Michał Nizgorski – Wyrwane z Delfickiej
- Mirek Drabczyk
- 28 kwi
- 4 minut(y) czytania
Zaktualizowano: 30 kwi
Po wszystkim
– Odmówiłam ci tyłka, a następnie wyskoczyłeś z pościeli jak jakiś debil w głuchą noc.
Widziałam przez okno początek twojej wyprawy. Wsiadłeś w piątkę, która jedzie do Dębca. Dobrze, że ci się nic nie stało. Myślałam o tym jednak wystarczająco długo.
Okazujmy sobie czułość, gdy nie mamy ochoty baraszkować. Tak swoją drogą, to gdy
wychodziłeś, trzasnąłeś drzwiami. Sąsiedzi dziś przyszli na skargę, ponieważ ich żółw błotny dostał traumy. Zaprzestał kiwać głową, kiedy puszczają mu jego ulubioną północnokoreańską piosenkę o dumie ziemniaka. Wiesz coś o tym?
– Tak, byliśmy u nich przecież i jego terrarium jest ustawione przy naszej ścianie. Skurwiel
musiał mnie podsłuchiwać, podczas oglądania dokumentu o dziedziczeniu kary w tym kraju przez następne pokolenia, ale zdecydowanie zabrakło mi w tamtym momencie czułości i nie miało to nic wspólnego z twoją odmową. Poczułem się jak intruz, więc opuściłem nasze lokum. Już dobrze…
Gruszka
– Miałam dosyć. Powiedziałam córce, że wyjeżdżam do miasta po fidrygałki i zamknęłam się w sypialni na klucz. Po niespełna godzinie usłyszałam huk z ogrodu, ale tknęło mnie, żeby po prostu sobie darować moją reakcję. W rodzinie sadowników upalne lato potrafi się przysłużyć do urodzaju… Zerknęłam przez firankę. Pomyślałam, że nie pomyliłam się nic, a nic. Moja pełnoletnia córka wracała właśnie z chłopakiem. Kołysała przy tym calutką czerwoną gruszką. Weszli tak do domu, następnie huknęła ją na stole i w ekstazie krzyczała, żeby jej nie podgryzał zbyt mocno. Chciałam im w odruchu matczynego serca zrobić idiotyczną awanturę. Pokrzyczeć, że się ze mną nie liczą, ale przecież nie dość, że mnie nie było, to jeszcze mogłoby to zabrzmieć perwersyjnie lub śmiesznie. Uznałam za właściwsze utracenie okazji do furczenia na nich. Gdybym zachowała się inaczej, rozpoznaliby mnie jako nietaktowną kłamczuchę. Cóż, takie są skutki niewyfrunięcia po fidrygałki, choć gdy kopulowali, chciałam krzyknąć, żeby się ubezpieczali, ponieważ on pracuje w finansach.
Prawo do bułki
A jednak pisarstwo pomaga utrzymywać ład publiczny. Flanenruję, wałęsam się, idę po
chodniku. Walczą na okolicznym trawniku gołębie. We wszechświecie jest zdecydowanie za mało bułek, pomyślałem. Zatrzymałem się i zacząłem dumać dalej, że tu może być potencjał artystyczny. Wyciągnąłem notes. Stoję, doglądam batalii i opisuję. Słyszę nagle pisk opon. Podnoszę głowę. Jakiś kierowca właśnie uciekł z parkingu. Podchodzę do miejsca zdarzenia. Jego samochód był zaparkowany w strefie dla osób z niepełnosprawnościami. Och, gdyby to mógł widzieć Platon, może dostrzegłby, że poruszanie się w obszarze literatury pięknej, pomaga stać na straży porządku.
Dogmatyzm
Świat jest systemem granic, nawet światło ją ma, choć różne są oczywiście jego źródła.
Gwiazdy, księżyce migoczące światłem odbitym, ale też ludzkie lampki. Nie powinienem w nie patrzeć. Dzień i tak będzie oświetlony. Nic tak przecież nie tępi widzenia, jak długotrwałe wpatrywanie się w źródło.
Im dłużej tkwię przy określonej perspektywie, tym większych powidoków dostanę. W błysku intuicji wyobrażam sobie obraz A. Einsteina grającego na skrzypcach nad rozpoczętą partią szachów, gdy czyni sławetną ,,małpią minę” do Arika Einsteina, czyli Krzysztofa Krawczyka Izraela. Żywię przy tym nadzieję, że tak jak wzorcem metra jest odległość pokonywana przez światło w próżni, tak moja wyobreska nie zostanie posądzona o ahistoryczność. Jeden z drugim mieli czas, by się spotkać.
Goethe, pisał, że ,,ograniczenie czyni mistrza” istnieją jednak takie klapki na oczy, które są niepotrzebne. Od gapienia się jak sroka w gnat w jedno, mój horyzont stawał się ciemny i uniemożliwiał mi dostrzeganie nawet ukochanych osób… Gdy powidok słabł, polegałem instynktownie na innych zmysłach, bym mógł poznać ich po głosie, dotyku, ale też wyczuciu obecności. Dokładnie tak jak czynił to widzący nad widzących w starogreckim Ios, czyli niewidomy Homer.
Katecheza
– Proszę księdza, niebawem Wielkanoc. Widziałem nad stawem kaczkę, która biegała po
wodzie. Czy ona tak jak ksiądz naśladowała Chrystusa?
– Ani Chrystusa, ani Maryję, jej ciało ma błony. Teologia to coś więcej niż gra
wyobraźni!
– A proszę księdza, czy szpital ma mniejszą ilość leków, bo mamy lekcję religii w szkołach?
– Wyjdź z klasy, bo my tu snujemy prawdziwe refleksje! Widzę jednak, że żarty się Was
trzymają. Opowiem jeden. Wiecie, czym różni się spowiednik od dzięcioła? Jeden i drugi stukają w drewno i właśnie! Dzięcioł w puszczy obstukuje tylko chorujące drzewa, a spowiednik odpukuje dobrzejącą w akcie odpuszczenia grzechów duszę.
– Ja proszę księdza, jednak nie wyjdę, bo będę miała mniejszą frekwencję, ale też dlatego, że mnie to zaciekawiło.
– To ja mam pytanie. Czy jakby sprzedano w akcie miłosierdzia jakiemuś miliarderowi
Watykan, to nie byłoby umierających z głodu dzieci w Afryce przez pół roku?
– Ale wtedy mógłby upaść Kościół… Przedmiotem zainteresowania teologii, są wybory
ludzkie i boskie. Nasza wspólnota jest potrzebna i w nią też wierzę. Dotknęliście mnie jednak dziś do żywego, więc zgłoszę sprawę waszemu wychowawcy.
– Niech ksiądz się wstrzyma! Ja podchwycę to podobieństwo między dzięciołem a
spowiednikiem. Obydwaj stukają!
– Chamski żart.
– To powiem lepszy. Nie tylko teologom od picia wina zdwoił się wszechświat na doczesny i wieczny. Proszę spojrzeć. Zainteresował dzisiejszą lekcją ksiądz koleżankę, a to już jest pewien efekt lub owoc.
– Masz rację, ale niech te osoby, które są ateistami, powiedzą, jak się czują.
– Dobrze…
– Dobrze.
– Dobrze!
