Znaleziono 617 wyników za pomocą pustego wyszukiwania
- Monika Milczarek – sześć wierszy
ciało w krew jest czerwiec Maria nadal je kaszę mannę lubi gdy mama dodaje soku z malin to ją uspokaja przygryza wargi sok miesza się z krwią pierwsza czerwona kropla spada na podłogę późno szepczą dziewczyny w klasie ona zawsze była inna papierowa madonna gdy Maria miała piętnaście lat lekarz stwierdził że jeśli wkrótce nie dostanie menstruacji będzie bezpłodna więc zaczęła plamić papier biało niebieskie dzieci ma ich setki stworzone a nie zrodzone Maria celulozowa święta nigdy nie wyda ciała rysuje dwie niebieskie kreski (nie)odpowiedzialna Maria była na imprezie w akademiku pijana sama tego chciała nie krzyczała ci chłopcy to dżentelmeni żeby nie było wątpliwości nagrali to odczynianie Maria obudziła się rozdygotana niebieskie pastylki nie pomogły znowu we śnie dotykały jej ręce starych mężczyzn Maria rozsypuje sól wokół domu robi znak krzyża wodą święconą babka mówiła że to wypędza złego syrenka warszawska ma na imię Julka Oliwka lub Zosia ma różowo-zielone włosy pachnie słodkimi perfumami Ariany Grande nosi szerokie dżinsy chodzi z mieczem na marsze słucha Maty pije wegańskie latte na schodkach rzuca się pod metro aby zmartwychwstać jako czterdziestoletnia Julia Oliwia lub Zofia z napuchniętymi ustami w białym apartamencie na Wilanowie z dwójką dzieci samojedem i mężem tak pięknym że wybacza mu wszystkie zdrady nadal tęskni za babcią Heleną z Grochowa i białą oranżadą którą razem piły pod praską kapliczką czasami wieczorami zakłada rybi ogon i zanurza się w wannie z hydromasażem do Wisły już za daleko na starość będę dresiarą otulona welurem w złotych kolczykach kołach bez psa kota kanarka bo przypominają o przemijaniu w adidasach z wkładką soft foam żadnych protez obcasów wreszcie będę miała czas aby napisać poemat jak masłowska o sebixach madkach i ich bombelkach pochowają mnie w trumnie z trzema paskami na wieku na nagrobku w kształcie książki napiszą a poet superstar Monika Milczarek – poetka, nauczycielka języka angielskiego. Wydała cztery tomiki: Krzyk Źrenic (2001), Tatuaż duszy (2013 ), Piórnik Przemian (2017) i Uwaga, Nie dotykać (2019). Jej wiersze były drukowane w antologiach „Poetariatu” i pismach literackich m.in. ”Tygiel Kultury”, „PostScriptum”, „Twórczość”,”Odra” i „Topos”, „Przydroża”oraz na portalach internetowych: ”Poezja na każdy dzień”, ”Babiniec Literacki”’, ”Kozi Rynek”oraz „Śląska Strefa Gender”. Jurorka i laureatka konkursów poetyckich, Jej wiersze tłumaczone były na język angielski, hiszpański, francuski i włoski. Mieszka w Sieradzu, należy do sieradzkiej grupy poetyckiej „Desant”. fot. Mariusz Mikołajczyk.
- Wikta Kłosińska – pięć wierszy
siedliska falochrony palisady żywopłoty konary graby zagajniki mchy torfy tarniny ostrokrzewy kolce pałki zwoje bagna mokradła trzęsawiska gruzy kaniony wąwozy ruiny pokrzywy jaskółcze ziela kopce jeziora i fosy kurhany – skóra i kości konie ptasie pióra to-te- my – – wy mosty zwodzone kładki tratwy kamienie przez strumień pomost przepusty pod autostradą linie horyzontu w drodze – – po lepsze koło rysowane patykiem wokół stóp ścieżka do przestrzeń i jeszcze prześwity (prześwity są konieczne) *** baletnica flamenco jej pomarszczona twarz rozsypuje skórki pod blokiem gołębie srają na schodach sąsiedzi zazdrościli (wie pani to był ten pisarz) żony baletnicy skrzydlatego chodu mówię pani stąpała jak łania – – kołysała – – bachory mówi niechętnie gramy w kometkę wrzeszczy z okna wzrok rozmyty przez czas w szlafroku tańczy po parkingu a może wyrzuca śmieci wiem – – ma takie same stringi i ciało – – zapomina protezy hoduje koty i cyprysy trzaska bramą w wieczornym świetle i tupie głośno tupie *** idę odciążam każdym krokiem Krynica Morska Jastarnia Stilo idę Kołobrzeg nagle Blackhead Lighthouse pełnia albo błysk idę z krzykiem mew w traperach muzyka Tiny w myślach w poprzek fal chrzęst daje opór idę czuję ziemię i trzepot (chodzenie z kijkami jest jak dojenie chwytasz – puszczasz – cieknie oddech oddech rytm oddech) idę kontrasty kramne i zgrzebne len węgiel sól w oku sól ziemi skubanie gałęzi żywcem opłatek dla krów plecenie sypanie nosidło dla dziecka ze studni lewo prawo kobalt srebro a na starość – ziemia wzywa wiersz dla Pauliny weź walizkę weź siwe włosy trzydziestoletniej kobiety weź babki córki weź sukienki rękawiczki czy grzebienie zabrałaś? a ta gazeta co mówi? jakiś pożółkły ten papier nadjedzona przez myszy na strychu albo kuny tam były stara maszyna do pisania porządna jeszcze działa no tak tutaj właśnie zobacz w którym pokoleniu są matki? gdzie stały kołyski? czy stały? czy jechały? wokół stołu biega łysy enkawudzista goni ją ze śmiechem on po prostu chciał mnie zgwałcić ale mu uciekłam po trzydziestu sekundach zmienił zdanie i wyszedł a ten pociąg jechał niosąc miesiąc na sobie bez kibla ropa w ranach pies jej mordę lizał przeżyłyśmy niebo było kurwa tak samo niebieskie jak te żylaki co babcia miała potem całe życie w tym pociągu utkała placki rozlewała kipiatok spirytus rozcieńczała i handlowała za jedzenie bo pierzynę miała zabrać tak jej radził ten żołnierz no wiesz może ludzki był albo coś go ruszyło jak widział te ręce delikatne słoje zamiast ludzi nie panie ziemia spalona przyszłość po tylu latach ciągnie się turkot słów turkot snów weź walizkę piąta rano mróz weź siwe włosy weź motek odgarnij! odgarnij włosy! zabierz zdjęcia a buty? butów nie ma! nie będzie pachnieć ciastem w niedzielę ani kiedy indziej nie będzie kobiet w tym pokoleniu popatrzą oczami do wewnątrz skontrolują poczekają aż ktoś się zaopiekuje będą sprzątać podawać kanapki i milczeć nic tym dziadom ojcom nie powiedzą nic bo lepiej się schować nie ujawnić niech sobie rządzi nie ma co tam dzieci córki synowie choroba picia zaburzenia jedzenia dam już te kanapki albo zupę kaczkę podam choremu czy już zjadłaś? a skąd! matki przecież nie gotują tylko czekają aż przyjdziesz aż się obudzisz tam gdzie wódka i ciosany stół brudna podłoga brukiew obierki w zlewie? czy w misce? nie mam pewności wchodzisz we mnie obraz malowany cyrylicą czytam gazetę albo machorkę czytam i oczy pieką oj pieką ale czy zostaną te same? czy zostaną? zamglone zwidy bułek czy pamiętasz? ten smak bułki po latach w pociągu? najzdrowsza dieta sześć lat bez soli nie było rozsypanej mąki – – to i tak nie ma po co zaczyniać – – nie ma po co wracać bo chłopaki już nie dadzą im radości palców w cipki nie pozwolą nas dotykać śnieg się roztopi biegnę teraz często przez trawy biegnę przez łąki przez piasek przez wiatr biegnę przez las zbiegam w dół przez ścieżki rozpościeram ręce będę biegła Wikta Kłosińska – poetka; współtworzy kolektyw poetycki Wspólnota Snów Równoległych; publikowała w "Odrze"; mieszkała i pracowała w kilku krajach.
- Tomasz Madej – trzy wiersze
miałem więcej nie rymować, ale diss na uczniów podstawówek wymaga specjalnego oręża dzieci palą elektrośmieci od zerówki - jednorazówki liczy się kto fejm ma liczy się hajs, drip, fame mma wszyscy odbici od kalki dresy techfleece nike drill to nie wiertarki a wy to zwykłe smarki dwa światy kolana mi się uginają na barkach niosę dwa światy widzę siebie jak w odbiciu gdy patrzę jak zmagasz się ze światem którego jeszcze nie znasz nie dam im zrobić tobie tego co zrobili mi już znam ich sztuczki piszesz coś jeszcze? czasami ktoś zapyta otwieram wtedy notatnik w telefonie scrolluję przez listy zakupów czy spis usterek w samochodzie które wyszły na ostatnich przeglądach znajduję jeden tekst napisany po pandemii jest o wojnie o putinie kasuję go wiersz, nie putina a szkoda Tomek Madej (ur. 1992) – tutto passa.
- Karina Obara – wiersze codzienne
Utopia Moja koleżanka, która pisze wiersze i obserwuje ruchy gwiazd na niebie obraziła się na mnie gdy przypomniałam jej słowa Ciorana że mistyczka to kiepska poetka Dopiero pod prysznicem zdałam sobie sprawę że ma się zarówno za poetkę jak i mistyczkę W jednym i drugim nie zdała egzaminu Nikt jej nie czyta i nie słucha jej rad Urodziła się w czasach sztucznej inteligencji pralek, radia, TV, mikserów, lodówek, internetu i gotowej kociej karmy Utraciła zdolność do czytania ruchów nieba i wypowiadania słów, które mają jakiekolwiek znaczenie dla świata Dlatego robi remont mieszkania w którym będzie mieszkała sama do końca swoich dni Rozwój duchowy Mój dobry kolega wpadł do mnie z wizytą przekonując, że zbyt mało wysiłku wkładam w osobistą transformację Jadł tylko pieczone ziemniaki bez masła żadnych produktów odzwierzęcych Jako kolejne wcielenie Wisznu miał za zadanie, podobnie jak świadkowie Jehowy, każdemu napotkanemu człowiekowi zwrócić uwagę, że nie wie, jak żyć, aby osiągnąć oświecenie Sam podąża ścieżką dźwiękową za głosami tych, których czyta i słucha w aśramach, jeśli tylko zgromadzi pieniądze na wyprawę do Indii Ostatnio z forsą krucho, wyznał po telefonie od byłej żony, która stanowczo domagała się uregulowania alimentów na dzieci, nieopłaconych od trzech miesięcy. Jak się ma gwóźdź w dupie, to zamiast się rozwijać duchowo, trzeba go wyjąć, powiedziała przez telefon była żona. Dał ją na głośnomówiący, żebym usłyszała, jaka z niej wariatka Współczułam mu bardzo żony, która, będąc kolejnym wcieleniem innego Boga, zaklaskała jedną dłonią. Poranek Kiedy R. się obudził, spojrzał na obraz wiszący na ścianie. Zrozumiał nagle, że błękity i złoto, wodne refleksy uwalniają go od codziennej, psychicznej udręki. Zupełnie nie wiedział, co ma w tym układzie zrobić. Przyzwyczajony był do życiowego mroku. Gdy zaparzył kawę i nadal czuł się dobrze, postanowił z tym definitywnie skończyć. Nie ma nic gorszego niż nowe życie, gdy zupełnie nie rozumie się starego - pomyślał i schował szybko obraz do piwnicy. Gdy zajrzał do niej po dziewięciu miesiącach, niespodziewanie zobaczył na płótnie góry. Majaczyły za horyzontem i wyraźnie go do siebie wzywały. Dlatego wiedział, że nie mogą być jednak prawdziwe. Mimo to przywiązał się do nich i codziennie nad ranem odwiedzał piwnicę, żeby już nigdy więcej nikt nie zarzucił mu, że nie potrafi dokonać wewnętrznego przemeblowania świata Oni Moi sąsiedzi z naprzeciwka wyprowadzili się bez pożegnania. Teraz mieszka w ich miejscu Rafał, który nie dba o pozostawione przez nich kwiaty na balkonie. Wszystkie uschły. Jak świerszcz na portrecie mężczyzny, którym kiedyś byłeś. Teraz nowy sąsiad sprowadza codziennie dziewczyny różnych ras. Smaży dla nich krewetki z sosem rybnym. Czuję, że im smakują. A potem kocha się z nimi głośno. Jest tak bardzo zajęty, że nie widzi jak wstaje słońce. To kobiety wyznaczają mu Przyszłość Karina Obara (ur. 1974) – ukończyła politologię na UMK w Toruniu oraz Studium dziennikarstwa europejskiego w Centrum Europejskim Natolin w Warszawie. Dziennikarka, pisarka, eseistka, artystka wizualna. Wydała dziewięć książek, m.in. powieści: Grzecherezada (2006), Dwa światy Zofii (2008), Gracze (2010), Granice (2017), Kobieta, która nie odmieniła losów świata (2019), Niebezpieczne zabawy (2020), Jak odzyskać duszę (2022), Gdy nadwrażliwość wystawia rachunki. Czterdzieści dwa listy o miłości, życiu i śmierci (wspólnie z prof. Lechem Witkowskim). Publikowała m.in. w „Twórczości”, „Odrze”, „Czasie Literatury”, „Helikopterze”, polsko-niemieckim „Dialogu”. W tym roku w PIW ukaże się jej zbiór opowiadań i esejów pt. Miłość w Ejlacie. Jej prace malarskie były pokazywane m.in. w The New Post-literate: A Galery Of Asemic Writing in Minneapolis w Stanach Zjednoczonych oraz w Danii i Polsce.
- Krzysztof Katkowski – osiem wierszy
Mecz rugby Jestem sam, więc wziąłem ze sobą Cernudę i Lorcę, (ich książki). Kocham obydwu, lewaków i gejów. Przytulam ich teraz do serca, kiedy idę, żeby zamówić piwo i obejrzeć mecz rugby. Barceloneta Starsza pani uśmiechnęła się do mnie, całkiem zalotnie. Jedzie z walizką, sama, pewnie do hotelu. To turystka. Czy widać po mnie, że ja też jestem z innego kraju? Walizka z Portbou Pewnie nigdy tam nie pojadę. To dosyć daleko, i poza szóstą strefą. Na to nie przysługuje już T-Jove. Nie piszę po to, żeby kogoś uratować czy uradować: może samego siebie? Walterze, Walterze, daj mi być patetyczny, potrzebuję teraz twojej walizeczki. Bojaźń i drżenie Trzęsę się, ale nie wiem czy z zimna. Kiedy wpadam na ciebie na ulicy, jestem znowu jak dziecko, bez słów, jak wykluczenie, którego nie ma, jak kilka słów napisanych przez duńskiego filozofa, którego nikt nie czyta, bo ja go nie czytałem. Definiuję się poprzez rozmiar drzewa, na które wpadam. Poranek sieci Pogryzły mnie komary, na balkonie biegają gołębie. Sąsiad śpiewa Melendiego, a może po prostu to zmyślam. Jestem holobiontem, usieciowionym, drapię się po nogach: spociłem się okropnie. Spałem źle po kofeinie, mam trzy zamówienia na teksty. To dobrze być zwierzęciem, a może czymś więcej, może aktantem, „za dużo socjologii”, powie ktoś, kiedy znowu będę uciekać przed kleszczem, dawcą boreliozy. Muszka w moim pokoju Po moim pokoju lata muszka. Robi dużo „bzz”, „bzz”, po czym siada mi na ustach, swoimi brudnymi łapkami, którymi wcześniej biegała po brudnym kiblu. Bardzo mnie denerwuje. Jest jak lis bez słowa, chmura biegnąca nad pampą. Nie potrafię jej nadać imienia innego niż „bzz”. Kiedy zabijam ją, nic po niej nie pozostaje, żadnego bzyknięcia ani szmeru. Gdybym umiał, napisałbym o niej wiersz, ale robi się coraz cieplej i wszystko powoli traci sens. Regaliz alcaçuz: menta Wgryzam się w ciebie, powoli. Najpierw czuję miętę, potem stare, smukłe drzewo. Nie wiem, czy jadłem kiedyś tak dobrą gumę do żucia. Nie wiem. Serio. Kampus ciutadella Siedzi chłopak zakochany w innej dziewczynie, bawi się zapalniczką. Zapalniczka bawi się razem z nim, kiedy zapala jego papierosa. W tle wisi plakat „Jovent Republicà”. Nie wiedzą, co stanie się zaraz, co będzie z nimi za kilka lat, tylko inny chłopak jest zakochany w innej dziewczynie, obydwoje są inni ode mnie. W tle wielki napis: „Salvem La Pública”. Dalej nie pada deszcz. Krzysztof Katkowski – publicysta, socjolog, student Kolegium MISH UW i barcelońskiego UPF. Współpracuje z "OKO.press", "Kulturą Liberalną" i "Dziennikiem Gazeta Prawna". Jego teksty ukazywały się też między innymi w "Gazecie Wyborczej", "Jacobinie", "Guardianie", "Brecha", "El Salto" czy "CTXT.es". Współpracownik Centrum Studiów Figuracyjnych UW.
- Przemysław Wechterowicz – Maria i Witek
Skończyło się na podaniu zastrzyku domięśniowego w serce i na urywanym dźwięku przypominającym skrzek dobywającym się z okolic jego klatki piersiowej. Młody lekarz niczego z życia nie rozumiał. Ani z jego, ani w ogóle z życia. Zabrał się za ratowanie jej męża, zamiast ratować sam siebie. Nie minęła minuta, gdy usłyszeli głuche westchnienie, jakby ze studni wołano na modlitwę, i na Witka przyszedł kres. Maria pamięta tylko tę jedną scenę. Jest połowa sierpnia, Matki Boskiej Zielnej, zaręczyli się miesiąc wcześniej, w dniu jej urodzin. Mają po dwadzieścia jeden lat, choć Witek skończy swoje dopiero pod koniec lata. Leżą nadzy w słońcu. Kochali się już trzy razy, a teraz pozwalają swoim ciałom na chwilę odpoczynku i zapomnienia. Oboje lubią się wygrzewać, choć Witek woli to nazywać smażeniem się. Z dachu czterometrowej ambony bliżej jest do słońca niż z kocyka złożonego na dwa i ułożonego na trawie, ale Witek nie jest o tę różnicę odległości zazdrosny. W jego pomrukach pobrzmiewają entuzjastyczne tony dla jej umiejętności kochania się. Maria nadgryza owoc melonowca, który dostała wczoraj na targu. Sok spływa po jej szyi i, mijając piersi, zatrzymuje się na wiewiórce, jak nazywa Witek to miejsce. Gdyby Maria odwróciła wówczas głowę, mogłaby zobaczyć młodziutką sarnę, ukrytą w cieniu klonu tatarskiego, która obserwowała ich od dłuższego czasu. Witek ma czerwone zimne dłonie z czarnymi paznokciami. Za pidżamę robi u niego stara bluza ich córki skateboardzistki sięgająca mu do kolan. Maria akurat zrobiła pranie, a że niespodziewanie zaciągnęło się na deszcz i wilgość podniosła się z ziemi, wszystkie jego rzeczy były wciąż mokre. I tak szczęśliwie znalazła tę bluzę na strychu. Chyba nie miałby nic przeciwko. W lewej dłoni zaciska kurczowo kozik – nożyk z krótkim grubym ostrzem, idealny do grzybów, choć już po sezonie. Kot jest miękki i lubi zalec jej na udach. Maria chce wstać, pójść wydoić krowę, lecz kocur ją uprzedza. Zwija się w kłąb i udaje świętego pańskiego. A Maria ma słabość do świętych pańskich. Zajrzy do krowy później. Sięga po lusterko. Przygląda się cierpliwie swojemu odbiciu, jakby nie dowierzała. Szczerzy się do niego i czeka na odpowiedź. Cieszy ją widok siwych pukli i mocnych szczęk, które odziedziczyła po matce. Odkłada lusterko na stół i poprawia ramiączko halki, które się zsunęło. Maria czuje się niemal naga w takich sytuacjach. I jeszcze czuje, że gdyby jej życie mogło zacząć się od nowa, powiedzmy od dnia jej dwunastych urodzin, podczas których dostała pierwszej miesiączki, mogłaby z rozpędu i w odwecie za swoją rodzinę wyskoczyć przez okno. Jej jasne włosy rozsypałyby się na chodniku wokół kałuży krwi i wyglądałaby jak święta. Witek leży pod łóżkiem. Ci z zakładu pogrzebowego dojadą dopiero rano, a ona nie chce spać z trupem w jednej pościeli. Garnitur, jeszcze ślubny, wisi na drzwiach, wyprasowany. Czeka na swego pana, na ich ostatnią wspólną podróż. Ciągnik już sprzedany, kupiec zjawi się zaraz po pogrzebie. Reszta jego rzeczy musi poczekać. Znajdą się na nie chętni albo zawładną nimi kurz, rdza i niepamięć. Maria siedzi na zydlu i ciężko oddycha. W chacie panuje półmrok i czuć goździkami. Zrobiła babę cytrynową, ale nie ma jej kto zjeść. Córka nie dojechała, zatrzymało ją w objęciach wielkie miasto. Witek nie żyje, a ona i tak ma już za grube nogi, żeby pozwalać sobie na takie ekscesy. Gdy tłusta czarna mucha ląduje na Panu Jezusie, który wisi nad piecem, Maria się otrząsa i szybko wyciera łzę. Zamyka oczy i wypatruje stąd rzeczy niemożliwych: powracającego z grzybobrania męża, córki z deską, sierpniowego słońca. Ramzes nie słyszy jej myśli. Z uporem wczepiony w sztywniejące pod jego ciężarem uda Marii, próbuje przez sen osaczyć nieistniejącą mysz. Jednak myszy omijają go szerokim łukiem również podczas snu. Stary kocur ziewa więc przez sen. Nudzą go chrupki, konserwy i ludzie. Chce jedynie pokłonić się królowej myszy i wyznać jej prawdę. Przemysław Wechterowicz – pisarz. fot. Emilia Dziubak
- Adrian Krysiak – pięć wierszy
Białe róże (za Różewiczem) Nie 20 sierpnia lecz 13 marca wyszła z domu i nie wróciła w wieku zaawansowanym z postępującym debilizmem z różą w zębach całym bukietem naręczem kolców gdyby ktoś się natknął proszę nie dokarmiać Chilijscy poeci chilijscy poeci z a w s z e mają coś do napisania i notesy chilijscy poeci n i g d y nie rzucają słów na wiatr i od niechcenia chilijscy poeci c z a s e m śmiecą na ulicy i w życiu prywatnym chilijscy poeci r z a d k o wyprowadzają psy i się z domu chilijscy poeci c z ę s t o są patetyczni nachalni chilijscy poeci n i e c z ę s t o bywają żenujący uprzejmi chilijscy poeci n a j c z ę ś c i e j mają coś do opowiedzenia rebus, anegdotę, aforyzm chilijscy poeci miewają neurozy psychozy i chandrę chilijscy poeci lubią sukulenty ambiwalencję i peyotl na nich nie działa morska bryza wschody i zachody słońce jako takie chilijscy poeci nie żałują niczego niestraszna im drgająca powieka i wszystkie kobiety które odeszły i upływający czas chciałbym być chilijskim poetą albo chociaż poetą albo przynajmniej chilijskim Gdybym mógł gdybym tylko mógł ująć wszystko w dwóch słowach wybuchnąłbym szczerą nienawiścią do wszystkiego co pozostało gdybym tylko mógł wykrzyczeć dwa słowa nie spodobałyby Ci się ponieważ znam sporo inwektyw jestem mistrzem obraźliwych sformułowań mam w sobie głębokie pokłady złej woli i najgorszych rozczarowań tak by to było wyzwałbym Cię od najgorszych nazwałbym jak nigdy nikogo dotąd nie nazwałem bo brakło mi słów teraz mam ich na pęczki i w zanadrzu kropelkują sukinsyny gdybym tylko mógł wypowiedzieć dwa słowa po raz wtóry zabrakłoby mi słów podmiot liryczny tego wiersza podmiot liryczny tego wiersza nie wie dlaczego mówi to co mówi podmiot liryczny tego wiersza nie pamięta czasów sprzed swoich narodzin podmiot liryczny tego wiersza nie pojmuje że przed nim były inne podmioty liryczne a po nim będą kolejne nieświadome jego istnienia podmiot liryczny tego wiersza nie wierzy w wolną wolę wierzy za to w stochastyczną naturę wszechrzeczy podmiot liryczny tego wiersza nie wie czy jest autorem a przecież miało nie być w nocy gwiazd miało nie być nocy a była miałem jechać Chevroletem drogą do Sintry ale nie miałem być chociaż przez chwilkę szczęśliwy poniosłem porażkę ty za to bywałaś perfekcyjną pracownicą sektora nieufności więc i ja straciłem całą ufność moje pokłady dobrego samopoczucia a samochody nie przestrzegały reguł za nic mając prawo perspektywy nie zmieniały wielkości wraz z odległością liczył się tylko jeden ten jeden największy najważniejszy najbliższy Adrian Krysiak (ur. 1987) – mieszka w Poznaniu. Z wykształcenia lingwista, z zawodu lektor języków obcych z zacięciem krytyczno-terapeutycznym, tłumacz, korektor i redaktor. Zainteresowania: hiszpańsko- i francuskojęzyczna literatura awangardowa i eksperymentalna, metafikcja, sztuka XX-wieczna, teatr absurdu, jazz, flamenco, fado, filmy Bergmana, Tarra, Miguela Gomesa. Publikował w „Helikopterze”, „Fabulariach”, „Stronie Czynnej”, „Drobiazgach”, „Tlenie Literackim”, „Wizjach”, „Trytytce”, „Gazeta Musi się Ukazać” i „Obszarach Przepisanych”. Raczej mizantrop, więc ogólnie milszy mu pantofelek.
- Grzegorz Wróblewski – sześć wierszy
Nasza unikalna poezja (harmonogram) 1-15 rok życia: znaki tworzone patykiem na podmokłym piasku, żyrafy, rusałki, aniołowie, pomarańczowe słońce, cycki pierwszej ukochanej, spirale po inicjacyjnym wypiciu wina marki wino, zamiast trygonometrii podglądanie cioci i wujka 16-20 rok życia: debiut literacki w burdelu, rewolucja, nie wiemy jaka, lecz rewolucja, poemat o haszu, po wypaleniu haszu linijki dotyczące starszej kobiety, która nauczyła nas pozycji od tyłu, ciocia i wujek nadal wzbudzają duże zainteresowanie 21-30 rok życia: stypendium, na którym mieliśmy napisać, ale zamiast tego chodziliśmy w czarnych paciorkach, głosząc zagładę świata, czyli sublokatora, który lepiej wsadzał, ciocia i wujek przestają być aktywni, co wprawia nas w silnie depresyjne stany 31-40 rok życia: dożyliśmy i mamy już pierwsze medale, pomników jeszcze nie posiadamy, zamiast wódki pijemy hiszpańskie wina, perfumy nie wchodzą do gardła, wsadzanie coraz gorsze, pojawiają się wiersze o synu, który zbawił, ale zbawił nie tego co trzeba, czyli zdradził i jest niedobrze 41-50 rok życia: nie zapiliśmy się na śmierć, powracamy do pomysłów z okresu początkowego, czyli rejestrów, które tworzyliśmy między 1 a 15 rokiem życia, nazywamy to twórczością awangardową, wspominamy ciocię i wujka, którzy tak wspaniale gimnastykowali się pod prysznicem 51- do deski grobowej: ślinimy się na widok rusałek, czytamy Mickiewicza, głosząc, że był to jednak wizjoner i że popełniliśmy błędy, wsadzanie na poziomie zerowym, ciocia i wujek dawno już przetrawieni pod tują/krzakami, cisza wieczna & bóg raczy wiedzieć… Tatami w Kioto Stań się minerałem, a staniesz się mrówką. I tylko tyle. I nigdy nic więcej. Lata przemian Trzeba wdychać głęboko powietrze. Palec serdeczny niczego nam nie wyjaśnił. (Wszystko rodziło się i wesoło zdychało…) Jednego dnia byłem istotą bezzałożeniową, a drugiego scjentystycznym ssakiem. Odwiedzałem światy równoległe. Najczęściej w kopenhaskim zoo. Miłość Spójrz w niebo albo w siebie albo w kamień albo na nic nie spoglądaj Nieśmiertelny Johnny Właśnie leży pod stolikiem w pubie na Vesterbro. Jest nieśmiertelny – mówi brodaty barman. Od kilkunastu minut słuchamy na okrągło Promises Erica Claptona. Barman jest wyraźnie poetą. Przyssał się do blondynki. Johnny jest nieśmiertelny, ale to ja jestem jak ten niezwykły kamień, co nigdy nie porasta mchem. Kamień, co nigdy nie porasta mchem… Ale chujowe zdanie! Ale zdecydowanie chujowe zdanie. Wychodzę w światy dilerki, a Johnny prosi o nową lufę. Samodzielne robienie herbaty a najlepiej kłaść się na wznak trochę kosy spadną z nieba osy kalmar (wieprze likier drutowanie) kłaść się na wznak więc się szybko rozejrzyjmy kosa cukier chipowanie wampir spadnie kalmar suknia o nic ciebie nie prosiłem (dobermany na xanaxie czy to ważne suknia kalmar) spadnie osa kłaść się wieprze świeci kula albo kosa wieprze kalmar nie ma cukru pancerz suknia (trochę błota) kłaść się na wznak drutowanie Grzegorz Wróblewski (ur.1962) – artysta wizualny, (ur. 1962) – autor książek poetyckich, prozatorskich i dramatów; m.in Ciamkowatość życia (2002), Planety (1994), Dolina królów (1996), Prawo serii (2000), Pomieszczenia i ogrody (2005), Hologramy (2006), Noc w obozie Corteza (2007), Nowa kolonia (2007), Hotelowe koty (2010), Pomyłka Marcina Lutra (2010), Dwie kobiety nad Atlantykiem Dwie kobiety nad Atlantykiem (2011), Gender (2013) Kosmonauci (2015), Namiestnik (2015), Choroba Morgellonów (2018). Implanty (2018), Miejsca styku (2018), Pani Sześć Gier (2019), Runy lunarne (2019), Tora! Tora! Tora! (2020), Cukinie (2021), Letnie rytuały (2022), Niebo i jointy (2023), Ra (2023), Spartakus (2024). Tłumaczony na kilkanaście języków, m.in. na język angielski, zbiory: Our Flying Objects – selected poems (2007), A Marzipan Factory – new and selected poems (2010), Kopenhaga – prose poems (2013), Let’s Go Back To The Mainland (2014), Zero Visibility (2017), Dear Beloved Humans (2023). W Bośni i Hercegowinie Pjesme (2002), w Czechach Hansenovic vana (2018). W Danii w ostatnich latach wybory wierszy: Digte (2015) oraz Cindys Vugge (2016), wraz z Wojtkiem Wilczykiem (foto) projekt Blue Pueblo (2021), krótkie prozy Androiden og anekdoten (2023). Wraz z Bobim Peru płyta Projekt1 (2005), autor tekstów w projekcie muzycznym Pawła Kelnera Rozwadowskiego i Krzysztofa Siwego Bentkowskiego, płyta Nie Cierpiące Zwłoki (2021). Udział w licznych wystawach zbiorowych i indywidualnych (malarstwo, mixed media, instalacje) w Polsce, Danii, UK i Niemczech. Książka asemic writing Shanty Town (Post-Asemic Press, USA, 2022), książka-obiekt z poezją wizualną Polowanie (Convivo, 2022). Mieszka w Kopenhadze.
- Michał Piechutowski – sześć wierszy
I co wy na to? Nie chowam żadnych sekretów Nie owiewa mnie tajemnica Nie ukrywam tożsamości Nie jestem księciem w łachmanach Nie byłem w Legii Cudzoziemskiej Nie zbiegłem z Alcatraz Nie przybyłem z obcej galaktyki Nie posłał mnie Bóg Nie zmieniłem płci Prawdziwą zagadką jest Jak ja to robię Że mi się to wszystko Nigdy nie myli Ewangelia szatana Nie ma do kogo otworzyć gęby Nie ma się na co pogapić Nie ma po co ostrzyć zębów Nic już się nie wydarzy Ciało oblepia niemoc i smutek Grzęźnie jak w gęstym asfalcie Wszystko przynosi odwrotny skutek Przegrana na samym starcie Codziennie słuchasz tego przekazu Wydając na to własne pieniądze Stosujesz się karnie jak do rozkazu Pozwalasz cynikom w mózgu mącić Czy nie wiesz że najprościej Sterować umarłymi za życia? Dla ciebie wymyślono no future Myślisz sobie o sobie System mnie nie zniewolił A on dostosował się do twoich Lęków frustracji i potrzeb I tak cię podszedł Twoje niezaangażowanie dobrze mu służy Wyłączył cię z obiegu Nie stwarzasz zagrożenia Cały twój bunt to słuchanie starych nagrań Wydawanych przez muzyczny oligopol Sztuczne życie Bojaźliwi kamuflują się tatuażami I sterydową siłą równie skutecznie Co ukrywanie braków w uzębieniu Włosami na pożyczkę Wszystko widać pod maską twardziela Jak w samochodzie u mechanika Kompleksy z podstawówki Pas pijanego ojca Nadopiekuńczą matkę Brak powodzenia u dziewczyn Protezowanie poczucia wartości To nie to samo co implant w szczęce Sztuczność jest widoczna od razu Lepsza prawda o sobie Niż bycie jak gówno w lukrze Zapach i tak zdradzi prawdziwą naturę A muchy w końcu zliżą całą polewę Ekstrapolacja osobliwej religijności (wiersz samokrytyczny) Kiedyś w jednej czytance Z języka rosyjskiego Napisano że Rosjanin Jest albo z Bogiem Albo przeciw Bogu Jednak nigdy bez Boga Dotarło do mnie niedawno Że Rosja to faktycznie Nie kraj a stan umysłu I w jakiś sposób I ja jestem Rosjaninem O mój Boże! Większość mojego życia To zmaganie się z tobą Robię coś bo mi to Ciebie przypomina Albo coś jakby wbrew tobie Nic jakbyś nie istniała Naprawdę Powiększyłaś piersi zupełnie niepotrzebnie Nie musisz wiecznie sama sobie Niczego udowadniać Nie zwiedzisz wszystkich Zakątków wszechświata Nie spróbujesz każdej Egzotycznej potrawy Poza tym i tak Więcej nie osiągniesz niż osiągniesz A wartość człowieka i stan konta To wielkości bez korelacji Wewnętrzny spokój To nie zimne spojrzenie Zza delikatnego uśmiechu Nie szukanie beznamiętności W niewygodnej pozycji ciała Zwolnij Usiądź Popatrz w niebo Albo chociaż Na mnie Nie musisz Skynet Niepotrzebny "Dzień Sądu" Malownicze eksplozje Promieniowanie gamma Błyskawiczna białaczka Na którą i tak Nikt nie zdąży umrzeć Po co inteligentnemu systemowi Stopiony beton i miliardy ton Soli z odparowanych mórz? To rozwiązanie jest Wysoce nieekonomiczne Będzie trudniej o krzem Pod spieczoną skorupą Ludzkość wykończą social media Wspólnotami wyobrażonymi Izolując od tych prawdziwych I wpędzając w depresję z samotności Wirtualny świat wyssie nas Jak głodny wampir stare opatrunki Z trupów da się jeszcze Odzyskać potrzebne pierwiastki Michał Piechutowski (ur. 1973) – młody, zdolny, atrakcyjny. Brak talentu nadrabia pracowitością. Prowadzi bloga, którego nikt nie czyta. Z wykształcenia politolog. Z zamiłowania magazynier/archiwista w szpitalu.
- Gabriel Korbus - trzy wiersze
Narodziny Śmiecia Śmieć poczuł wspomnienie, które sięga aż do głębi bytu, człowiek nie pamięta dnia swoich narodzin, ale on pamiętał chwilę, gdy zrodziło się jego istnienie, zobaczył siebie, jak jest myślą pływającą na dni e neuronu nieskończonej głowy Srebrnego Mitry. Był srebrną kropelką, niewinną jak nowo narodzone dziecko i był tak samo nieświadomy, nie znał istnienia bólu, bo jak myśl miałaby znać coś takiego, widział tryliony swoich braci, które pływały w tym baśniowym świecie, uśmiechał się i chciał tylko spać dalej w łonie swojego rodzica. Nie dane mu jednak było pozostać w tym raju nieświadomości, czuł, jak spływa gdzieś w dół, jakby gardłem w wyobrażony świat Srebrnego Mitry, Srebrny Mitra słyszał o tym świecie, ale nie widział go na własne oczy, próbował wyobrazić go sobie, ale jak to się dzieje w kreacji, ślizgał się, tworzył i niszczył obrazy, a jego młoda Myśl płynęła dalej i widziała to wszystko, ale nie dane jej jeszcze było czuć czegokolwiek, mogła stać się częścią farby, która miała malować ten obraz, niebem, trawą, albo wodą, ale dana jej była większa rola. W końcu świat ustabilizował się, choć gdzieś tam w swoich granicach dalej falował, a na trawie pod górą sięgającą nieba, w malowanym świecie stała Myśl, która przyjęła postać Aryamana, a gdy otrzymała formę, straciła pamięć i zanurzyła się w cel, jaki mu nadał jego Bóg. Śmieć zrozumiał, czym jest, żywym obrazem, rybą z gwiazdami w brzuchu, myślową zabawą, tego dnia, gdy skoczył w oczy zimnych słońc, wyskoczył Srebrnemu Mitrze z głowy i znalazł się w realnym świecie, cokolwiek to słowo może znaczyć. Faktycznie nie był Aryamanem, Świniowiec nie kłamał, naprawdę nazywał się Śmieć, jakie to straszne, jego imię nie było życzeniem miłości, ale zimnym stwierdzeniem wszechświata, który odrzucił go jako myślowy odpad. Śmieć upadł na ziemię i zaczął łkać, nic nie miało już znaczenia i czuł się, jakby cały jego mózg miał się zawalić. Złoty Mitra powiedział: Teraz już nie ma mnie i ciebie, bo jesteśmy jedną osobą, mamy dwie twarze jak Janus, bóg drzwi, gdy ty idziesz w dzień, ja jestem nocą, która nigdy nie nachodzi ci na głowę, ale patrzy na ciebie z drugiej strony planety. Ja jestem księżycem, który zawsze jest na niebie, nieważne, czy widny, czy ukryty i niosę dla ciebie łagodne promienie srebrnego światła. Marzenie Złotego Chochoła Złoty Chochoł chciał spowić cały świat jak czarny mech, zanurzyć wszystko w rozpustnym narkotycznym śnie, gdzie całe poznanie zaczynać się będzie na jego pustce i tam też kończyć, a on będzie bramą, za którą nie ma nic, a poza nią też nic nie będzie. Ludzie będą czarnymi duchami, które kroczą w pustce, snują się zanurzeni w czarny mech, pozbawieni imion, wspomnień, całkowicie oddani absolutowi, który zjada cały świat. Gabriel Korbus (ur. 1998) – ukończył filologię klasyczną na KUL. Czyta poetów takich jak: Blake, Lautreamont czy Baczyński, inspiruje go literatura amerykańska. Poza tym interesuje się filozofią indyjską i dziełami Mistrza Eckharta.










