W pierwszym tygodniu wojny kolega napisał smsa, że trzeba jechać na granicę po znajomą znajomego. Miała jechać pociągami, autobusami gdzieś z lewego brzegu Dniepru. Potem dalej samochodem. Rwane informacje z trzeciej ręki. Smsy w środku nocy. Napisałem, że spoko, jestem gotowy. Trzy noce czekałem w napięciu, bo kolega miał samochód na warsztacie, mieliśmy jechać moim. Potem sms około jedenastej czwartego dnia, że są wiadomości. Kobieta zakończyła podróż na jakiś blockpoście kacapów, gdzieś skręciła nie tam gdzie trzeba i wpadła na ruskie linie. Podobno samochód zabrali, mężczyzn wpakowali do autobusu i autobus ostrzelali z broni maszynowej. Znajoma znajomego ubłagała ponoć na kolanach kacapskich mirotworców, bo miała dzieci, dlatego jej nie zabili tylko wywieźli w nieznanym kierunku.
Mój mózg nie przyjmował tej informacji, chociaż czytałem całe życie o tym jak świat nie mógł uwierzyć wiele lat wcześniej. Mówiłem do Małgosi, ej, no jak z punktu A do punktu B jechała, a wpadła tu i tam. A z tym autobusem może słyszała, może ktoś jej opowiedział. Albo kolejna racjonalizacja - że skoro jej nie zabili, to dlaczego zostawili jej telefon. Takie proste samoobrony mózgu przed przerażeniem.
A przecież widzieliśmy wszyscy jak ruski transporter opancerzony miażdży samochód osobowy z człowiekiem w środku. Człowiek przeżył. Może dlatego też wyparłem. Mimo, że pojawiały się informacje, że kacapski czołg rozjechał tam i tu samochód z rodziną w środku i niestety tym razem już nikt nie przeżył. Ale nie było zdjęć.
Tak samo nie było zdjęć z zasypanych podziemi teatru w Mariupolu.
A potem te zdjęcia z Buczy. I kolejne zdjęcia z Buczy.
Nie umiem się pozbierać, pewnie jak wielu i wiele z Was po tym jak zobaczyłem te zdjęcia.
Bucza miała 36 tysięcy mieszkańców. Pomyślałem przez mgnienie oka - jak mój Brzeg. Też 36 tysięcy mieszkańców.
A zobaczyliśmy te zdjęcia tylko dlatego, że weszła tam armia ukraińska i to nie stało się raczej w ramach planowego odwrotu, bo gdyby tak było orki próbowałby zatrzeć ślady, najwyraźniej nie zdążyli.
Ten człowiek na rowerze, tak po prostu leżący pod rowerem, którego nikt mu nawet nie zabrał. Ilu takich miejsc nie poznamy, bo tam nie trafi żaden dziennikarz?
Czy kiedykolwiek ktoś ekshumuje gruzowiska Mariupola?
Jeżeli Mariupol wpadnie w rosyjskie ręce czeka go los wielu innych miejsc takich jak Mariupol. Zaorają, wyrównają teren buldożerami i postawią jakiś nowy Mariupol. Może go nawet inaczej nazwą dla niepoznaki.
Czy kiedykolwiek gdzieś ktoś znajdzie autobus pełen rozstrzelanych ciał?
Mózg się przed tym broni. Wpadasz w stupor.
Ale jednak przypomnę kilka spraw.
Orki się wycofały z Buczy bo nie były w stanie iść naprzód, ani się utrzymać. Nie był to zbytek łaski. Po prostu musieli odejść. Nie wszędzie odchodzą sami. Czasem trzeba im pomagać.
Straty jakie ponieśli, wykluczają sukces na całej Ukrainie. Przypomnę, że niedawno stawką było w ogóle istnienie Ukrainy jako niepodległego państwa. To już raczej nie będzie przedmiotem negocjacji.
Między innymi dlatego, że Białoruś stała z bronią u nogi, Naddniestrze stało z bronią u nogi.
Teraz będą trwały krwawe targi o zakres terytorialny tego państwa. O jego stan po wojnie.
Wielu z Was mówi tak, ale pobór, Rosja ogłasza pobór.
Rosja ogłasza pobór co roku. Poborowych trzeba ubrać, uzbroić, wyszkolić, wstawić w jakieś wojskowe struktury. To zajmuje dużo czasu. Poza tym poborowi nie będą tak skuteczni jak wojskowi kontraktowi, a jak wyglądają wojska kontraktowe i zawodowe Rosji to widzieliśmy ostatnie 6 tygodni.
Pobór, może zamienić się w pomór.
Niektorzy mówią: rosja jest za wielka, żeby przegrać.
Chciałem tylko skromnie przypomnieć, że ta wielka rosja przedupiła w swoich nowożytnych dziejach:
- Wojnę Krymską w latach 1854-56,
- wojnę z Japonią w latach 1904-1905 i to tak koncertowo, że aż huczy,
- przejebała w zasadzie swój udział w pierwszej wojnie światowej w 1917 implodując jako państwo, żeby popaść w wieloletnią wojnę domową,
- przegrała wojnę z młodziutką II R.P. w latach 1919-21,
- nie umiała wygrać z w Finlandią w latach 1939-1940.
- no i na koniec - nie udało się też wielkiemu ZSRR pokonać Afganistanu przez 10 lat od 1979 do 1989.
Rozumiem, że po 1945 wielu ludzi na świecie uwierzyło w mit o niezwyciężonej armii sowieckiej, której bieda-spadkobierczynią miała by być armia rosyjsko-putlerowska, ale pokazuję tylko kilka przykładów na to, że ten mit ma wiele dziur i nieciągłości. Chociażby takich, że Rosja owszem, przegrywała w dziejach wojny.
Nie ma zatem żadnych podstaw by nie miało się stać tak teraz, tym bardziej, że z wojskowego punktu widzenia putlerowcy niczym szczególnym nie zaskakują.
Na przykład - mija 40 dzień walk a rosyjskie lotnictwo nie uzyskało panowania w powietrzu. A to akurat mogliby osiągnąć. Ale coś im nie wychodzi.
Ba, wyprawa dwóch ukraińskich śmigłowców do rosyjskiego Biełgorodu, żeby podpalić tam skład paliwa - pamiętacie to sprzed dwóch dni - mimo, że z wojskowego punktu widzenia nie ma może wielkiego znaczenia - jest ośmieszeniem rosyjskiej obrony przeciwlotniczej.
Podobnie jak trafienie, zapewne rakietą "Toczka-U", transportowca wojska w porcie w Bierdańsku.
I nie ma też żadnych powodów by sądzić, że Rosja przyjdzie do nas i nas zje. Musiałaby się przebić przez całą Ukrainę. A właśnie się z północy Ukrainy wycofuje. I to nie dlatego, że okazuje łaskę cywilizowanemu światu, ale dlatego, że dostała tam wpierdol.
A cywilizowany świat ma teraz dużo większy kłopot z zamieceniem pod dywan czegokolwiek. Na przykład trupów cywilów z Buczy.
Pamiętam jak latami dyskutowało się o konieczności interwencji NATO w Bośni i Hercegowinie, pomocy dla Sarajewa. Gadało się, aż w końcu pocisk moździerzowy zabił na targowisku kilkadziesiąt osób. I skończyło się gadanie.
Ale jeszcze jedno, najważniejsze. W Ukrainie są dziewczyny i chłopaki, które nie widziały zdjęć z Buczy, ale po prostu widziały te Buczę na własne oczy. Albo Irpień.
Jak myślicie co czują?
Nie chciałbym żeby mi się chociażby przyśniło w najbliższym czasie że jestem rosyjskim poborowym zamkniętym w blaszanym pudełku BWP i jadę na wojnę z Ukrainkami i Ukraińcami. Wolałbym sobie w stopę strzelić albo zęby wybić - jak to bywało w wieku XIX, byle nie iść w ruskie kamasze.
4 kwietnia 2022. Czytania z Babczenki
Arkadija Babczenkę trzymam na biurku od trzech tygodni i zastanawiam się kiedy Wam o nim powiedzieć. Arkadij urodził się w Moskwie, prawie jesteśmy rówieśnikami, on rocznik 1977, ja 1974. Był żołnierzem, ruską onucą w pierwszej i drugiej wojnie w Czeczenii. Ja nie byłem na żadnej wojnie. Jakiejkolwiek służby w kamaszach uniknąłem w zasadzie przypadkiem, bez wielkiego unikania, tak się złożyło.
Arkadij napisał książkę "Dziesięć kawałków o wojnie". Dziesięć kawałków które zostawią was w kawałkach, jeżeli je przeczytacie. Ale jeżeli je przeczytacie to zrozumiecie może coś z tej maszyny zła jaką jest kacapska armia. To taka struktura, która mentalnie nie odrosła od czasów Fryca i Suworowa, gdzie jak wiadomo nie pozwalano bić rekruta po twarzy bo był własnością armii i nie mógł źle wyglądać w mundurze. Ale po innych częściach ciała - wolno było, bo pobity nadal dobrze wyglądał.
Arkadij opisał armię, w której walka z jakimkolwiek wrogiem jest w zasadzie zajęciem pobocznym, jednym z elementów trudnej sztuki przetrwania, bo w tej maszynie wszyscy chcą ciebie poniżyć, pobić, ograbić, zgwałcić, zniszczyć. Walka wydaje się wybawieniem z udręki.
W tej armii onuca jest nikim, jest śmieciem, porcją gówna na widłach. Dlatego się mści na wszystkim co żyje, bo tylko wtedy i tylko w taki sposób może się odegrać za swoje cierpienie.
To odległe echo całej koncepcji władzy moskiewskiej satrapii, która - warto o tym przypominać - nie była i nie jest jedyną jaka się pojawiła na Rusi. Ale stała się dominującą.
W największym skrócie - u nas to jest tak, że ludzie mówili władcy - okej, my będziemy ci posłuszni, a ty będziesz szanował nasze prawa i przywileje. Początkowo to były przywieleje i prawa możnych, ale zakres praw i przywilejów ciągle jakoś się rozszerzał w skurczach. Były dobre przykłady z poprzedników - żeby o idei obywatelstwa greckiego czy rzymskiego wspomnieć. My ustępujemy z naszej wolności - żebyś ty władco, władzo, którą legitymizujemy zrobiła to, czego jednostce ciężko jest dokonać.
W tych warunkach mogło się wydarzyć, że idący do krwawej jatki flagowiec admirała Horatio Nelsona wywiesił sygnał "Anglia oczekuje, że każdy wypełni swój obowiązek".
Ale tam na wschód od nas, pomiędzy rzadkimi powiewami tego podejścia do jednostki, osoby w relacjach z władzą jako podmiotem - ukuła się jednak inna koncepcja relacji władzy i obywatela. I w tej koncepcji nie ma obywatela, bo wszystko co w państwie, także ludzie - są własnością władcy. Oto władca, pomazaniec boski ustępuje ze swej wszechmocy i wszechwładzy abyś ty, drobina ludzko, pachołku - miał swoje miejsce do życia. Ale to on, car, cesarz, pierwszy sekretarz ustępuje ze swojej omnipotencji na rzecz ciebie. Dlatego ty, na każde wezwanie masz służyć. Nawet dupy dać jak trzeba będzie.
Zatem kiedy przychodzi co do czego - jest drabina przemocy i wyzysku, łańcuch pogardy i poniżenia. Nie ma biuletynów Wielkiej Armii Napoleona. Są oddziały zaporowe za plecami, sierżant który bije pałką w nerki czy pięty powieszonego na drzewie za kostki rekruta. I wróg wtedy nie straszny. Swój straszniejszy.
Tak, wszyscy jako ludzie jesteśmy tacy sami. Mamy ciała zdolne do cierpienia, ale relacje między władzą a jednostką jednak układają się różnie. To są różne systemy, sposoby myślenia. I jeżeli taki a nie inny schemat akceptują miliony, pokolenie po pokoleniu, to mamy spory problem, bo nie ma między nami języka, którym możemy się dogadać.
My uznajemy uniwersalne prawa jednostki wobec władzy jako zasadę, na tle której odstępstwa widzimy jako plamy hańby.
Oni tej hańby nie widzą. Przecież to normalne, że silniejsi mordują słabszych, kiedy słabsi im się stawiają. Jakie prawa jednostki? Jakie prawa w ogóle?
Arkadij Babczenko, od niego zacząłem i na nim zakończę - od wielu lat mieszka w Kijowie.
Kiedyś zgłosiła się do niego rosyjska telewizja oferując, że zapłacą mu pięćdziesiąt tysięcy dolarów za wywiad. Powiedział:
- Do waszej telewizji ja bez dwóch zdań oczywiście przyjadę. Tylko później. I na Abramsie. I nie na wywiad.
Mieszkał długo w Kijowie, a teraz nikt dokładnie nie wie gdzie. Nad jego życiem czuwała ukraińska SBU. Bo gdyby go nie strzegli, to by go rodacy zabili za te kilka słów prawdy.
Pomyślcie tylko - Rosjanin, żołnierz rosyjskiej armii, dla którego jedynym bezpiecznym miejscem był Kijów.
To tak właśnie na marginesie różnych dyskusji o wojnie, rosji, rosjanach, putlerze.
Środek nocy
12 lipca 1943 roku Niemcy otoczyli wieś Michniów. Ktoś się wyrwał przez pierścień blokady, doniósł ludziom "Ponurego", że pacyfikacja. Komendant zebrał szybko oddział szturmowy, wybranych ludzi ze zgrupowania i pobiegli w stronę wsi.
Ale to trwało. Bo oni tak sobie nie pobiegli. To było trzynaście kilometrów przez las.
Kiedy dotarli do Michniowa - wieś się dopalała, ciała pomordowanych, spalonych żywcem kobiet i dzieci stygły. To była wieś w której często ktoś ze Zgrupowań miał rodzinę, kogoś bliskiego.
Cofnęli się do lasu. "Ponury" siedział w milczeniu, podobno długo nic nie mówił, wreszcie po zmierzchu poderwał oddział, ruszyli na blok kolejowy pod Podłazami. Rozwalili pociąg urlopowy do Rzeszy. Na wagonach z trupami napisali kamieniami, w zasadzie wydrapali kamieniami na pulmanach - "Za Michniów".
Żeby ci, którzy przyjdą zbierać swoje trupy - wiedzieli.
Masakry w Buczy dokonali bandyci z 64 brygady strzelców zmotoryzowanych z 35 armii putlerowskiej.
Mam nadzieję, że ktoś na ich popalonych BTR-ach, Kamazach, Uralach, Zilach wydrapie kamieniem "Za Buczę".
Żeby ci którzy przyjdą sprzątać trupy bandytów wiedzieli.
Na inną sprawiedliwość nie liczę
w środku tej nocy.
Braterstwo tysiąca i jednego drobiazgów
Modlitwa modlitwą
a tu trzeba brzytwą
albo jeszcze gorzej
sprężynowym nożem
(Jan Krzysztof Kelus, Polski broadside czyli w więzieniu zasłyszana opowieść prawdziwa o ponownym ocaleniu Narożniaka Jana z rąk prok Bardonowej)
Oni tam mogą coś zrobić, tak myślisz w tych chwilach kiedy coś zatyka ci gardło z wściekłości. Jedni organizują ewakuację, inni organizują jedzenie, inni odgruzowują, gaszą pożary, troszczą się o najsłabszych, opatrują rany, zszywają rany, łatają dziury, naprawiają linie telekomunikacyjne, wodociągi, sieci ciepłownicze. Kiedy świat się wali zawsze jest coś do zrobienia. A jeszcze inni ściskają mocniej karabin, rękojeść wyrzutni i idą w ten kurz mścić braci, mścić siostry.
Modlę się do aniołów słusznej pomsty za nich wszystkich.
Trudno powiedzieć, że to modlitwa.
Skondensowane myślenie w intencji.
Napisałbym "w bezsilnej wściekłości" gdyby nie to, że mam to ze sobą uzgodnione
że ma bezsilności.
Tak, to jest wojna, także tutaj.
Może nawet przede wszystkim tutaj.
Nie, nie mylisz się - w Twoim mieszkaniu, w Twojej głowie.
Punkt pierwszy tych gnoi - pozbawić walczących wsparcia, chociażby tego moralnego, tak, tego wyrażanego klikaniem, pisaniem, słowem napisanym, powiedzianym, lajkiem, szerem.
Jeżeli uda się tamtym wmówić nam, tutaj, że nic nie możemy zrobić, to w zasadzie wygrali. To ty i ja tworzymy presję, która powoduje że kolejne gnoje wycofują się z biznesów z bandytami.
Ty i ja podbijamy zbiórki, wygrzebujemy reszki z kieszeni, na pudełko amunicji, kolejna kamizelkę, samochód, latarkę, noktowizor, hełm.
Ty robisz czasem dużo więcej
bracie, siostro
i czuję się czasem zawstydzony, że nie wydobywam z siebie więcej,
że wybieram dla siebie gram wygody, spokoju, układania klocków z synkiem, grania na gitarze z kumplem.
Ale jak mówi pieśń:
"Słuchaj, jesteś jak wilczy w górach zew.
Mówię słuchaj, jak dziko w żyłach szumi krew.
Przez śnieg i przez deszcz, jeśli sztandar chcesz nieść.
I zbyt wielkich nie ma czynów i zbyt wielkich nie ma spraw."
Kiedy zapytała mnie kilka dni temu Oksana - co mi się udało zrobić, nie bardzo umiałem odpowiedzieć. Bo tak od początku do końca -
nie zrobiłem literalnie nic.
Zawsze jestem jakimś drobnym ogniwem, ziarnkiem piasku, odbita bilą, która przekazuje swoją energię innej bili trąconej przypadkiem.
Chociaż coraz mniej wierzę w przypadki.
Jak z tymi kolczatkami. Dosłownie - jedna pani drugiej pani, a ja gdzieś jako podawca słowa do słowa. Ktoś umiał zrobić i miał pomysł, kto inny pytał o kamizelki z wkładami balistycznymi, a miał przerzut, a ja znałem jedną i drugą osobę.
Kolczatki znalazły drogę na swoje miejsce. Kamizelki też.
I tak to leci.
Tutaj założyłem zrzutkę, ale nie wpłaciłem ani złotówki,
tam jechałem z Darkiem na granicę,
gdzie indziej z Adamem i somsiadem, obstalowaliśmy dwa dobre hełmy,
a jeszcze gdzie indziej przypadkiem będąc w Opolu oddałem taktyczną latarkę,
a gdzie indziej materac trekkingowy.
Ale to były drobne ogniwa, bo ostatecznie to
Adam pilnował całości wyposażenia i jechał z nim zakosem przez Warszawę do Lwowa
Darek zapłacił, sprowadził, zalegalizował i wyszykował sanitarkę
Switłana pilnowała żeby oprócz latarki tata na wojnie miał też dalmierz, nakolanniki, kamizelkę, ładownice.
O Marcinie nic nie powiem, bo mnie pobije.
Dlatego uparcie powtarzam, że
wierzę w nieustępliwość małych uczynków,
podtrzymywanie pajęczych nici, cienkich ale silnych jak cholera,
w bycie dobrym drobnym
trybem.
Szczególnie po Irpieniu, Buczy, Hostomelu, Iwankowie.
Niech ta wściekłość, złość, gniew nie będzie bezsilna.
Nie pytajcie mnie co konkretnie zrobiłem, tak od początku do końca.
Bo nic nie zrobiłem tak od początku do końca,
staram się być tylko dobrą częścią tego strumienia.
Bohaterem tysiąca i jednego drobiazgów.
Nic nie jest nieważne.
Nic, co jest czymś więcej niż nic.
Tak mi dopomóż
święty Javelinie
święta Stugno
strzeż moich braci
strzeż moich sióstr
bierz pomstę
a ja będę robił swoje
drobiazgi,
chociażby ich było tysiąc i jeden.
Radosław Wiśniewski (ur. 1974) – animator, promotor literatury piszący wiersze, prozę, wyżywający się publicystycznie pracownik hurtowni urządzeń niskoprądowych.