Na początku było słowo. W słowie zaś była dojmująca rozpacz. Nijak nie dało się ominąć tej sfery, obejść jej dookoła. Człowiek wnikał wewnątrz wyrazu, być może rozpychał się po ogonkach i krawędziach pojedynczych liter, próbował znaleźć dla siebie miejsce. Potem chwytał się przecinków, a następnie całej składni. Aby zaistnieć, trzeba było zważać na wiatr, wichurę. Inaczej nie było słowa, a z nim i początku. Gdy się spadło, język zanikał. Bez niego nie było się. Nie istniało się. Taki los właśnie spotkał kobietę. Wymknęła się z języka na długie lata. Gdy chciała wrócić, jej język był inny. Musiała zaczynać od krzyku, a może i szeptu, by w końcu znaleźć swoje miejsce w gramatyce. Czy je odnalazła? A może wciąż nieuparcie szuka?
*
Pamiętam moment, nieuchwytną chwilę, gdy ciepłe światło lampy sączyło się po ociemniałym pokoju i padało na kartki starego, rozpadającego się wydania wierszy. Kupiłam je w antykwariacie, jednym z nielicznych w Szczecinie. Wilgoć spowijała niewielkie pomieszczenie, wnikając w karty papieru. Woń ta przypominała jesienne zgniłe liście. Prawdopodobnie była to też jesień. Robiło się już bowiem chłodno. Drzewa zaczęły rudzieć, niekiedy przybierały barwę jeszcze letniego bursztynu znajdowanego w morzu. Pora końca lata mieszała się w tamtym czasie z jesienią. Nie była to pełnia jednego i drugiego czasu, a raczej zespolony moment, element jednego i drugiego - środek czasu nieistniejącego. Otworzyłam właśnie wtedy pierwszą stronę pożółkłego zbioru i ujrzałam napis: Wiersze wybrane, Rafał Wojaczek. Nie wiedziałam wtedy zbyt wiele o tym poecie. Nie miałam także pojęcia, że nie minie kilka godzin spędzonych wieczorem przy ciepłym świetle, gdy nagle się przemieni. Nastanie ranek. Poranne słońce wzejdzie i rozświetli ziemię delikatnym płomieniem. Sen z kolei nie nadejdzie. Był to czas liceum. Jeszcze tego samego dnia poszłam do szkoły. Spoglądałam na ludzi dookoła. Potrzebowałam porozmawiać i ten moment jednej, drugiej, trzeciej pogawędki nie znikał. Był to swoisty głód opowiadania, głód, którego nie dało się nasycić. Trwał on i trwa do dziś. Nigdy wcześniej poeta nie zadomowił się we mnie na tak długo.
*
Czytając jeszcze wcześniej Szklany klosz Sylvii Plath, natknęłam się na słowa, które na długo pozostały ze mną. Główna bohaterka w pewnym momencie zadaje pytanie doktor Nolan: „Czy kobieta może znaleźć w drugiej coś, czego jej nie potrafi dać mężczyzna?”. Kobieta nie rozumie bowiem, jak kobiety mogą zadawać się same ze sobą. Nolan odpowiada jej na to dwoma prostymi słowami: „– może czułość”. Spoglądając na tę stronę kobiety oraz kobiecości, zwraca się uwagę na delikatność, emocjonalność i zrozumienie w perspektywie kobiecej. Czym dzisiaj jest kobiecość? Czy można ją jakkolwiek określić? W Rekonstrukcji o Różewiczu natknęłam się niegdyś na fragment o Czesławie Miłoszu, który spoglądał na kobiece kształty i to przez ich pryzmat oceniał je później. Zasmuciłam się. Z czasem, gdy zaczęłam zagłębiać się coraz i coraz to bardziej w literaturę klasyczną, odkryłam, że kobieta realizuje się głównie poprzez ciało. Nędznicy, Wojna i pokój, Anna Karenina to tylko jedne z nielicznych dzieł wpisujących się w ten kanon. Pamiętam moment oburzenia, oślepiające wtenczas sztuczne światło dobywające się ze szkolnej sali. Zewsząd otaczał mnie zbiór kilku ławek po różnych stronach sali. Ściany były obdrapane. Miały kolor mdłej pomarańczy. Pani tłumaczyła, na czym polega obrzęd dziadów. Reszta sali była zajęta czymś innym. Kolega z ławki obok malował czołgi. Drugi żuł gumę, a trzecia koleżanka słuchała muzyki i ukrywała słuchawki, kładąc dłoń na uchu. Nastąpiła chwila wymieniania postaci, charakteryzowania każdego. Nadeszła kolej na postać Zosi. Była negatywna. Nie rozumiałam dlaczego. Po chwili usłyszałam, że nie chciała mężczyzny. Odrzucała zaloty innych młodzieńców. Na tym polegał jej grzech i błąd. Sprzeciwiała się. Potem można było czytać o nimfach i dziewkach, które poza złocistymi włosami i błękitnymi oczami nie miały w sobie nic więcej. Były jedynie ciałem. Fascynujące w tym wszystkim wydaje się też to, że przez bardzo długi czas literaturę dało się ujmować w tabelkach, wykresach i charakterystykach. Można było wziąć kartkę, wypisać kilka punktów i wszystko wydawało się jasne. Ta jasność jednak po czasie okazała się zamglona, niepewna a także przejaskrawiona.
*
Thomas Mann pisał, że Czarodziejską Górę trzeba przeczytać najmniej dwa razy. Pierwsze czytanie zawsze będzie niepełne, niedokończone. Dopiero za drugim zaczyna zauważać się więcej, czyta się głębiej i przede wszystkim inaczej. Nie śledzi się już fabuły. Zna się ją bowiem. Nie czeka się na zakończenie z niepokojem czy niecierpliwością. Wszystko jest znane. Dostrzega się więc pozorne drobnostki, szczegóły, które mogą urosnąć do wyższej rangi. Można to porównać z pokojem dziecięcym. Przestrzeń taka jak ta, jest nam dobrze znana. Często to właśnie w jednym zakątku domu dzieci przeistaczają się. Dziewczynkom zaczynają poszerzać się biodra. Na twarzy zaczynają pojawiać się krosty, wypryski. Po raz ostatni ktoś wraca z podwórka i zjeżdża na ślizgawce. Więcej już nie wróci do tego miejsca, choć nie ma jeszcze tej świadomości. Zawsze wraca jednak do tego dziecięcego pokoju, który z czasem przeradza się w nastoletni, a potem pewnie i w puste miejsce, być może spiżarnię. Każdy powrót kryje się jednak ze spojrzeniem na nieustannie te same ściany, na to jednakowe ułożenie mebli. Wystarczy, że promień słońca się zmieni i dostrzegamy wówczas inną perspektywę. Często bywa tak, że po latach, spoglądamy na tę przestrzeń inaczej. Dostrzegamy rysę na meblach. Wcześniej jej nie było. Widzimy, że w pewnej części donosi się echo. Wcześniej nie było go słychać. Kolory są inne. Wcześniej nie było takich. Podobnie było z Wojaczkiem. Pierwsze zetknięcie skupiało się na uczuciach. Było żarliwym ogniem, dopalającym się wciąż płomieniem. Niepokój i zachwyt uruchamiały perspektywę egzaltacji, zakotwiczenia w emocjach. Dopiero drugi, trzeci, czwarty i kolejne następne razy sprawiały, że żar nie zmienił ognia w pożar. Kolejne lektury pozwalały zachować ognisko. Nie stawało się ono stygnącym popiołem. Nie rozchodziło się też w niebezpieczne, bezpańskie iskry, które mogłyby zniszczyć znacznie większy obszar.
*
Wojaczek początkowo jawi się poprzez swoje życie. Jest w tym sensie podobny do Edwarda Stachury czy Marka Hłaski. Niby jest poetą. Niby jest artystą. Trudno jednak w tym kontekście uniknąć słowa „niby”. O Wojaczku pisze się raczej poprzez biografię. Kiedy ktoś zna już tego poetę, rzadko wspomina o jego wierszach. Bardzo często nie potrafi żadnego przywołać. Alkoholik – powie pierwszy, drugi, że to taki dziwak. Życiopisanie, bo tak pisał Stachura, dalej kryje jednak w sobie czynność pisania. Obaj poeci są różni. Ich poetyka zbiega się co prawda w kilku momentach, jeżeli myśleć o tym mroczniejszym aspekcie utworów autora Życie to nie teatr. Wojaczek jest jednak w tym osobny, indywidualny. Jawi się w pewnym aspekcie jako spóźniony romantyk. Być może odnalazłby się w innych czasach. W swoich własnych nie znalazł dla siebie miejsca, nie znalazł też siebie samego. Można byłoby rzec za Camusem, że był obcym także w tej własnej odrębnej perspektywie – wobec samego siebie. Ta egzystencjalna odrębność będzie jawiła się także w świecie, wszechświecie i poszukiwaniu, dążeniu do uzyskania odpowiedzi absolutu.
*
Wojaczek był obcy dla siebie jako mężczyzna, jako człowiek i jako element natury połączonej ściśle z kulturą. Można to powiedzieć zarówno o poecie, jak i o bohaterze, podmiocie jego utworów. Odczuwał on głód rozumiany na wielu poziomach. Żył w świecie określonym przez Nietzschego jako świat bez boga. O Norwidzie pisało się, że jego życie przypadało na pokolenie, gdzie największemu rozkwitowi religijności towarzyszyło przeświadczenie o śmierci boga. Miało to też istotny wpływ na życie i twórczość dwudziestowiecznego poety. Wojaczek był bowiem głodny miłości ale nie tylko tej rozumianej przez pryzmat fizyczności, ale także tej transcendentnej, gdzie poszukuje się sensu w świecie bez boga: A mój religijny głód, co nie znosi braku/Zmyśla Boga, aby był tłem im oraz ramką – pisze poeta. W świecie zaś, w którym musi wymyślać Boga, siebie samego i nie odnajduje poczucia bliskości, jest obcy. Poeta próbuje nadać sam sobie kształt, zbadać siebie. Pragnie przybrać odpowiednie formy. Jedną z tych form jest właśnie kobieta.
*
Czym dla Wojaczka jest „być kobietą”? Zdawałoby się, że mężczyźnie w świecie znacznie łatwiej jest być, zaistnieć. Z drugiej strony to kobieta rozumiana ściśle kulturowo ma bardziej płynny, elastyczny kształt, który pozwala jej dostać się do wnętrza i pływać w rzece. Rzeka jest z kolei obszarem podziału. Rozdziela obszar na dwie części. Jest ciałem i duszą. To także wartki nurt łączący. Nie sposób wniknąć w rzekę i wyjść z niej tym samym. W świecie wszystko płynie. Rozpływa się. Czasami tej wody jest mniej. Innym razem więcej. To nie jest tak, że płynie wszystko jednakowo, że w jakikolwiek sposób da się to wyliczyć matematycznie czy znaleźć sens, logikę w rozumieniu medycznym. Do rzeki nie zbliża się kobieta czy mężczyzna. Zbliża się człowiek. W odbiciu co prawda rozmywa się fizyczny obraz długich włosów, szerokich bioder czy biustu. Ciało staje się niepewnością. Jest jedynie złudzeniem. Dla rzeki ciało jest nieistotne. Jest, ale jedynie dla ludzkiego spojrzenia i wyobrażenia. Gdyby Orlando żył dzisiaj współcześnie i stał nad rzeką wciąż mówiłby, że „wprawdzie jedna płeć jest od drugiej różna, lecz mieszają się ze sobą. W każdej ludzkiej istocie zachodzi chwiejność między jedną płcią a drugą i często tylko strój pozwala zachować pozór męski bądź niewieści, a pod spodem kryje się coś wręcz przeciwnego niż na wierzchu”. Rzeka chwyta to, co wewnątrz. Wchodzi do środka. Nie żegna się. Zostawia za sobą wiele śladów. Rzeka też jest kobietą, zarówno w słowie jak i w formie, nieuchwytnym kształcie. Co prawda współczesną kobietę-rzekę zamyka się w plastikowej butelce. Zamyka się ją szczelnie. Następnie zgniata i wyrzuca. Kobieta Wojaczka stoi jeszcze na kilku płaszczyznach. Jest rzeką niezbadaną, nieuchwytną, czekającą na dotyk. Koi, ale też truje. Jest czymś pomiędzy.
*
Wojaczek próbuje pływać. Początkowo jedynie dotyka stopą wody. Schyla się w kierunku rzeki i gdy okazuje się, że rzeka go nie truje, wchodzi pomału i podąża nowym żywiołem. Na samym początku wybiera lato, wiosnę. Ziemia dookoła rozkwita. Świat zielenieje. Z oddali można zauważyć malwy, maki. Ich barwy kontrastują z rzednącymi bławatkami. Powietrze dygocze. Gdyby się zatrzymać na dłuższą chwilę, można byłoby usłyszeć ciche drganie strun na gitarze powtarzane w najprostszych akordach i grane cicho palcami. Nic więc dziwnego, że wnikając w rzekę-kobietę, przybiera ona formę czułości, delikatności i emocjonalnej więzi z przyrodą. Natura także jest kobietą: Który tak chętnie przez szyby by wszedł/ Pytam: k i m jest poranny deszcz? – pisze Wojaczek w Pytaniu bardzo kobiecym. Z łatwością można wyobrazić sobie scenę poranka. Jesteśmy zadomowieni w kącie niewielkiej, starej babcinej kuchni. Trzymamy w ręku kubek gorącej herbaty. Nad nim unosi się para drapiąca się aż do drewnianych okien. W nocy było bardzo gorąco. Kilka kolejnych dni oscylowało wokół potu, wody i jej braku. Latem wiele brakuje. Czas nadmiaru sprzyja wielu brakom. W tym czasie spada letni deszcz. Jest on delikatny. Nie uderza. Przypomina bardziej mżawkę. Kim jest poranny deszcz? Być może jest samą kobietą, naturą? Letni deszcz nie jest tym samym przeżyciem co ten jesienny, zimowy. Lipcowy, sierpniowy jest bardziej pożądany. Jest chciany. Spada na człowieka niczym ulga. Być może jego delikatność jest właśnie czymś w rodzaju tego pierwszego wejścia poety do rzeki kobiecej? Pierwszego dotyku mężczyzny na styku kobiety i próby wniknięcia? Delikatne krople spadają i opadają na ziemię. W końcu człowiek się do nich przyzwyczaja i gdy one odchodzą, zaczyna nam ich brakować. Zdajemy sobie bowiem sprawę z tego, że je oswoiliśmy. Wojaczek prawdopodobnie to właśnie określa jako poezję. Dotyka słów. Próbuje wniknąć w każdą pojedynczą literę kobiety i to ją nazywa właśnie poezją. Czy wiersz może nie być kobietą? Może? Nie może?
*
Rzeka nie jest słabością. Jest siłą. Wnikając w głąb wody, Wojaczek wchodzi coraz głębiej. Jeszcze jestem kobietą – pisze. Wchodzący do niej, zdają się jednak pozornie silniejsi. Czują się tacy. Nie znają bowiem gniewu. Widzieli zaledwie skrawek dnia, urywek popołudniowego słońca skąpanego pośród łąki. Następuje jednak wiatr. Świszczy on. Wchodzi wewnątrz. Wiatr zdaje się mężczyzną. Przechodzi. Odchodzi. Wnika. Sprawia, że woda porusza się dzięki wiatrowi. Wojaczek może to dostrzegać, gdy siedzi późną nocą i odczuwa gęsią skórkę. Robi się bowiem chłodniej. Niektóre letnie noce takie są, zimne, męczące i zadające zbyt wiele pytań. To wtedy właśnie podmiotka wiersza Wojaczka mówi: Ty jesteś ode mnie silniejszy/ Słabością która wzrusza chcący już zamarznąć/ Puls mojej kobiecości/ A ja właściwie nie wiem co znaczą te słowa/ Kobieta i kobiecość. Mężczyzna nurkujący, wchodzący wewnątrz kobiety może dostrzegać jej pozorną słabość spoczywającą w spokojnej, letniej rzece, być może nawet strumyku. Będąc jednak wewnątrz, dostrzega, że to co jest siłą mężczyzny, jest doprawdy słabością. Męski podmiot nie pozwala kobiecie być, istnieć. Stanowi on dla niej ciężar. Utrudnia jej ruchy. Sprawia, że nie wie. Dla mężczyzny jest ona ciągle gwałconym ciałem. Nie jest ona określana z perspektywy podmiotowej. Jest widoczna od szyi w dół. Mogłaby się nie poruszać. Mężczyzna, myśląc, że jest wiatrem, chciałby sterować rzeką i nadawać jej rytm. Kobieta potrafi się temu poddać. Robi to: dla lepszego pisania. Wciąż bowiem nieustannie jest poezją.
*
Kobieta jest miłością. W rzece znajduje się przecież cała flora i fauna. To w niej rozkwita życie. Niektórzy uważają, że skoro miłość znowu jest rodzaju żeńskiego, to jest jedynie kobietą. To bez niej płeć żeńska nie istnieje. Nie ma jej. W pisarstwie kobiet nie potrzeba przecież refleksji, nie potrzeba pytań, znaków retorycznych. Jej gramatyka powinna opierać się na prostych zdaniach, ogromnie czasowników i przymiotników. Broń boże żadnych imiesłowów czy zdań złożonych. Virginia Woolf pisała: Panuje zaś zgoda, że pisząc o życiu kobiety, możemy zrzec się wymogu akcji i zastąpić ją miłością. Miłość, jak powiedział poeta, jest całym istnieniem kobiety. A jeśli choć rzucimy okiem na piszącą u stołu Orlandę, przyznamy, że nigdy nie było kobiety godniejszej tego powołania. Będąc kobietą, i to kobietą piękną, a na dokładkę w kwiecie wieku, niechybnie wkrótce zarzuci te pozory pisania i myślenia, a zacznie myśleć przynajmniej o gajowym (dopóki myśli o mężczyźnie, nikt nie ma kobiecie za złe myślenia). Kobieta jest pewnym modelem. Nie jest ona zwykłą płynącą rzeką. Musi mieć odpowiednią barwę, czystość, długość, roślinność. Są w społeczeństwie rzeki mniej i bardziej pożądane. Takie też jest ciało kobiety: Moje ciało wciągane na kół/ promień bólu tkanki mi zapala/ jakie konie wprzągnięte do stóp/ ciągną Dobra trawa prześcieradła. Jest ono przepełnione bólem nie tylko fizycznym ale też duchowym, egzystencjalnym. Jest ono bowiem gwałcone, jest uzurpowane jako czyjeś. Ciało kobiety nigdy nie jest kobiece. Rzeka nigdy nie jest bezprawną rzeką. Jest ona badana przez odpowiednie służby. Sprawuje się nad nią politykę, w zależności, gdzie tylko ta rzeka przebiega. Podobnie mężczyźni biorą ciało kobiety i mówią: męskość polega na tym aby bić kobietę, tak jak podmiot w wierszu Wojaczka. Ponadto ich ciało jest wybrakowane. Kobieta naraża się na śmieszność: Kiedy w najlepszej wierze się rozbiorę/ Śmiejesz się z małych piersi chudych ud. Ciało nie jest idealistyczne. Ma w sobie rysy, blizny po wyrostku określane jako wstrętne. Naturalność kobiety jest nieatrakcyjna, brzydka. Do niej nie chce się wchodzić. Kobieta nie spełniająca ideału, jest bita, sponiewierana. Pragnienie o kobiecie i jej odbiciu jest ideałem mężczyzny:
Mówimy, że są głupie. A to jest chamskie kłamstwo
najboleśniejsze dla tych, które tylko się zrzekły
tego wszystkiego, co by nigdy zbyt pewną siebie
naszą męskość urazić mogło, więc nawet racji
- ale ich tylko - że chcą mieć nas czasem dla siebie.
- Kiedy któraś się czasem biednym ciałem odważy
drogę w świat nam zastawić, to na złe jej wychodzi
sińcem pod okiem.
W tym obrazie deformuje się sama kobieta, dochodzi do jej dezintegracji i schizofrenicznego spojrzenia. Wydaje się, że to trochę tak, jakby mężczyzna zebrał wody od płynnej kobiety. Wszedł do rzeki, napełnił wiadra i zabierał z niej ją litrami, a potem nie do końca wiadomo, czy rzeka jest tak naprawdę rzeką. Być może stała się ona stawem, strumieniem. Być może wysycha. Przestała istnieć. Wejście mężczyzny sprawiło, że stała się czymś niepełnym, nienaturalnym. Jej sztuczność wynikła z niespełnionego pragnienia mężczyzny szukającego w kobiecie swojej muzy, sensu, czegoś na skraju metafizycznego. Rzeka nie od dziś rodzi bowiem uczucie sacrum.
*
Kobietę namaszcza się. Wiąże się z nią nie tylko wodne ciało rozmyte i niejednorodne poprzez wzrok mężczyzny, który sprawia, że wypełniony kształt wypływa i tworzy nieznaną warstwę. Jest także wodą święconą, w której pokłada się wiarę i nadzieję. Jest pewnego rodzaju mitem. To w wodzie rodzi się życie. Kobieta jest matką. W pewnych momentach jest jedynie matką. Przestaje być wówczas kobietą. Musi doścignąć nieodzownego wzoru idealności. Ideał musi doścignąć Nil. Rzeka nie może być tylko zwykłą rozpływającą się zewsząd wodą. Kobieta bywa też niebem. Mężczyzna staje się wówczas wyznawcą. Nie zawsze jest to absolut. U Wojaczka jest to poezja ale nie tylko. Poeta bowiem zanurza się w wodzie całkowicie. Wypływa z niej zmieniony. Przeżywa swoisty chrzest. Nadal jest obcy. Wie, że będąc także kobietą, rozumianą w pewnym aspekcie jako transcendentalny sens, jako poezja, czyli odnajdywanie życia i jego sensu, nadal nie odnajduje siebie. Postrzega jednak swoją osobę poprzez pryzmat kobiety. W pewnym momencie podmiot męski przeistacza się bowiem w żeński. Nie jest to przypadkowe. Bycie kobietą, a więc także i śmiercią: przez sen, przez ciebie/donoszę siebie/ do twojej śmierci, jest jednym z ostatnich aktów ratunku i poszukiwania. Woda potrafi także łapać, zabierać na dno, szczególnie gdy nie opanowało się dobrze jej żywiołu. Kobieta, a więc i woda, jest zwróceniem się w kierunku świętości. Dziewczynki w czasie pierwszej komunii u Wojaczka spoglądają na swoje ciała: Podkolanówki ich są takie białe Kolana czyste. Potem młode dziewczyny stają się kobietami, a te są zdominowane przez obraz chrześcijańskiej matki, jaką była Maria: Nie mogę Ci uwierzyć choć w nocy nad Jasną Górą/ łóżka stanęłaś. Kobieta jest sakralizowana. Wraz z tym obrazem kryje się jednak także niebezpieczeństwo. Maria wybrała cierpienie. Zdaje się, że wybrała je za wszystkie inne kobiety. Po jej życiu cierpienie przyszło bowiem do kobiety wraz z przecięciem pępowiny – przekazywane z matki na matkę, z dziewczynki na dziewczynkę, z babki na prababkę. To do mojej bolesnej będzie pisał dalej Wojaczek. W rzece kryje się wiele śmierci. Mężczyźni wchodzą. Topią się. Ryby nie przeżywają. Wielu rzeczy rzeka może nie znieść, choć zawsze wierzy się w jej moc. Ma cierpieć. Ma przynosić ludziom wodę. Ma być pożyteczna – taki jest jej cel.
*
Lampka gaśnie. Wypaliła się żarówka. Za oknem jest zimna noc. Czas dalej spowija się w swojej nieskończoności. Prawdopodobnie upłynęło bardzo dużo lat. Nie wiem, która jest to lektura. Słyszę wciąż za sobą szum rzeki. Wiem, że to pora na odłożenie pożółkłych kartek. Wiele stron leży luźno. Nie ma miejsca na kolejny dopisek ołówkiem, choć zauważam kolejną rzecz. Zaraz nastanie sen. Ułożę głowę na poduszce. Położę się na drugi brzeg i zasnę. Wiem jednak, że jeśli jutro wstanę, przeczytam Wojaczka od nowa. I tak codziennie, przez wiele, wiele miesięcy. Na początku było słowo. Kobieta nie miała tego słowa. Nie mogła się o nie oprzeć, a jeśli nie było słowa – nie było i jej. Dopiero z czasem zaczęła szeptać, a potem i mówić. To pewnie jeszcze długa droga. Wielu wejdzie do rzeki i wielu się w niej zatopi. Będąc jednak blisko niej, da się zrozumieć, usłyszeć, że kobiety mówią czasem ludzkim głosem.
