top of page

Znaleziono 558 wyników za pomocą pustego wyszukiwania

  • John Ashbery – trzy wiersze (audio)

    Czyta Gabriela Czyżewska-Detmer Koniec świata Czasami to zajmuje więcej czasu, niż chcieliśmy przeżyć - z tymi właśnie ludźmi. Czasami jest całkiem ciekawie. Mogę Ci tylko powiedzieć jak przyhamować nadmiar przypadków. Życie jest cudne. Gdy czekamy na zajebiste życie. Kundle i reszta żywych istot dowodzą pewnie, jakie jest pieskie. Przyszłość jest niczym duch. Przeszłość - mówi się - jest mechaniczną kukłą Nie śmiercią; jedną z jej pomagierów. Morze w mojej estymie, to życie błyszczy całym marzeniem jakie zdoła wchłonąć. Kiedyś było mnie pełno wszędzie. Kiedyś, jak dobrze pójdzie, podrepczę jeszcze na plac kupić woreczek czereśni, pozdrowić starych kolesi. Odległa farma Gdzieś tam obcy ktoś w twoją stronę szaleńczo gna, Bez wytchnienia jest w drodze dzień i noc, Przez zamiecie i pustynny żar, w ulewach, przesmykami. Ale czy wie gdzie cię odszukać ma, Jak ma rozpoznać twoją twarz, Ofiarować ci ten przyniesiony dar? Choć nic tu prawie nie rośnie, Spichrze pękają w szwach, Worki zbóż spiętrzone pod sam dach. Słodycz strumieniami spływa i dorodne ryby; Ptactwo przesłania niebo. Czy wystarczy Że świeży chleb i sól czeka na stole nocą Że myślimy o nim niekiedy Czasami, ale zawsze, zmieszani, niepewni? Paradoksy i oksymorony Ten wiersz bada język na elementarnym poziomie. Spójrz, jak mówi do ciebie. Patrzysz przez okno Albo tylko udajesz niepokój. Jest twój i nie jest Mijasz go i on ciebie mija. Tak się wzajem mijacie. Ten wiersz jest smutny, bo chce być twój, a nie może. Czym jest elementarny poziom? Jest tym i czymś więcej Dokładając do całego schematu tej gry. Gry? Chyba tak, choć uważam grę za coś Głębszego, ponad wydumany gorset roli - Jak łaski, udzielanej w letnie nudne dni Bez uzasadnienia. Bez ograniczeń. I nim zauważysz Przepada w mgiełce i stukocie maszyny do pisania. Zagrana jeszcze raz. Myślę, że istniejesz tylko Żeby mnie w to wciągnąć, na twoim poziomie, by zaraz zniknąć Albo zmienić punkt widzenia. A ten wiersz Usadowił mnie wygodnie przy tobie. Ten wiersz - to ty. przełożył Jerzy Bartonezz John Ashbery (1927-2017) – amerykański poeta. Obok Franka O'Hary, Kennetha Kocha i Jamesa Schuylera, centralna postać „szkoły nowojorskiej”. Opublikował blisko dwadzieścia książek poetyckich, zdobywając najważniejsze wyróżnienia literackie w Stanach Zjednoczonych (m.in. National Book Award, National Book Critics Circle Award i Nagrodę Pulitzera).

  • Louise Glück – sześć wierszy

    Dzika jabłoń To nie jest księżyc, mówię ci. To te kwiaty rozjaśniają ogród. Nie znoszę ich. Nie znoszę ich tak samo jak seksu, jak ust mężczyzny duszących moje usta, mężczyzny nade mną i tych mimowolnych łez, głębokiego poniżenia w istocie związku – Dziś wieczorem mam w głowie i słyszę to pytanie i gotową już odpowiedź scaloną w jednym dźwięku coraz głośniej i głośniej rozdzieloną na platońskie połowy zmęczone animozje. Widzisz to? Daliśmy się oszukać. A zapach dzikiej jabłoni snuje się przez okno. Jak mogę tak leżeć? Jak mam być beztroska gdy w świecie panuje ta ohydna woń. Monolog o dziewiątej rano „Wcale nie jest łatwo, o ten nastrój Do tego cantabile. Pożycie Z nim było gorączką od początku. Od szesnastu lat. Przez szesnaście lat siedziałam I czekałam, aż się polepszy. Śmiechu warte. Pomyśl, jak tylko śniłam, żeby odpłynąć w niebyt Albo, aż on znów się zakocha, i zacznie wylewać swe pomyje Na kogoś innego. Chyba tak właśnie jest. Myślę, że poczułam nieobecność, gdy dziś zostawił swoje sadzone Jajko, co gapi się, niczym stygnące oko; i nie tknął grzanki. Ostatnia posługa Ciemność jaśnieje, pomyśl, za twego życia. Jesteś tu – osłonięty czystą korą, spływasz przez splątane szuwary, pola otulone bawełną. Jesteś wolny. Rzeka pachnie liliami, widać zarośla, pędy, młode palmy. I teraz cały przestrach zanika: światło obdarza cię troską, czujesz przychylność fal gdy rozpościerasz ramiona tuż nad wodą; Przekręcony jest już klucz miłości. Wytęż swe siły – to jest święty Nil, słońce tak mocno lśni, gdziekolwiek się udasz czeka cię pomyślność. Wiersz o miłości Zawsze można do czegoś wykorzystać ból. Twoja matka dzierga. Szalik za szalikiem, jakaś inna czerwień. Robione na Święta; było ci w nich ciepło gdy kolejny raz wychodziła za maż, mając cię przy sobie. Jak to mogło działać, gdy przez wszystkie lata zachowała owdowiałe serce tak jakby ten martwy miał wrócić. Nic dziwnego, że jesteś jaki jesteś, wystraszony krwią, a twoje kobiety, jak jedna po drugiej, szklane ściany. W matni Powiedziałam, „Słuchaj, aniele, daj mi już skończyć z tym” Powiedziałam, „Uwolnij mnie od tego świństwa, tej codziennej dawki Przemocy przy owsiance, przemocy Przy wódce z sokiem pomidorowym nocą Od twoich billets doux złożonych pośród kiczowatych bibelotów.” Zostałam tylko po to, żeby ci oddać, tego pomroku Doglądałam jego anemię i zmywałam gary Przez cztery miesiące – brutalne bez umiaru Typowe narzeczeństwo. Ależ, mój drogi, mój drogi, Gdy teraz śnię o twoich włosach i zarysie dłoni To właśnie, obrazu tej matni Mi brak. Jak w szachach. Rozum kontra Rozum. Klacz Co takiego daje ci klacz Czego ja nie mogę ci dać? Patrzę na ciebie kiedy jesteś sam, Kiedy cwałujesz w pole za mleczarnią, Twoje dłonie ukryte na karku klaczy Ciemnej grzywie. Nagle rozumiem twój powód milczenia: Pogardę, nienawiść do mnie i małżeństwa. A jednak Pragniesz mego dotyku; przywołujesz Tak jak robią to ptaki, ale kiedy przyglądam się tobie widzę, że Nie ma dzieci w twoim ciele. Więc co tam jest? Chyba nic. Myślę. Tylko pośpiech. By umrzeć nim ja umrę. We śnie, widziałam cię jadącego konno Przez wyschnięte pola, a potem Zsiadłeś: i szliście razem blisko; W mroku, nie tworzyliście cieni. Czułam jednak, że podchodzą do mnie Skoro nocą chodzą wszędzie Mają swoje prawa. Spójrz na mnie. Myślisz, że czegoś nie rozumiem? Czym jest to zwierzę Jeśli nie drogą rozstania z tym życiem? przełożył Jerzy Bartonezz Louise Glück (1943-2023) – amerykańska poetka i eseistka, laureatka literackiej Nagrody Nobla w 2020 roku. Dokonując porównań z innymi pisarzami, Noblowska Akademia podkreśliła, że Louise Glück przypominała XIX-wieczną amerykańską poetkę Emily Dickinson w jej „surowości i niechęci do przyjęcia prostych zasad wiary”. W ciągu swojego życia Louise Glück opublikowała łącznie 12 zbiorów poezji i esejów.

  • Charles Simic – trzy wiersze

    Lud i kapitał Wygoda motelowego łóżka Na którym kochaliśmy się Bez wahania przekonuje mnie Jak miażdżący jest kapitalizm. Myślę, że w fabryce materacy Robotnicy są szczęśliwi dzisiaj. W niedzielne popołudnie mają pracę Jak my, nadgodziny, bez dopłaty Sposób w jaki rozkładasz nogi Jednocześnie wyciągając po mnie dłoń Rozbudza we mnie myśl o Rewolucji, Czerwonych flagach, szarży tłumu Ktoś właśnie wspina się na beczkę Przemawiać, gdy już pałac płonie, W pełni świateł, dyktator Ku śmierci robi krok z balkonu. Krwista Pomarańcza Tak krwista jest, jakby koniec świata był już bliski. Wiem - idzie deszcz. Ptaki ucichły w parku. Nic nie jest takie jak się zdaje, Nawet my. Na naszej ulicy rośnie drzewo tak ogromne Że wszystkich może ukryć pośród liści. Ubrania - na nic. - Czuje się stary jak karaluch. Jakbym był pasażerem upiornego statku. Za drzwiami nawet nikt nie westchnie. A gdyby nam podrzucono niemowlę w progu? Pewnie śpi mocno. Wszystko chybocze, na ostrzu wszystkiego Uśmiechając się pobłażliwie. - To z powodu obrotu rzeczy tego świata Których nie da się naprawić. Nagle, usłyszałem jak krwista pomarańcza Stacza się ze stołu na podłogę, i głucho Uderza, i leży wpół rozwarta. Ropucha to trochę potrwa nim kumple znów zobaczą mnie w mieście trochę czasu zanim pójdziemy w długą późnym wieczorem wołając do siebie po imieniu spoglądając na coś świetnego albo zbyt strasznego żeby je nazwać, w pędzie jestem wciąż na wsi i wstaję wcześnie słuchając ptactwa witam ranne światło a kiedy powoli cichną nasłuchuję szelestu w liściach których tak wiele tutaj jak ludzi w twoim mieście - Bóg nigdy nie stworzył wcześniej tak cudnego dnia. stwierdziła sąsiadka gdy odeszła, usiadłem na ławce myśląc o tym gdy wtem, ropucha wylazła z liści i bez lęku przeskoczyła mi nad nogą pełzając w stronę stawu. przełożył Jerzy Bartonezz Charles Simic (1938-2023) serbsko-amerykański poeta, eseista, tłumacz. Laureat licznych nagród, w tym Nagrody Pulitzera. Autor esejów, w tym także artykułów na temat poezji polskiej w "The New York Review of Books", oraz wstępu do amerykańskiego wydania The Collected Prose Zbigniewa Herberta w przekładzie Alissy Valles.

  • Jessica Zuan – sześć wierszy 

    Niedoskonali Chodźmy nakryć do stołu, przygotujmy zupę i wino. Stańmy się godziną, której jeszcze nie ma. Stańmy się godziną, której nie będziemy musieli opowiadać. Chodźmy złożyć nasze twarze, pijmy bliskość, przebijmy pierścienie dymu dużym palcem. Jedzmy wahanie garściami i pobrudźmy obrus. Zrzućmy razem, usta do ust, biodro do biodra, łupiny historii na jutro. Bądźmy bezbronni. Bądźmy nieostrożni. Bądźmy okropni. Powtórzmy razem to żądanie, żeby nie wymknęło nam się z rąk: chodźmy nakryć do stołu, nim wszystko zostanie zapisane. Bądźmy, raz jeszcze, niedoskonali. Słoneczniki Daję się ponieść latu po nieznanych polach. W podróży myśli rozciągają się w stronę poszukującego słońca. Nagle nadchodzi znajoma melodia co przeszywa niebo bez ostrzeżenia. W jednej chwili zapomniałabym tę dawną piosenkę, gdybym nie odkryła przed sobą złotego morza spragnionych słoneczników. Barter Wszystko zgodnie z wyobrażeniami: grudniowa noc, długi korytarz, serce, które przychodzi i odchodzi. Wszystko tak, jak to sobie wyobrażałam: szpitalna sala, białe łóżko, zielone kafelki. Nieprzewidziane: lampa na moich rozłożonych nogach. Na krawędzi aureoli cztery litery: sola. Otwieram się. I myślę o małym zardzewiałym pudełku i jestem kołami na bruku, zbiornikiem wody, osuwiskiem ziemi. Myślę o starym poecie, który mówi do mnie posso i jestem nieobecnością. Myślę: macierzyństwo to żółta sukienka z plamą po oleju a ja jestem ostatnią chwilą samotności. Z moich spuchniętych ust krew płynie strumieniami i nie mam już języka, żeby cię nazwać. I to twój krzyk zrywa struny i wymieniamy życie na wiersz, który się nie domyka. Dozobaczenie Do zobaczenia, mamo. Wszystkie te nazwy, których nie słyszałam, znałam, wykrzyczałam, zapomniałam. Do zobaczenia, mamo. Wrócę z nowymi nazwami dla naszych jezior, naszych gór, dla ciebie i dla mnie. Do zobaczenia, mamo. Wkrótce, a może dopiero kiedyś, wyrosną mi białe pióra i wtedy będę wiedziała wszystko, co muszę wiedzieć na to dozobaczenie. O bliznach Po pierwsze. Obrazy światła rzucanego na zmarszczki sufitu. Nasz portret, molo bez statku. Nieznajomy komentuje, wszystko inne się powtarza. Końcówki włosów rozłożone na poduszce plączą się z wargami. Podejrzenie: Widziałam jak umiera dziecko. Płoń Do kwiatu wełnianki Kwitnij kwaśny kwiecie, rozplatam ci rozkwitające nici. Wstań wśród zbutwiałych płatków gąbczastej ziemi, nigdy wody i nigdy stałego gruntu. Kwitnij kwaśny kwiecie, chmury więdną przepływając po niebie. Obudź się, uwalniam twoje ramiona splecione z łóżkiem, rozrywam je, rozplątuję. Czule rozczesuję włos po włosie i pocieram nić kruchą jak nasze usta. Splatam knot, kwiat, dłońmi, które płoną. przełożyła Marta Eloy Cichocka Jessica Zuan  (ur. 1984) – dorastała na południu Szwajcarii. Mieszka i pracuje w Barcelonie. Opublikowała trzy książki poetyckie: L'orizi / La tempête (2017), Stremblidas e s-chima (2019) i Launa da pavagls (2019). Regularnie publikuje swoje wiersze w czasopismach literackich i antologiach. Za swoją twórczość otrzymała nagrodę kantonu Graubünden oraz nagrodę regionu Maloja. Astrid Alexandre, Martina Linn, Bruno Pedretti i Artem Pervushin dokonali muzycznych adaptacji jej utworów w różnych stylach. Wybór załączonych przekładów autorstwa Marty Eloy Cichockiej jest owocem XII Obradoiro Internacional de Tradución Poética na wyspie San Simón w Galicji. Fotografia autorki Yolanda Castaño.

  • Mary Noonan – cztery wiersze

    Salon Pszczelej Piękności Pszczoły przynoszą mi w etanolu. Niektóre pływają w żółtawej zawiesinie po sto lat, na przykład te, złapane na ulicy w Cagliari przez niemieckiego entomologa latem 1909 roku. Wyławiam szczypcami Nr 1 z jej alkoholowej macierzy, jest pomarszczona jak rodzynek, muszę teraz przywrócić ją pszczelości. Krok pierwszy to mycie w pszczelim szamponie, magiczna formuła. Wrzucam staruszkę do butelki, zdrowo potrząsam – Ups! Nóżka odpadła… Ech, nie szkodzi. Da się skleić. Wyciągam z roztworu zasuszoną robotnicę, kładę ją na malutkiej gąbce, przebijam pierś szpileczką, w punkcie skąd wyrastają skrzydła. Suszenie to spore ryzyko. Przy takich maleństwach zwykła suszarka nie sprawdza się, ale elektryczna pompka radzi sobie świetnie. Stareńkie skrzydełka łopoczą w strużkach powietrza, ożywają żółte i czarne barwy pasów okalających włochaty korpus. Czas na popisowy numer salonu pszczelej piękności. Kładę pszczółkę pod mikroskopem, potem specjalnym pędzelkiem rozgarniam jej futerko, zmatowiałe i skołtunione po długim, stuletnim śnie. Gdy koafiura odnowiona, ponownie chwytam szczypce, prostuję antenki delikatne jak włoski rzęs: kształtuję elegancką talię, rozczłonkowane nóżki a nawet kolanka. Nr 1 już uczesana i wymuskana! Ależ wrażenie! Umieszczam ją w płytkiej gablocie, dołączą do niej kolejne siostry. Jakieś dwadzieścia odnowionych pszczół dziennie. Mój zawód to “preparator”, liczą się tu zręczne ręce i oko do szczegółów. Kiedyś byłam organistką. Często myślę o tych małych robotnicach – na przykład dzisiejszej Nr 1, jeśli budowała sześciokątne komórki, kto dał jej ten gruczoł do produkowania wosku? A może była pszczołą pogrzebową, która usuwa z roju martwe siostry, jak najdalej od miejsca znojnego dozowania, pakowania i uszczelniania? Ciało Przez tyle wspólnych lat nigdy nie dotykaliśmy się, zasadą było trzymanie dystansu. Twoja kość policzkowa – szorstka, kanciasto rzeźbiona – to był tylko twój teren. Nawet słowo ciało było poniekąd zakazane i nigdy nie wyszło z twych ust. A teraz całkowicie przejęłam władzę, jak ośmiornica kładąca tabletki na twoim języku podczas śniadania, w nocy pozwalając by twoja sztuczna szczęka wypadła na moją otwartą dłoń. Namydlam twój siwiejący zarost, powoli przeciągam ostrzem maszynki po skórze podbródka, robię zakręty wokół jabłka Adama. Rozbieram cię, otwieram drzwi do prysznica, wpycham cię do środka. Cierpliwie proszę byś wyciągnął rękę, wyciskam dawkę szamponu, podpowiadam, że trzeba to wetrzeć we włosy na głowie. Drżysz, otrząsasz się, narzekasz, że moje ręce są lodowate. Nigdy nie przypuszczałam, że będę oglądać penis własnego ojca. Gdy po godzinach wyczerpujących perswazji, abyś wreszcie wszedł pod kołdrę, chwytasz moją rękę zamykasz ją w swoich i nie pozwalasz, bym ją zabrała. Akt znikania Nie możemy już mówić sobie do widzenia, ani od siebie odchodzić. To minęło i teraz muszę wnikać i czmychać z twojego osobnego świata, gdzie zmarli swobodnie spacerują po przedpokojach, gdzie przejście przez drzwi zaraz będzie na zawsze zapomniane a dawno nieżywi przodkowie czają się za klatką schodową. Przemierzam salle des pas perdus*, gubiąc drogę, wchodząc przez jedne drzwi, wychodząc innymi, pojawiając się przed tobą dzięki systemowi przesuwnych paneli i znikam bez pożegnania, rozpływam się jak kamfora w tej wielkiej poczekalni, do której prowadzą wszystkie drogi. Jak ty ogarniasz te wszystkie przyjścia i wyjścia swoich gości, którzy ani się nie zapowiadają,  ani nie umawiają wizyt wycofując się potem w ten sam sekretny sposób? Jakie to uczucie być osią ciagle obracającego się portalu, być już na zawsze pustą poczekalnią, gdzie zatrzymują się wyłącznie duchy śpieszące Bóg wie dokąd? * w wolnym tłumaczeniu: sala przypadków beznadziejnych W domu Znowu jestem w domu, ojciec czyta gazetę ciagle od nowa ten sam akapit, aż zaczyna się ściemniać, druk się rozsypuje i litery zsuwają się ze stronic a on zagarnia je wytrwale do ramek, przekonany, że jeśli będzie dostatecznie czujny one już więcej nie uciekną, jestem w tym domu, gdzie ścieżka zeskorupiałych serwetek prowadzi do łazienki, tam kawałki papieru złożonego wielokrotnie w kosteczki ułożone w rządku na okiennym parapecie. Czy już za późno, abym wypisała na nich swoje modlitwy, a potem otworzyła okno i wypuściła powietrzne koniki w przestrzeń? Papier jest w naszym domu świętością, każdy skrawek staje się miniaturową kopertą z listem do elfów nadawanym i odbieranym przez mistrza origami, który spędza nad nimi długie godziny kołysząc się na popsutym biodrze aż dzień stopniowo staje się nocą a on zamiata płatki śniegu z czarnych kafelków albo ze zwojów sznura wyrywa niepotrzebne drobinki. Chciałabym móc powiedzieć do widzenia człowiekowi, którego kroków tyle razy nasłuchiwałam przyklejona do schodów, którego chłodna ręka na mym czole i pytanie “jak się dziś czuje pacjentka?” powodowało szybsze bicie serca. Chciałabym móc go pożegnać, zanim przyjdzie baśniowy mag, żeby go zamienić w gniazdo suchych włókien, w stosik chrząstek. przełożył Mirosław Drabczyk Mary Noonan  – irlandzka pisarka, wykłada literaturę francuską na uniwersytecie w Cork, tłumaczka poezji Nervala i Baudelaire’a. Kilka lat spędziła we Francji, jej pierwszy tom poetycki Fado house (2012) nosi ślady fascynacji twórczością francuskich symbolistów. Tom drugi Stone girl  (2019) powstawał w czasie,  gdy poetka opiekowała się ojcem zmagającym się z chorobą Alzheimera. Z niego pochodzą tłumaczone tu wiersze.

  • Philip Larkin – wiersz

    Uzdrawianie Wiarą Kobiety idą kolejno tam, gdzie w małym gronie, W okularach bez oprawek, stoi siwowłosy W garniturze z koloratką. Szafarze z oddaniem Proszą, żeby szły do przodu pod natchnione dłonie, Skąd spadają krople troski i duchowej wiosny, 20 sekund na zdrowie: Co się dzieje, dziecko? Z amerykańskim akcentem, żądającym tonem, I, złapawszy oddech, szybko rozpoczyna modły, Przedstawiając Bogu bóle w oku, to w kolanie… Głowę do głowy przyciska; odpycha ją ręką, Niby myśl natrętną; idą i siedzą w milczeniu; Błądzą zawstydzone i od życia odklejone Póki co, albo zdrętwiałe mają drgawki, płaczą Z trzewi i na całe gardło, skaczą w upojeniu I kiwają się, jak dzieci bliskości spragnione, Wtem prostują się z uśmiechem, święcie przekonane, Że po latach ktoś je wreszcie woła po imieniu, Da im wsparcie, pocieszenie; są tak ożywione, Że języki im się plączą, mrugają z rozpaczą, Głuche odgłosy wydają razem roześmiane. – Co jest?! – wąsate, w sukienkach trzęsą się, jakoby Poczuły odnowę. W każdej żyje myśl głęboka: „Sens życia tkwi w życiu według prawideł miłości.” Część potrafi wiele zrobić dla bliskiej osoby, Reszta myśli, co by mogła, gdyby ją ktoś kochał, Jednak wszystkie w tej modlitwie szukają wolności, Omamione, że w konwulsjach puszczają choroby. Każda, jak zamarzła ziemia, topi się i szlocha. Błogie ciepło się rozchodzi – słyszą z wysokości Głos ojcowski, a czas zadał temu kłam w całości. przełożył Jacek Świerk Philip Arthur Larkin (1922-1985) – jeden z najwybitniejszych poetów języka angielskiego XX w. Debiutował książką The North Ship (1945), następnie wydał trzy tomy poetyckie: The Less Deceived (1955), The Whitsun Weddings (1964), High Windows (1974). W 1970 r. opublikował zbiór recenzji o muzyce jazzowej All What Jazz: a record diary 1961-68.

  • Ida Vitale – pięć wierszy

    Fortuna Przez lata cieszyć się z błędu i jego korekty móc mówić, chodzić swobodnie nie istnieć w okaleczeniu wchodzić albo i nie do kościołów czytać, słuchać ukochanej muzyki być w nocy tą samą istotą co za dnia. Nie być częścią małżeńskiego układu, liczonego w sztukach bydła, ani podlegać rządom krewnych lub prawomocnemu skazaniu na ukamienowanie. Nigdy więcej nie paradować i nie dopuszczać słów które wprowadzają do krwiobiegu opiłki żelaza. Odkryć dla samej siebie zupełnie inną nieprzewidzianą istotę na moście spojrzenia. Być człowiekiem i kobietą, ni mniej, ni więcej. Tajemnice Ktoś otwiera drzwi i otrzymuje miłość w żywym ciele. Ktoś śpi na oślep, głucho, świadomie, znajduje wśród swego snu, lśniący, znak na próżno śledzony na jawie. Szedł wśród nieznanych ulic pod niebem niespodziewanego światła. Spojrzał, zobaczył morze i miał je komu pokazać. Wypatrywaliśmy czegoś: i zstąpiła radość niczym długo wyczekiwana przerwa w podróży. Strzęp Życie krótkie czy długie, wszystko czym żyjemy sprowadza się do szarego strzępu w pamięci. Z dawnych podróży pozostają enigmatyczne monety o fałszywych nominałach. Z pamięci unosi się tylko mglisty pył i perfumy. Czy to może poezja? Nocne wypadki Precyzyjne słowa, gdy już się położysz oznajmiają ci swe zmartwienia. Drzewa i wiatr kłócą się z tobą razem wypowiadając niepodważalne i możliwe nawet że pojawi się świerszcz który pośród twej bezsennej nocy zaśpiewa, by wytknąć ci błędy. Jeśli spadnie ulewa, powie ci piękne słowa, które dziurawią i zostawiają twą duszę, och, niczym poduszkę na szpilki. Jedynie otwarcie się na muzykę cię zbawi: ona, ta niezbędna, odsyła cię z powrotem trochę mniej apatycznego na poduszkę, miękki delfin gotowy ci towarzyszyć, z dala od brzemion i nagan, pośród dziwnych map nocy. Gra w układanie właściwych sylab, które wybrzmią niczym nuty, jak chwała, które ona zaakceptuje, by cię kołysały, i wynagrodziły zniszczenia dni. Słowo Wyczekiwane słowa, bajeczne same w sobie obietnice możliwych znaczeń, agorafobiczne, aerodynamiczne, anafilaktyczne, ariadny. Niewielki błąd czyni je ozdobnikami. Ich nieopisana dokładność nas wymazuje. przełożył Adrian Krysiak Ida Vitale (ur. 1923) – urugwajska poetka, ostatnia żyjąca przedstawicielka Pokolenia 45, wpływowej grupy intelektualistek i intelektualistów, głównie z Urugwaju, których kariery rozpoczęły się w latach 1945–1950. Poza nią do Pokolenia 45 należeli między innymi Juan Carlos Onetti, Mario Benedetti, Idea Vilariño oraz Juan Ramón Jiménez. Laureatka Nagrody Cervantesa.

  • Robert Bly – cztery wiersze

    Miesiąc szczęścia Ślepy koń stoi pod czereśniami Zimną ziemią lśnią kości Serce wyskakuje Niemal pod niebo. Ale lamenty I tkanki ściagają nas z powrotem w ciemność Noc nas pochłania. Tylko Łapa Wynurza się z mroku Żeby oświetlić drogę. Będzie dobrze. Po własnych jarzących się śladach brnę przez noc. Kot w kuchni Słyszałeś o chłopcu, który przechodził obok czarnej wody? Nic więcej nie powiem. Poczekajmy parę lat. Coś go zachęcało, by tam wszedł. Czasem człowiek idzie groblą, z wody Wysuwa się ręka i wciąga go w głębiny To nie było jakoś szczególnie Zamierzone. Staw czuł się samotny, lub potrzebował Wapnia, kości mają go dużo. Co zdarzyło się potem? Pojawiło się coś małego jak nocny wiaterek, taki miękki Sunący wolno, sapiący, tak sapie Stara kobieta, gdy wieczorem w kuchni przesuwa garnki, Rozpala ogień szykując żarcie dla kota. Oglądając zaćmienie słońca w Maine Zaczęło się koło południa. Na szczycie Mount Batte Roznosiła nas radość. Ktoś wziął tekturkę, Szpilkę i wszyscy darliśmy się głośno, gdy słońce Pojawiło się jako malutki obraz na okładce zeszytu To było trudne do uwierzenia. Nauczyciel z technikum Którego tam spotkaliśmy objaśnił, że to kamera otworkowa Ludzie w Renesansie uwielbiali z niej korzystać I kiedy księżyc wreszcie minął słoneczną tarczę Na skale poniżej wielkiej jodły zobaczyliśmy Tuziny malutkich półksiężyców – obrazki uzyskane Tym samym sposobem.Były ich tysiące! Gdy zbliżyliśmy się granitowej skały Pojawiły się nawet w naszych słomkowych kapeluszach Przełamaliśmy się tabliczką czekolady, jeden facet z Maine Opowiedział dowcip. Słońca były wszędzie – u naszych stóp. Budząc się ze snu W naszych żyłach flotylle ruszają w rejs Małe eksplozje na linii wynurzenia I mewy biją skrzydłami wiatr słonej krwi. Jest ranek. Okolica spała całą zimę. Siedziska w oknach pokryte futrami, na podwórzach pełno Zmarzniętych psów, zgrabiałe dłonie niezgrabnie trzymają ciężkie książki. Budzimy się, wychodzimy z łóżek, żeby zjeść śniadanie! - Krzyki niosą się z pobliskich portów krwi. Mgła opada a maszty z trzaskaniem podnoszą się w promieniach słońca. Teraz śpiewamy i drobiąc kroczki tańczymy na kuchennej podłodze. Całe nasze ciało jest jak przystań o świcie; Już wiemy, że kapitan zachował nas byśmy przeżyli ten dzień. przełożył Mirosław Drabczyk Robert Bly (1926-2021) – amerykański poeta ery "beatników", eseista, prozaik, tłumacz i wykładowca. Debiutował w roku 1962 tomem poetyckim Silence in the Snowy Fields (1962). Za Światło wokół ciała (1968) otrzymał nagrodę National Book Award for Poetry. W sumie opublikował kilkanaście książek z poezją, liczne tłumaczenia i prace krytyczno-literackie. Międzynarodową sławę przyniosła mu książka Iron John: A Book About Men (Żelazny Jan: Rzecz o mężczyznach, 1990), w której w pionierski sposób odniósł się do typowo męskiego przeżywania świata. Jest to analityczna, sięgająca do mitologii opowieść o istocie męskości i męskiej inicjacji, ale także o problemach i wyzwaniach w życiu współczesnego mężczyzny.

  • Andrew Choate – pięć wierszy 

    Komedia powinna być o ludziach kontra przedmioty a nie o ludziach kontra ludzie Jeśli chodzi o wysokość dźwięku słyszę nierozwiązane akordy gdy pojawia się rozdzielczość która prawdopodobnie wyjaśnia dlaczego jestem taki dobry w zakochiwaniu się i wiecznie nie w pełni wykorzystany Odwołaj Dżihad, właśnie obejrzałem Hee Haw usmażona marynarka wojenna ugotowana na parze armia zgrilowane siły powietrzne ugotowana piechota morska wyłuskana straż przybrzeżna siły kosmiczne à la sous vide Nie wiem, czy chcę jeść w tej restauracji. Nie ma sekcji „o nas” na ich stronie internetowej. Denerwuje mnie... to, że nie znam historii właścicieli. Co ich kręci Po jakich ścieżkach ongiś stąpali Co zaryzykują dla mojej rozkoszy Szczerze mówiąc, wymagam przekonującej narracji od ludzi z tak bliskim dostępem do kapitału spekulacyjnego, że mogą zatrudniać ludzi do siekania i podsmażania cebuli. Muszę poznać – oj, tak – tę filozofię, która leży u podstaw tego, w jaki sposób ich pracownicy wtłaczają te przetworzone warzywa w przepyszne pożywne kąski dla grymaśnych wymagających podniebień w całym regionie. Z większą świadomością i perwersją, chcę być poinformowany, w jaki sposób dążenie właścicieli do równowagi między smakowitością a pożywieniem – w dobie otyłości i głodu się waży. Moje następne zaspokojenie głodu musi pochodzić z restauracji z prężną lecz wciąż swojską zakładką „o nas”, jako część ich obecności online. Gdybym tylko mógł pokonać wszystkie swoje niedostatki mógłbym w końcu stać się uzależniony od seksu stworki w twoim jachcie stworki wypełzające z twojego jachtu widziałem jak idziesz do sklepu, i zastanawiałem się, co kupiłeś ale potem przypomniałem sobie że widziałem te stworki wypełzające z twojego jachtu Jacht oznacza tu największe, najbardziej zawadiackie życzenie. Co chciałbyś dostać na Gwiazdkę, mały stworku? Jak można nie chcieć nieba w sobie? Nie słyszy się zbyt wiele o granicy Kolorado-Nebraska I nie słyszałeś tego ode mnie Uzupełnienie: właśnie usłyszałem że jest tak wiele podstawowych praw i towarów które są nielegalne w Nebrasce że większość mieszkańców Nebraski których chcesz poznać regularnie przedostaje się do Kolorado aby uzyskać nielegalne towary z Nebraski Nie słyszałeś tego też że usłyszałem to od siebie Zamiast mówić „dziękuję”, powiedz „dla ciebie anonimowy” To nie arachnofobia jeśli jesteś dentystą To nie zawrót głowy jeśli ona to lubi To nie podejrzliwość jeśli się ośmielisz To nie przeprosiny jeśli on tego chce To nie projekcja jeśli mogę sobie słodko wyobrazić pewnego piłata wykonanego przez pewnego Sokratesa 1 pilat na sokratesa Kurczak słodko-kwaśny Margaret Thatcher oddaje mocz wiersze ze zbioru You’ve Been Gifted: Half Oxygen Forgotten (2023) przełożył Tomasz Pierzchała Andrew Choate – pisarz z Karoliny Południowej, autor książek: Language Makes Plastic of the Body, Stingray Clapping, Too Many Times I See Every Thing Just the Way It Is oraz Must Have Jazz.

  • Nada Topić – Meteorologia ciała

    **** ciało pamięta a niewypowiedziane zostaje w nim przedziwnie odciśnięte niczym skamielina gdy zmienia się pogoda cierpi na migreny bóle w stawach i inne dolegliwości które biorą się z nadmiaru z powodu wszystkiego co nawarstwia się w kościach ciałem powinna zajmować się paleontologia **** raz w miesiącu ciało krwawi ukrywa się po pokojach śledzę plamy które zostawia na kafelkach i prześcieradłach i zużyte kulki waty kiedy znajduję ciało otwiera się spokojne i blade wychodzi wpatruje się we mnie ze zdziwieniem jak w księżyc **** ciało czasami odchodzi i nie ma go całymi dniami kiedy wraca ze śladami ptaków na plecach zadrapaniami w milczeniu obmywam mu stopy smaruję kolana śliną oddaje się dotykom i skruszone patrzy na mnie ukradkiem niczym skarcone dziecko **** ciało żyje beze mnie a jego wnętrzności pulsują szybkimi uderzeniami porusza się samo z siebie opierając się mocno nogami zabiera innym przestrzeń ciało się nie zamartwia a jego życie jest bardzo proste kiedy jest głodne karmi się kiedy jest zmęczone kładzie się i przykrywa powiekami przekład Paulina Janssen Nada Topić (1977) – ukończyła filologię chorwacką na Uniwersytecie w Zadarze. Jest autorką licznych prac naukowych na temat bibliotekarstwa, historii książki i czytelnictwa. Autorka tomów poetyckich, książki obrazkowej, opowiadań, powieści, prozy lirycznej i monografii naukowej. Dotąd opublikowała: Svetac u trajektnoj luci (Święty w porcie, 2005), Kako se rodila roda (Jak urodził się bocian, 2007), Meteorologija tijela (Meteorologia ciała, 2015), Male stvari (Nałe rzeczy, 2016), Bezbroj i druge jednine (Mnogość i inne liczby pojedyncze, 2017), Stope u snijegu (Ślady w śniegu, 2019), Otac (Ojciec, 2019), Sestra (Siostra, 2020), Morpho amathonte (2020), Majka (Matka, 2022) i Moji (Bliscy, 2023). Prowadzi klub czytelniczy Kult(na)ura oraz forum poetyckie Poezija na katu (Poezja na piętrze). Mieszka i pracuje w Solinie. Jej wiersze były tłumaczone na angielski, polski, niemiecki, rumuński, bułgarski i hiszpański.

     Redakcja  Krzysztof Śliwka,  Mirosław Drabczyk
                        Ilustracje  Paweł Król 

  • Facebook
  • Instagram
bottom of page