Tylne światła
Wieczorem wpada ojciec. Wypija dwie kawy,
wypala cztery szlugi i zbiera się do wyjścia.
Odprowadzam go do drzwi, podaję mu rękę
i mówię: „Do zobaczenia”.
„Kto tam wie”, odchrząkuje, śmiejąc się głupawo,
a potem złazi po schodach, ciężko dysząc od kilku
tysięcy wyjaranych w całym życiu paczek.
Wracam i zaraz w oknie odchylam firankę.
Noc, pustka po dniu, wlewa się do środka.
Ojciec wsiada do auta, odpala silnik, wrzuca jedynkę
i rusza. Po chwili widzę tylko
tylne światła jego samochodu, coraz mniejsze
i mniejsze,
i mniejsze.
Chowany
Bawiliśmy się z tatą w chowanego. Ja go szukałem, licząc
od dziesięciu do zera, on ukrywał się przede mną
w takim czy innym miejscu.
Znajdowałem go zawsze bez większych kłopotów,
bo wszędzie go wyprzedzał
zapach kolońskiej z kiosku i najtańszych fajek.
Aż któregoś dnia, kiedy
sam byłem już ojcem, tata schował się tak starannie,
że dotąd nie umiem go znaleźć.
Dziewczynka z wiersza
Dziewczynka z tamtego wiersza (Pół, [w:] Sztuka zbierania mgły,
WBPiCAK, Poznań 2022). Spotkałem ją
dzisiaj w parku. Bawiła się chyba z babcią
w to, która z nich pierwsza
znajdzie w stercie jesiennych, pożółkniętych liści
ten jeden o zupełnie doskonałym kształcie. Kiedy się mijaliśmy,
spojrzała na mnie tak, jak gdyby mnie skądś znała, choć przecież
nie, to niemożliwe, żeby kiedykolwiek
czytała tamten wiersz.
Dzikszy brzeg
Siedzę nad rzeką, patrzę
na ten jej drugi, trochę dzikszy brzeg,
gdzie w samym środku lipca piętnaście lat temu
dziewczyna, której imienia nie umiem sobie przypomnieć,
czekała, aż przyjdę, żeby ją z sobą zabrać.
Nagle robi się ciemno
i nie, wcale nie chcę, by na tym drugim brzegu
włączyli latarnie, bo gdy tylko je włączą, wtedy będzie widać,
że już jej nigdy więcej nie będzie tam widać.
Z telewizji publicznej
Ta ładna dziennikarka z telewizji publicznej, jak ona
się nazywa? Pamiętam, jak w dwa tysiące pierwszym,
gdy mówiła z ekranu o ludziach wyskakujących
z czterdziestego trzeciego piętra World Trade Center
prosto w otchłań historii, łamał jej się głos
i śmiesznie trzęsła broda. (Nigdy nie widziałem, żeby komuś
tak śmiesznie trzęsła się broda). Dwadzieścia lat później,
latem dwa tysiące dwudziestego pierwszego,
spotkałem ją w arabskim barze w Hali Koszyki,
jak jadła falafel z hummusem, a sos tahini ściekał jej
po tej samej brodzie, która dwadzieścia lat wcześniej
tak śmiesznie się trzęsła, i nie, wcale jej nie powiedziałem,
że widziałem, jak wtedy trzęsła jej się broda, bo przecież
każdy to widział.
Dworzec kolejowy Toruń Miasto
Wchodzę na peron i wiem, że ktoś tu był przede mną,
że ktoś tu był przede mną
i ktoś będzie po mnie.
Przeszli przyszli i poszli, i już nic mi do nich.
Przyszli przyjdą i pójdą, nic im jeszcze do mnie.
Nad oszkloną tablicą z rozkładami jazdy
popsuta jarzeniówka, pomrukując cicho, w stałym, miarowym rytmie
zapala się i gaśnie.
