To biedne ciało i krew
- Mirek Drabczyk
- 29 maj
- 5 minut(y) czytania
Zaktualizowano: 31 maj
Zacząć należy od oczywistego stwierdzenia, że człowiek wcale nie jest przyjacielem zwierząt. Nie jest też ich największym wrogiem, bo najgroźniejszym wrogiem człowieka jest on sam. Człowiek zwierzęta eksploatuje zjadając ich ciała, odziewając się w ich futra, wysysając szpik ich kości. Zaprzęga zwierzęta do ciężkiej pracy, wciela do służby wojskowej albo poddaje je torturom w imię eksperymentów naukowych. Ostatecznie zabija je dla własnej rozrywki i wątpliwej chwały.
Człowiek wyłącznie ze zwierząt korzysta i dotyczy to także literatury, choć jest to chyba najmniej opresyjna forma eksploatacji. W literaturze (lub szerzej w kulturze) zwierzęta zostały sprowadzone do czytelnego kodu, za pomocą którego nauczyliśmy się porozumiewać.
Powstałe na przestrzeni dziejów ważniejsze utwory literackie, których głównym lub pobocznym bohaterem były zwierzęta, są w gruncie rzeczy opowieściami o człowieku. Chyba nikt nie ma wątpliwości, że Kubuś Puchatek nie jest w żadnym stopniu zwierzęciem, lecz typem sympatycznie naiwnego człowieka. Podobnie jego mniej rozgarnięty kompan Prosiaczek.
W literackim procederze pokazywania psychicznej, emocjonalnej i społecznej kondycji ludzkiej na przykładzie zwierząt najlepiej sprawdziły się bajki. Niezliczeni ich bohaterowie patrzą na świat jak ludzie, po ludzku przeżywają rozterki, poddawane są społecznej presji i tak dalej. Słynna satyra polityczna Orwella, “Folwark zwierzęcy” – mimo swego demaskatorskiego charakteru – nadal jest utworem, w którym ludzie “przebrani są “za zwierzęta. Przebiegły lis, głupi osioł, wierny pies, miłujący wolność kot oraz wulgarna świnia to postacie bajkowe. W bazujących na antropomorfizmie opowieściach zwierzęta traktowane są jak symbole, fetysze lub rekwizyty.
Oprócz typowo bajkowego używania zwierząt, pojawiają się w literaturze obserwacje wzajemnych więzi między ludźmi a zwierzętami. Czasami te więzi przybierają postać obsesji jak w słynnym “Moby Dicku” albo wskazują silną rolę terapeutyczną konkretnych zwierząt “Zaklinacz koni”. Nie zawsze są to przykłady budujące, choć trzeba przyznać autorom, że zwierzęta nie ubierane w żaden kostium, lecz opisywane realistycznie zazwyczaj okazują się istotami szlachetnymi i odważnymi. To one mogą być etycznym wzorem dla ludzi.
Znamy z lektur szkolnych kilka opowieści o ukochanym zwierzęciu domowym (pies Lassie) albo fascynującej dzikiej bestii (”Biały kieł” Jacka Londona). Innym przykładem jest wprowadzenie do literatury realistycznej zwierzęcia o zdolnościach ponadnaturalnych. To wyjątkowy zabieg, ale nie sposób w tej wyliczance pominąć kota Behemota z powieści “Mistrz i Małgorzata”.
Znajdujemy też w literaturze przykłady dociekań o niedostępną dla nas tajemnicę zwierzęcości. Wiele prób pisania próbującego wyjść poza zakorzeniony w nas antropocentryzm niebezpiecznie zbliża się do czułostkowości lub fałszywie wywyższa zwierzęta. Na szczęście zdarzają się utwory, które przyjemnie zaskakują. Odnajdujemy w nich własne refleksje dotyczące sekretnego życia zwierząt. I zastanawiamy się, na ile życie zwierząt różni się od naszego.
Ciepło psów i esencja, niepoznana, psiości.
A jednak czujemy ją. W wywieszeniu mokrego języka,
W melancholijnym aksamicie oczu,
W zapachu sierści, innym niż nasz, a pokrewnym.
Człowieczość nasza wtedy wyraźnieje,
Wspólna, pulsująca, liżąca, włochata,
Choć dla psów to my jesteśmy jak bogowie
Znikający w kryształowych pałacach rozumu,
Niezrozumiałym działaniem zajęci.
Chcę wierzyć, że siły, które są nad nami,
Oddając się operacjom dla nas niedostępnym,
Dotykają czasami naszych policzków i włosów
l czują wtedy w sobie to biedne ciało i krew.
(…)
Czesław Miłosz
Przy okazji powstaje pytanie, czy jest możliwe takie pisanie o zwierzętach, które nadawałoby im większą podmiotowość? Czy w literaturze sprawdzi się takie podejście do zwierząt, które zdjęłoby z nich stereotypowe kostiumy a jednocześnie nie byłoby quasi-naukowym wykładem na ich temat?
A co z manifestami obliczonym na uwrażliwienie czytelników na los zwierząt doznających przemocy ze strony człowieka? Czy one mają rację bytu w literaturze, czy raczej należą do gatunków wstydliwych, które autorzy konsekwentnie omijają, żeby nie narazić się na tani zarzut uprawiania “eko-terroryzmu”? Napędzające rzeźnicki proceder konsumenckie potrzeby to temat śliski. Być może pisarska kalkulacja podpowiada, by w ogóle nie wspominać o masowej eksterminacji zwierząt w ubojniach. Autor łatwo może stać się ofiarą medialnej nagonki ze strony ludzi lubujących się w zwalczaniu wszelkiej inności, wrażliwości i wreszcie czułości. Przykładem choćby Olga Tokarczuk, która książką “Prowadząc swój pług…” wzbudziła nienawiść u ludzi niezdolnych wybaczyć jej pokazania osobistego punktu widzenia na los zwierząt.
Współczucie ludzi jest wybiórcze. Łatwo w mediach wywołać głosy oburzenia donosząc np. o cierpieniu koni zaprzęgowych lub (planowanym) odstrzale bobrów niszczących tamy przeciwpowodziowe, (a tym samym stwarzających zagrożenia dla dobytku i życia ludzi). Trudniej natomiast o tak żarliwe współczucie, gdy idzie o los innych zwierząt. Co więcej, gdy pośród medialnego wrzasku “w obronie bobrów” pozwoli sobie ktoś na upomnienie, że nasza troska należy się zwierzętom, których mięso ląduje na talerzu – wówczas cała nienawiść komentatorów przenosi się na autora “bluźnierczych” uwag.
Człowiek głaszcze małe kotki, pieski, świnki morskie a nawet kurczaki, jeśli ta czynność sprawia mu przyjemność. Emocjonalne przywiązanie do wybranych “własnych” zwierząt jest autentyczne i taki człowiek gotów jest oburzyć się na propozycję zabicia jego zwierzęcia i skorzystania z jego mięsa, skóry, kłów, pazurów, włosia, piór. Te zwierzęta człowiek włącza do swojego kręgu rodzinnego, plemiennego, dobrowolnie przyjmuje rolę opiekuna i jednocześnie godzi się, by cierpiały zwierzęta spoza tego kręgu. Hemingway ma mnóstwo zdjęć z kotami, które w późnych lata jego życia naznaczonego alkoholizmem gromadami mieszkały w jego domu na Key West. Widzimy jak pisarz kotka głaszcze, karmi go kolbą kukurydzy, spogląda nań czule znad butelki wina. Jest kot spacerujący po biurku i zaglądający na kartkę papieru wysuniętą z maszyny do pisania. Czułe obrazy.
Pozostały po Hemingway’u także zdjęcia z lwem i rogatą antylopą, jednak migawka aparatu trzaskała w zupełnie innych okolicznościach. Hemingway siedzi na truchłach zwierząt, które sam zastrzelił podczas afrykańskiego safari w roku 1933. (Znamienne, że akurat tego samego roku w Niemczech zaczęło się coś, co doprowadziło do o wiele większego strzelania.)
W życiu praktycznym zwierzęta są dla człowieka mięsem, środkiem transportu, rozrywką albo siłą pociągową. jest to relacja zaburzona. Literatura to na szczęście ta lepsza strefa: mało jest tu świadomego przyznawania się do popierania okrucieństwa i nieczułości wobec nich. Jeśli tego typu opisy pojawiają się w przestrzeni publicznej, są one raczej przestrogą i wyrzutem sumienia. Decyduje o tym stopień wrażliwości i świadomości - o ile wśród myśliwych przyjęte jest wieszanie na ścianach poroży zabitych jeleni, to jednak żaden poważny pisarz nie opisze swojego bestialstwa, Owszem, Hemingway pozwalał się fotografować ze strzelbą podczas polowań, ale to było niemal 100 lat temu. Obecnie zabijaniem chwalą się tylko ludzie o małym stopniu świadomości społecznej i ekologicznej (myśliwych cieszących się ochroną populistycznych partii politycznych nie posądzam o jej posiadanie). Pisarz, czy szerzej, artysta raczej nie pozwoliłby sobie na publikowanie świadectw takiego prymitywizmu. W każdym razie specjaliści od wizerunku by mu to odradzali.
Inicjując wydanie specjalnego numeru Suburbii chcieliśmy przekonać się, czy w utworach powstających współcześnie będą rezonować postawione pytania. O tym przekonacie się Czytelnicy sami, a jest w czym wybierać: różnorodność form i stylistyk literackich jest zaskakująco bogata. Nie ma mowy o schematycznym, płaskim postrzeganiu zwierząt, które żyją po to, żeby nam ludziom dostarczać przyjemności.
Wszystkim Autorkom i Autorom bardzo dziękujemy za nadesłane teksty.
Redakcja
