Pokalane poczęcie
Maria przychodzi do Józefa jest naga i drżąca
rób to cicho dopiero co zasnął szepcze do ucha
świat wypuszcza powietrze i oddycha teraz miarowo
nogi są szeroko języki są głęboko paznokcie
cierniem orają brudne plecy cieśli ręce starca
heblują nastoletnie kształty madonny
Józef myśli o kołach tylko to ma sens
tak uważa chociaż krzyże sprzedają się
teraz jak świeże bułeczki
Maria ma już w głowie wiosnę
dzieci kwiaty szerokie lniane sukienki
uśmiech tego spod dwunastki
kiedy zapalają papierosa
z kołyski dobiega cichy
śmiech dziecka
Śmierciuszki
ona mówi
posłuchaj
przyłóż
ucho do brzucha
ono kopie
sobie grób
tupią po macicy
małe nóżki
z sutków sypie się piach
ona mówi
posłuchaj
mam tu w komodzie
takie
trupie ciuszki
trupie ciuszki
śmieciuszki
Krem na noc krem na dzień
rano wypłynęło mi oko na bezmyślną wyspę
dostało imię po psie i konto w banku
pozostałe oczy mrugały do mnie
morsem z gotowanej owsianki
w południe zdarzyła mi się miłość
po trzykroć odliczona do rytmu
pozostałe puszczały całusy mokre
z ciał napęczniałych w rosole
wieczorem stopy wylizał mi pies
miodem przylepiły się do mnie dzieci
zostały mi w głowie segregatory i spinacze
pożółkłe skorupy żółwich szaleństw
Swobodnie
jechać zakamarkami miast
leśnymi ścieżkami drogami
przez pola wioski zaspane
przecinać to wszystko
na pięć na trzy na pół
przez sam środek
sklejać z resztek aż
pustka w głowie napęcznieje
zapachem szosy po deszczu
jechać i być linią prostą
wznosić się i spadać
z zakrętów wychodzić cało
zatrzymać się w przydrożnym
sklepiku wypić piwo
porozmawiać z miejscowymi
o dinozaurach co wyginęły
razem z pracą i parkiem
co stoi pusty i straszy
jechać i wciągać w nozdrza pył
kurz wcierać w dziąsła
oblec się w piach łapczywie
połykać wiatr swobodnie
splunięciem zawieszać ślinę
w powietrzu jak pieczęć
na liście do wrogów
jechać jechać jechać
i nigdy nie wracać
