top of page

Rafał Kasprzyk – Echo klaskania jedną ręką, czyli wielka suma zer u wrót ognia (o książce Tomasza Hrynacza „Lallen”)


Najpierw był „Pies gończy”, gdzie osiadanie ciemności w słowie zaczęło podkopywać
zastany porządek rzeczywistości, stwarzając monochromatyczny świat mroku, nocy i czerni.
Świat zgrzytu i wewnątrz bytowych aporii, z którymi musiał sobie poradzić Hrynacz. I poradził
sobie na wielu poziomach, ale na jednym najbardziej. Na poziomie języka. Ów język cienia i jego
nieoczywista semantyka, którą stworzył, sprawił, że została podjęta próba uporządkowania
chaosu myśli, pragnień i uczuć. Zaowocowało to poddaniem w wątpliwość oczywistości
dychotomicznego rozumienia codzienności z jednej strony. Z drugiej zaś, dość nieoczekiwane
przekierowanie, dzięki językowi właśnie, na bardziej subtelne tory istnienia skoncentrowane
wokół ciszy i świadomego zamilczenia, przemilczenia i dystansu.
Następnie, jeszcze tego samego roku, ukazał się „Emotywny zip”. Bardzo mocno
korespondujący i uzupełniający poprzednie zmagania. To w przestrzeni tej książki zostało
zniwelowane do absolutnego minimum coś, co zadziało się wcześniej w „Psie gończym”.
Wszelkie ciemności, czernie i demony zostały nazwane, zamknięte w językowej klatce liter i fraz.
Ustąpiły miejsca pewnej harmoniczności. Pojawiło się światło, nadzieja, a przede wszystkim
spokój miłości odwzajemnionej i celebrowanej, która niejako stała się swoistym kołem
ratunkowym dla autora dryfującego pośród szerokich wód niewiadomego i nieodgadnionego.
Wreszcie, po dwuletniej przerwie, w roku 2023., doczekaliśmy się publikacji kolejnej
książki Tomasza Hrynacza pod tytułem „Lallen”, wydanej w Instytucie Mikołowskim im. Rafała
Wojaczka. I dopiero teraz. Dopiero ta triada, ten literacki fraktal: Psa gończego, Emotywnego
zipa i Lallen, pokazuje szerszą perspektywę tego, co dzieje się z momentami wewnętrznego,
głębokiego wglądu w ciszę świata i zarazem w jego zgrzyt, przejawiający się permanentnym
znikaniem wszystkich i wszystkiego wokół. Nie dziwi więc fakt, że ostatnia książka triady
[„Lallen”] rozpoczyna się cytatem z Charlesa Reznikoffa, dotyczącym wszechobecnego chaosu, o
który potyka się i upada nie tylko bezradna jednostka, jak w tym fragmencie, ale i całe
społeczeństwa. Bo gdy popatrzy się na to, co dzieje się wokół – epidemie, pandemia, wojny,
ogólny upadek człowieczeństwa, wartości wyższych, albo w ogóle jakichkolwiek wartości – to
dochodzi się do wniosku, że coraz większa dysharmonia, rozmontowywanie świata, czy jego
agresywna, przybierająca na sile sekularyzacja, rysują coraz wyraźniejsze apokaliptyczne wizje i
o żadnym optymizmie egzystencjalnym w tym kontekście nie może być mowy. A jednak w takim
świecie przychodzi nam żyć i funkcjonować.
Hrynacz, ani na takie funkcjonowanie, ani na taki świat się absolutnie nie zgadza. Sprowadza to na niego przekleństwo L’appel du vide, co z francuskiego tłumaczy się jako „zew
pustki”, z którym zmagał się praktycznie cały filozoficzny egzystencjalizm: Heideggera z jego
koncepcją „wrzucenia” w świat jednostki, która od samego początku wie, że umrze;
Kierkegaarda, z jego cierpieniem ciągłych wyborów, które i tak nigdy nie oddzielą nas od pustki;
Camusa z jego ciągłym poszukiwaniem sensu życia, które za każdym razem prowadzi do
rozczarowania i unieszczęśliwia jednostkę.
Oczywiście to tylko niektórzy przedstawiciele egzystencjalizmu, którego echo wyraźnie
wybrzmiewa w twórczości świdnickiego poety. Ale cały ten pesymizm obserwowanego przez
Hrynacza świata, jest li tylko pewnym preludium, prologiem, kolejnym krokiem podjętym w
nierównej walce, pozornie tylko skazanej na niepowodzenie. Wcześniejsze książki były, w moim
przekonaniu, nacechowane wyraźnymi elementami kreacji, dynamiką tworzenia, progresywnym
zmierzaniem ku czemuś przez duże „C”. Pewnym uporządkowaniem treści. Jakąś sensownością
całości, upartym poetyckim dążeniem do realizacji założonych uprzednio celów. Generalnie
wszystko oscylowało wokół interpersonalnej, choć trudnej i czasami bolesnej, relacji nadawcy i
odbiorcy poetyckich komunikatów, zza ciemnej kurtyny cienia.
W "Lallen" mamy do czynienia z czymś zupełnie innym, wykraczającym daleko poza samą
tylko strukturę języka. Wcześniej autor komunikował to, czego doświadczał z perspektywy
otwierania się na rzeczywistość pełną lęków w sposób – powiedzmy – horyzontalny. To znaczy
taki, który utrzymywał dość jednostajnie poziom, siłę i głębię informacji przekazywanej. Krótko
mówiąc, wcześniej to Hrynacz był podmiotem otwierającym się i zapisującym skutki tego
dostrajania do jakiejś metafizycznej przestrzeni. Trzymał jednak wyczuwalny dystans. Jakby się
jeszcze czegoś obawiał i nie był do końca przekonany co do pewności obranej przez siebie drogi. I
słusznie, bo w najnowszej jego książce dochodzi do tego, czego być może się obawiał. Mianowicie
do swoistej inwersji porządku otwierania się. Tym razem, zupełnie niespodziewanie,
perspektywa horyzontalna przechodzi do kontrataku. Obraca się o dziewięćdziesiąt stopni.
Skraca dystans. Zawęża kąt patrzenia. I to ona otwiera się na Hrynacza, obracając w proch iluzję
pozorów. A nawet więcej: swoim wertykalizmem w pewien sposób oślepia metafizycznie autora i
zostawia go po raz kolejny z niczym.
Oto wielka tajemnica istnienia, której ani przedzmierzch nie przebudzi, ani noc nie
rozkłóci. Tylko cóż zatem zrobić w sytuacji, gdy milczenie niepodobne, gotowe do drogi, na
skraju snu drożej trawers skanuje? Jak poradzić sobie z tą nicością, małością i prochem
istnienia, kiedy z wieczora transparentna cisza z mokrego popiołu(...) łypie spod oka na grób?
Jak zapisać te wszystkie zewnętrzne komunikaty, pochodzące z najgłębszego universum
odrębności nienazwanego?
Najprościej byłoby wziąć przysłowiowe nogi za pas i wycofać się jak najszybciej z
przestrzeni, która potęguje strach i bezradność. I rzeczywiście autor "Lallen" ulega chwilowej
pokusie ucieczki, zadając sobie już w pierwszym wierszu pytanie: po co komu ten bieg w tajne
tony? Przecież i tak znikniemy przed zmierzchem. Ale niestety to wszystko zaszło już za daleko,
za głęboko. Została przekroczona granica śmierciokątu świata, za którą syczy to, o czym się nie
mówi.
I tu właśnie dochodzimy do źródła tego, z czym mamy do czynienia w "Lallen", a co w
sposób najpełniejszy oddaje cytat z Pięknych dwudziestoletnich, Marka Hłaski, że świat dzieli
się na dwie połowy, z tym jednak, że w jednej z nich jest nie do życia, w drugiej nie do
wytrzymania.
Inaczej być nie może! Wszakże Hrynacz ze wszech miar jest poetą metafizycznym.
Otwartym na Tajemnicę, której wszelkie oddziaływania w kontekście ontologicznej trylogii "Psa",
"Zipa" i "Lallen" bardzo często powołują do życia różnego rodzaju egzystencjalne przepaście i
wrzucają uważnego czytelnika tych fraz w czarne otchłanie, gdzie ciemność nad ciemnościami
mnoży paradoksy. A najpiękniejszym z nich – tych paradoksów – jest to, że w tych wierszach
nicość i „wszystkość” staje się jednym bytem, podobnie jak to miało miejsce w "Emotywnym
Zipie", gdzie światło i ciemność zespoliły się w jeden organizm. Wystarczy jeden mały krok, by
stracić grunt wszelkiej pewności pod stopami. To jedyna droga do zrozumienia pisarstwa
świdnickiego poety.


Rafał Kasprzyk - poeta, krytyk literacki, społecznik, organizator spotkań literackich „u Łuczeńczyka” w Gminnej Bibliotece Publicznej w Ludwinie. Laureat wielu konkursów poetyckich. Debiutował w 2018 r. tomem Interakcje (czyli życie oparte na węglu). W 2020 ukazała się Dychotomia. Wiersze publikował w „Dzienniku Polskim”, „Odrze”, „eleWatorze”, „Frazie”, „Afroncie”, „Przekroju”, „Helikopterze”, „Tlenie Literackim”, „Arkuszach Literackich”, „Akancie”, kwartalniku mniejszości polskiej na Ukrainie „Krynica” oraz w wielu antologiach. Jego teksty krytyczne można znaleźć w „Afroncie”, „Helikopterze”, „ArtPapierze”.

Comments


bottom of page