top of page

Michał Piechutowski – sześć wierszy



Żyję

Bo napędza mnie cholerny instynkt
I poczucie obowiązku
Jestem potrzebny
Nie przepijam wypłaty
Spłacam kredyty
Opłacam rachunki
Płacę podatki
Moje nagłe odejście
Spowodowałoby kryzys ekonomiczny
W skali domowej i być może krajowej
A mnie łatwo wpędzić w poczucie winy
I czułbym się winny nie istniejąc
Nie spłacając kredytów
Nie opłacając rachunków
Nie płacąc podatków
Poza tym życie to przecież
Najwspanialszy dar od Boga
Aż strach sobie wyobrazić
Te mniej wspaniałe


Fosylizacja

Jestem żywą skamieliną,
a raczej się nią staję
z każdym kolejnym kliknięciem
sekundowej wskazówki zegarka.
Drobinki mnie pozostawiam
w wielu różnych miejscach.
Puste przestrzenie wypełniają
Bardzo Twarde Minerały.
Dzięki nim zachowam kształt,
co znakomicie ułatwi naukowcom
identyfikację mojej przynależności
w systematyce linneuszowskiej.


Milczenie

Taka czynność-bezczynność
A wiele mówiąca
Na przykład głuche telefony
Albo w połączeniu
Z hardym spojrzeniem prosto w oczy
Lub z uciekaniem ze wzrokiem
Milczenie z uśmiechem
Z niemym pytaniem
Nad otwartym jeszcze grobem
Nad pustą butelką po wódce
Milczenie radosne
Milczenie bolesne
Chwalebne
Tajemnicze
Jedno lub wieloznaczne
I bez znaczenia
Inaczej milczy mędrzec a inaczej głupiec
A jak ty milczysz
Gdy nic do mnie nie mówisz
Ale czytasz moje wiersze
Kto wie
Może na głos?


Wieczorne spacery fałszują rzeczywistość

Kiedyś, gdy późno wracałem z treningów,
Chodziłem do autobusu przez Bielany
Ulubioną trasą wzdłuż pewnej ulicy.
Były na niej niskie bloki i każde mieszkanie
Wydawało się takie przytulne.
Delikatnie oświetlone małe klitki. Myślałem wtedy z ciekawością
O ludziach tam żyjących, jak bardzo
Muszą się kochać i czuć razem dobrze.
Zazdrościłem im, ale bez zawiści.
I marzyłem, że jedne z tych okien
Będą kiedyś nasze. Tak...
Po trzydziestu latach byłem w tej okolicy.
W bezlitosnym dziennym świetle
Budynki wydały mi się szpetne. Wręcz obrzydliwe.
Spękane fasady. Bruzdy jak na mojej twarzy.
Szare i zaniedbane jak ja. Właśnie takie.
Bliźniacze podobieństwo sprawiło mi ból,
Ból kiczowato wycisnął łzy,
A łzy zmyły z oczu wspomnienia.
Od tamtej pory nigdy już tam nie wróciłem.


Wskrzeszanie z premedytacją?

Zasypiając zanurzam rękę w pamięci
Tak jak w zadaniach o urnach
Z rachunku prawdopodobieństwa
Porównanie do urn jest logiczne
Bo pamięta się to co już było
A czas przeszły to jedno z imion śmierci
Z losowych kawałków minionych zdarzeń
Układam pstrokatą mozaikę
Nic do siebie nie chce pasować
Jak nogi komara do słonia
Jednak gdy się odsunąć o metr dwa
Zawsze wychodzi... no sami zobaczcie


Andropauza

Wszystko zaczyna mi zwisać
Sny erotyczne już nie cieszą
Ba! powodują rozdrażnienie
Jak coraz krzaczastrze brwi
Pojedyncze włosy na uszach
Płowiejące oczy
Odbicie coraz mniej przypomina mnie
A coraz częściej golę schyłkowego ojca
Zadziwiający brak oryginalności
W mimice i ruchach
Te same opadające kąciki ust
I znurzone spojrzenie
Jak tu być sobą
Skoro nigdy sobą nie byłem
Geny naprawdę są samolubne
Nic własnego już nie wcisnę
W łańcuchy polinukleotydowe
Nie zmieści się najmniejsza mutacja













Michał Piechutowski (ur. 1973) – młody, zdolny, atrakcyjny. Brak talentu nadrabia pracowitością. Prowadzi bloga, którego nikt nie czyta. Z wykształcenia politolog. Z zamiłowania magazynier/archiwista w szpitalu.

     Redakcja  Krzysztof Śliwka,  Mirosław Drabczyk
                        Ilustracje  Paweł Król 

  • Facebook
  • Instagram
bottom of page