe odpowiedzi. Spodziewaj się, że beton udzieli Ci tylko takich odpowiedzi. A reszta oleje referendum. Być może jak wybory. No to jak już się nie gniewasz, nie myślisz o mnie, że jestem słaba i mogłabym sobie zaszkodzić wypowiedzianą przez Ciebie prawdą o moich uczynkach. Powiem Ci, że jestem odważna jak lwica. Nie wierzysz w to do końca, bo jestem kobietą? Zatem udowodnię Ci to szybko. Przykładowo, bardzo chciałabym mieć inaczej na nazwisko. Jak prawdziwa patriotka. Chciałabym się nazywać Kaczyńska. To by brzmiało dumnie, tylko pozornie swojsko. Jarocka to mocne, charakterne nazwisko, wolę jednak być kojarzona z ptakiem o skrzydłach, w których razem z rodakami mogę odnaleźć prawo i sprawiedliwość. 18 sierpnia 2023 Jarku, wylądowałam na polskiej ziemi, ucałowałam ją jak polski papież i w drodze autobusem do domu zrozumiałam, że chcę być dla Ciebie czuła. Potrzebujesz tego jak opozycji, której musisz robić na złość, stale wsadzając przeciwnikom szpilę, drażniąc ich i prowokując. Niestety, nawet gdy ktoś umrze. Jesteś przekorny jak bandyta. Ale ja Ci dam czułość i pozbędziesz się wszystkich okropnych cech. Nikt nie powie więcej o Tobie, że jesteś trudny czy toksyczny. Przede wszystkim pozbędziesz się złośliwości z przekorą. Znów staniesz się dziecięcy, do rany przyłóż, ludzie będą do Ciebie garnęli jak do lidera. Żeby razem świętować Dzień Flagi Narodowej albo Wojska Polskiego. Pomaszerujemy ulicami Warszawy lustrowani przez Tuska i Czarzastego oraz Hołownię. I oni wezmą udział w paradzie ubrani w kwiaty i czołgi. Nikt nikomu nie podpali mieszkania, nie pomyli Empiku z wrogiem. Będziemy przyjaciółmi, nawet jeżeli pięknie się różnimy. Prawda? Stać Cię na przyjacielskie gesty i moja czułość to z Ciebie wydobędzie. Będziesz dobry dla wszystkich żywych istot. Także dla dzieci, do których nie masz słabości jak ja, choć Twoja bratanica jest potrójną matką. Przede wszystkim jednak staniesz się dobry dla siebie. Wiesz, że uczyłam się o Tobie w liceum? Mój historyk mówił wprawdzie, że to już polityka, ale z pasją opowiadał o Solidarności, Okrągłym Stole i pierwszych częściowo wolnych wyborach w historii Polski po II wojnie światowej. Mówił też, że przespałeś stan wojenny i kiedyś podobno nazywali Cię Balbina. Byłeś wtedy czarny jak węgielek. Miałeś grzywę włosów na głowie, nie miałeś zmarszczek i byłeś szczupły jak przecinek. Twój brat jeszcze żył. Nie rozróżniałam Was, ale kochałam tak samo. Wiem, to niemożliwe, żeby kochać dwie różne osoby taką samą miłością, ale byliście fest podobni, jak dwie krople wody. Teraz my jesteśmy podobni jak dwie krople wody. Dlatego, myślę, Ty też właśnie dotarłeś do domu i bez mycia zębów idziesz spać. A co, robimy sobie prawdziwy Dzień Dziecka. I ja potrzebuję czułości, dlatego możesz o mnie pomyśleć przed snem. Połóż ręce na kołderce i marz o Ewuni. Że Ewunia też o Tobie duma i ciężko wzdycha z nienasycenia pomieszanego z gorącem. Fantazjuj, że odmieniłeś jej życie, uczyniłeś sensownym, wartym każdej ceny. Ja to poczuję, jak pod koszulkę nocną w kwiatki wkrada się moja własna spocona i głodna wrażeń ręka. Jak moja własna ręka mnie zjada w całości. Miętoli i szczypie. Och. Gdybyś to mógł być Ty i Twoja ciężka grabia doktora prawa. Gdyby to była Twoja ręka, mogłabym oddać nawet swoje prawa wyborcze. Wszystko bym oddała, honor i godność, byś mógł robić ze mną cuda na kiju. Oboje więc potrzebujemy tej czułości. Nie ma, że któreś bardziej, a któreś mniej. Choć czasem Ty będziesz dawał więcej, a czasem ja mniej. I na odwrót. Robiąc jednak bilans, wyjdzie nam po równo. Bo będziemy się uzupełniać. Będziemy jak dwie połówki jabłka, choć każde z nas będzie pełnowartościowym, smacznym owocem. Soczystą antonówką. Nie, nie położę się na Tobie jak bluszcz i tego samego oczekuję do Ciebie. Niezależności w zależności. O, nawet nie prawa i sprawiedliwości, ale partnerstwa. No, to dobranoc, mój skarbie. Jeszcze raz Cię przepraszam za to, co wygadywałam rano, byłam niepoważna. Ty wiesz, że jestem Twoim głuptaskiem. 19 sierpnia 2023 Cześć Jarku, dziś od samego rana będziesz zazdrosny jak cholera, zeźlisz się, bo przejrzysz na oczy, zobaczysz prawdę o nas. Na pewno będziesz rzucał kryształami po mamie i kurwami. Twoi sąsiedzi się zaniepokoją i wezwą policję. Ale policja stoi pod Twoim domem od 2015 roku. Stróże porządku nie będą więc wiedzieli, co zrobić. Zgłupieją na widok tak wnerwionego wodza. Zatem zaczną śpiewać kolędy, bo znają tylko takie wesołe piosenki. A wszystko po to, by zagłuszyć huk tłuczonego szkła i bluzgi pana życia i śmierci. Od kurw przejdziesz bowiem do suk i podłych szmat. Poprzez torby niewypchane i sekutnice, będziesz mnie wyzywał od łajdaczek, blachar i podłych żmij. Nie skończysz na dziwkach i wywłokach. Sam już nie będziesz wiedział, co gadasz, zwłaszcza że na pysk wyjdzie Ci piana. Nie będziesz się jednak bawił w małą syrekę, bo ja zaplanowałam pójść na urodziny przyjaciółki. Sama. Bez Ciebie. Nawet przez chwilę nie myśląc o Tobie, będę piła ze znajomymi dziewczynami wino. Będę się śmiała i dzieliła doświadczeniem życia. Lepszy wibrator, mąż czy własny palec. Jak fajne są pingwinki do masowania łechtaczek. Że się psują, ale można je łatwo zareklamować. Że są dobre firmy z gadżetami erotycznymi, które przyjmują reklamacje. Po dwudziestej pijane pojedziemy taksówką nad zbiornik wodny, żeby się w nim nago kąpać. Żeby krzyczeć na całą okolicę, jak potrzebujemy facetów. Mądrych gości. Partnerów, przy których chce się wystać. Czasem takich jak Ty? Hmm. Zacznę w to wątpić. W drodze powrotnej znów będziemy płakać ze śmiechu. Jedna z nas ukradkiem zwymiotuje wino do opakowania po chipsach, druga o mało nie zsika się na siedzenie taksówki. Potem będzie opowiadała, że się tam bezczelnie zlała. Tak na serio, Jarku, nie wiem, jak będzie na imprezie Tete, ale nie sądzę, że poniżej moich oczekiwań. A znasz mnie, mam spore oczekiwania. Równie duże jak Ty ambicje, by wyprowadzić kraj na prostą, czyli zrobić z Polski państwo wyznaniowe. W dużej mierze już nim jesteśmy, ale może być gorzej. Pod Twoimi rządami, czyli w trakcie trzeciej kadencji rządu PiS. I nic mi nie będziesz mógł zrobić. Bo co mi zrobisz? Chore dziecko? Zakujesz mnie w pas cnoty? Obrzezasz nożyczkami do skórek? Zamkniesz w zakonie klauzurowym? Zalecisz mi pokutę przez biczowanie się włosiennicą? Choć jesteś papieski bardziej niż sam papież, jeszcze nie jesteś księdzem. Ani egzorcystą. A może Ty nie studiowałeś nauk prawnych, tylko teologię w seminarium? Polacy nie znają całej prawdy, bo pisowcy regularnie kłamią i mają na to papiery, który olewa cały kraj. Jarku, nie będziesz mógł mi nic zrobić, bo przecież nie jesteśmy razem. Sam mówiłeś to listonoszowi, gdy dostarczył Ci wreszcie kilka listów ode mnie. Nazwałeś mnie wtedy upiorną wariatką, debilką. Bo Ty nie umiesz kochać, nawet siebie nie lubisz. Widzisz tylko Piłsudskiego, choć osoba Tuska też Ci zabiera energię i zdrowie. Szczególnie to, że on zrobił karierę za granicą, a Ty tkwisz na Nowogrodzkiej i nikt Cię nie szanuje poza Zerro. Zerro Cię szanuje jak własne uzębienie, ale to pozory. Tak naprawdę szykuje się na Twój stołek, chce przejąć schedę po naczelniku państwa. Starym kawalerze z demencją, który nie ma konta w banku ani flamy, by razem z nią iść ulicą na zakupy, dać się od czasu do czasu sfotografować kolorowym pismom. Którego jedyną rodziną jest Mruczek i zepsuta kobieta mająca wiele romansów i mężów. To nie będzie trudne. O ile Zerro chytrze zbrata się z Dudusiem i Pinokio. To nie może być trudne, bo oni się go boją jak swoich nadopiekuńczych matek. Są ciapowaci i plotą takie farmazony, że Zerro czuje się pewnie, choć też nie błyszczy inteligencją. Jeśli ma sukcesy, to dzięki własnej brutalności. On ma sukcesy w prześladowaniu Polek i Polaków, bo pluje jadem. Można go pomylić ze żmiją zygzakowatą. Szczególnie Prezydent celuje w podobnych omyłkach, gdy jego żona milczy, nie szepcze mu do ucha, że ma wstać z klęcznika. To Twoja wina, Jarku. Sam sobie tę zazdrość wymodliłeś na uroczystościach państwowych. A ja chciałam być dla Ciebie czuła, mogłabym się dla Ciebie przeprowadzać pod Kielce. Zaprosiłam Cię na imprezę do własnego domu, a Ty nie dałeś mi nawet ułamka znaku, że nie przylecisz. Byłabym zawsze zwarta i gotowa, na każde Twoje skinienie, rozkaz. Ale wolałeś, żebym gniła w samotności bez kwiatów i czekoladek od Ciebie. Sam nie radziłeś sobie z samotnością dobrze ani wcale, padła Ci ona na głowę. To przez tę samotność totalnie Ci odbiło i teraz jako naród mamy przechlapane. Zatem pójdę na imprezę do Tete, bo mam dość czekania na Twój list. Dojrzałam. Może tam poznam kogoś nowego i to nie będzie prawicowy polityk? Nawet gdybyś zmienił zdanie i napisał mi dwie frazy przez kancelarię Premiera, nie chcę musieć być kolejną milczącą żoną polityka PiS. Żeby mówili na mnie niemowa, śmiali się ze mnie i krytykowali moje stroje. Żebym nie mogła się ubierać tak, jak chcę. Żebym musiała się maskować, nosić zachodni czador, czyli być zakryta od stóp do głów. Nawet latem na imprezie u przyjaciółki, gdzie mowa jest o pingwinkach i dobrych, klasycznych wibratorach z silikonu. Gdzie mogę się nawalić jak sztucer, a potem obszczać taksówkę. Ewa Jarocka (ur. 1980) - absolwentka podyplomowego Studium Literacko-Artystycznego w Krakowie. Autorka czterech książek poetyckich i czterech prozatorskich. Nominowana m.in. do Nagrody Literackiej Gdynia w kategorii poezja i w kategorii proza. Stypendystka Prezydenta Miasta Wrocławia w dziedzinie literatury. Maluje.

  • Anna Musiał – pięć wierszy

    zavtra to już ostatni raz, kiedy mówisz do mnie malenʹka. od jutra przecinamy więzy, rozluźniamy więzi. teraz poróżnią nas kraje i nazwiska. tamte kobiety będą uprawiać miłość i rodzić dzieci, tu zostanie zima i niepotrzebny strach. jeśli wrócisz, znajdziesz smugi krwi, rozwłóczyny. to już ostatni raz, kiedy mówisz do mnie wojna. przez dom niosę w żyłach gorejące sny. przez noc. zabierz mnie do domu w tych sukienkach czuję się obła, bezkształtna jak masa, z której kiedyś próbowano ulepić kobietę. miała długie ręce i chude palce, mogła nimi sięgać po wszystko, czego chciała, ale nie po miłość. miała wąską talię, którą wypełniały jedynie kości i soczyste owoce, dwa jabłka bez gniazd nasiennych. zabierz mnie do domu. odrzucam tkankę jak obcy pęd, jak uszkodzony płód, którego ciało pozbywa się samo. podobno bez niej będę bardziej miękka i milsza w dotyku, podobno zmieni się też mój zapach, więc okoliczne zwierzęta przyjdą do mnie na chwilę przed odejściem, by spocząć na moich kolanach. zmarzlina to świt albo zmierzchanie. języki światła sunące po ścianie przypominają początek starego filmu. jesteśmy tu sami, opuszczeni jak dzieci w obcym mieście, do którego zaprowadził je tlący się pod skórą niepokój. gdy mnie dotykasz, jestem częścią wszechświata. jego milczącym rozgałęzieniem, na końcu którego panuje wieczna zmarzlina. ze znajomych smaków został mi tylko słodki, inne to popiół, samotny spacer po cmentarzu. nienazwany ból, którego nie sposób opisać bez użycia słowa umieram. te dni te dni bez rozmów to listy między nami, których nie sposób zmieścić na kartkach. niewytarte lustra, niepoukładane ubrania, rozrzucona po wczorajszej nocy pościel. już nie tęsknimy. nasze ciała powycierane jak zbyt często odwiedzane miejsca, gdzie czas nie gra roli, liczy się tylko przestrzeń. to zaglądanie w siebie, pycha i upadek, potem wracanie od nowa. te dni bez ciebie to otwarta książka, na końcu której autor zostawia pustą stronę, jakby próbował zmieścić na niej wszystko, co twoje. *** to terytorium wroga, skrzyżowanie frontów. stąd gwiazdy wyglądają tak samo jak z domu, jednak spadają pod innym kątem. ciągnące się za nimi ogony przypominają ogony komet, niosą drobiny kosmosu i płomienie. już nie mówimy o wojnie. konflikt na pograniczu wybrzmiewa mniej więcej tak samo jak bitwa o telewizory na promocji w Lidlu – i choć jest nam wstyd, przymykamy oczy. kiedy nas nie widzą, stajemy się tą częścią lasu, która nigdy nie ulegnie przemianie. Anna Musiał (ur. 1987) ‒ poetka, recenzentka, fotografka. Redaktorka Babińca Literackiego w latach 2017-2020. Autorka trzech książek poetyckich: Pandemonium , Coleoptera i #bodypain. Pod jej redakcją ukazała się 111. Antologia Babińca Literackiego 2016-2019 . Publikowała w wielu magazynach i antologiach.

  • Victor Ficnerski – trzy teksty prozą

    Time travel Z triasu do kredy, do jury. Z dolin pełnych paproci i dinozaurów do czasów rewolucji francuskiej. Z czasów rewolucji do baroku. Do antyku. Do czasów zarazy. Totalnie popierdoliły nam się linie transferu przestrzeni czasowej. Rząd nie nadąża z regulacjami. Cierpimy na wysyp pieprzonych wolnościowców w duchu laissez-faire. Fanboyów Ayn Rand. Jak ten narwaniec z A7x-a, który sprzedał nas, gdy podpatrywaliśmy Katarzynę II w jej sypialni. Skurwiel z CR9-a, który próbował ratować Kennedy’ego, kiedy my chcieliśmy jedynie dociec prawdy. Raz już próbował namieszać w notatkach Marksa. Nowa technologia przyniosła ze sobą nowe problemy moralne i zbyt szybko stała się popularna. Każdy leszcz może sobie na nią pozwolić, podczas gdy infrastruktura wciąż pozostawia wiele do życzenia. W tej chwili stoimy z Piercem obok naszej EX52Mo, nówki, nieśmiganej, i szykujemy się do kolejnego skoku. Maszyny obecnej generacji przypominają kontenery na śmieci. Wrzucasz do środka biodegradowalne odpady i wciskasz przycisk jak w Powrocie do przyszłości. Tyle mówiono o wirtualnych zagrożeniach, o zmianach zachodzących w naszych mózgach. Tymczasem nasze mózgi mają się dobrze. Działają bez zarzutu. To nasza rzeczywistość ulega dezintegracji. Desynchronizuje się. Glitche stają się codziennością. To takie błyski przed oczami, szramy zawieszone w powietrzu. Przenikanie się tekstur, spowodowane przecinaniem się linii. Nomenklatura z gier video mówi sama za siebie. Chcieliśmy się jedynie zabawić. Infrastruktura upada. Sven Marvellous Sven Marvellous był najlepiej zarabiającym filozofem na YouTubie. Uratował dziewięćdziesiąt dziewięć małżeństw, nawrócił dwustu lewaków, napisał dwadzieścia książek i przemawiał na trzystu publicznych eventach. Jego kanał liczył już ponad milion subskrypcji, choć jeszcze niedawno startował jako platforma dla półgodzinnych vlogów, nagrywanych w drodze do pracy. Marvellous z czasem zaczął równolegle nagrywać podcasty i wykłady z filozofii, przeprowadzał wywiady, promował kontrowersyjne trendy myślowe. Przestrzegał przed toksycznymi matkami. Zaczął odradzać międzyrasowe małżeństwa, otyłość i używki. Totalnie zafiksował się na ilorazie inteligencji i jego międzyrasowej dystrybucji. Na międzygrupowej dystrybucji produktywności. Słyszeliście o zasadzie Pareto? Od Pareto już tylko krok do stwierdzenia, że mniej rozwinięte państwa z natury są niezdolne do utrzymania demokracji. O krok od obalenia wszystkich tez o patriarchacie. Krytycznej teorii rasowej. Wszystkich teorii zakorzenionych w marksizmie. W przeciągu kilku lat Sven staje się najpopularniejszym filozofem w internecie i jednym z najbardziej kontrowersyjnych twórców na YouTubie. Potem wybucha cała ta afera z Georgem Floydem, na którą Sven ma oczywiście dość alternatywne spojrzenie. Potem demonetyzują i blokują mu kanał. Zapowiadający się Przytoczył się pod moje drzwi, gdy kończyłem pierwszą kawę. Był dobrze zapowiadającym się, wrocławskim poetą i wiedziałem, że nie pozbędę się go przed południem. – Kawa czy piwo? – spytałem, wskazując w stronę kuchni. – Jedno i drugie – odpowiedział i zapalił papierosa. – Już niosę – odparłem i zakląłem pod nosem. K. był prawdziwym wrzodem na dupie. Odwiedzał mnie regularnie, bez zapowiedzi, odkąd znalazł pracę na poczcie, którą zaczynał późnym popołudniem. Siedział na mojej kanapie z nogą założoną na nogę i nie wychodził, póki go nie nakarmiłem, nie napoiłem i nie wysłuchałem świeżej porcji pretensji i narzekań. K. nigdy nie kończyły się powody do narzekań. Do wypluwania trucizny, której opary unosiły się w powietrzu długo po jego wyjściu. Innymi słowy: nie spotkałem nikogo, kto ledwie zaczął dwudziestkę i byłby równie zgorzkniały. – Jakieś dupy? – spytał i zaczął siorbać kawę. – Raczej laptop i kilka gierek. – Powinieneś znaleźć sobie jakieś dupy. – Może i powinienem. Ale, K., twój styl życia wydaje mi się cholernie wyczerpujący. Poligamia, którą praktykujesz, z czysto energetycznego punktu widzenia jest wysoce niewydajna, skomplikowana, kosztowna. W dodatku twoje zdrady wymagają ciągłego kłamania i trzymania jakiegoś rejestru tych kłamstw... – Znajdź sobie jedną – parsknął K. – Pokochaj jakąś anorektyczną brunetkę z wielkim oczami. – K. – powiedziałem. – Miłość to czas plus wytrzymałość. Ja nie mam czasu. – Wskazałem na stos książek, stojący w rogu pokoju. – I nie potrafię wytrzymać nawet sam ze sobą. – Pierdolisz! – zaskrzeczał i pokręcił nosem. Chyba naprawdę mieliśmy ze sobą niewiele wspólnego. Na dobrą sprawę łączyła nas jedynie literatura. K. był pełen gniewu, nie akceptował niczego, co nie spełniało jego wygórowanych oczekiwań, wyznawał zasadę „wszystko albo wcale” i wierzył w przyrodzony talent. Ja byłem neurotykiem i wszystko kierowałem przeciwko sobie, wierzyłem w zasadę „raz a porządnie” i posiadałem nieco większe pokłady tolerancji i empatii. Właściwie to nie mogłem znieść K. Zamęczaliśmy się nawzajem, szykanowaliśmy własnym towarzystwem, ale to on, ze swoją osobowością, flirtującą z profilem socjopaty, wychodził z tych pojedynków obronną ręką. Z pełnym bakiem. Z materiałem na kolejny wiersz albo opowiadanie. Kiedy poszedłem zaparzyć kawę, ściągnął portki i zaczął odlewać się z balkonu. Victor Ficnerski (ur. 1990) – publikował w pismach: “Afront”, “Arterie”, “Cegła”, “Czas literatury”, “EleWator”, “Fabularie”, “Malkontenty”, “Rita Baum”, “Wyspa”. W antologiach: Dzieci Wolności. Antologia przełomu, Przewodnik po zaminowanym terenie 2, EleWator. Antologia 2012-2021. Proza. Debiutował tomikiem W tym mieście (Wydawnictwo papierwdole, 2022). Organizuje wydarzenia literackie pod szyldem “Papier Ścierny”. Mieszka we Wrocławiu. fot. Wojciech Chrubasik

  • Jarosław Błahy – proza

    Gdy po litrze gram na cytrze, to mi się wydaje, że się nie udaje Tak, muszę to przyznać. Piję alkohol. Palę papierosy. Smażę trawę. Oddaję mocz na stojąco. Nie jem mięsa. Próbowałem wszystkiego, nawet wciągać nosem „gdzież są niegdysiejsze śniegi”, kokainkę, pod języczek brałem LSD, psychotropami byłem leczony, potem mieszałem je z wódką, stąd wiem, iż np. najmocniej zniewalają benzodiazepiny, oprócz heroiny, morfiny i amfetaminy. Mam zdiagnozowane: zespół uzależnienia krzyżowego, nowotwór lewej nerki, przewlekłą chorobę wieńcową, organiczne uszkodzenie ośrodkowego układu nerwowego, 18 lat temu przeszedłem 6 – tygodniową terapię zamkniętą grupową psychodynamiczną, ale kurwa egzystuję, choć pozornie dawno już nie powinienem, „żyć trzeba i to długo jeszcze”, jak pisał Dostojewski, więc dalej sram na siedząco, czerpię przyjemność z pysznych posiłków preskatariańskich, ze spacerów po lasach, z zaspokajania popędu seksualnego z ukochaną kobietą, z pływania, z czytania dobrych książek, z konwersacji prowadzących do porozumienia albo do konfliktu z przyjaciółmi, z oglądania fascynujących filmów, ze słuchania muzyki ekstremalnej, z Warsztatów Mistrzowskich i Opowieści Lokalnych, które wykładałem niczym chemię w Tesco, młodym ludziom ze Studiów Pisarskich Instytutu Literatury i Nowych Mediów na Uniwersytecie Szczecińskim; no i oczywiście z pisania tekstów. Nie morduję dzieci, staram się dawać w pysk tylko tym, którzy na to, moim skromnym zdaniem, zasługują. Bo tak naprawdę z ogółu społeczeństwa większość nie jest warta wytarcia sobie dupy o ich gęby, więc póki to nie przejebane, wytrzyj odbyt o firanę. Jednak jestem niezupełnie szczęśliwy. Niekoniecznie usatysfakcjonowany. Starzeję się, wszyscy kiedyś umrzemy, wylogujemy się z tej planety, by przejść przez bramy portalu w oddech wymarłych światów równoległych, nie mam już zbyt wiele sił ziemskich, często bywam osłabiony życiem, bezpośrednio po opuszczeniu Kliniki Kardiochirurgii, połamałem sobie w narkotycznym widzie prawą nogę, było to niezbyt odpowiedzialne zachowanie, stwierdziłem wówczas: „Na chuj mam dbać o siebie, przecież i tak wkurwia mnie śmierdzący polityczny układ, dominacja i terror zaburzonych psychicznie dewiantów, statystycznie minimalne, wręcz zerowe zainteresowanie literaturą i cały ten syf, który zaowocował pandemią, wojną na Ukrainie i potężną inflacją, będącą wynikiem dwóch poprzednich spraw.” Wszak skończyłem 57 lat, aby normalnie funkcjonować, potrzebuję brać antydepresanty, leki na nadciśnienie tętnicze i na zbicie cholesterolu, 8 lat temu przeszedłem przez kanał chemioterapii i radioterapii, jestem jak wciąż żywy trup. Ostatnio pod wpływem środków halucynogennych rozwaliłem sobie mordę i zmiażdżyłem prawą rękę na asfalcie tak, iż jakiś facet w czerwonej kurtce pomagał mi powstać, nawet nie pamiętam jego twarzy, tak dalece byłem upojony i porobiony, film mi spierdalał, tylko zauważyłem czerwony kaftan bezpieczeństwa, potem dochodziłem do siebie leżąc, kwicząc, zwijając się z bólu i śmiechu na ławce w parku. Ledwo wtoczywszy się do swojego mieszkania na trzecim piętrze, oznajmiłem kobiecie, że czas najwyższy na jeszcze cztery piwa, nim zdążyłem skończyć wypowiedzenie, zostałem rzucony o ścianę i odbiłem się od drugiej, po czym padłem z zakrwawionym ryjem i spuchniętą łapą w mroczny, wesoły sen pijaka. Rzeczywistość ponownie zwinęła się w kokon tygodniowego marazmu. I o ile mam świadomość, przynajmniej w tej właśnie chwili, co powinienem robić a czego unikać, na co posiadam wpływ a na co nie, to jednak wiem, że w każdej śmiertelnej chorobie, przenoszonej drogą płciową, zdarzają się kryzysy i remisje. Potok życia, strumień płynie sinusoidalnie, raz to ty zadajesz ciosy ku chwale Black Metalu, a drugi to ty je otrzymujesz, sprasowany przez ultimatum terminu ostatecznego, że się tak wyrażę, eschatologicznego deadline. Nie chciałbym zabrzmieć niczym „król banału”, ale tak uważam: Miłość stanowi antidotum na wszelkie bolączki lat dwudziestych XXI wieku, to właśnie życie z Katką Iwanowną nauczyło mnie podnosić się z największego bagna wzlotów i upadków ignoranta, pieprzonego dyletanta, odradzać się niby Phoenix z popiołów z tego właśnie błota fałszywych relacji osobowych w literackiej komunikacji, socjometrii między ludzkiej, pozbawionej kontaktu, kontekstu, porozumienia a nawet kodu językowego. Tak, 7 lat przysłowiowej udręki szczęściem, jak w Dywizjonach Radości (Joy Division), czyli domach schadzek w Auschwitz, rzeki wspólnej intymności, akty mowy po świt, sakralizacja jutrzenki bez zbędnych judeo – chrześcijańskich aberracji, „szatańskie wersety” ateuszy, Katki wspaniałe potrawy wegańskie, przy których moje poszarpane serce odpoczywa, akceptacja i zrozumienie skomplikowanej psychoanalizy podmiotu czynności twórczych, to właśnie dzięki niej odzyskałem samego siebie i nici wiążące mnie z moimi dziećmi, archeologię buntu, płynącego z subiektywnej, prywatnej i osobistej przyjemności zanurzania się w muzyce ekstremalnej, znowu pokochałem koncerty Black Metalowe, gigi, o których przyszło mi w pewnym momencie tylko marzyć, jako chwilowo znokautowanemu przez przeróżne hospitalizacje i zniewolenie epikryzami, obwieszczającymi czynnościowe tło dolegliwości sprzężone z kodem genetycznym. Wspólne mieszkanie, przebywanie, kochanie się jako wymiana energii seksualności i spożywanie posiłków, każda rozmowa, która wnosi posmak nowości, niezależności myśli, praca, nasze Koteczki, los sprzęgnięty ze światem zwierzęcym, absurdalne pomruki, oswajanie Demonów, mówiąc szczerze, nie miałem takiej sytuacji, kiedy czułem absolutną wdzięczność Naturze, że ktoś jest obok mnie. Mimo tego, iż nie zawsze się ze mną zgadza, często jest ostoją ognistych potyczek słownych, wybuchów agresji językowej, tak jak i ja nie pozostaję jej dłużny, ścieramy się wtedy jak dwa trudne charaktery, różnice rodzą dyskusje, a te, według naszej wspólnej opinii, powinny prowadzić do porozumienia. Najlepsze pojedynki kończą się pocałunkami, obopólnym przytuleniem i erotycznym zamachem stanu. Nihil Na Michała Kuźniaka (aka. Nihil) natknąłem się na koncercie w Klubie u Bazyla w Poznaniu, to jest miejsce doprawdy kultowe, prowadzone przez starego załoganta Punks, Tomasza Bazyla Cygańskiego, mojego równolatka. Jako że pracowałem w zjebanej korporacji Arvato Bertelsmann w Pyrlandii na początku drugiej dekady lat 2000, z konieczności, w ramach resetu mózgu po kontakcie z klientami, których dość umiejętnie robiłem po poznańsku w chuja, odwiedzałem ten przybytek, ażeby na żywca doświadczyć Black Metalu podczas wielu gigów. W trakcie After Party poznawałem licznych muzyków. Zaczęło się od Christ Agony (świetne spotkanie i rozmowy z Cezarem Augustynowiczem i Tomkiem Rejkiem Reyashem), potem były: Kat, który wraz z Romanem Kostrzewskim obchodził u Bazyla którąś rocznicę pobytu na scenie, Uburen z Norwegii, Negura Bunget z Transylwanii, załogi z Lublina (Blaze Of Perdition, Abusiveness), Hekte Zaren z Krakowa (opętany głos wokalistki), Dead Factory z Katowic (Maciej Mutwił i jego elektronika Dark Ambient), Incantation ze Stanów (rasowy Death Metal), Grave Miasma z Londynu, Necros Christos z Berlina, i jeszcze wiele innych, ale dla mnie istotni w tej chwili są przybysze z Górnego Śląska, czyli projekty Nihila: Furia, Morowe i MasseMord. Należy w tym miejscu dodać, iż wszystkich gości na koncertach zawdzięczaliśmy wytwórni Left Hand Sounds, prowadzonej m.in. przez Mintaja, perkusistę lokalnej, poznańskiej grupy Black Thrash Metalowej, czyli Bloodthirst. Wszystkie wspomnienia z tego klubu to czysty, żywy ogień, młyn pod sceną zawsze rozpoczynał Piotr Saxon Bukwa Bukiewicz, łysy, zwalisty typ, który wdzierał się na deski z charakterystycznym palcem wskazującym, skierowanym ku górze, aby intonować wraz z zespołem dytyramby dionizyjskie. Saxon jest to chodząca encyklopedia metalu, zresztą pracował wówczas w dziale muzycznym jednego ze sklepów MediaMarkt w Poznaniu. Przejdźmy jednak do naszego Nihila. Pierwszy raz zobaczyłem Furię podczas gigu u Bazyla mniej więcej w 2012 roku. Byli wtedy u szczytu podziemnej sceny Black Metalowej w Polsce, a mówię to bez cienia przesady, ich muzyka była aktem surowizny, hutniczym spustem surówki, zaprzężonym w cugle kopalnianego pyłu węglowego, czuć było klimat hałd i biedaszybów, nagrania rejestrowano w studiu położonym, usadowionym w lesie, w którym dowodził Michał. Już wtedy ich płyty ukazywały się pod szyldem wytwórni Tomasza Krajewskiego – Pagan Records. Teksty Nihila były przykładem rytuałów przejścia, powiązanych z surrealistyczną, mroczną poetyką Cienia. To była naprawdę ostra liryka. Po zejściu ze sceny klubu, po przeżyciu istnej Black Mass, dorwałem Michała w kolejce nieopodal toalety i ucięliśmy sobie przyjazną pogawędkę. Okazało się, iż jest on w wieku pisarki, Doroty Masłowskiej. Lawa skondensowanego jazgotu, która eksplodowała z głośników, budziła moje asocjacje z pierwszymi albumami Norwegów z Taake, za które odpowiedzialny był w zasadzie multiinstrumentalista i wokalista, Hoest: „Nattestid” i „Bjoergvin”. Jakież było moje zdziwienie, gdy Kuźniakowi zabłysły oczy i wyznał, że gdyby nie pierwsza płyta Taake, Furia nigdy by nie powstała. Jeszcze potem widzieliśmy się trzy razy w Pyrlandii, z Furią, Morowe i MasseMord (nawiasem mówiąc, ten ostatni najbardziej przypadł mi do gustu) w latach 2012 – 2013. Podarował mi płytę CD swojego jednoosobowego projektu CSSABA „Underground lo-fi Songs” (specyficzny, pulsujący, hipnotyczny Dark Ambient), siedzieliśmy i gadaliśmy o naszych inspiracjach: pierwszym albumie Black Sabbath, King Crimson, Throbbing Gristle, Joy Division, o pionierskim napierdalaniu kostką na bassie przez Kefira (wspomnienia Zenona Reagana). Do rozmów tych włączał się ochoczo przesympatyczny gość, Cyprian Łakomy, frontman coraz lepiej radzącej sobie na scenie Black Thrash Death Metal w Polsce, poznańskiej grupy In Twilight’s Embrace. Niestety, jakiś czas potem dopadł mnie nowotwór lewej nerki, więc zostałem wyłączony na chwil parę z czynnego życia twórczego. Furia nagrała jeszcze dobry album „Nocel” w 2014 roku, później w 2016 „Księżyc milczy luty”, by odjechać całkowicie w elementy teatralne (eksperymenty z Janem Klatą i jego „Weselem” na motywach dramatu Wyspiańskiego) tudzież plastyczne, rodem z pracowni malarskiej, jakie odnajdziemy na płycie „W Śnialni” z 2021 roku. No cóż, nie każdemu ortodoksowi to się na pewno spodoba, zresztą takie kapele, jak: Furia, Mgła czy Batushka już od dość dawna stanowią pośmiewisko wśród wyznawców NSBM w naszym kraju, uważacie tych „prawdziwych podziemniaków”, inwektywy typu: „muzyka dla panienek i pedałów” należą do najuboższych językowo, są wręcz eufemizmem. Nawiasem mówiąc, Furia weszła do mainstreamu wraz z Mgłą z Krakowa, prowadzoną przez Mikołaja Żentarę, syna aktora Edwarda Żentary, który popełnił samobójstwo i Batushką, około roku 2015. Te trzy grupy nagle rozpoczęły grać przeintelektualizowany Post Black Metal pozbawiony jąder, ale za to obdarowany pretensjonalnymi tekstami, co od razu zwróciło uwagę neoliberalnych hipsterów, którzy nie mieli zielonego pojęcia o muzyce, która wstrząsnęła Norwegią na początku lat 90-tych XX wieku. Tercet egzotyczny zasilił ekipę narcystycznego kogucika poprawności politycznej, Nergala i jego rolniczej młockarni Behemoth, a nawet tandemu Adaś Darski&John Porter, czyli tandety i popeliny w rondlach i sombrerach na pustych łbach, odgrzewającej gołąbki smętnego fiuta Leonarda Cohena, "Me and That Man". Jaki kombajn, taka agroturystyka. Rustykalnie rzecz ujmując, nie wsłuchiwałem się w późniejszą Furię, tak naprawdę już „Księżyc milczy luty” mnie znudził, odczułem, jak gdyby pożerali swój własny ogon, ale Nihila lubię, cenię, rozumiem i szanuję, dlatego pokładam w nim niejedną nadzieję, matkę głupich, że kiedyś pokaże na co go stać a będzie to potężny cios w pysk po sam pas. Czekam zatem. Skąd ta pewność, że wiem, na co? Otóż w przelocie widziałem w Internecie transmisję z cyklicznego programu mojego dobrego kumpla z Krakowa, pisarza, konesera muzyki metalowej, Łukasza Orbitowskiego, (wówczas współpracował z TVP Kultura i prowadził dialogi z różnymi muzykami pt. „Dezerterzy”), w którym Orbit przeprowadzał wywiad z Michałem Kuźniakiem. Mimo tego, iż Nihil, jak na osobowość introwertyczną przystało, był jak zwykle powściągliwy, całość konwersacji trzymał w ryzach Orbitowski, to jednak sprowokowany pytaniami Łukasza, Michał dokonał apokaliptycznego odsłonięcia mrocznej strony siebie, wszedł na chwilę w kontakt ze swoim Cieniem, więc, jak sądzę, warto będzie na niego trochę poczekać, albowiem Nihil jeszcze nie powiedział ostatniego słowa. Nie postawił kropki nad „i”. Podobnie jak ja, kiedyś byłem piękny i młody, teraz został mi już tylko spójnik „i”. Kurvexor I tak oto znowu nadszedł czas na twórczość plastyczną, na malarstwo, które swój początek czerpie z Black Metalu. Kilka lat temu, w Centrum Sztuki Współczesnej Trafostacja w Szczecinie, poznałem artystę z Górnego Śląska, Marka Rachwalika, którego sztuka jest groteskową wersją nonkonformizmu, bowiem poczucie absurdu i dystansu do siebie i świata gwarantuje niezależność i ataraksję pozbawioną kija w dupie i narcystycznej napiny. Kuratorem jego wystawy, na której to wernisaż zostałem zaproszony, był mój serdeczny przyjaciel, doktor literaturoznawstwa, Jędrzej Wijas. Oto, co rzeczony Mareczek powiedział Magdzie Lipińskiej z CSW w Toruniu, z okazji wystawy swoich prac „Agrome(n)tal”, która miała miejsce w grodzie Kopernika od 13 stycznia do 5 lutego 2023 roku, a dodać należy, iż ów Rachwalik tworzy w nurcie psychodelii: „To nie jest do końca tak, że każdy pojedynczy obraz to osobny gatunek muzyki. Te obrazy gdzieś tam odnoszą się do tego metalu, niekoniecznie do konkretnego gatunku. To mogą być po prostu wizualizacje logotypów lub maskotek, stworzyłem też np. ni to psa, ni to lwa, który jest tropicielem pozerów. Są też motywy, które nie do końca nawiązują do metalu, jak np. kopulujące opony, to obraz o tytule „Jak powstają rzeźby ogrodowe”. Także, odpowiadając na pytanie, skąd się to wzięło… Myślę, że moje malarstwo w swojej formie, czyli dopieszczaniu detali, kolorystyce psychodelicznej, nie zmieniło się w zasadzie od kilkunastu lat, czyli od momentu kiedy zacząłem na studiach robić pierwsze motywy inspirowane komiksami Moebiusa, natomiast cykl metalowy zacząłem dopiero jakieś siedem lat temu, powstał wtedy pierwszy obraz przedstawiający Papieża – popularny motyw okładkowy mający swoje źródło w średniowiecznych rycinach. Na początku studiów była to głównie fascynacja psychodelią, śląską grupą Janowską i Oneiron, Urbanowiczem, ale też całą rzeszą malarzy surrealistycznych. Jednak w pewnym momencie ten temat wydał mi się trochę wyczerpany, stwierdziłem, że fajnie byłoby poszukać gdzieś dalej i głębiej. Metalem fascynuję się w zasadzie od czternastego roku życia, odkąd zacząłem słuchać pierwszych kaset, kupować dostępną wtedy prasę muzyczną, więc stwierdziłem, że fajnie byłoby te motywy metalowe przemycić do malarstwa. Metal przez świat sztuki jest do dziś traktowany jako zjawisko marginalne i raczej jest obśmiewany, postrzegany jako coś głupiego, kiczowatego, coś co w ogóle jest bez sensu i nie ma jakichkolwiek praw bytu. Stwierdziłem, że można ten temat metalu przenieść z lekkim humorkiem. Myślę, że to, że metal był przez wiele lat odrzucany, było spowodowane brakiem dobrej opinii o nim. Dzisiaj to jest taki ugrzeczniony miś, który jest wytresowany i nikomu nie zrobi krzywdy, natomiast trzeba pamiętać o tym, że w latach 80., lub jeszcze na początku lat dwutysięcznych, był zjawiskiem, w którym dochodziło do różnych niefajnych sytuacji, takich jak: homofobia, rasizm, szowinizm, morderstwa, podpalenia, pobicia, przemoc na koncertach, okradanie słabszych z koszulek. Pamiętam też, jak na Chorzowskim koncercie Infernal War w 2007 roku dostałem zakrwawionym świńskim łbem, co dziś jest nie do pomyślenia. Black Metal i satanizm to taka pierwsza liga, ale też inne zjawiska, które się wymykały poprawności politycznej. Do dziś ten prawdziwy undergroundowy metal jest ostatnim bastionem we wszelkich rodzajach sztuk, gdzie poprawność polityczna nie ma dostępu. Dlatego głównonurtowy świat sztuki zawsze ten metal odrzucał, bo było to dla nich coś zbyt barbarzyńskiego, dzikiego i nieokiełznanego. Myślę natomiast, że ze świata metalu sztuka może czerpać inspirację. Pierwsza taka rzecz, czyli bezkompromisowość, bo nie ma tu ustępstw, pójścia na łatwiznę, po prostu jeśli coś nie gra, to mówimy o tym szczerze. No i przede wszystkim młodzieńcza witalność, nastoletni wkurw, bunt przeciwko religii, korupcji, polityce, przeciwko różnym rzeczom, które gdzieś tam uciskają, czy to młodzież, czy generalnie społeczeństwo. Myślę, że to jest właśnie ten punkt wspólny między metalem a psychodelią, artyści psychodeliczni oraz metalowi zawsze byli gdzieś na marginesie. O artystach psychodelicznych nie było dobrej opinii, bo np. lubili sobie testować różnego rodzaju narkotyki, jak chociażby grupa Oneiron, która nie kryła się z tym, że poddawali się różnym seansom zmieniającym świadomość. Agromental to takie proste połączenie: „Agro”, czyli kultura agrarna, bezpośrednie nawiązanie do wiejskości, rolnictwa, do tego co jest na prowincji. „Mental”, czyli duchowe powiązanie z tym wszystkim. Oraz „Metal”, jako metal. Czyli mentalne związanie z metalową i agrarną sferą. Mieszkam w małej miejscowości między Częstochową a Radomskiem, nie jest to oczywiście totalnie zabita dechami dziura, gdzie są trzy domy oraz same pola naokoło, każdy ma kury, kaczki i żywi się tym co znalazł w ogródku… Jest to miejscowość, która w ostatnich latach przybrała klimat małomiasteczkowy, gdzie pojawiają się jakieś supermarkety i tak dalej, ale wystarczy odjechać rowerem, dosłownie kilometr i już mamy osady, pochowane w zagajnikach i tego typu motywy folklorystyczne, ogródkowe często można spotkać. Stąd dużo podobnych akcentów np. muchomorowych, rzeźby z gumiaków. Ten stawik tutaj na środku ma pełnić funkcję oczka wodnego, przypomina zresztą staw, który jest u mnie w centrum Kłomnic, do niedawna była na nim trawiasta wysepka. Także takie są powiązania ogólne. W tej miejscowości mieszkam, tam się wychowałem, dobrze się dogaduję z rodzicami, mamy duży dom, z całym parterem dla mnie, ogromną pracownią, stołem do ping ponga i salką, gdzie z kumplem rzępolimy prymitywny black metal. Dobre warunki, zieleń za oknem i w zasadzie nie mam potrzeby, żeby się przenosić do miasta, tym bardziej, że istnieje Instagram, Facebook, kontakt ze światem jest w telefonie. Poza tym mam naturę odludka, pustelnika i outsidera, raczej nie potrzebuję żadnych imprez, jeżdżę tylko na koncerty black metalowe. Mieszkałem w Katowicach przez osiem lat, kiedy wróciłem do domu media społecznościowe jeszcze nie pracowały taką pełną parą jak teraz, nie wszyscy mieli Facebooka, kontakt z ludźmi był trochę ograniczony i to wówczas było frustrujące. Wtedy wiele razy myślałem o tym, żeby się przeprowadzić do Warszawy, ale po czasie stwierdziłem, że w sumie po co mam się męczyć w pracowni z widokiem na obsikany mur, lepiej sobie fajnie zorganizować miejsce, w którym żyję obecnie. Dodatkowo największe przyjaźnie jakie mam, są właśnie z okolic Częstochowy, tam chodziłem do plastyka. Kłomnice są 20 kilometrów od Częstochowy, także jak trzeba zaczerpnąć kultury, iść do kina czy coś zrobić, to po prostu jadę do miasta. Na wystawy większe i tak ruszam pociągiem dalej.” W tym miejscu przerwę na chwilę wywód Marka, ponieważ także mam przyjemne wspomnienia związane z Częstochową, i to niekoniecznie z klimatami Apelu Jasnogórskiego. Otóż począwszy od 2019 roku, kiedy opublikowany został mój „Rzeźnik z Niebuszewa”, miałem tam, w Ośrodku Promocji Kultury „Gaude Mater”, wspólne spotkanie autorskie z Utą Przyboś (tak jest, z córką Juliana Przybosia) oraz z pisarzem wręcz wybitnym, Łukaszem Suskiewiczem. Od tamtej pory posiadam w Częstochowie stałe grono czytelników, czytelniczek, przyjaciół, przyjaciółek, wobec czego zaowocował ten tygiel kulturowy spotkaniem promocyjnym mojej ostatniej powieści „Zaklęty w szerszenim gnieździe” w 2022 roku. Tak, Częstochowa jest silnym ośrodkiem ciążenia Black Metalu z malarstwem i literaturą. Ale, Drogi, Przypadkowy Czytelniku, oddajmy, aby wybrzmiała pełnym głosem, intonację Markowi Rachwalikowi: „Od wczesnych lat wykazywałem zainteresowanie rysunkiem, ten rysunek wychodził mi całkiem nieźle, przerysowywałem ilustracje z albumu Artura Grottgera, czyli realizm historyczny, te postacie i kadry były trudne w odwzorowaniu, ale fascynowało mnie to. Myślę, że Artur Grottger i Iwan Bilibin, rosyjski ilustrator baśni ludowych, przygotowali mnie do późniejszej estetyki metalowej, byli to autorzy bardzo mroczni, mimo tego, że jeden z nich ilustrował baśnie dla dzieci. Nie mieli zahamowań, żeby pokazywać stosy trupów, czaszki, czarownice, makabryczne obrzędy. Pamiętam, że jak byłem dzieckiem to się bałem tych ilustracji, z jednej strony był to strach, a z drugiej pełna fascynacja, która później odżyła na nowo w metalu, kiedy zaczynałem tej muzyki słuchać, czytać pisma. Do dzisiaj otoczka metalu jest bardzo mroczna, turpistyczna, ocierająca się o satanizm, kościotrupy. To wszystko wynika z baśniowości, świata fantasy, bo jakby cały metal jest oparty na baśni i świecie fantasy. Cała ta przygoda z metalem jest przedłużeniem dzieciństwa moim zdaniem. Jak sobie to czasami analizuję, to dochodzę do wniosku, że muzyk metalowy w wieku 40 czy 50 lat jest w zasadzie u szczytu kariery, a jak go porównujemy do artystów z innych gatunków kontrkultury, np. z hip-hopem, to w zasadzie 40-letni raper jest już na emeryturze, raczej nie koncertuje, czy nie nagrywa płyt, natomiast w przypadku muzyków metalowych, ta kariera ciągnie się conajmniej do 60-tki. Metal w jakiś sposób konserwuje, pozwala na utrzymanie młodzieńczego ducha i witalności. No i dochodzimy do zespołu, a raczej duetu, tandemu Kurvexor. Tak, na początku miało być 666, ale potem stwierdziliśmy, że kurde, nie będziemy już łamać języków i zostało samo Kurvexor, ale w logo są trzy szóstki. No to jest oczywiście totalna parodia tego czym może być taki podziemny black metalowy zespół z prowincji. Więc wpadłem na pomysł, że stworzę okładki do trzech nieistniejących jeszcze płyt. Mam nadzieję, że do momentu jak skończymy sto lat, to coś nam się uda nagrać. Na razie to nadal intensywnie uczymy się grać, mamy szkielety ośmiu kawałków, które są totalnie prymitywne, max na trzy akordy, plus galopady na perkusji. Ja na garach zacząłem się uczyć grać dość późno, bo miałem 22 lata w zasadzie, ale sprawia mi to masę satysfakcji i jeśli nauczę się czegokolwiek nowego, to jest to mega radocha i frajda. Pomaga mi to lepiej zrozumieć samą muzykę. Jak potem słucham sobie utworów, to rozkładam je w głowie na czynniki pierwsze, analizuję jak ktoś to zagrał, dochodzę do jakichś tam wniosków. Także walor edukacyjny też w tym jest. No i generalnie perkusja daje fizyczne wyładowanie. Uczy również ogromnej pokory i cierpliwości, bo w grze na instrumencie nie ma dróg na skróty, wszystkie ćwiczenia trzeba opanować z metronomem od bardzo wolnego tempa. Oczywiście jakby jakiś zawodowy muzyk na mnie spojrzał, to by się popukał w głowę, ale myślę, że po prostu trzeba ćwiczyć codziennie, systematycznie, żeby coś w tym osiągnąć. Na razie nawet nie mamy wokali, chcemy je dograć sami i też musimy się nauczyć jak to w ogóle nagrywać, bo na razie to tylko zapisujemy sobie szkielety kompozycji, nagrywamy jakieś riffy i komponujemy. To jest totalna zabawa, tworzę to z kumplem ze wsi, którego znam od podstawówki i od najwcześniejszych lat tym metalem się interesujemy. Na pewno plusem jest to, że jesteśmy osłuchani z tym całym kanonem, więc mniej więcej kumamy co może być okej, a co może nie siedzieć. Także bardzo intuicyjnie to wychodzi. W połączeniu z tymi okładkami, logotypem na razie po prostu się bawimy, wrzucamy to dla jaj. Generalnie wszystkie te obrazy i zapowiedzi są formą zabawy. Ja tego nie traktuję poważnie i generalnie myślę, że sztuka powinna być raczej formą gry, powinna przekazywać ważne treści, ale w lekki sposób, a jeśli ktoś to traktuje zbyt serio, to myślę, że powinien iść do lekarza, albo jakoś się zdystansować. Na wystawie z takich ciekawszych rzeczy, gadżetów, znajduje się tablica pamiątkowa dla QUORTHONA, muzyka, który w zasadzie zapoczątkował black metal, bo swoją płytą, którą nagrał w 1984 roku o nazwie „Bathory” ugruntował ten gatunek w swoich ramach, od tego debiutu się zaczęło. Wcześniej oczywiście był zespół Venom, który drugi album zatytułował „Black Metal” i stąd nazwa. Także to jedna z czołowych postaci świata metalowego, która miała ogromny wpływ na mnie i na całą rzeszę metalowców. Na wystawie zobaczymy również cykl 8 okładek moich wymyślonych płyt solowych, które raczej nigdy się nie ukażą. Jest też pokazany piesek, który przez lata był w zakładzie mechanicznym, sąsiadującym z moim domem o jakieś 200-300 metrów. Piesek jest zespawany z części samochodowych. Kupiłem go po prostu od mechanika, jako gadżet do zdjęć a teraz jest wyeksponowany na wystawie. Zrobiłem też dwie rzeźby z kaloszy, inspirowane wyrobami ogródkowymi. Jedna przedstawia kozła, kozioł był pierwszy raz pokazywany na wystawie w galerii Dobro w Olsztynie, a druga ma postać papieża/arcybiskupa. Jest to taki pstryczek w nos dla katolicyzmu, wiadomo, jak każdy metalowiec jestem przeciwny tym wszystkim ruchom religijnym. Myślę, że gdyby nie religia katolicka i alkoholizm w Polsce, to już każdy miałby tu swój prywatny statek kosmiczny, jak na memach w Internecie, tutaj byłby już totalny kosmos. Kościół Katolicki mocno uwstecznia ten kraj, ale to wszystko wychodzi od słabej edukacji. To czy będziemy edukować dzieciaki w zakresie sztuki, w zakresie religii, ale tak ogólnie mówiąc, że istnieją różne religie, a nie tylko jedna i klepanie w kółko tego samego. Najlepiej to w ogóle wywalić ten przedmiot i zastąpić go zajęciami z plastyki lub języków, bo wiara jest dla ludzi pozbawionych wyobraźni. Także myślę, że zmian przed nami sporo, więc pewna forma kuksańca w nos z mojej strony nie zaszkodzi. Wydaje mi się, że warto gdzieś tam to robić, jeśli jest możliwość. Planowaliśmy też koncert, ale ciężko sprowadzić do instytucji rasową hordę metalową. Jednym z takich moich największych osiągnięć, z których jestem dumny, jest to, że prawdziwy zespół metalowy wystąpił na mojej wystawie w galerii DOBRO w Olsztynie, kuratorowanej przez wspaniałą Emilię Konwerską. Mowa o zespole Brüdny Skürwiel, a zagrali, bo dowiedzieli się, że galeria ma problemy z prawem. Galeria miała wtedy proces sądowy o znieważenie godła polskiego i obrazę uczuć religijnych. W każdym razie, jak usłyszeli, że placówka ma takie akcje, to stwierdzili, że wchodzą w to. Mega się stresowałem, że nie przyjdzie publika, ale ostatecznie zebrała się fajna grupa i była mega zabawa, galeria sztuki, a Ci tam kurwują między kawałkami na wszystkich świętych i wyzywają się na scenie. Brüdny Skürwiel jest też wspaniałą kapelą, jeśli miałbym dzisiaj wybierać pomiędzy Slayerem na stadionie, a Brüdnym Skürwielem w jakiejś cuchnącej potem i uryną grocie Orków, to bez wahania wybieram koncert Brüdnego Skürwiela.” Dokładnie tak, Mareczku, potwierdzam ku woli ścisłości, na gigu rzeczonego bandu byłem w Szczecinie, w nieistniejącym już Klubie ZOO, tak rozpierdalającego na czynniki pierwsze Black Speed Thrash Metalu, moje uszy nie słyszały ani oczy nie widziały od pamiętnego koncertu Slayer w połowie lat 80-tych XX wieku w Berlinie jeszcze podówczas Zachodnim, tuż po pierwszej ich płycie „Show No Mercy”, a gig berliński była to promocja albumu „Hell Awaits”. Byłem tam! Wtedy to był istny pogrom. Miałem niespełna 20 lat. Dla gówniarza jak najbardziej. I potem w Stettin, jakieś 1,5 roku temu. Brüdny Skürwiel ze znajomymi kapelami z mojego jebanego w mordę miasta. Noż kurwa, band z Gliwic stanowi godne zastępstwo starej załogi ze Stanów, która po śmierci Jeffa Hannemana już nie potrafiła się podnieść. I, niestety, ale potrzebuję to stwierdzić, iż Slayer nie ma szans, by stanowić o przyszłości, tyle tylko, ażeby przejść do lamusa, acz zasłużonego prosektorium, kurwa do skansenu porywów roztrzęsionego, wydłużanego w nieskończoność Thrash Metalu dla starych twardzieli gatunku, którzy są, z przykrością powiadając, na tzw. wymarciu. Stali się metalurgami dla ubogich duchem. A kto tu mierzy czas? My, czyli pogrobowcy dinozaurów. Ostatni człowiek, według Nietzschego, z „Tako rzecze Zaratustra”, ma możliwość poczuć akcenty swojej niedojrzałości w zespoleniu z tradycją fug Ryszarda Wagnera. Fakt, który pozostał wystarczający. Dla niewielu z nas. Jesteśmy doprawdy ariergardą sposobu myślenia o ekstremalnych dźwiękach. Niech tak pozostanie. Jarosław Błahy (ur. 1966) - prozaik, eseista, instruktor teatralny, krytyk literacki, wykładowca w Instytucie Literatury i Nowych Mediów Uniwersytetu Szczecińskiego, prowadzi zajęcia w kategoriach: warsztaty mistrzowskie, opowieści lokalne i strategie narracyjne. Pracował jako nauczyciel polonista w liceach ogólnokształcących, był wokalistą grup punk rockowych Zwolnienie Warunkowe i Zenon Reagan. Jako poeta debiutował w Kwartalniku Kulturalnym „Pogranicza” w 1997 roku. Publikował m.in. w Kwartalniku Humanistycznym „Wyrazy”, Kwartalniku Literacko-Filozoficznym [fo:pa], „Pograniczach”, „Portrecie”, „eleWatorze”. W 2005 roku był współautorem dwóch książek eseistycznych, publikacji naukowych w dziedzinie literaturoznawstwa: Tożsamość kulturowa i pogranicza identyfikacji oraz Kanon i obrzeża. W 2009 roku Wydawnictwo FORMA opublikowało jego pierwszą książkę – zbiór esejów Literatura jako lustro. W latach 2010 – 2015 publikował teksty krytyczne w pismach poświęconych muzyce ekstremalnej („7Gates”, „Atmospheric” „Pestis Spiritus”). W 2019 roku Wydawnictwo FORMA opublikowało zbiór opowiadań Rzeźnik z Niebuszewa. W 2021 roku w Wydawnictwie FORMA ukazała się jego powieść Zaklęty w szerszenim gnieździe. Rzeźnik z Niebuszewa zaklasyfikował się do Nagrody Literackiej Europy Środkowo-Wschodniej Angelus 2020 i otrzymał nominację do Nagrody Literackiej Jantar za 2019 rok. Powieść Błahego Zaklęty w szerszenim gnieździe również zaklasyfikowała się do Nagrody Angelus 2022. W grudniu 2021 roku jego opowiadanie Młodzieniec zostało opublikowane w portalu internetowym „Helikopter”. W przygotowaniu powieść Bomba pod katedrą. Fotografia Adam Markowski

  • Piotr Maur – trzy opowiadania

    Pies Próbujesz sobie przypomnieć, kiedy to zdarzyło się po raz pierwszy. Nic z tego. Nie pamiętasz. Czy to może oznaczać, że tak było zawsze? Zdaje się, że tak. Ale jak to jest możliwe? Cholera wie. Pies biegnie przez twoje pole. Duży, czarny pies. Wciąż zastanawiasz się, kiedy po raz pierwszy widziałeś tego psa. Nie pamiętasz. No jasne, że nie. Pies biegnie przez twoje pole od zawsze. Duży, czarny pies. Nagle zmienia ci się optyka. Teraz zastanawiasz się, czy tak powinno być? Czy to w porządku, że duży czarny pies biegnie przez twoje pole każdego dnia. Coś tu nie gra. Rozumiesz; raz, drugi, trzeci, ale żeby codziennie… To jest przesada. A może to jakaś prowokacją? Ktoś testuje twoją cierpliwość, bada do czego jesteś zdolny, z jakiej gliny cię ulepiono. Kiedy o tym myślisz w ten właśnie sposób zaczyna cię to drażnić, niepokoić. W końcu nie potrafisz przestać bić się z tymi myślami. Wyciągasz sztucer ze skrytki i gdy tylko to duże, czarne bydlę przebiega przez twoje pole, strzelasz. Raz, drugi, trzeci. Ale chybiasz. To powtarza się przez kilka następnych dni. Nie wiesz, co bardziej wkurza cię; to, że ten pies biegnie przez twoje pole, ten wielki, czarny pies, czy to, że chybiłeś tak wiele razy. Montujesz sztucer na statywie. Czekasz. Palisz papierosa. Uspokajasz oddech. Wreszcie jesteś gotowy stawić czoła temu wyzwaniu. Gdy widzisz psa biegnącego przez twoje pole strzelasz. I znów chybiasz. Zamawiasz przez sieć lunetę, dokręcasz ją do sztucera. Mierzysz z niej do wron, do stracha na wróble na sąsiednim polu. Jest ok. Zabijasz na próbę jedną wronę. Jest ok. Śmiertelnie ranisz stracha na wróble. Jest ok. Wiesz, że tym razem załatwisz sprawę jak trzeba. Jesteś tego pewien. Ta pewność czyni cię spokojnym. Czekasz. Palisz. Pies biegnie. Mierzysz do niego spokojnie, oddychasz rytmicznie, przyciskasz kolbę sztucera mocno do ramienia. Strzelasz. Raz, drugi, trzeci. Chybiasz. Pies przez kilka następnych dni biegnie przez twoje pole, a ty nie możesz do niego trafić. Za każdym razem chybiasz. Coś jest nie tak. Co jest do kurwy nędzy z tym wszystkim nie tak?! Żona stuka się w głowę. Dzieci stukają się w głowę. „To tylko pies” – mówią. Nie widzą szerszego aspektu sprawy. To normalne. Nigdy niczego nie widzą. Jeśli pozwolisz, żeby wielki czarny pies biegł bezkarnie przez twoje pole, nie będziesz potrafił powstrzymać wielkich, wyładowanych chuj wie czym ciężarówek rozjeżdżających twoje pole na marmoladę. To kwestia zasad. Fundamentalne sprawy. Ale co oni tam wiedzą o fundamentach. U znajomego dealera kupujesz karabin automatyczny. Strzelasz krótkimi seriami. Potem wymiatasz magazynek za magazynkiem. I w dniu, gdy wreszcie po wielu rozterkach kupujesz coś naprawdę wielkokalibrowego, pies znika. Nie biegnie już przez twoje pole. Żona i dzieci stukają się w głowę; „No i widzisz, widzisz” – mówią. Nigdy nie było ich stać na nic więcej. To szczyt ich inteligencji. Po kilku dniach pojawiają się ciężarówki. Rozjeżdżają twoje pole na placek, placek z marmoladą. Żona i dzieci wyprowadzają się. Kto by chciał mieszkać z gościem, który nie potrafił powstrzymać psa, z gościem, który bezkarnie pozwala by chuj wie czym wyładowane ciężarówki rozjeżdżały jego pole? No kto? Wieczorem pojawia się wielki, czarny pies. Kładzie się na werandzie obok ciebie, dyszy zmęczony jak po długim biegu przez pole, potem opiera pysk o twoje zabłocone buty i ufnie zasypia. Drżącą dłonią dotykasz jego futra. Pies mruczy zadowolony. Dłoń grzęźnie w gęstej sierści. Tu i ówdzie wyczuwasz dziury. Jest ich wiele. Są głębokie. Pies jest zrobiony z futra i dziur. W ciemnościach z tych dziur wydobywa się jakieś białawe chujstwo. Mgła? Światło? Miłość? Kamień, sznur, kij Pewien człowiek idąc przez wiele dni poprzez ciemność dotarł na most. Tam, w świetle głośno buczących, lecz ledwie rozjaśniających mrok, latarni dostrzegł stojącego na balustradzie mężczyznę z wielkim kamieniem w dłoniach. Podchodząc bliżej zauważył, że szyję mężczyzny oplata gruby sznur, którego drugi koniec uwiązana był do kamienia. - Po co ci ten kamień – zapytał stojącego na balustradzie. - A jak myślisz – odpowiedział tamten poirytowany cudzą obecnością. - Przydałby mi się taki kamień – powiedział przechodzień. - Ale on jest mój – powiedział mężczyzna z balustrady. - Jakbyś dał mi ten kamień, to ja dałbym ci ten kij. Co ty na to? - A po co mi kij? - Czy ja wiem… kij to kij… zawsze może się przydać. - To prawda, ale w mojej sytuacji nie jest mi potrzebny. Po chwili niezręcznego milczenia mężczyzna przychodzący z ciemności zapytał: - Może jednak zmienisz zdanie i dasz mi ten kamień? - Chyba jednak nie. Mógłbyś sobie pójść? Przeszkadzasz mi. - E tam… jak chcesz naprawdę się zabić, to nic cię od tego nie odwiedzie, a ja na ten przykład w ogóle nie mam takiego zamiaru, tak tylko patrzę na ten kamień i myślę, że przydałby mi się taki kamień. - Nic z tego, to mój kamień - Ale zastanów się; co ci ten kamień takiego uczynił, że chcesz go utopić w rzece? To jest zbyt dobry kamień by miał leżeć na dnie rzeki. Po za tym rozumiem, że zabiera się na tamten świat z sobą jakieś cenne drobiazgi, ale po co komu na tamtym świecie kamień? - Mam z sobą cenne drobiazgi. - A co masz? - Mam w kieszeni zdjęcie dzieci. - No to rozumiem. To jest rzecz potrzebna. Masz dzieci? Ile? - Miałem. Troje. - Co z nimi? - Nie żyją. - Przykro mi stary, naprawdę strasznie mi przykro… - Dziękuję. - Nie ma za co. Naprawdę stary… nie ma z co. A jak będzie z tym kamieniem? - Dałbym ci go, skoro tak bardzo go pragniesz, ale boję się, że bez tego kamienia nie dam rady. - E tam… dasz radę… musisz tylko bardziej uwierzyć w siebie. - Może masz rację… - Pewnie, że mam. - Żona zawsze tak mówiła… - Że mam rację? - Nie, że powinienem bardziej w siebie wierzyć. - No i ma kobieta świętą rację. - Miała… - Co miała? - Miała rację, bo już nie żyje. - O cholera, stary, strasznie mi przykro… - Dzięki. - Wiesz tak sobie teraz pomyślałem, że ty to właściwie idziesz do swoich… no jakbyś po jakiejś podróż do domu wracał…, skoro wszyscy twoi już tam… - No… w sumie… to racja. Nie myślałem o tym w ten sposób. - No to nie wypada tak z kamieniem do swoich przychodzić… - Myślisz? - Jestem tego pewien. Pomyśl, jakbyś się czuł, gdybyś otworzył drzwi a tu żona z dziećmi w progu i każde z wielgachnym kamieniem i sznurem na szyi? - Czy ja wiem… no nie wiem… - No to pomyśl. Wytęż szare komórki. - Wiesz co… właściwie… przekonałeś mnie. Weź ten kamień. - A sznur? - Sznur też chcesz? - No a po co ci sznur, całkiem fajny krawat masz przecież… Sznur do krawata nie pasuje… gryzie się. - Dobra, masz też sznur. No i dzięki, dobrze się z tobą gadało. - A kij chcesz? - Nie. Z kijem też nijak do swoich… - Racja. - No to żegnaj – powiedział mężczyzna z balustrady i z radością skoczył w mroczną kipiel. Przechodzień spróbował dojrzeć go spadającego, ale gęsta ciemność uniemożliwiała dostrzeżenie czegokolwiek. - Ciemno jak diabli – powiedział do siebie. Po czym przeszedł na drugą stronę mostu, uwiązał kamień do swojej szyi, z trudem wspiął się na barierkę i już zamierzał skoczyć, gdy nagle przypomniał sobie o kiju. Zszedł z barierki wziął kij i znów wspiął się na nią. - Kij to kij, zawsze się może przydać – pomyślał skacząc. Bezradność Nie wierz im. Nigdy nikomu nie wierz. Będą cię okłamywać. Zwodzić. Wypiorą ci mózg. Będą chcieli żebyś im wierzył. Będą chcieli żebyś wierzył, we wszystko, na przykład, że wszystko jest w twoich rękach, że wszystko jest możliwe, że wszystko tak naprawdę zależy od ciebie. Od twojej determinacji, pracowitości, talentu czy chuj wie jeszcze czego. No i potem, gdy padniesz ich łupem, gdy będziesz już ich, będziesz myślał, że możesz coś zrobić, a tak naprawdę nic nie możesz zrobić. Nigdy. Tak jest i teraz, gdy nagle pod twoim oknem wybucha gwałtowna sprzeczka a potem bójka pomiędzy dwiema pijanymi w sztok kurwami, a ty w samych gaciach, w podkoszulku na ramiączkach, niezbyt świeżym i podziurawionym jak szwajcarski ser, stoisz i patrzysz zza firanki na te dwie walnięte suki i na alfonsa, który stanął jak jakiś kapo, w szerokim rozkroku i szczuje jedną cipę na drugą, podpuszcza je na siebie i rechocze ukazując złote zęby, rechocze jak popierdolony, aż słyszysz jak brzęczą na nim wszystkie świecidełka, całe złoto, czy imitujący złoto szajs, który na siebie ten palant włożył: łańcuchy, bransolety, wisiorki, zapinki i chuj wie co tam jeszcze ma? Naprawdę tak myślisz? To co możesz zrobić, to nic, zupełnie nic nie możesz zrobić, i wiesz dobrze, że nic nie możesz zrobić, więc stoisz i patrzysz jak ta blond dziwka chwyta tę ciemną za włosy i wali ją twarzą o ścianę i tak ze trzy razy aż się tamta osuwa po murze na wpół przytomna, plująca krwią tej blondynie prosto w oko, a alfons skręca się ze śmiechu, podskakuje na piętach jakby kopnął go ktoś w jaja, i wbiły mu się te jaja w mózg więc musi na piętach je wytrzepać, sprawić żeby wróciły na swoje miejsce, normalnie nic nie możesz zrobić, nic, zupełnie nic, nie wyskoczysz przecież, tak jak stoisz, w gaciach, w rozciągniętym podkoszulku na ramiączkach jak wspomniałem nie pierwszej czystości i z tuzinem dziur, nawiasem mówiąc to robota tych pierdolonych moli, te jebane latające skurwysyństwa tak załatwiły mi ten podkoszulek, nie tylko zresztą podkoszulek, no ale jak już chyba wspomniałem nie da się z tym nic zrobić, ani z tym ani z tamtym, kurwa ile różnych pojebanych płynów wylałem w szafie w łazience, w pralni, nic kurwa nic, rozpylacze, zioła, świeczki, nic kurwa nie działa, jak latały te wredne robale tak nadal latają, i wpierdalają gacie, podkoszulki, swetry, ręczniki, skarpety, no wszystko co im w paszczę wpadnie, gryzą, dziurkują, co zrobisz, nic nie zrobisz, jesteś tak jak cię ten podstępnie szybko zapadający wieczór złapał, więc nie wyskoczysz tak na zewnątrz i nie wypalisz jakiejś głupiej gadki typu; drogie panie może, by tak panie się opamiętały, może by panie się ogarnęły, czy coś w tym stylu, bo wiadomo, że zaraz ten wredny skurwysyn ze złotymi kłami dojedzie cię piąchą albo wrazi ci sprężynowca w bebechy albo rozłoży cię na glebie jak karton po telewizorze i karze jeszcze tym wrednym kurwom kopać cię po twarzy, jajach, nerkach, pluć albo i szczać na ciebie, więc sam widzisz, że nic się zrobić nie da, oczywiście jak się zdaje najprościej byłoby wezwać gliny ale to tylko tak z pozoru wydaje się łatwym i dobrym rozwiązaniem, bo przecie już jakiś czas stoisz w tym oknie i gapisz się jak ta czarnowłosa w tej właśnie chwili zbiera się w sobie, pazurami zgrzyta o chodnik, pianę wściekłą toczy z ust upapranych krwią i tą szminką, która równie dobrze też mogłaby być wyprodukowana z jej własnej krwi, bo nic a nic przecież się nie różni, przynajmniej w tym świetle, bo przecież wiadomo, że zanim tam się do nich dodzwonisz, a nawet jak ci się to jakimś dziwnym trafem uda, to zanim tym tłukom wytłumaczysz, co i jak, to one tu jak nic pozabijają się po kilka razy, alfons skona ze śmiechu a ty będziesz musiał się potem tym tępakom tłumaczyć skąd pod twoim oknem tyle trupów, no więc to w ogóle odpada, bo nawet gdybyś się do nich tam dodzwonił, nawet gdyby jakiś tuman odbierający tam u nich telefony zajarzył w czym rzecz, to przecież na pewno, jak nic, jak amen w pacierzu, kazałby ci czekać, bo w tej chwili to on nie ma kogo wysłać w teren, bo wszyscy już są w terenie albo co gorsza domagałby się podania twoich danych personalnych i jeszcze wyrażenia zgody na przetwarzanie tych danych, no więc jasne jest, że nic się nie da zrobić, bo nawet jakby się dało, to i tak się nie da, no ale tak dla spokoju sumienia, czysto teoretycznie załóżmy, że się da, że ci goście zjadą tu swoim radiowozem na radosnych błękitnych sygnałach, niech zajadą a ten alfons zbierze już tymczasem te swoje potargane na amen i ledwie żywe kurwiszcza to jasne, że obciążą cię kosztami za wzniecenie fałszywego alarmu, albo nie daj Bóg z nudów czy wkurwienia, że wyrwałeś ich ze snu, zaczną się interesować tym i owym, ile na przykład zarabiasz, i dlaczego tak dużo, gdzie pracujesz i dlaczego nigdzie, i tak dalej i tak dalej tak więc jak widzisz nic zupełnie nic się zrobić nie da no tak owszem co najwyżej możesz nie patrzeć ale czy to coś zmieni? więc patrzysz dalej patrzysz bo właśnie ta czarna zbiera się z ziemi i widać, że jest solidnie wkurwiona i tak naprawdę chciałbyś teraz wiedzieć czy uda jej się wyrównać rachunki z tym wyblakłym kurwiszonem który sponiewierał ją tak podstępnie, i liczysz wręcz na to, że uda jej się nawiązać choć równorzędną walkę, bo jakoś w pełen rewanż powątpiewasz, chociaż dopóki piłka w grze, jak powiadają komentatorzy sportowi a za nimi, co bieglejsi komentatorzy polityczni, to nigdy nic nie wiadomo, nie wiadomo zupełnie, choć wiadomo, że nic zrobić się nie da, ani z tym ani z tamtym. Piotr Maur (ur. 1963) – poeta, prozaik. Opublikował książki siedemdziesiąt sześć (1996), 28 i 5 (2002), Bezmiar miłości (2006), Pogrzebowe obrzędy, miłosne ceremonie (2010), Po papierosy i z powrotem (2015). Mieszka w USA.

  • Małgorzata Południak – cztery wiersze

    Obrót Przebiega przez tunel, listki niespiesznie poruszają się na wietrze, w stronę oceanu. Leć dziecko, nie skręcaj, nie odbijaj. Raz za razem. Odkąd gwałtowny haust powietrza wypełnił pierwszy raz płuca, otwierają się i zamykają. Na początku nieporadnie. Podobno od wczesnych lat miał jakieś podejrzenie, że należy wystukać każdy dźwięk, wykrzyczeć samogłoski, wystękać większe i mniejsze przeciwności. Dzień za dniem. Monotonnie od rozsypanych mostów, tuneli, fragmentów lasów, linii kolejowych, po zapach kiełkującej zieleni, którą z wiekiem równo przytnie. Od czasu do czasu woda wypłukuje torf i ametysty, pęknięcia znosi w dół Achill. Kiedy się spotkaliśmy – choroba – pomyślałam i wtedy jeszcze nie wiedziałam, że z gorączką wyśnię ludzkich świętych, a ufność w ich wygłaskane piersi mnie uzdrowi, tchnie czymś ascetycznym albo doszczętnie rozsypie. Cisza ukojona oddechami, wiatrem i zapachem ziemi. Skały zalane rdzą, przez które przebijają rozmaite przewidzenia, echa, zaprzeczenia. Obraz codzienności, w którym nie brakuje wzruszeń, nienazwanych słów. To nas urządza i określa. Dzieci zbierają kasztany. Pękają orzechy. Obok słoneczniki przerastają murki. O trwonieniu Proste jest proste. Ból, smutek. Czas w odcieniach czerni i bieli, moment łączenia, gdy rozmywa się ostrość, ostatnie maźnięcia. Przeglądam smugi, kierunki, w jakich wędrują, załamują światło. Odmawiam wina i mantry na lepsze trawienie. Słowa light, kiełkujący mak, dokarmianie tlenem ledwo żyjącej yuki. Wczepiam się na kilka chwil w opowieść o podziałach, rozdziałach, na które już nikt się nie łapie, nie ma wyraźnej granicy pomiędzy południem a północą. Deszcz. Ociekamy z nudów, gdy stoimy na wietrze. Zastanawiamy się, ile kropel mieści się w beczce. Przeliczam powierzchnię, jakieś dane. Nie potrafię odjąć gnijącego mchu, liści. Mam je na wyciągnięcie ręki, w palcach. Przecieka odwrócony na drugą stronę t-shirt z rysunkiem drzew. Potykam się o połamane gałęzie. Wystające kamienie. Wycieram starannie buty. Zdarte noski. O dniach za dniem Nie wiem kto bardziej do mnie przemawia. Mocniej, kiedy idziemy w prażącym słońcu. W lekkich butach. Długie kroki, cienie. Zapach morwy, wiatru i skóry. Jeszcze ciepłej wody. Nie załapuję się na przypływ, na płonące torfowiska, na nic. Puste kłosy, wyblakłe warkocze. Ludzie ustawiają się wzdłuż muru, pod zamalowanymi oknami. Czekają. Jak wtedy, gdy rozmawialiśmy o zaćmieniu księżyca, a chmury rozciągnęły się i zawisły nieruchomo. Nie pamiętam kto kogo przegonił. W którą porę roku wpatrujesz się teraz, daleko od swoich, otoczony cedrami albo cisami. Zależy jak długo patrzysz w jedno miejsce. Pomiędzy zaostrzonymi ołówkami, w grafitowe odbicia palców na listowym papierze. Rozdarłam kopertę. Wiedziałeś, że najchętniej wczytuje się deszcz. Krople układają ciągi czasowników i przymiotników. Noc w noc, przy otwartych oknach wypuszczałam odpowiedzi. Patrzyłeś, czy się unoszą i rozpływają. Wsiąkają w ziemię. Wiersz z podróży Bądź odważna, słyszę i nadgryzam wędzidełko, psiakrew! Miesza się z jedzeniem – rozróżniam zagmatwanie. Przyjdziesz, chociaż dzwonek nie zamelduje gości (buty w złym guście, szaliki w mdłych kolorach), przestaniesz grymasić – zostawię otwarte drzwi. Znajdę przyjemność w zapełnianiu milimetrowych linijek, a jednocześnie wymarzę mężczyzn i kobiety o tych samych znamionach. Zasnute pajęczynami okna, kruche resztki skrzydeł – wykluły się i zaraz pokryły kurzem. Gdybyś mogła wypełnić pokój bąbelkami powietrza – ścieżkami biegną dyszące ryby. Słyszysz pluskanie? Wyciągają pyszczki aż poczują wodę. Skurcz żołądka, czarny, wilgotny. Brudne ręce, piasek z zapchanych odpływów, nagle widzę siebie z żelazkiem. Prasuję koszulę i unoszący się zapach mgły. Małgorzata Południak – graficzka, humanistka, poetka.

  • Marcin Bies – wiersze

    droga od nietrafiony wybór nie rób tego powiedziała niedoszła żona Śmierć autora Stan towarzyszący odczytywaniu starego paragonu Stan towarzyszący odczytywaniu starej listy zakupów jej grzbiet pokryty jest wyciągiem z działu kadr opiewającym na kwotę przypominającą trzy tysiące złotych jej forma wzbudzała podziw jako wyrwana karteczka prostokąt z trochę uciętym bokiem, kartonik szamponu wybrałaś head&shoulders, dwa żele isoma, pastę elmex, pastę sensodyne, płyń do naczyń nie lucek, gerber albo bobowita wybrałaś mleko owsiane, może, gdybym miał wybór kupując marchewki i ziemniaczki fromage albo papryka. Myślę, że kochałbym. Później: pies, później: chleb chleb wyrywana karteczka z bochna chleba boli mnie i boli wybrałaś chleb zwyczajny, pszenny, krojony, pół małego dla psa karma dla kota sucha i mokra, chleb jego powszedni o czym jest mowa ciała bochna chleba, jak długo boli wyrywana karteczka, wyrywanie karteczki, żałoba po karteczce suchą biorę dla kota junior w dobrej cenie, pies jest dobry, stary ziemniaczki i marchewki zdarzają się dni, że wszystkie ziemniaczki i marchewki w netto są spleśniałe przeplatają się ze zgniłymi, takimi samymi w lidlu, kiedy dłonie żre trąd Wiem, że musi boleć, wiem że boli. uhm kiedy spałaś mówiłem, jak bardzo cię kocham uhm odpowiadałaś tyle po nas zostanie: uhm droga od kiedy zamieszkamy już razem do kiedy będziemy razem martwi sprawa życia i śmierci tak jakby była rzeczywiście sprawą albo dowiadujesz się, że umierasz albo umierasz bezwiednie człowiek jest najsmutniejszym zwierzęciem musi kontemplować swoją śmierć nawet nie chce mi się sprawdzać kto to powiedział przede mną ja, sweterek Ja, dziewczęcy sweterek z liskiem na brzuszku, miałem nadzieję, że będę rodzić się w bólu i łzach. Ale był tylko ból, łzy były niewskazane na etapie produkcji mnie, była konieczność niepłakania, zatem moja dwunastoletnia mama nie uroniła łzy, za to poroniła mnie i setki innych sweterków tego dnia. Moja mama nie myślała zbyt dużo, ale kiedy wyobrażała sobie normalny świat, to widziała swojego praprawnuka, pracującego w tej fabryce osiem godzin dziennie, wychodzącego z niej, wciągającego powietrze na ulicy, chwytającego za rękę dziewczynę, idącego z nią gdzieś, może coś zjeść, wracającego do jakiegoś pokoju, gdzie uprawiają miłość przed pójściem do pracy. Oddelegowano mnie do innego miejsca, kontynentu, wrzucono w wielki świat, dokładnie do Polski, Katowic, na wieszak w sklepie w galerii handlowej Silesia City Center. Ja, mały sweterek w rozmiarze XS, padłem łupem, to znaczy zostałem skradziony przez chłopca, lat siedemnaście, bez specjalnego powodu, po prostu był tłum, sytuacja sprzyjała. Wraz z bluzą z kapturem zostałem zamieniony na worek fety i zioła, i założony na kogoś. Nigdy nie zapomnę drobnej kobiety, którą otulałem; uśmiechała się, mówiła „kocham cię” i dotykała mnie, naciągała rękawy. Chwilę później zostałem oddany komuś innemu: teraz nie pamiętam, ale zaraz sobie przypomnę. Pamięć sweterka jest krótka, a ja jestem sweterkiem w rozmiarze XS. Chyba doszło do jakiegoś rozstania, wskutek którego zostałem wyrzucony przez okno. Upadłem wraz z bielizną pod samochodem VW Passat 2011 TDI, więc nikt mnie nie podniósł, bo wyglądałem na porzuconego przez kogoś majętnego. W nocy chodziły kuny, wgryzły się w kable silnika tego auta, a ja się bardzo bałem. W końcu przyszedł mężczyzna, wsiadł do samochodu i odjechał. Leżałem więc pod niebyłym kołem, niebyłą oponą i czekałem, jakieś kilkaset lat, tyle, ile mi zostało do rozkładu. Wtedy zobaczyłem kobietę: jej drobne ciało przypomniało mi, jak chwyta się rękawa, jak się go trzyma, jak jakiegoś ciała. Już niemal przestałem się rozkładać, kiedy podniósł mnie otyły mężczyzna mówiący w języku polskim, choć ubogim. Wziął mnie do swojego domu, gdzie wycierał mną tłuszcz po smażonym mięsie, a następnie wyrzucił do worka na śmieci. Tak poznałem ścierkę do kibla. Ścierka do kibla została zakupiona w ramach strzelistego aktu dobrej woli przy okazji jakichś urodzin. Pamiętam, że tam wtedy zmarła córka, ta pani płakała do zlewu. W końcu nic po mnie nie pozostało. Marcin Bies (ur. 1982) - autor zbiorów wierszy: Funkcje faktyczne (2010), Renowacja zbytków (2015), Wybór drozdów (2017), Żale Matki Boskiej pod słupem wysokiego napięcia (2020), Mimo Boga (2022). Mieszka w Mikołowie.

     Redakcja  Krzysztof Śliwka,  Mirosław Drabczyk
                        Ilustracje  Paweł Król 

  • Facebook
  • Instagram
bottom of page