3 marca. Dzień 7. Przesilenie
Nigdy nie byłem w wojsku, w czołgu siedziałem raz i to było na pikniku militarnym.
Kilka razy strzelałem, podobno nieźle, ale jak na 47 lat życia, co to jest? Nic.
Ale mam przeczucie, że w bitwie nadchodzi przesilenie.
Małgo zapytała co mam na myśli.
Nie mam na myśli.
Czuję to.
Wyczytuję z masy komunikatów, mgły, spraw pojedynczych, twarzy znajomych i pozornie bezosobowego języka strzałek, linii na mapach.
Miałem pisać o czym innym, nawet porobiłem sobie notatki, ale kiedy usiadłem do komputera poczułem, że nie ma szans. Żadne notatki. Trzeba dać ujście temu co mówi przeczucie.
I ze wszystkich opisów bitew, walk, kampanii jakie wchłonąłem od szczeniaka jawi to się zazwyczaj tak, że
ktoś zaczyna, wykonuje pierwszy ruch.
Jest ostrożny, najpierw rozpoznaje,
albo próbuje opanować najpierw powietrze,
albo wysadza desant,
albo rzuca się od razu na wszystkie fronty na raz, próbuje sprawić wrażenie, że jest wszędzie, że uderza ze wszystkich stron i nie ma żadnej linii frontu, żadnego oparcia.
Tak było chyba tym razem.
Potem napór tężeje, pojawiają się pierwsze zarysy pęknięć w obronie, wyłomy. Narasta mgła.
Obie strony wykonują ruchy, posyłają nowe figury na pole, tracą je, odkuwają się, to jakiś czas trwa, aż zbliżają się do momentu pozornej równowagi. Mgła gęstnieje, jednostki często mieszają się w tej mgle, rzeczywiście kompletnie rwie się łączność i świadomość.
Z tej miazgi coś się wyłania, coś się przechyla w którąś stronę.
A to nie jest taka prosta bitwa, płaska, do pokazania na mapie.
Bo przecież banici z Anonymusa to jest jak dodatkowa dywizja w polu. Wiedzieliście, że dzięki akcji hakerskiej Rosja podobno nie kontroluje swoich satelitów rozpoznania? Brzmi możliwie.
Najbardziej jednak niesamowite jest to, że nie widać za wielu zdjęć gdzie pojawia się regularna armia ukraińska. Niewiele widać jak wojuje. Widać skutki. To nie jest tak, że jej nie ma.
Taka to polityka informacyjna Ukraińców.
Zresztą ich wojenny PR to majstersztyk. Im się ufa, tak jakby mówili prawdę, mimo, że dezinformację stosują obie strony. Ale Ukraińcy robią to z wdziękiem i wyrafinowaniem.
Akcja - odbierzcie od nas ciała najeźdzców, bo nikt ich nie zbiera - mistrzostwo. Bo co to za armia, która nie zbiera swoich poległych? Który wojskowy na świecie to przyjmie ze zrozumieniem?
Nie ma mowy. Automatycznie buduje się obraz bandy godnej pogardy - nawet poległych nie chce im się zbierać.
Albo to, że wydamy wam jeńców, ale jak przyjadą po nich matki i żony. Czujecie to?
I zwróciliście na to uwagę?
Nie widać ukraińskich strat (a na pewno są), a w każdym razie widać je dużo mniej niż rosyjskie.
Nie widać rozprutych ukraińskich czołgów, transporterów, artylerii, zestawów przeciwlotniczych. A przecież na pewno są.
Nie wiadomo jak oni robią z rosyjskich kolumn takie coś jak to pobojowisko w miejscowości Bucza na zachód od Kijowa.
Skąd biorą siły, żeby w siódmym dniu walki dawida z goliatem nie oddać panowania w powietrzu?
I od dzisiaj popołudnia słychać o kontratakach, kiedy wydawałoby się, że owszem Ukraińcy uporczywie się bronią, ale jednak rosyjski walec ich spycha raz za razem, kiedy wydaje się, że przy wtórze płonących transporterów ten walec porusza się tylko w jednym kierunku.
Otóż nie. Tokmak, Gorłowka i znowu próba uderzenia na Konotop. Na zachód od Kijowa też coś się dzieje, o czym dowiemy się za jakiś czas. To tam gdzie pełzł ten korek długości 70 kilometrów.
Były obrazki z Charkowa, dzisiaj z Mariupola. Efekt znany. Złomowisko i trupiarnia.
Skąd Ukraińcy i Ukrainki mają na to siły? Tam gdzie okupant wszedł - widać wiece, demonstracje, tłumy lżące okupantów i wyzywające, zatrzymujące gołymi rękami transportery opancerzone. Nie boją się. Są jak żołnierze z wyspy węży, którzy jak się okazuje przeżyli swoje "le mot de Cambronne". Idi nachuj.
I to nie jest polska histeria, desperacja. To jest takie gęste "idi na chuj", wycedzone przez zęby, tuż przed splunięciem, po zmianie magazynka.
Dużo jest w tej wojnie obrony terytorialnej, uzbrojonych cywilów i zwykłych bohaterów chwili jak ten ktoś kto z przejeżdżającego samochodu wyrzuca butelkę z benzyną i trafia w transporter opancerzony.
Nie wiem kto likwiduje te wszystkie próby desantów, dywersji, sabotażu na zapleczu, ale wygląda na to, że środowisko w jakim wysłannicy kremla próbują siać terror na zapleczu, zamieszanie, panikę jest tak gęste, że nie mają jak się obrócić, bo dupa zawsze jest z tyłu.
No, ale jak w Kijowie wydano 30 tysięcy sztuk broni ochotnikom, to powodzenia w zdobywaniu Kijowa.
Może to zręczna propaganda, ale powiedzcie mi ilu z was wróciłoby zza granicy do swojego kraju, dlatego że tam jest wojna i trzeba by go bronić. A ostrożne szacunki mówią, że w ciągu tygodnia wróciło 80 tysięcy Ukraińców. No nie wąchać kwiatki.
Ten opór demoralizuje przeciwnika, bo rosyjskie wojsko z poboru chce przede wszystkim przeżyć i ni chuja nie rozumie, po co jedzie, za co ma umierać.
Ten opór odciąga siły główne przeciwnika od istotnych kierunków operacyjnych, dezorganizuje pracę tyłów, rozrywa i tak słabą jak się wydaje spoistość rosyjskich jednostek.
Ta gęstość oporu utrudnia działanie dywersji. Jakoś dziwnie co się pojawi grupa dywersyjna - to niknie.
A to wszystko obciąża regularne wojsko wroga i odciąża własną armię.
Pisałem dwa czy trzy dni temu, że wiele wskazuje na to, że idą w ruch dowody rosyjskie. Myślałem że trzeba będzie za cenę krwi i terenu, kupić czas. A okazało się, że Charków, Sumy, Mariupol, Kijów, Czernihów ciągle się bronią.
Zachodnie wywiady mówią, że Rosja rzuciła do walki już 80% zgromadzonych sił. To znaczy, że za dzień dwa nie będzie miała odwodów.
A czy odwody będą mieli Ukraińcy? Nic o tym nie wiem, bo nikt nie wie gdzie jest regularne wojsko ukraińskie.
Co najlepsze wygląda na to, że rosyjskie sztaby też nie.
Przywieźli Janukowycza do Mińska, niby że taki plan, żeby go osadzić na stolcu w Kijowie. Kolejny dowód jak tęgie dawki musiały być w użyciu, kiedy ktoś obmyślał ten plan.
Przecież Ukraińcy gołymi rękami go utłuką.
Albo i nie, bo nikt go nigdzie nie zainstaluje.
Ale w sumie wydaje mi się ta anegdota niewarta uwagi.
Godni uwagi są Ukraińcy i Ukrainki.
Tymczasem idzie przesilenie w bitwie.
Będzie mgła, kurzawa i coś się z tego wyłoni.
Nie pytajcie mnie skąd to przeczucie.
Może mnie zwodzi, bo za długo o tym myślę.
Czuję.
4 marca. Dzień 8. Tak, przesila się i to jest cud
Przesila się. Nie to, że będzie wiadomo kto wygrał, ale coś się wykrawa. Oddają południe, walczą za to koło Kijowa, już wydawało się, że cęgi się zaciskają, ale Ukraińcy odparli jeszcze raz atak i poszli do kontrataku po skrzydłach.
Łączność, rozpoznanie i świadomość sytuacyjna to coś, czego nie znajdziecie na infografikach porównujących liczby śmigłowców, czołgów, dział. To unerwienie, jak pisał Wańkowicz o szykującym się do walki o Monte Cassino 2 Korpusie Polskim. Unerwienie armii.
Jeden ze spokojniejszych, bardziej rzeczowych analityków tej wojny na koniec dzisiejszego materiału użył słowa "cud". Chyba już miał kończyć nagranie, a zawsze kończy zdaniem
„to tyle na dzisiaj, trzymajcie się”, tak jakby nam tutaj coś groziło. I dzisiaj już powiedział to sakramentalne „trzymajcie się”, ale zaraz potem dodał, że niech się też trzymają Ukraińcy, bo to co oni robią, to jest cud.
Podziw i szacunek dla tej woli i umiejętności stawiania oporu dawno wymknął się słowom.
Słuchałem tego podsumowania kolegi analityka w Opolu, między jedną a drugą rozmową. Dzień w drodze. Dzień, którego sensem jest założenie, że za pół rok, za rok ten świat w jakiejś formie będzie trwał, a to przecież nic pewnego.
Z czasów zakupów termowizji na granicę została mi latarka taktyczna, fajna, normalnie kosztująca kilka stów, latarka, którą jak włączyłem pierwszy raz u siebie na skraju pola to aż jęknąłem z zachwytu, tak dawała. Pierwsza latarka, której posiadanie sprawiało mi autentyczną przyjemność. Inna sprawa że nic z tego posiadania nie wynikało.
Dzisiaj oddałem latarkę.
Pomyślałem wtedy, że dawanie jest wtedy, kiedy czujesz, że dajesz. Wtedy ma wartość jako gest. Jeżeli nic nie kosztuje, to i nic nie jest warte. Z latarką nie wiązała się żadna historia. Teraz będzie się wiązała. Ktoś jej użyje. Może kiedyś się dowiem, gdzie była, co robiła.
Koło pierwszej jedliśmy po naleśniku z Arkiem w Grabówce. Mówię, no teraz ty i twoi myśliwi, jako grupa niespecjalnie lubiana możecie się nagle znaleźć na propsie. Macie broń, umiecie jej użyć.
- No i nie strzelamy do tarczy, tylko musimy się trochę nałazić w terenie, orientować się w nim, oddać w ruchu strzał do ruchomego celu, a nie do tarczy, w przygodnych warunkach i okolicznościach.
Trudno było zaprzeczyć. Ostatecznie Finom w 1939 szło tak jak szło bo tam wielu mężczyzn było myśliwymi. Całe życie nie strzelali do tarcz tylko do celów ruchomych, które nie chciały dać się trafić.
- Ważne jest, żebyś sobie poćwiczył - mówił Arek - żebyś wiedział co ci strzał robi z ciałem, żebyś nie odwracał wzroku od lufy, nie zamykał oczu, regulował oddech.
Pomyślałem, no tak, wspominając słowa Małgo o rosnących kolejkach przed biurami paszportowymi. Rekordziści ustawiali się o czwartej rano, żeby aby na pewno sobie odnowić paszport. Jeszcze się u nas nic nie dzieje, a już się szykują. To nie był jeden przypadkowy dzień. To trwała tendencja. Niespotykana w marcu na paszportach w zasadzie nigdy. Wiem bo pracowałem na paszportach kilka lat.
A tam kolejki po broń. Na kilka dni.
Na koniec mówię, popatrz Aro jakie to tęgie dawki ktoś musiał wziąć, że wymyślił, że z Rosji przywiezie się do Ukrainy Janukowycza i osadzi na prezydenckim stolcu, co oni tam brali, jak Boga kocham. A kumpel się śmieje i mówi:
- No, jakby się poszedł tam w Ukrainie pierwszy raz odlać to by go spłuczka udusiła.
I śmiejemy się, chociaż nie jest nam do śmiechu.
Chwilowy ban na fejsie - zapowiedziany niby na 7 dni, odwołałem się, we're sorry, wszystko wróciło.
Wsparcie na termowizor dla taty Svitlany 69%, idzie, ale mogłoby szybciej.
Nigdzie nie pojechałem na granicę. Mówili, żeby nie robić chaosu, jak się nie ma po kogo jechać konkretnie i dokąd konkretnie zawieźć.
No to siedzę na tym zapleczu, przerzucam papierki, przeglądam linki, czytam, piszę, lepię kontakty. Bo często pomoc to skojarzenie osoby z osobą. Takie klejenie faktów.
Ktoś napisał, że ma pomysł wykonawczy na zapory drogowe, jak zrobić, gdzie zrobić tylko trzeba by opracować plan finansowania i przerzutu. Tak jak bym miał jakikolwiek pomysł i możliwości.
Piszę dużo, ale nic z tego nie wynika więcej. Nawet literatura.
Najwyżej małe „my", mała solidarność.
Tylko Ukraina wielka.
5 marca. Dzień 9. Wytrwałość wojowników
Nie tylko dzielność, odwaga, szósty zmysł, gniew i kontrola nad gniewem, spryt ale też
wytrwałość.
Nie upada na duchu przy niepowodzeniach, odgania znużenie walką.
Nie, nie mówię tylko o tych, którzy noszą broń, tam.
Mówię o nas wszystkich, o Tobie i o mnie.
Tak, czuję zmęczenie, jestem głodny dobrych wiadomości, a tutaj obrazy zaczynają się powtarzać, pojawia się monotonia. Setny obrazek z kamery drona, znowu ludzie gołymi rękami zatrzymujący transportery, znowu cos się pali, ojciec opłakuje syna.
Brakuje zwyczajnie wesołości na wieść o kolejnych zabójczych żartach hakerów. Listy poległych rosną. Wieści są sprzeczne. Mariupol się broni, ale Mariupol okrążony, Chersoń zajęty, może, ale nie do końca, Mikołajów padł, nie Mikołajów się obronił. Charków, Czernihów w okrążeniu. Co z Sumami?
A co z tymi zagonami na Konotop. I czyje to zagony?
Co z tym korkiem siedemdziesiąt kilometrów na północ od Kijowa?
W tej wojnie zarazem są jakieś linie na mapach, ale nie ma frontów.
Gdzieś Rosjanie przejechali, ale to nie znaczy że jak przejechali czołgami, to opanowali miejscowość. Role lubią się zmieniać. Co z tego, że są w jakiejś miejscowości, kiedy nie mają co jeść, nie mają amunicji, paliwa i nikt ich nie luzuje?
A jak taki garnizon ostrzela raz, drugi jakiś oddział ukraiński przychodzący z pól, stepów i tam się rozpłynie to będzie już oblężenie czy tylko incydent?
Mówiłem przesilenie? Tak. Przesilenie, ale nie przełom. Zużycie impetu.
Rosjanie odepchnięci od Kijowa, chociaż trzeciego dnia były już trwożne komunikaty że Rosjanie w Kijowie. Ciągle trzymają się duże miasta.
Białoruski baćka nie ruszył wojska na Łuck, wzdłuż granicy z Polską.
Dlatego mogą tędy Ukraińcy wyprowadzać kobiety i dzieci.
I tędy wiedzie główny korytarz tranzytowy broni, zaopatrzenia, od kolczatek (opowiem wam o nich jutro, bo piękna to historia), po Javeliny, Pioruny, Stingery.
Baćka kluczy i nie chce wysyłać swoich na śmierć, nie dlatego, że tak ich kocha, ale że wie, że jego własny naród go nienawidzi to raz, a dwa – że istnieje szansa, że udział Białorusinów w wojnie zakończy się tak jak udział najemników irlandzkich w bitwie pod Stirling w czasie wojen szkockich, że będą nacierali tak długo, aż nie spotkają swoich braci z Ukrainy a wtedy uścisną sobie ręce i zawrócą na północ.
A ten ruch, z Białorusi na południe w zasadzie narzuca się od pierwszych godzin, a jednak putlerowcy go nie wykonują. Przez pierwsze dwa dni byłem przekonany, że to kwestia chwili, kiedy i tamtędy runie natarcie. Ktoś nawet widział desant spadochronowy na szosie na południe od Łucka. I myślałem z lękiem, że nie wiadomo co tam ma Ukraina na granicy z Białorusią. Może być tak jak w Polsce 17 września 1939 roku – że nie ma nic.
Zostało putlerowcom tępe napierdalanie w to, co mają pod ręką i co się im nie odgryzie.
To jest ten moment. Bandyta nie jest w stanie wyraźnie pokonać ciebie w walce więc porywa i gwałci kogoś z rodziny. Zadaje cierpienie komuś, kto nie jest w stanie odpowiedzieć ciosem na cios.
Tym się różni wojownik od bandyty.
Wojownik stając do walki jest gotowy zadawać ciosy, ale jest też gotowy na to, że przeciwnik też może je zadać.
Bandyci stają do walki, ale wybierają tych, którzy nie są w stanie odpowiedzieć ciosem na cios. Z gruntu szukają sytuacji nierównej i nieczystej.
I to właśnie się dzieje. I jest to pośrednie przyznanie się napastników, że tracą siły oraz inicjatywę.
To dzisiaj, pewnie nie przypadkiem, rosyjscy politycy w ramach odwetu na Polsce za zdecydowaną postawę wobec Ukrainy, Ukrainek i Ukraińców - postanowili zdemontować upamiętnienie wymordowanych przez NKWD polskich oficerów w Katyniu. Tak to jest. Zmarli nic im nie zrobią.
I owszem kultura rosyjska dała światu i mnie dzieła literatury, muzyki, malarstwa. Ulegam im od dawna i będę ulegał, nie ma na to siły bo tak działa sztuka. I owszem tysiące dzielnych Rosjan i Rosjanek siedzi w więzieniach za sprzeciw wobec putlera. I kiedy słucham ponownie wystąpienia Aleksieja Nawalnego w sądzie, dzień po napaści na Ukrainę to czuję podziw dla odwagi tego człowieka. Ale jednak myślę o tych, których nie widać i nie słychać.
O tych, co głosowali przez 22 lata na putlera
bo dodatkowa emerytura
bo on złodziejów i kurwy pogoni,
bo przywróci dumę,
bo sprawi, że Rosja i Rosjanie powstaną z kolan.
O, nawet jakoś znajomo zabrzmiało.
Pilot
Szczupły, w okularach, żwawy w ruchach. Zawsze lubiliśmy sobie pogadać. Zaczęło się od psa. I od żony. Coś zagadał, że no panowie za ladą, wszyscy poważni, żonaci, obrączki błyszczą, my że tak, a Pan? A on, że nie, fakt, szybko się ożenił, ale szybko zrozumiał, że jednak życie w stadzie rodzinnym to nie dla niego, nie ma sensu udawać i się krzywdzić latami.
A potem, że psa za to ma. My w śmiech, że ładne zestawienie, pies, żona. A on do nas, że owszem, że pies poratował zdrowie, nie wiedział nawet, że ma stan przedzawałowy, ale wyszedł z niego, bo z psem musiał chodzić, a ruch z psem umiarkowany acz stały - pomógł serce odbudować. Także zawsze mówi - żona i pies to sprawa sercowa.
No i potem od psa, wyszło, że pies jakoś go znosił, że życie pilota jest trudne i słowo do słowa, doszliśmy do tego, że Pilot od Psa latał wiele lat na MiG-ach 29 w Mińsku. I jak zaczynał mówić o swoim MIG-u to zawsze ta żołnierska czułość, która kiedyś łączyła ułana i konia, albo strzelca i jego karabin, albo rycerza i jego miecz. Wojownik i jego broń to jedność.
Kupował niewiele, ale mówił ciekawie, więc zawsze warto było zatrzymać, zagadać, a mówił tylko wtedy, kiedy widział, że jest zainteresowanie. "Nie pytany, nie mówię - to jest jazda szczera". Taki gość. Takich się lubi.
No i dzisiaj przyszedł, dwie złączki, klucz, parę metrów przewodu ale wiadomo było, że zagadamy. To wisiało gdy dobieraliśmy przewód i pytam go wreszcie przy płaceniu:
- No to jak, jest ten Ghost of Kiyev czy nie?
- No przecież wie Pan że nie ma - śmieje się spod maski covidowej Pilot a oczy mu błyszczą i wie, że ja wiem, że on wie, że ja wiem, tylko tak zagajam.
- Legenda?
- No pewnie że legenda, ale piękna.
- Trochę szkoda - mówię, ale nie jest mi szkoda, bo przecież domyślałem się.
- Ale coś Panu powiem, jak Pan chce...
- Zawsze!
- Wie Pan dwa razy byłem w Ukrainie, na Hostomelu pół roku bazowałem.
- Jak to? Na tym Hostomelu?
- No, na tym samym, wymiana pilotów, szkolenia sojusznicze...
- Acha.
- I powiem Panu nie ma lepszych pilotów nad Ukraińców na MIG-ach 29, nie ma. To, co oni robili to były cuda. I to nie, że akrobacje. Oni po prostu są naj-le-psi!
- A nasi? A Pana koledzy?
Prychnął aż mu się maseczka lekko uniosła.
- Pfff, my byśmy chcieli! Dlatego tam się szkoliliśmy. I najlepsze było to, że jednym z ćwiczeń, to tuż przed moim odejściem ze służby, był lot na niskim pułapie w stronę Sewastopola, tam ruscy zawsze byli. Więc siedział za mną instruktor, ja na pierwszym siedzeniu, lecimy, silnik kopci za nami elegancko, on ma kopcić, to taka konstrukcja jest i wie Pan, zamiatamy fale i nagle mówię, Fiedia, omiatają nas radarem, bo są urządzenia ostrzegawcze, to pan wie, no, a on mówi, no to spierdalaj, unik! unik!
- Strzelali?
- Ostrzegawczo, nie jakoś żeby się przykładali bardzo, bardziej na pokaz, ale robisz unik, dajesz flary - a górą widzisz dwa ślady po rakietach, jakby nie unik, to by nas raczej trafili. I wie Pan ja cały posrany w tym kombinezonie, a ten mój instruktor się śmieje i mówi, no a jakbyś chciał nauczyć się dobrych uników? Tutaj się ucz! Także w pół roku zaliczyłem dwadzieścia dwa strzały ostrzegawcze, wie Pan.
- Paragon czy karta?
- Kartą...
- Czyli ducha nie ma?
- Jak nie ma, oni go mają, niech się Pan nie martwi, nie w pojedynkę, ale łupią ich na pewno. Nie wiemy i długo się nie dowiemy ilu naprawdę, ale łupią.
- No i dobrze.
- Pewnie, że dobrze.
Pilot wychodzi, gaszę światła, na dworze ciemno, a u mnie jakby nieco jaśniej. Liczę gotówkę w kasie i nawet nie jestem taki wściekły na siebie, że kolejny dzień życia spędziłem w hurtowni niskoprądowej na wrocławskim Nadodrzu. Powiedziałbym nawet - wesół czegoś znajduję sam siebie.
Warto było gnić tu dziewięć lat dla tej jednej chwili.
Comments