top of page

Znaleziono 525 wyników za pomocą pustego wyszukiwania

  • Mariusz Grzebalski – cztery wiersze (audio)

    czyta Wojciech Masacz Dzień jak każdy, jak żaden inny Wychodzi z rowu przeciwpowodziowego – najstarszy wiekiem sierżant – i niecierpliwym gestem przywołuje ciężarówkę z kruszywem. Charczy, pluje, smarka pod stopy – centralny punkt zamglonej przestrzeni. Jego pluton klnąc, tonie w błocie. Dzień po dniu nieużytek, teren zalewowy ustępuje miejsca betonowi, nowe zbrojenia wznoszą się ku górze. Teraz rządzi tu on – stary, wkurwiony troll. Nie ma zmiłuj się. Dziewczyny przy szosie Tańczą i machają do mnie, kiedy je mijam – rozbawione i nie zważające na nic. To moment, kiedy świat należy do nich, a dzięki nim trochę do mnie. Dlatego odmachuję im też się śmieję i nawet żałuję, że nie mogę zatańczyć. Nie inaczej pamięci Norberta Leśniewskiego Szukałem twojego grobu na wiejskim cmentarzu i kiedy w końcu go znalazłem, poczułem takie zmęczenie, że przysiadłem na pomniku. Liście szemrały, wiał lekki wiatr. Nie spotkaliśmy się po twoim telefonie, a powinienem był zrozumieć, że będzie to nasz ostatni wspólny raz. Wiał lekki wiatr, liście szemrały. Przysiadłem na pomniku i poczułem, że leżysz odwrócony do mnie plecami. Że tak właśnie jest i zawsze będzie. Pod asfaltem Dziś rano, jadąc do pracy, minąłem potrąconą przez auto wiewiórkę. Na tle świeżego śniegu była jeszcze bardziej ruda. Wyglądała jakby nic złego się jej nie stało. Jakby leżała na jezdni i ze zdziwieniem słuchała jak ziemia pulsuje pod asfaltem. Mariusz Grzebalski (ur. 1969) – poeta, redaktor, wydawca. Opublikował dziewięć zbiorów wierszy, ostatnio Tylko kanarek widział (2024), a także wiersze zebrane w tomie Kronika zakłóceń (2010), zbiór opowiadań Człowiek, który biegnie przez las (2006), oraz wybór wierszy Dziennik pokładowy (2016). Laureat nagród m.in. Polskiego Towarzystwa Wydawców Książek (1998, 2007), Huberta Burdy (2002), Silesius (2014), Fundacji Kultury (2014). W 2014 nominowany był do nagrody im. W. Szymborskiej. Mieszka w Dąbrówce koło Poznania.

  • Marcin Wróblewski – osiem wierszy

    Portal Kiedy zdałem sobie sprawę z tego, że okna to tak naprawdę drzwi, i tak nic z tym nie zrobiłem. Musiało upłynąć wiele czasu, bym zaczął z nich korzystać. Na początku, zwyczajnie wybijałem szybę, by po chwili – okaleczonym – deptać łąki ulicy. Gdy zacząłem dostrzegać uchwyt, szarpałem się z nim, a świat wydawał mi się wtedy kawałkiem gówna. Któregoś dnia, zupełnie przypadkiem, ujrzałem w szybie dziwny kształt. Postać ludzką, która patrzyła szklanymi oczami. Duch okna, pomyślałem i zrobiło mi się go żal. Od tamtej pory starałem się wychodzić oknem, jak każdy. Wtedy dotarło do mnie, że okna nie służą do wychodzenia. One są po to, by wchodzić. calakmul nosiłem na twarzy jadeit obsydian garściami latami grymasy uśmiechów chimery strapienia szrony powagi nosiłem filmy piosenki uczelnie i szkoły ulice podwórka domy kościoły się ożywiały stawały się kopiowały i wklejały na mnie we mnie przeze mnie beze mnie Dal Chmury, zimne chmury. Dziennik pokładowy – data nieznana. Otwarte kapsuły hibernacyjne. Człowiek przeżył. Przed nami jeszcze długa droga. Człowiek maluje obraz, dziecko, chłopiec. Na płótnie dominuje antracyt. Ruchy pędzla powolne, nieznaczne. Przed nami długa droga. Chłopiec patrzy w górę, w niebo. Człowiek maluje chmury, grafit. Podwyższone tętno, antracyt i grafit. Ręka chłopca wskazuje na punkt umiejscowiony w górnej części obrazu. W chmurach. Punkt, kropka, ślad, zalążek, czerń. Tętno wysokie, poza normą, czerń. Przed nami długa droga. Zadanie ukończone. Człowiek odrywa pędzel. Wraca do kapsuły. Ustawiona. Gotowa. Wchodzi do środka. Zamyka. Sprawdzam. Parametry daleko wykraczające poza czas podróży. Zasypia. Przed nami droga. Hiperprzestrzeń Na pierścieniach Saturna jest sklep. Sprzedają w nim zgwałcone noce, pijane dnie i te maleńkie tabletki rozpierdalające system nerwowy. Robiłeś tam zakupy tyle razy, a za każdym razem jesteś zdziwiony, że masz tę walutę. ai  manufacture ułomność schematów rtęciowe łzy pragnienia w drugim gatunku Żałuję Że na pogrzebach zaglądałem śmierci pod spódnicę. Że przez lata używałem życia jak chusteczek jednorazowych. Że kochałem się w lustrach i lustra nienawidziłem. Że nadawałem ludziom imiona z katalogu Ikei. Że winę chowałem pod spódnicę śmierci, a śmierć była wtedy niczyja. Profanum Czy bakteria pływająca w wodzie święconej przestaje być zwyczajnym mikrobem? Na przykład escherichia coli, którą nagle otacza płynne sacrum, zostaje błyskawicznie egzorcyzmowana i zmienia swą naturę – staje się „dobrą” bakterią. A może zostaje świętą za życia? Doznaje iluminacji i mocą wody, od której demony dostają bąbli na skórze, przeistacza się w mikroskopijnego anioła (bez skrzydełek – po co w wodzie?). No bo jeśli mam być tak, że bakteria pozostaje bakterią i świętość jej wszechświata nie ma na nią wpływu, to i kranówka pozostaje kranówką i człowiek pozostaje człowiekiem. Dojrzewanie Nie radzę sobie ze swoją duchowością. Bywa, że nie zamykam drzwi od toalety. Marcin Wróblewski (ur. 1980) – wydał dwa zbiory wierszy: Zimne Ognie (2023) i Brama (2023). Ukończył filologię polską, przez czternaście lat pracował jako nauczyciel. Publikował m.in. w „Toposie”, „Odrze” „Papierze Ściernym”, „Helikopterze”, „Art Papierze”, „Tekstualiach”. Laureat XLVI Ogólnopolskiego Konkursu Literackiego „Limesu” (2023), wyróżniony w Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim im. Georga Trakla (2023). Mąż i ojciec dwojga dzieci. Mieszka pod Nałęczowem.

  • Jukka Male – coraz gorsze wojny

    W każdej wojnie jest jej pierwsza ofiara, która ginie a na jej końcu także ostatni, który ma zostać zabity. Nikt nie wie, czy lepiej było zostać zabitym jako pierwszy lub ostatni. Śmierć oznacza koniec świata jednostki ale jednocześnie istnieje też życie podczas wojny. W byłej Jugosławii to nie była jedna wojna. Sfotografowałem wszystkie grupy etniczne, które walczyły ze sobą jako odrębne grupy. Każda z nich doświadczyła bycia ofiarą. Coraz gorsze wojny To są zdjęcia wojen z różnych perspektyw. Bośniacy, Chorwaci, Albańczycy z Kosowa i Serbowie – ich ranione przez wojnę. Wszyscy oni mieli własne zdanie na temat wojny. Podobne, ale też bardzo inne. Żyliśmy długo w czasach, gdy większość obywateli Europy nie mieli bezpośredniego doświadczenia wojny. Kiedy na Bałkanach wybuchła przemoc, wojna była dla nas czymś nowym. Zorganizowaną wrogość trudno zrozumieć. Chociaż wydarzenia związane z wojnami są złożone pod względem kompleksowego tła, są proste pod względem przemocy. W stanie wojny społeczeństwo walczy z taką moralnością, którą samo wytworzyło. Powinniśmy zatem umieć przeciwstawić się wojnie i jednocześnie zaakceptować jej agresywny charakter. Nasiona wojny ukryte są w pokoju. Uczy się nas, że obecność armii jest czymś zupełnie naturalnym. Każde państwo dąży do utrzymania swojej potęgi militarnej. Jest to sposób państwa na zaistnienie na arenie międzynarodowej. Choć ideologie mają charakter duchowy, niepowodzenia zamieniają je w trupy. Gdy ostatnie tysiąclecie dobiegało końca, europejska idylla została zniszczona, gdy w państwie federalnym Jugosławii wybuchła przemoc. Struktura żelaznej kurtyny nie została w pełni poznana. Dawne „państwo partyzanckie” zostało podzielone na sfery narodowych lub religijnych interesów, które początkowo miały na celu zwiększenie swojej władzy wobec władzy centralnej. Negocjacje między nimi zakończyły się niepowodzeniem i grupa państw, deklarując niepodległość na swój własny sposób, zaczęła określać swoje wzajemne stosunki za pomocą siły. Słowenii stosunkowo łatwo udało się odłączyć od Jugosławii. Spór między Chorwacją a Serbią przerodził się w pełną wojnę o prawa do obszarów zasiedlonych przez obie grupy etniczne. W Bośni i Hercegowinie podobny podział miał miejsce z udziałem muzułmanów, Chorwatów i Serbów. W Kosowie ludność albańską i serbską nie łączyło nic więcej poza wspólnym położeniem geograficznym. Z politycznego punktu widzenia sytuacja przerodziła się w teatr wojny, którego ostatnim aktem, była kampania bombowa prowadzona przez NATO, kontrolowane przez Amerykanów, przeciwko macierzystemu państwu, Jugosławii, której celem było położyć kres przemocy, która trwała już zbyt długo. Można było całkiem uniknąć bałkańskiej tragedii ostatniej dekady. Decyzje podejmowali jednak ludzie. Zarówno na Bałkanach, jak i w miejscach mających wpływy w regionie zapadały złe oceny polityczne. Ściana między tym, co się wydarzy, a tym, czego nie ma i nie będzie, jest cienką. Jedna tragedia następowała po drugiej i narastała, jak gdyby żadna interwencja nie była możliwa. Różnice etniczne początkowo zyskiwały na znaczeniu jako środek zdobycia lub utrzymania władzy, jednak później ich znaczenie zmieniło się w taki sposób, że definiowało cały obraz konfliktu. Wielu postrzega problemy zniszczonej Jugosławii jako problemy lokalne. Bałkany są odbiciem ich przeszłości. Sprowadzili na siebie mit, według którego co drugie pokolenie musi mieć swoją wojnę. Przemoc wydaje się odległa, dopóki nie jest blisko, tak jak miało to miejsce w Sarajewie, gdy w Chorwacji szalała wojna. Później wojna dotarła także do Sarajewa, podobnie jak do wielu regionów upadającego państwa federalnego. Wiele lat wojny przyniosło Bałkanom niewypowiedzianą nędzę: ćwierć miliona zabitych, niezliczona liczba rannych, zniszczony przemysł i infrastruktura, a ludność wypędzona. Zubożone gospodarki i panująca w nich nieokiełznana korupcja tworzą wizje przyszłości równie ponure jak gospodarki, które je definiują. Problemy trwają do dzisiejszego dnia. Żaden naród nie jest odrębnością, nawet jeśli, w drodze uogólnienia, osiągnie pewną reputację. Każdy naród reprezentuje całe spektrum wartości. Niemniej jednak wojny wpływają na stosunki międzynarodowe. W ciągu ostatnich dziesięciu lat Serbowie zyskali taką samą reputację agresora, jak Niemcy podczas drugiej wojny światowej. Piętno, które będzie bardzo powoli zanikać. Społeczeństwo zranione wojną nie jest łatwo pozbyć się skazy wojny. Zbadałem wszystkie strony zaangażowane w konflikty na obszarze znanym wcześniej jako Jugosławia, począwszy od Chorwacji w 1992 r., aż po Kosowo i Serbię współcześnie. Moimi poddanymi byli ranni zarówno w okresie wojny, jak i w czasie po niej. Najwięcej i najczęściej byłem tam w latach 1998 i 1999. Mój pogląd jest prosty. Przedstawiłem ciężko rannych po wszystkich stronach konfliktów, jednym z nieuniknionych skutków wojny, w której wszyscy są przegrani; w tych wojnach Serbowie, Chorwaci, bośniaccy muzułmanie i kosowscy Albańczycy. Celem tych obrazów jest przebicie się przez cienką skorupę, jaką skrywają słowa. Zamiast szukać powodów, próbuję ukazać konsekwencje wojny. Moje zdjęcia jedynie w niewielkim stopniu ukazują przerażającą historię kryjącą się za polityką przemocy na Bałkanach, której suma jest niemożliwa do zdefiniowania. Choć podejmuje się próby przełożenia zniszczeń, jakie wyrządziły społeczeństwo, na język ekonomii, cierpienia jednostki nie da się zmierzyć. Rany te zostały zadane celowo. Nie powstały przez przypadek, zostały zaplanowane. Przyzwyczailiśmy się do upamiętniania historii i jej nagrobków, zapominając jednocześnie o cichych chwilach wokół kamieni śmierć. Historia tradycyjnie była historią rewolucji społecznej i przemocy. Wojna i pokój, jedno rodzi drugie, jedno następuje po drugim, każde z kolei stwarza miejsce na zmianę, zmianę, która może prowadzić w obu kierunkach. Koniec tysiąclecia nie oznacza nieuniknionego końca czegokolwiek. Pokój nie jest stanem trwałym, mimo że ludzie mówią o nim jako o celu. Niezmienna jest tylko ta historia, która już została stworzona. Jeśli dobro jest bierne i bezsilne, zło jest zwycięzcą. Wiemy o tym coraz bardziej. Na Ukrainie. Na Bliskim Wschodzie. Teraz jest teraz. To jedyny moment, na który możemy mieć wpływ. Jaki wpływ? Bardzo często rozczarowujący. Jukka Male (ur. 1954 w Helsinkach) – jest byłym fotografem, ciągle filmowcem, trochę muzykiem i też pisarzem. Spędził czas w różnych częściach Europy, dokumentując życie i lokalną ludność w różnych sytuacjach. Między innymi w Polsce, Finlandii, Grenlandii, Hiszpanii, Ukrainie, USA, ZSRR, Niemczech i w byłej Jugosławii w czasie wojny.

  • Radosław Wiśniewski – Bany Ukraińskie (7)

    28 marca 2022. Sisu, co to znaczy sisu? A właśnie to Po fazie szoku, mobilizacji, adrenaliny zawsze przychodzi jakiś rodzaj osłabienia, spowszednienia, przesilenia. To normalne, nie ma się co tego bać. Ważne jest to, co się udaje wpisać na stałe do planu. Także tutaj - na zafronciu. Tropić trole, być dobrym dla gości, złym dla ości. Pamiętać o drugiej granicy. Nie zamykać oczu na hipokryzję naszych polityków. Jakoś im nie wierzę. Oto nagle są zdziwieni zachowaniem swojego kolegi Orbana. Serio nie wiedzieli z kim sie spotykali w Madrycie?  Nie wiedzieli że Salvini Putini miłośnikiem wielkomoskwy jest?  I Lepenica? I serio Orbanem są zaskoczeni? Coś mi się zdaje, że chcieli mieć Budapeszt u siebie i dalej chcą mieć. Tylko im wstyd bo okazało się, że mimo jątrzenia - Polacy stanęli za Ukrainą. I jakoś tak muszą jechać jak im społeczeństwo zagra. A w tej bandzie, która nami rządzi kto niby miał wcześniej serce do Ukrainy? Nikt. Trochę kpili, trochę lekceważyli, trochę jątrzyli. I nagle stali się strasznie dzielni? Chyba na swojej dzielni. Zatem wpisać sobie wytrwanie, czujność i dzielność do planu dziennego. Czytałem znowu u jakiegoś analityka, że zły koniec tej wojny to tylko kwestia mobilizacji kacapów, że mogą czapkami pozakrywać Ukrainę. Akurat kiedy kacapy zwijają swoją strategiczną ofensywę pojąwszy że Sum, Charkowa, Kijowa, Czernihowa nie zdobędą.  Kiedy poranek zaczyna się od wiadomości, że baćka dalej się nie ruszył.  Że Mariupol mimo nieludzkiej przewagi nadal się broni. Tak. Ruskie ich czapkami pozakrywają. Acha. Tylko skad te czapki wezmą? I kto im łapy rozbuja. Gdyby tak miało być, to by to już zrobili raczej, nie? Tymczasem wypływają coraz ciekawsze historie z tamtej strony. Trudno oceniać ich wiarygodność, ale jakoś dziwnie pasuje, jakby to powiedział Król Julian. Poczytajcie. "Siły rosyjskie starają się odzyskać jak najwięcej zniszczonego sprzętu, który udało się ewakuować z pola walki ale również przywrócić do użytku zasoby które znajdują się w magazynach. Na przykład na lotnisku we wsi Klimove (obwód briański), 35 km od granicy z Ukrainą utworzono bazę naprawczą.  Obecnie rosyjski punkt serwisowy próbuje „uruchomić” znaczną ilość sprzętu pochodzącego z długoterminowych składowisk. Stan tego sprzętu jest w większości skrajnie niezadowalający, co uniemożliwia jego pełne wykorzystanie. Głównym problemem są kradzieże. Z wozów bojowych całkowicie skradziono urządzenia optyczne i elektronikę zawierającą metale szlachetne. W szczególności 4. Dywizja Pancerna Federacji Rosyjskiej stwierdziła, że ​​z 10 zmagazynowanych czołgów tylko jeden jest mniej więcej w stanie operacyjnym. Reszta jest "zdekompletowana". Niektóre z nich nie mają nawet silników. Według dostępnych informacji, dowódca 13. pułku czołgów 4. dywizji czołgów Federacji Rosyjskiej zastrzelił się ze względu na fatalny stan jego oddziału skrajnie odbiegający od teoretycznych założeń." To byłby kolejny kacapski dowódca stracony na śmierć. I kolejna opowieść o tym,  jak to na papierze siła, a w zderzeniu kiła. Zatem owszem, kiedy czytam analityka, że pokonanie Ukrainy to tylko kwestia mobilizacji zasobów kacapskiej państwowości to generalnie się zgadzam. Tak owszem jest to kwestia mobilizacji. A skoro możliwości mobilizacyjne wyglądają jak powyżej, to powiem, owszem, można zmobilizować w sowietenlandii pewnie i kolejne dwieście tysięcy ludzi i posłać ich na front w transporterach bez radia i celownika i liczyć, że trupami i złomem zasypie się Ukrainę. A wtedy wszystko zależy od ukraińskiego sisu. Nie wiecie co to jest sisu? No ja też nie wiedziałem. Zaczęło się od tego, że znajoma,  Dorota Kyntäjä zamieściła na FB zdjęcie pieska na wietrze i śniegu, nieco rozmiękłym, a zarazem zamarzającym i napisała, że to jest "sisu". I nie wiedziałem czy to piesek jest sisu, czy ten śnieg jest sisu, czy ten deszcz jest sisu. Pytałem o to też Tapaniego  Kärkkäinena, ale jakoś skrywali moi znajomi Finowie ten sekret, co to jest sisu. Aż  końcu mi wytłumaczyli, bo nie ustępowałem, że sisu to jest wytrwałość i zaciętość. To jest to, co daje fińskiemu narciarzowi siłę do biegu wiele kilometrów chociażby burza, śnieg, deszcz, lód i ogólna dupa. Przypomniało mi się jak podchodziliśmy kiedyś z córcią do Doliny 5 Stawów Polskich. Był roztop, a my nawet bez raczków. A tu jęzory lodu w lesie takie, że szliśmy trzymając się korzonków, kamyczków, gałązek.  Lód w lesie, który nie pozwala podejść do Doliny Pięciu Stawów Polskich, pomyślelibyście? Chodzę po górach od dziecka, ale takiego deptania w tamtym miejscu tiptopkami nie pamiętam. Pod ostatnim podejściem na próg doliny, tam gdzie zimą się skręca w stronę Litworowego okazało się że śniegu już nie ma tyle ile by się chciało i są tylko dwie lodowe ścieżki - jedna koło Siklawy a druga ta czarnym szlakiem letnim. Litworowy bez śniegu odpada. Wybraliśmy te drugą ścieżkę, letni czarny. Ale doszliśmy do miejsca, gdzie był tylko jęzor lodu i zero podtrzymania z obu stron, powiedziałem dziecko, możemy iść, ale nie musimy, możemy zejść do Starej Roztoki, tam zawsze są miejsca noclegowe, pójść sobie na następny dzień na wycieczkę do Morskiego Oka czy coś. A dziecko wtedy powiedziało: - Spróbujmy jeszcze do tego zakrętu. - i w oczach - teraz to wiem - dziesięciolatka miała właśnie sisu. A ja w sercu poczułem dumę, wiecie, mało mi żeber nie wyrwało. Brak myśli o poddaniu, mimo że nikt by nie miał żalu, honor był, zaszliśmy w tych warunkach naprawdę daleko. Trasę na godzinę i 45 minut szlifowaliśmy już czwartą godzinę. To zacięte - spróbujmy jeszcze od zakrętu. To jest sisu. Sisu - czyli wszyscy kapitulują we wrześniu, my wytrzymamy do października. Na przykład. Zatem kiedy pojawiły się zdjęcia z Trościańca odbitego przez 93 Brygadę "Chołodnyj Jar", a na zdjęciach co najmniej dwie zniszczone haubice samobiżne "Msta" - pomyślałem to jest sisu. Wiem, miało nie być już analogii. Ale co poradzić, że tak słabo sobie radzę z niezwykłością tego zjawiska. Nie wiem czy jest kozackie słowo na ten upór. Mama mówi - "czarne podniebienia". Finowie mówią - sisu. Jestem pewien, że pojawi się jakieś nowe słowo na tę zaciętość, na ten spokój, determinację. Wszyscy jesteśmy dłużnikami ukraińskiego sisu. Teraz i zawsze i na wieki wieków. Koniec marca albo uśmiech numeru W związku z tym, że powiedziane jest w dobrej księdze aby umacniać braci i siostry swoje, no to przy poniedziałku dwa dowcipy. Jeden w obrazku, który objaśnię na końcu. Najpierw mój ulubiony dowcip frontowy, który, jak to dowcip, przerysowuje coś do absurdu, żeby powiedzieć coś istotnego. No więc jedzie przez Ukrainę kacapska kompania strzelecka, zmechanizowana. Siedzą chłopaki w tych swoich BTR-ach, i na tych BTR-ach, bo nie wszyscy się zmieścili, wiadomo, awaryjność. Jadą, jadą, droga długa, błotnista i nagle na wzniesieniu drogi patrzą - stoi jeden Ukrainiec - w jednej ręce kałach, w drugiej NLAW. Nic nie mówiąc kacapy porzucają wozy i spierdalają przez step, przez bruzdę wiosenną ile sił w nogach, szeroko rozsypując się po polu, żeby trudniej było trafić, a Ukrainiec za nimi z okrzykiem bojowym. I tak biegną i jeden kacap dysząc nagle mówi do drugiego: - Ty, to jest jakieś głupie, nas jest stu, a on jeden, czemu my przed nimi spierdalamy? A ten drugi kacap dysząc: - Abo to wiesz któremu z nas pierwszemu przyjebie? Pośmialiście się? To teraz objaśnienie rysunku poniżej. Napis na obrotowej płycie brzmi "Czarnobajewka". Podpis u góry rysunku "Sezon 6, seria 1". Czarnobajewka to lotnisko koło Chersonia, na którym co kilka dni kacapy ustawiają w rządkach śmigłowce, samoloty, wozy sztabowe, centra łączności, stacje radiolokacyjne. Do tego putlery umieściły wokół lotniska sztaby wszystkiego co miało z Chersonia uderzać na Mikołajów i Odessę, czyli między innymi: 22. Korpusu Armijnego, 7 Dywizji Desantowo-Szturmowej, 127. Samodzielnej Brygady Wywiadowczej i 20. Dywizji Piechoty Zmotoryzowanej a do tego jeszcze dowództwo ogólne odeskiego kierunku operacyjnego. Dane z 22 marca 2022 mówią, że Czernobajewka była atakowana na różne sposoby siedem razy. Raz artą, raz rakietami. I tak popali się kilka dni, kacapy znowu ustawiają swoje cuda techniki. I znowu jeb, dup, ciul. I tak w kółko. Jak to mówił jeden ukraińskich żołnierzy do kamery kilkanaście dni temu - to nie walka, to nie robota, to przyjemność! Koniec marca 2022. Kwestia poezji Jest coś głęboko poruszającego w ich zaufaniu do wiersza, poezji właśnie teraz. Nie, że teraz nie będziemy pisali, bo jest wojna, bo się nie da. Odwrotnie. Teraz jest potrzebny wiersz. W okopach, ruinach, w piwnicy. Pamiętam dawno temu zapytałem przyjaciela czemu nie piszesz wierszy, tu i teraz, przecież zawsze chciałeś pisać, teraz masz siłę, czas, materiał. A on powiedział zdanie z tych, które zostają w głowie i huczą latami, jakby zdanie było sercem a głowa dzwonem. I jakby przy każdym poruszeniu głową zdanie odbijało się od ścian dzwonu, głowy. - Żeby pisać poezję a nie technicznie dobre wiersze trzeba być szczerym, być w porządku samemu ze sobą. Zamilkliśmy obaj. Bo co tu mówić. Dwóch facetów co się znają po dwadzieścia parę lat, jak ci dwaj rabini, co to jeden wie już wszystko, drugi też wie wszystko i o czym tu gadać. Siedzieliśmy na ławeczce gdzieś przed jakimś blokiem w średniej wielkości mieście w Polsce, był ciepły wieczór, on palił, ja nie. Technicznie sprawny wiersz można napisać. Ale poezja wymaga podstawowego poukładania się z własną wiarygodnością. Dowód nie wprost, ale znaczący, jakby komukolwiek brakowało argumentów, dowodów. Te wiersze znad karabinu. Czyjeś albo swoje, pisane ukradkiem jak status na FB, odpowiednik niegdysiejszego notatnika, kartki, etykiety z puszki po konserwach, kawałka mydła, na którym można wyryć wiersz, nauczyć się na pamięć i zmydlić, żeby nikt nie widział. I jest w tym coś równie poruszającego jak to ratowanie psów, kotów, papużek. Pisał Rebe Radwański, że to jest starcie cywilizacji. Z tej strony zamiast zabrać srebro, maszynę do pisania, pierzynę, laptopa raz za razem ktoś zabiera kota, psa, ptaszka, świnkę. Życie jest życie. Przyjaciel jest przyjaciel. Byliśmy razem tam, będziemy tu. A tamci nawet poległych nie chcą zebrać i pochować jak ludzi. Orki, mówią na nich w Ukrainie. Orki. I z tymi wierszami podobnie. Człowiek prawy śpi spokojnie w nocy, a jak umiera to we śnie, bez krzyku agonii, bez szarpaniny, mówiły babcie. Nic nie mówiły o pisaniu wierszy. Będziemy mieli co tłumaczyć i wydawać, próbując zrozumieć co się wydarzyło tego roku w Ukrainie. I to też jest bitwa, w której Ukrainki i Ukraińcy wygrali. Może dlatego, że byli poukładani ze sobą, z poczuciem własnej wiarygodności. Chociaż może powstaje jakiś dedykowany wojsku federacji poemat o operacji specjalnej, albo o wzięciu szturmem Mariupola? Może nawet będzie technicznie dobry. Ale mi zostanie w oczach i uszach recytująca wiersz Jurija Izdryka - Krystyna Kudriawa w mundurze, ładująca w rytm fraz wiersza magazynek: "kiedy rozpacz i trud, strach, zwątpienie i ból ścisną serce głuchą żałobą odkupienie odczytaj z ruchu jej warg: «nie martw się jestem tu jestem tu z tobą»" I szczęk wsuwanych do magazynka kolejnych pocisków. I nie, wiersz się pod tym nie załamuje. To codzienna mowa się załamuje. Sprawozdawcza mowa codzienna nie jest w stanie tego wypowiedzieć. I ja wierzę temu wierszowi i żołnierce ładującej swoją broń w rytm wiersza. Jeszcze na Majdanie, szli z poezją na barykady i w kurz płonących opon. Znali swoje wiersze, swoich poetów, poetek na pamięć, a gdy ich nie znali to stwarzali ten język na nowo. Bez lęku i nabożnego drżenia, że poezja jest niemożliwa. Jakże to niemożliwa, skoro jest. Czasem zostaje jako jedyna, kiedy wydawałoby się nie da się tego opisać. Nie musi być zaraz wielka, ale musi być, bo mowa się załamuje, pęka i odsłania swoje kości, mięśnie, nerwy. I tylko poezja może posklejać to wszystko na nowo w jakiś świat. Jest blisko, jest pod ręką tak samo jak wycior do lufy, rolka bandaża, sznurówki butów, zapasowy magazynek. Wraca na kwaterze po powrocie z walki, nie opuszcza przy kopaniu okopu, przewożeniu rannych, ewakuacji ludzi, ewakuacji kotów. To bardziej przeczucie, niż myślenie, kiedy budzę się w środku nocy (tak to zdarza mi się teraz niemal codziennie) i nasłuchuję głosów. Ja mogę się mylić one - nie. Im się wierzy. Nie pytaj dlaczego. Po prostu. 1 kwietnia 2022. Sen o odsieczy Mariupola Przegrupowanie, powiadacie? Będzie ze dwa tygodnie tego przegrupowania. I jakoś nowych postępów nie ma, poza tym, że katują Mariupol. Tyle potrafią. Ogólnie cofają się - a nie przegrupowują - z tego obszaru na zachód i północ od Kijowa. Tam się toczyły ciężkie walki z cyklu złapał Kozak Tatarzyna a Tatarzyn za łeb trzyma. Ruskie chciały zdobywać Kijów, ale wyszły wąskim relatywnie klinem i zamiast odciąć miasto od zachodu to sami co chwila byli zagrożeni odcięciem. Nie dali rady, teraz się cofają. Opuścili Czernobyl, Iwankowkę, Irpień, Buczę. Podobno sprzętu na drogach tyle, że traktory nie nadążają holować. Czernihów raczej musi być na siłę deblokowany, chyba nikt się tam nie cofa sam, chcieliby zrobić z Czernihowa drugi Mariupol. Sumy, Trościaniec, Ochtyrka tamte cęgi już zniknęły. Wokół Charkowa tylko strzelają z artylerii, bo nic więcej nie potrafią na razie. Pomiędzy Sumami a Czernihowem był ten zagon pancernej armii gwardyjskiej co szedł na Browary po dwóch osiach, między innymi przez Konotop, a ściślej chyba wokół Konotopu bo ja do tej pory nie wiem czy ten Konotop był wzięty czy nie. I ten zagon też się zwija od południa i od zachodu ku granicy. Od Charkowa pod Kijów - nie pykło. To żadna deeskalacja ani przegrupowanie, to regularny wpierdol. Przypomnę, że czwartego czy piątego dnia wojny jak królika z kapelusza putlery wyjęły na Białorusi niejakiego Janukowycza, który miał być osadzony na stolcu z Kijowie, żeby "dokończyć kadencję". Wychodzi na to, że dokończyć to on może robienie kupy. I to dobry news dla niego. Myślę, że gdyby ruskie zdobyły Kijów po niewyobrażalnie krwawym szturmie i osadziły w jego ruinach jakiegoś Janukowycza, to jego dni byłyby policzone. Myślę, że by go tam utłukli kamieniami i pięściami. I jakby poszedł zrobić kupę, to by go spłuczka własnego kibla udusiła w trakcie. Nikt już nie wspomina o największym osiągnięciu strategicznym Władimira Ciulewicza Hujlera - tak nastraszył Baćkę Łukaszenkę, że ten nie ruszył ani jednego żołnierza w kierunku Ukrainy. I jak dotąd jedyny oddział białoruski walczący na Ukrainie to Батальён "Кастуся Каліноўскага". Drugie wielkie osiągnięcie Wołodi to fakt, że nawet Kazachstan powiedział mu – baw się sam. Ba, Kazachstan próbuje grac swoje i pokazać, że jest niemal europejskim, szanującym reguły gry państwem – na tle putlerowskiej Moskowii. Trzecie niesłychane osiągnięcie geopolityczne Władimira to fakt, że nawet Japonia się obudziła i powiedziała, okej, to może pora pogadać o naszych Kurylach, coście nam zajebali w 1945? O Sachalinie jeszcze nikt nie wspomina, ale kto wie? W odpowiedzi Władimir Siurkowicz Fiutin ogłosił wielkie manewry na Dalekim Wschodzie które objęły całe… trzy tysiące żołnierzy. Demonstracja siły godna sił zbrojnych Sri Lanki. Japońskie Siły – nomen omen – Samoobrony liczą około ćwierć miliona etatów. Więcej niż wszystko co putlery zebrały do agresji na Ukrainę więc myślę, że samuraje trzymają się ze śmiechu za jaje. Jedno wyszło putlerowi. Poparcie społeczne kacapskiego społeczeństwa wzrosło mu do 83%. Żal mi w tym wszystkim odważnych Rosjan pod biało-niebiesko-białą flagą nawiązującą do tradycji Nowogrodu Wielkiego. Zdaje się, że potrzeba jeszcze więcej trumien wracających z Ukrainy. Z tej okazji dwa ukraińskie Mi-24 przeleciały nad granicą i podpaliły skład paliw pod Biełgorodem, gdzie dzień wcześniej w tajemniczych okolicznościach wyleciał w powietrze skład amunicji. Przypadek? Nie sądzę. Oczywiście to wszystko nie oznacza, że nie można z regularnego wpierdolu wojska nie wyprowadzić ku przegrupowaniu i kolejnemu uderzeniu. Sytuacja nawet ku temu skłania. Z punktu widzenia butlerów, widzę to tak, że: 1. Walimy we wszystko co cenne, krytyczne na Ukrainie z tego co nam zostało z zapasów broni średniego i dalekiego zasięgu. Te wszystkie kalibry, toczki, iskandery. Promocja na demolkę trwa do wyczerpania zapasów. Bo w tym nie chodzi o żadne wojskowe cele, ale o to aby zdemolować Ukrainę, żeby się odbudowywała kolejne 30 lat. 2. Korzystając z tego, że nam nieźle – na tle – poszło na południu, przerzucamy tam wszystkie siły jakie mamy w łapach, uzupełniamy poborowymi, sprzętem z rezerw i rzucamy do ostatecznej bitwy u wrót Mordoru. 3. Miażdżymy przeciwnika na lewym brzegu Dniepru i ogłaszamy że już oto stajemy się pokojowym gołąbkiem i teraz gotowiśmy na rozmowy pokojowe. Emanuel Macron połyka z radości telefon komórkowy i drży z rozkoszy ilekroć włączy się alarm wibracyjny. Niemcy znowu mogą handlować. Co mogą zrobić Ukraińcy? Wahałbym się jednoznacznie coś stwierdzić, tak ta wojna jest inna od wszystkich, których byłem świadkiem na odległość, o których czytałem. Ale skorzystałbym z zalet tzw. położenia środkowego. Zapytacie co to takiego? No bo tak. Putlery, żeby wprowadzić na nowo strzępy oddziałów wycofywanych spod Kijowa, Czernihowa do walki na południu, mówiąc obrazowo – muszą jechać naokoło. Nie wiadomo czym jechać. Bo taki sprzęt pancerny, na gąisennicach to jednak się zużywa, dlatego na dłuższych przemieszczeniach się go wozi na lorach samochodowych albo kolejowych. A to jest kupa czasu. Wycofać z Ukrainy do miejsca gdzie można załadować na lory, załadunek, przewóz, rozładunek i domarsz do nowych pozycji wyjściowych. Niemcy w to umieli. Ale wiele dekad temu. Ukraińcy mają tą drogę przegrupowania o wiele krótszą, bo nie jadą naokoło Ukrainy, bo są w Ukrainie. Mają też wyższe morale, bo właśnie wygrali. I może coś takiego z dala od naszych oczu się dzieje. Może dlatego nie domykają tych potencjalnych „kotłów” na zachód i wschód od Kijowa. Liczą dni i godziny. Zaciągnięcie okrążenia to dodatkowe straty i czas, bo przeciwnik będzie się wtedy bronił do końca bo nie ma nic do stracenia. No i okrążenie np. na oko patrząc trzech czy czterech brygad to konieczność zaangażowania ze swojej strony sił nieco większych. A Ukraina nie ma nieskończonych rezerw. Musi umieć liczyć. Głównie – liczyć na siebie. Zatem zostawili jednostki do kąsania i gryzienia – tak projektuję, stawiam tu hipotezę, nie wiem tego – żeby kacapstwo nie miało poczucie, że odchodzi swobodnie, ale żeby ciągle ponosiło straty i czuło nacisk. Może też chodzi o moralny wydźwięk widoku cofającego się przez granicę potoku zdezelowanej armii, co w przypadku blokady informacyjnej może mieć większe znaczenie niż wzięcie do niewoli pięciu czy sześciu tysięcy ludzi. Tym bardziej, że te pięć czy sześć tysięcy nie wróci do mateczki Moskowii nie opowie co tam się działo. Nadążacie jeszcze? Zatem za cofającym się przeciwnikiem, zamiast puszczać główne siły – puszcza się harcowników, czambuły łuczników konnych, oszczepników. Regularna armia przesuwana jest właśnie na południe, żeby być tam szybciej niż putlerowskie rezerwy. Żeby tam pobić – niewątpliwie już zmęczone wojska, zdobywców Czornobajewki i Chersonia, oprawców Melitopola i Mariupola. Tam zresztą już się coś zaczęło. Ruskie były pod Mikołajowem a teraz idą kontrnatarcie od Krzywego Rogu i od Mikołajowa właśnie w stronę Chersonia i Kachowki. Coś się zaczęło dziać na północ od drogi Zaporoże-Mariupol. Nie wiem czy to odsiecz Rohirimu dla obleganego Minas Tirith. Bardzo bym chciał. Śnię o tym. Świt i oto a wzgórzu za umęczonym miastem pojawia się najpierw groty jednej włóczni, potem drugi, trzeci i wychodzi na tyły orków nagle cała kawalkada Rohanu. Wiem, pierwszy kwietnia właśnie mija, ale ja myślę cały dzień o Mariupolu. Chciałbym wierzyć, że odsiecz dla Mariupola jest w drodze. W każdej innej sytuacji powiedziałbym – nie ma szans, oni są skazani na zagładę, będą się bronić, przejdą do legendy, ale nie ma szans. Zatem nie budźcie mnie z tego snu zanim pójdę spać. Dajcie mi chwilę śnić o odsieczy Mariupola. Na wzgórzach za miastem pojawia się lśniący w promieniach słońca jeden grot spisy, przypadkowy odbity promień trafia w oko jakiegoś orka strzelającego z czołgowej armaty na oślep po wypalonych wrakach budynków mieszkalnych i niedowierzanie na jego pysku zamienia się w zaskoczenie a zaskoczenie w strach. Za jednym błyskiem na podniesionej lancy błyskają kolejne. Powiedziałbyś morze skrzy się po sztormie gdy patrzysz pod słońce, tyle tych odbić na ostrzach. Słychać jak grom rogi, setki rogów, w które dmą sygnałowi i okrzyk z tysięcy gardeł – Śmierć! (albo Слава Україні!) Radosław Wiśniewski  (ur. 1974) – animator, promotor literatury piszący wiersze, prozę, wyżywający się publicystycznie pracownik hurtowni urządzeń niskoprądowych.

  • Miłka O. Malzahn – Dziennik Zmian (7)

    Ruiny Ludzie przystają w takich miejscach w zdziwieniu, zachwycie, tęsknocie, smutku i czym tam jeszcze. Spektrum emocji wzbudzanych przez ruiny jest doprawdy spore! Zwiedzamy ruiny chętnie, a to zamki, a to slumsy w Meksyku, a to zapomniane wiejskie domy. Każdy zna ten dreszczyk. Tylko ruin życia nie lubimy. I bardzo słusznie. Tymczasem ulegamy fascynacji inspirującymi widokami umierających domów w opuszczonych dzielnicach, resztkami bogatych pałaców, wyobrażeniami lepszości, której już nie ma. Hm… nie była taka znowu lepsza! Gdy przeszłość patrzy na nas półprzymkniętym okiem, trochę tracimy rezon, a trochę zyskujemy na sile. Jesteśmy w „tu i teraz” tak mocno, jak ruina jest w „tam i wtedy". Ale szczerze: jak reagujesz na umierający dom, co czujesz głęboko w swoim środku? Miłka O. Malzahn – zajmuje się filozofią oraz dźwiękiem. Jest dziennikarką, pisze książki z pogranicza gatunków, tworzy i publikuje piosenki, wykłada na uczelniach, prowadzi warsztaty. Łączy nieoczywiste nauki o myśli ludzkiej z oczywistymi ścieżkami dedukcyjnymi. Tworzy offowy kanał podkastowy „Dziennik Zmian”, moderuje spotkania z artystami, podróżnikami, pisarzami, a najbardziej regularnie – prowadzi muzyczne programy w Radiu Białystok.

  • Szymon Florczyk – trzy wiersze

    czytelniku czy chciałbyś ujrzeć wielopiętrowe łaknienie władzy nad tobą i dookoła wyznawcy różni ale związani w snopy palone jednym płomieniem frazowani na ciepło i zimno albo rzuceni w rozpęd wytelepani po kocich łbach lub sunący mechanizmami na skraj ironii wierząc w inteligentny projekt czy łzy odmierzone na uroczystość składania ofiar i oto ktoś przeszedł mimo może się nawet nie otarł obraz dekapitował spojrzeniem no cóż powiadam podparłszy brodę ...taki również ma prawo do życia zbieram po samotnych oficynach wysuszone słowa karmię dotrzymuję towarzystwa czasem wyniosę na słońce (i chodzę jak jakiś klaun z popękaną farbą na wargach) ostatnio taki odklejony starzyk tragicznie wypadł pod nogi sfokusowanego tłumu dedykującego mi wielkie oczy schyliłem się szybko podnoszę a jemu pęka łupina znów mi się coś takie dziwne wykrzewiło Przepisana fotografia to właśnie definicja tego (a może każdego) wiersza. Do dyspozycji mam tu przerzutnię dającą wrażenie ciągłości w chaosie i oczywiście (kiedy się pożegnałaś, na lotnisku czy wcale?) – życia. Zamykam w ramę ze strof. Ważny jest rytm i adekwatne brzmienie (jasne włosy, zapięte w okrąg, pachną odlotem), żeby oddać zmysłowy rdzeń chwili (na ile tamtej, a może tutejszego teraz?) piszę i piszę, nie mogąc dogonić sensu przechodzenia do puenty po słownych zaspach, gdzie mi uciekasz? Szymon Florczyk (ur. 1986) – mieszka i pracuje w Krakowie. Publikował wiersze m.in. w "Toposie", "Odrze", "eleWatorze", "Migotaniach", "Akancie", "Helikopterze", kilku antologiach. Jest autorem ilustracji do zbioru haiku Doroty Czerwińskiej nieboziemia (2024). Jako amator próbuje sił również w muzyce z pogranicza rocka i klasyki.

  • Katarzyna Bolec – cztery wiersze

    *** Zbiera pióra i zioła, marynuje je w occie odmierza na oko wszystkie dzienne sprawy do miasta jeździ regularnie kupuje sól i cukier Przeciwne bieguny żywota porcjuje, zamraża na zapas Kiedyś jeździła rowerem teraz ma hulajnogę W kieszeniach czerwonej sukienki wozi jednorożce dla syna *** Stałaś na schodkach, w przeciągu, w autobusie, w metrze, w strachu, że konduktorzy wejdą zanim skasujesz bilet Nie wiem jak to się skończy końce i początki bywają zwykle zamazane, a linia prosta może być nieskończona, nigdy nie mogłam tego pojąć, jak biegnie poza ławkę, obramowanie stołu, prosto w niebo przez południki, bieguny wszystkie przyciski świata i aparatury Bałam się, że nasze ścieżki więcej się nie przetną, przystanki rozjadą, nastanie koniec trasy albo drzwi nas przytną Awaria czasu – wieczny power cut, prześwietlą się wszystkie wspólne chwile, przyjścia, wyjścia, przelotne minięcia proszę do przodu do wyjścia do wyjścia Ram pam pam Znowu jest lato, nadchodzą upały przez lekko uchylone drzwi sączy się dzień spiekota dopada nas na ulicy, w taksówce, klatce schodowej Pamiętam dokładnie końcówkę sierpnia w Salford, położony na wzgórzach dom z widokiem na miasto, w którym mieszkało małżeństwo komunistów, do końca życia zachowali legitymacje partyjne. Jeździliśmy z jego jednego końca miasta na drugi W autobusie dziecięce rymowanki mieszały się ze slangiem odległych dzielnic ram pam pam, beat the drum, ram pam pam beat the drum Nie wiem, o czym szumią wierzby Kilka godzin samolotem na wschód powietrze gęste od zapachów, które nasze babki próbowały przechować w słojach na wypadek ostrej zimy. Mówisz że ten kraj został Ci odebrany, bo wprowadzili się do niego ludzie, których widywałeś tylko w podręcznikach, nagle zaczęli mówić językami, krzyczeć, opowiadać bajki, a nawet pisać wypracowania i wiersze. Gdy na spotkaniu autorskim poeta z Litwy czytał po angielsku wiersz o oczach wilka, we mnie coś rosło i chciało biec do lasu *** Dziewczynko, ołowiany doboszu, tyle już lat maszerujesz  sama. Tu nikogo nie ma , wracasz z wojny i nie umiesz nic. Chcesz wspominać, ale nic nie pamiętasz. Chcesz iść do przodu, ale nie ma przodu. Myślałaś, że płyniesz przez wezbrane wody, ale dryfujesz tylko w wiaderku, w którym trzymają butelki szampana Piszesz wiersz, który się prześwietlił, a ty uparłaś się, żeby go wywołać. Nieważne jak wyglądasz, ważne jak wyglądasz Twój los nieodmienny jak nieodmienne części mowy nie twojej mowy. Katarzyna Bolec – mieszka w Rzeszowie. Wydała jeden tom poetycki wyróżniony w konkursie Złoty Środek Poezji 2013. Publikowała wiersze i recenzje w pismach literackich i w internecie. Pracuje nad swoją drugą książką.

  • Jarosław Soja – dwa opowiadania

    Na żywo Nigdy bym nie zgadł, że ze wszystkich rzeczy, które straciłem po udarze, najbardziej będę tęsknił za gwizdaniem. Strasznie dziwne. Stoję oparty o framugę drzwi do domu, patrzę na trawnik, na ogrodzenie, na rosnące z boku dęby, próbuję powstrzymać drżenie mięśni prawej ręki, tej na której opieram ciężar ciała. Bezskutecznie. Za chwilę sięgnę po kulę opartą o ścianę obok, ale jeszcze przez chwilę chcę poudawać, że nic tak naprawdę się nie stało. Że pół roku temu nie obudziłem się z dziwnym uczuciem rozlewającym się w czaszce, tępym bólem, za którym podążał chłód, odcinający prąd i świadomość. Nie było żadnego szpitala, nigdy nie leżałem w sali 403, wpatrując się przez godziny w jasnobeżowy sufit, nie czułem jak ślina wypływa mi z niedomkniętych ust, jak spływa w dół, po nieogolonym policzku na poduszkę obleczoną w spraną, flanelową poszewkę. Ani razu nie płakałem, nie wyłem z bólu po sesji z rehabilitantem. Stoję w progu i przymykam oczy. Marcowy wiatr chłodzi coraz gorętsze mięśnie, może wytrzymam minutę dłużej. Czy udar mnie zaskoczył? Takie pytanie zadał mi jeden z lekarzy, młody chłopak, zadał to pytanie i spojrzał na mnie oczekując odpowiedzi. Do tej pory nie rozgryzłem go, nie wiem czy był po prostu głupi, czy może te białe kitle tak na ludzi działają, założysz jeden i wydaje ci się, że nawet twoje pierdnięcia są warte uwagi. Czy udar mnie zaskoczył. Miałem ochotę go wyśmiać, nawet spróbowałem, ale jedynie się oplułem. To było niedługo po, dziś poszłoby mi lepiej. Ale dziś tego pytania by mi nie zadał, prawda? Dziś nie jestem już leżącym w łóżku krwotokiem, przypadkiem do nauki dla nieogarniętych matołków, którym tatuśkowie załatwili wejście na specjalizację po linii rodzinnej. Dziś już potrafię ustać na obu nogach i przejść kilka kroków bez laski. Tylko to cholerne gwizdanie. Ale tak, udar mnie kurwa zaskoczył. Nie miałem zaplanowanego niczego na tę sobotę, wypadł nagle, pilny przypadek, sprawa nie cierpiąca zwłoki. Ale jeśli mam być szczery to większą niespodzianką była próba ubezwłasnowolnienia mnie przez żonę. Byłą-niedługo-żonę. Nigdy nie była bystra, mogła mnie dokończyć poduszką, jeśli chodziło jej o pieniądze, ale spanikowała i wezwała pogotowie. To był jej ostatni ludzki odruch. Mówiła mi, że jej nie doceniam i rzeczywiście, nie przypuszczałem, że porwie się na próbę przejęcia firmy w takim momencie. Dobrym do tego, nie neguję, ale tak… emocjonalnie trudnym. Nie wyszło jej, oczywiście. Jacek przyjechał do szpitala. Był u mnie w tę pierwszą sobotę, niedzielę i poniedziałek. Operacja zakończona powodzeniem. Będę żył i nawet nie zamienię się w warzywo. Wtedy się pożegnał i już więcej go nie widziałem. Mówił coś o córkach, o zajęciach, ale kłamał. Nie chciał już dłużej być koło mnie, ani matki zresztą też. Próbowała go wciągnąć w ten idiotyzm z ubezwłasnowolnieniem, ale bez efektu. „Nie będę się mieszać w ich sprawy” - tak powiedział. Ich sprawy. Tak jakby to nie dla rodziny, to wszystko, każda przepracowana godzina, przecież to dla nich. Nieważne. Dziś to już nieistotne. Stoję na własnych nogach, stoję pewnie i z dnia na dzień będę czuł się silniejszy. Odruchowo składam usta i dmucham, kropelki śliny lądują mi na brodzie. Pies przebiega kilka metrów ode mnie, nie zwraca na mnie uwagi. – Do domu – chrypię, ale sam się lewo słyszę. Zwycięzca Wszedł do niewielkiego pomieszczenia zaraz za metalowymi bramkami z czytnikiem, otwartych dla całej świty, tych wszystkich sekretarzy, teczkowych i łysiejących czterdziestolatków, myślących że wciąż mają szansę na wielką karierę, jeśli tylko będą wystarczająco blisko. Charakteryzatorka zerwała się na nogi i schowała telefon do kieszeni luźnych jeansów. Z lekką satysfakcją zauważył, że trzęsą się jej ręce. Czy to ona pudrowała go za opozycyjnych czasów? Nie, niemożliwe, to było piętnaście lat temu, a ona wyglądała jakby ledwo zdała maturę. Ciekawe, czy gdyby któraś ze starej ekipy miała dzisiaj dyżur, to też trzęsłyby się jej ręce. Miał nadzieję, że tak. Drobne rzeczy, trzeba zawsze zwracać uwagę na drobiazgi, one mówią więcej od socjologów w okularkach. Jajogłowi mają swoje tabelki, ale koniec końców liczy się intuicja. On ją miał i jej ufał. Podkład, korekta kości policzkowych i wystarczy. Chciała jeszcze podkreślić wargi, „Delikatnie, pięknie wyjdzie na ekranie” ale odesłał ją kiwnięciem dłoni. Za duże ryzyko. Był za niski, żeby móc sobie pozwolić na podobne ekstrawagancje. Musiał być męski. Mundur, chciał mieć mundur, ale to już nie te czasy. Gdyby wyszedł przebrany za żołnierza, wzbudziłby tylko śmiech. Jaruzelski miał prościej, czasy były prostsze, ludzie szanowali uniformy. Teraz do reżyserki. Przeszedł przez akwarium, oszklony hall z palmami w donicach, wjechał ruchomymi schodami na górę, za nim cały korowód żałosnych pionków, którzy nigdy nie osiągną niczego godnego uwagi. Nikim tak bardzo nie gardził, jak ludźmi za jego plecami. Bezkręgowcami, wijami bez właściwości, przylgami żerującymi na cielsku jego sukcesu. Czuł jak go spowalniają, plączą się między nogami, skaczą z piskiem, walczą, okładają się nibynóżkami, skarłowaciałymi płetwami, taplają w śluzie, idą za nim w granatowych garniturach, liczą na posady i bonusy. Jego najwierniejsza armia. Opleciona siecią znajomości i haków, tak gęstą, że już niemożliwą do rozerwania. Nikt nikomu nie zrobi krzywdy, nikt do niczego nie dotrze, na zawsze już uwięziony w tym paśniku. Nie, tych ludzi się nie obawiał. Dwa lata temu odwiedziła go dziennikarka. Wygrała za wywiad z nim jakąś nagrodę. I słusznie, bo podeszła go jak nikt od dawna. Rozmawiali po angielsku, to też uśpiło jego czujność, ale mówił dużo, zdecydowanie za dużo. Mówił o opozycji, zatrzymywanej na czterdzieści osiem godzin, bitej, bezwolnej i beznadziejnej. - Czy boisz się ich? - zapytała. Roześmiał się. Nie, ich też się nie bał. Strach zabija duszę, gdzieś przeczytał. - Opozycja sprawia problemy, ale problemy to tylko zadania do rozwiązania przy pomocy narzędzi, które mam do dyspozycji. Czy szewc się boi naderwanej podeszwy? To przecież jego praca, przywrócić butom ich naturalną formę i funkcję. Ja podobnie, jestem szewcem, mam narzędzia i z nich korzystam. Zrobiła z tego nagłówek. Całkiem chwytliwy. Miała talent. Drzwi do reżyserki były zamknięte. Jeden z minogów skoczył do przodu i je otworzył, usuwając się z drogi. Ciemne pomieszczenie z ogromnym oknem, przeszkleniem na studio, w nim podest z godłem, dwie flagi z tyłu, udrapowane tło w kolorach narodowych. Żadnych kwiatów, palmy wykluczone, tylko biel i czerwień. Wszystko zalane intensywnym światłem podwieszonych u sufitu reflektorów. Kamery po drugiej stronie, w cieniu. Wrócił spojrzeniem do reżyserki. Ogromna konsola z dziesięcioma ekranami i tylko jeden człowiek, który właśnie zauważył świtę wypełniającą jego przestrzeń, do której w normalnych warunkach niemal nikt nie miał wstępu. Wzrok pracownika telewizji odbity w jednym z wyłączonych ekranów utkwił w najważniejszym gościu. Konieczna reakcja, czas na podjęcie decyzji ekstremalnie krótki, zaciskającą się szczęka, mięśnie pod policzkami zagrały. To wszystko dostrzegał niemal na żywo. Widział realizatora, przejrzał go jak nagiego ślimaka. Bodziec reakcja, nic więcej. Zaraz wstanie z krzesła, zacznie nas nieporadnie witać, zaproponuje zwiedzanie. Podszedł do siedzącego i położył mu dłonie na ramionach w momencie, w którym mężczyzna podrywał się do góry. – Proszę siedzieć - powiedział. Ojcowski ton, uspokajający, ale jednocześnie jednoznacznie komunikujący pozycję. – Dzień, dzień dobry - Realizator zamarł i nic więcej już nie zdołał powiedzieć. Świetnie. – Mam tylko jedną prośbę - Delikatnie podbita intonacja, to nie jest prośba, i wszyscy w pomieszczeniu mają to wiedzieć. - Proszę wykonywać dziś swoją pracę z pełnym zaangażowaniem i profesjonalizmem. – Oczywiście! - Odpowiedź wystarczająco szybka, sens tej krótkiej wymiany zdań dotrze do realizatora później, na razie rozluźnia się i kiwa głową. Wszyscy jesteśmy zadowoleni, wszyscy mamy jeden cel, do pracy. Wyjściu towarzyszy niewielkie zamieszanie, mała próba przepchnięcia się z trzeciego szeregu do drugiego, nieudany mikro zamach stanu, łokcie poszły w ruch, gniecione drogie marynarki, deptane ręcznie szyte buty. Na więcej ich nie stać. Jakże nimi pogardzał. Stworzył tego pozbawionego inteligencji jamochłona sam, osobiście, tymi rękami, bezbłędnie eliminując najdrobniejsze choćby zagrożenie i gdy dzieło było zakończone, chciał im wszystkim roztrzaskać mordy. Krzesłem właśnie mijanym, chwycić i je połamać na tych zerach. Rozbijać łby, łamać nosy, aż posadzka lepiłaby się od ich krwi. Pozbieraliby się, sprawdzili, kto przeżył, a kto nie i natychmiast ustalili nową hierarchię. I dalej za nim kuśtykali. Wszedł do studia. Sam. Nikt nie miał tu wstępu razem z nim. Scenografia nie zmieniała się od lat. Stanął za podium, ułożył na nim dłonie i spojrzał w obiektyw. Władzę stracić można na wiele sposobów, ale zdobyć tylko w jeden, u źródła. Tutaj, samotnie, przed milionami ludzi. Przekonać, jak mały krętacz, do oddania czegoś, czego nawet nie wiedzą, że posiadają. Bardzo niewielu jest w stanie zaakceptować w pełni tę prawdę. Poznał mnóstwo mocnych w gębie teoretyków, którzy wiedzieli, mówili i pisali, ale nie byli zdolni do prawdziwego zrozumienia i zaakceptowania wniosków, jakie płynęły z ich własnych słów. Przez przeszkoloną ścianę dostrzegł świtę, tę bezmózgą, pozbawioną kręgosłupa masę i poczuł, że musi złapać się uchwytów zamontowanych wewnątrz podium, niewidocznych z zewnątrz. Oparł się na nich, dając ulgę nogom i przymknął na moment oczy. Coraz częściej myślał o śmierci. Nie bał się jej. Kiedy jesteś u władzy, zgon oznacza wygraną. Przechytrzył wszystkich, trwał najdłużej jak to było możliwe, pies ich jebał. Spojrzał w oko obiektywu, martwe i oceniające. – Myślisz, że obchodzi mnie ich opinia? - powiedział na głos. – Nie kpij, liczy się tylko władza. Którą mam ja. Tylko ja. I będę ją mieć do końca. Te ścierwojady mogą się potem upaść na moim trupie, dlaczego ma mnie to obchodzić? Ważne jest Tu i Teraz, a potem niech to wszystko spłonie w cholerę. Kropla potu spłynęła po potylicy, otarł ją odruchowo, rozmazując podkład. – Teraz ja rządzę. Czerwone światło zamigotało, kanał między studiem a realizatornią był otwarty. – Za dwie minuty wchodzimy. – Jestem gotowy. Jarosław Soja (ur. 1980) - z wykształcenia prawnik, w przeszłości polityk, obecnie programista. Literacki debiutant.

  • Monika Milczarek – sześć wierszy

    ciało w krew jest czerwiec Maria nadal je kaszę mannę lubi gdy mama dodaje soku z malin to ją uspokaja przygryza wargi sok miesza się z krwią pierwsza czerwona kropla spada na podłogę późno szepczą dziewczyny w klasie ona zawsze była inna papierowa madonna gdy Maria miała piętnaście lat lekarz stwierdził że jeśli wkrótce nie dostanie menstruacji będzie bezpłodna więc zaczęła plamić papier biało niebieskie dzieci ma ich setki stworzone a nie zrodzone Maria celulozowa święta nigdy nie wyda ciała rysuje dwie niebieskie kreski (nie)odpowiedzialna Maria była na imprezie w akademiku pijana sama tego chciała nie krzyczała ci chłopcy to dżentelmeni żeby nie było wątpliwości nagrali to odczynianie Maria obudziła się rozdygotana niebieskie pastylki nie pomogły znowu we śnie dotykały jej ręce starych mężczyzn Maria rozsypuje sól wokół domu robi znak krzyża wodą święconą babka mówiła że to wypędza złego syrenka warszawska ma na imię Julka Oliwka lub Zosia ma różowo-zielone włosy pachnie słodkimi perfumami Ariany Grande nosi szerokie dżinsy chodzi z mieczem na marsze słucha Maty pije wegańskie latte na schodkach rzuca się pod metro aby zmartwychwstać jako czterdziestoletnia Julia Oliwia lub Zofia z napuchniętymi ustami w białym apartamencie na Wilanowie z dwójką dzieci samojedem i mężem tak pięknym że wybacza mu wszystkie zdrady nadal tęskni za babcią Heleną z Grochowa i białą oranżadą którą razem piły pod praską kapliczką czasami wieczorami zakłada rybi ogon i zanurza się w wannie z hydromasażem do Wisły już za daleko na starość będę dresiarą otulona welurem w złotych kolczykach kołach bez psa kota kanarka bo przypominają o przemijaniu w adidasach z wkładką soft foam żadnych protez obcasów wreszcie będę miała czas aby napisać poemat jak masłowska o sebixach madkach i ich bombelkach pochowają mnie w trumnie z trzema paskami na wieku na nagrobku w kształcie książki napiszą a poet superstar Monika Milczarek – poetka, nauczycielka języka angielskiego. Wydała cztery tomiki: Krzyk Źrenic (2001), Tatuaż duszy (2013 ), Piórnik Przemian (2017) i Uwaga, Nie dotykać (2019). Jej wiersze były drukowane w antologiach „Poetariatu” i pismach literackich m.in. ”Tygiel Kultury”, „PostScriptum”, „Twórczość”,”Odra” i „Topos”, „Przydroża”oraz na portalach internetowych: ”Poezja na każdy dzień”, ”Babiniec Literacki”’, ”Kozi Rynek”oraz „Śląska Strefa Gender”. Jurorka i laureatka konkursów poetyckich, Jej wiersze tłumaczone były na język angielski, hiszpański, francuski i włoski. Mieszka w Sieradzu, należy do sieradzkiej grupy poetyckiej „Desant”. fot. Mariusz Mikołajczyk.

  • Wikta Kłosińska – pięć wierszy

    siedliska falochrony palisady żywopłoty konary graby zagajniki mchy torfy tarniny ostrokrzewy kolce pałki zwoje bagna mokradła trzęsawiska gruzy kaniony wąwozy ruiny pokrzywy jaskółcze ziela kopce jeziora i fosy kurhany – skóra i kości konie ptasie pióra to-te- my – – wy mosty zwodzone kładki tratwy kamienie przez strumień pomost przepusty pod autostradą linie horyzontu w drodze – – po lepsze koło rysowane patykiem wokół stóp ścieżka do przestrzeń i jeszcze prześwity (prześwity są konieczne) *** baletnica flamenco jej pomarszczona twarz rozsypuje skórki pod blokiem gołębie srają na schodach sąsiedzi zazdrościli (wie pani to był ten pisarz) żony baletnicy skrzydlatego chodu mówię pani stąpała jak łania – – kołysała – – bachory mówi niechętnie gramy w kometkę wrzeszczy z okna wzrok rozmyty przez czas w szlafroku tańczy po parkingu a może wyrzuca śmieci wiem – – ma takie same stringi i ciało – – zapomina protezy hoduje koty i cyprysy trzaska bramą w wieczornym świetle i tupie głośno tupie *** idę odciążam każdym krokiem Krynica Morska Jastarnia Stilo idę Kołobrzeg nagle Blackhead Lighthouse pełnia albo błysk idę z krzykiem mew w traperach muzyka Tiny w myślach w poprzek fal chrzęst daje opór idę czuję ziemię i trzepot (chodzenie z kijkami jest jak dojenie chwytasz – puszczasz – cieknie oddech oddech rytm oddech) idę kontrasty kramne i zgrzebne len węgiel sól w oku sól ziemi skubanie gałęzi żywcem opłatek dla krów plecenie sypanie nosidło dla dziecka ze studni lewo prawo kobalt srebro a na starość – ziemia wzywa wiersz dla Pauliny weź walizkę weź siwe włosy trzydziestoletniej kobiety weź babki córki weź sukienki rękawiczki czy grzebienie zabrałaś? a ta gazeta co mówi? jakiś pożółkły ten papier nadjedzona przez myszy na strychu albo kuny tam były stara maszyna do pisania porządna jeszcze działa no tak tutaj właśnie zobacz w którym pokoleniu są matki? gdzie stały kołyski? czy stały? czy jechały? wokół stołu biega łysy enkawudzista goni ją ze śmiechem on po prostu chciał mnie zgwałcić ale mu uciekłam po trzydziestu sekundach zmienił zdanie i wyszedł a ten pociąg jechał niosąc miesiąc na sobie bez kibla ropa w ranach pies jej mordę lizał przeżyłyśmy niebo było kurwa tak samo niebieskie jak te żylaki co babcia miała potem całe życie w tym pociągu utkała placki rozlewała kipiatok spirytus rozcieńczała i handlowała za jedzenie bo pierzynę miała zabrać tak jej radził ten żołnierz no wiesz może ludzki był albo coś go ruszyło jak widział te ręce delikatne słoje zamiast ludzi nie panie ziemia spalona przyszłość po tylu latach ciągnie się turkot słów turkot snów weź walizkę piąta rano mróz weź siwe włosy weź motek odgarnij! odgarnij włosy! zabierz zdjęcia a buty? butów nie ma! nie będzie pachnieć ciastem w niedzielę ani kiedy indziej nie będzie kobiet w tym pokoleniu popatrzą oczami do wewnątrz skontrolują poczekają aż ktoś się zaopiekuje będą sprzątać podawać kanapki i milczeć nic tym dziadom ojcom nie powiedzą nic bo lepiej się schować nie ujawnić niech sobie rządzi nie ma co tam dzieci córki synowie choroba picia zaburzenia jedzenia dam już te kanapki albo zupę kaczkę podam choremu czy już zjadłaś? a skąd! matki przecież nie gotują tylko czekają aż przyjdziesz aż się obudzisz tam gdzie wódka i ciosany stół brudna podłoga brukiew obierki w zlewie? czy w misce? nie mam pewności wchodzisz we mnie obraz malowany cyrylicą czytam gazetę albo machorkę czytam i oczy pieką oj pieką ale czy zostaną te same? czy zostaną? zamglone zwidy bułek czy pamiętasz? ten smak bułki po latach w pociągu? najzdrowsza dieta sześć lat bez soli nie było rozsypanej mąki – – to i tak nie ma po co zaczyniać – – nie ma po co wracać bo chłopaki już nie dadzą im radości palców w cipki nie pozwolą nas dotykać śnieg się roztopi biegnę teraz często przez trawy biegnę przez łąki przez piasek przez wiatr biegnę przez las zbiegam w dół przez ścieżki rozpościeram ręce będę biegła Wikta Kłosińska – poetka; współtworzy kolektyw poetycki Wspólnota Snów Równoległych; publikowała w "Odrze"; mieszkała i pracowała w kilku krajach.

     Redakcja  Krzysztof Śliwka,  Mirosław Drabczyk
                        Ilustracje  Paweł Król 

  • Facebook
  • Instagram
bottom of page