Zwaśnione rody
Postaraj się unieść niebo
na barkach
niczym Atlas
Zrzeknij się grzechu
za huragan na morzu, gdzie statek widoku
czyta skargę dusz narodów
Powierz mi tajemnicę
we wnętrzu spojówki
Zetrzyj z policzka zmazę
pierwotnej północy
kiedy to
potajemnie spotkaliśmy się za dnia
mimo, iż wolałbym nocą
przeciw ziemi ognistej
kiedy to
potajemnie kochaliśmy się
w paradoksie testamentu
kiedy to
budowaliśmy na skale
nasz dom z komend rozgromu
muzyki myśli docierającej się
z taktyczną głuszą
kiedy to
odkrywaliśmy się w sobie aliterycznie
jako mężczyzna i kobieta
zrodzeni, nie stworzeni
kiedy to
planowaliśmy zamach na burzę
w szklane whiskey
kiedy to
zerwaliśmy czystość z pościeli błękitu
jako Adam i Ewa
odgrywając rajskie role
w teatrum bez kurtyny
i kiedy to
zrozumiałem, że
medycyna się pomyliła
i będziemy żyli wiecznie
będziemy żyli wiecznie
w Mieście bez imienia
w kraju bez rady
w domu bez fundamentu
nie znam człowieka, któremu
warto byłoby zazdrościć
stawiam pokera z kości słoniowej matko
i rachuję myśli,
by ułożyć je w dywan
z róż czerwonych,
bo tak
i drzewa, które nie daje cienia,
bo nie
rzeki, która nie gasi pragnienia
bo nie może
góry, która nie zmęczy…
rozkoszy, która jest doskonała
bo pozaziemska
historii, która nie zatacza koła
bo mitem jest zapas pamięci
byś idąc pokłuła się
jedynie o mój magnetyzm dłoni i ust,
szlifierze naszego uczucia
szlifierze naszego uczucia
stoją na baczność
a celem naszym
zbawienie i dom rodzinny,
gdyż tam gdzie my, tam granice naszej Ojczyzny
***
Porwij karty codzienności
zdemobilizuj wspomnienia
ubierz się w trzepot głuszca
zatańcz na wietrze
i nie pytaj o żelazny dowód
U źródła życia
Czytajcie wiersze
przyjaciele milczenia
Mówcie prawdę
obrońcy honoru
Słuchajcie ludu
aniołowie stróże
Sądu najwyższego radcy
nie słowo przeciwko słowu
lecz uczynek dla chluby
Nie łamcie chleba sami
ojcowie Gabinetu Pokoju
Zostawcie nam Raj
nieświęci
niebłogosławieni
nie słudzy boży
i ten tłum niezliczony
obarczając sławą
zbawczej myśli
Krzewisz pocieszenie
naruszony mirem
Wspólnego powietrza
u źródła życia
Epoka bez epoki
dłonie pełne ucieczki
w spokój
redagowana cisza
według modelu jakości olśnienia Demiurga
porwani pisarze
w kryminał własnoręcznie napisany
eseiści dobrego paktu ananke
mojry się buntują –
każda swym rodzajem literackim
bądźmy wierni śladom milczenia
zbiegowie okoliczności
łagodzącej czwarty wymiar nagrody
w imperatyw kategoryczny
spisany na sklepieniu niebieskim
ułaskawieni prawdą
nader młodzi protoplaści alegorii cienia
w bólu odchodzących pór roku
i aksjologicznym ujęciu
chwil dojrzałych, a już wiecznie starych
jak owoc zdrady
róża to twoja wierność
rosa na niej to wybaczenie
kolor kocha chwalebne tajemnice
skrzynie z dytyrambami pozbawione
ram czasowych i patosu
zakopane w melancholii
antropocenu
zdrada stanu –
ponawiam
choć jakaż to zdrada,
kiedy owoc miłości
wydaje
Ruch oporu
Państwa rozbite wojnami
domowymi
złamane serca
ukontentowaniem
stracony rozum
myślą nieczystą
pomieszane zmysły
darem juchy
bite dowody
utracone
westchnienia
a choćbym zaczął na wspak
rozniecać płomień
Feniks i tak się odrodzi
Odys dopłynie do swej Itaki
Ewa zwabi Adama
i tak spalą na stosie Joannę
i spadnie z wieży głowa Tomasza
Romeo ujmie Julię
przeżyję trzy wojny, w tym dwie światowe
ona napisze wiersz
i ja spiszę listy
na niebie
niewysłane do słońca
wytoczę mu proces
za codzienne docieranie
duch się we mnie trzyma mocno
co tam panie w polityce?
pojemne formy
z treścią nieprzystające
pakty łask
elementarnie
danych obywatelom
rzeki żalu
nieuzbrojone
w nadzieję i wiarę
wersety
Wysoka cena
wyładowanie atmosferyczne
krzepi ziemię
operuje grunt
powietrze wzywa metrum
podczas wybijania którego
zaczynam istnieć
wedle lat świetlnych
dni porzuconych
drozdów na gałęzi, które są tylko drozdami na gałęzi
świętych konających w strofach
pór roku
i czasu siewu oraz zbierania plonu
moim marzeniem jest
urodzaj w miejscu pustki
tego wiersza
nie wypełni banicja
ani też powrót
ni marazm
spowiadam się Wszechmogącemu
i wam
bracia i siostry,
że jestem czysty
w fuzji
surowca umysłu
i materii ciała
dostępuję Nieba
horrendalnie wysokie ceny
bez apelacji
trawestuję szczęście
Wspomnienia z frontu
– Byłem młodym oficerem, w mieście po radzieckiej stronie wpływów.
Pewnego dnia spacerując chodnikiem postanowiłem przejść przez ulicę.
Po drugiej stronie była kobieta, widywałem ją każdego dnia. Nie wiedziałem jak ma na imię,
wiedziałem tylko, że pracuje w Ministerstwie Obrony.
~ Tego dnia, było słoneczne, niemal bezchmurne, gorące południe. Jeśli kobieta miała by
zmienić echo bicia mego serca w stronę bardziej ludzką, i którędy wiedzie droga nie na
zatracenie – czyli wolną postanowiłem: zaryzykuję.
– Idąc aleją chciałem przejść przez przejście, zauważył mnie pułkownik rosyjski, mówi: idź.
Samo spojrzenie jego budziło grozę i słowa wypowiadane wraz z zamaszystymi ruchami
dłoni.
~ Przeszedłem kilkanaście metrów w głowie mając jedną, jedyną nieśmiałą myśl, by być
w niej i śmiać się i kląć, jak to robią zwykli amerykańscy żołnierze.
Zszedłem z chodnika, idąc wzdłuż Alei, doszedłem do skrzyżowania i zobaczyłem maszerujący
oddział wojsk alianckich.
Postanowiłem, że przejdę koło nich, w pobliżu nie było patrolu radzieckiego.
~ Wszedłem na przejście, przed oczami stanął mi cały Zachód w moim sercu, wszystkie moje
wyobrażenia, to o czym marzyłem. To, co miałem i to, co mogłem bezpowrotnie utracić czyli
swoje życie.
~ Przeszedłem przez ulicę i w mgnieniu oka postanowiłem: biegnę. Zacząłem biec.
Ten rosyjski oficer skręcił w moją stronę, zobaczył to. Natychmiast wyciągnął pistolet
z rakietą w kolorze czerwonej flary oznaczającą wystrzelenie jej: mamy zbiega, mamy
dezercję.
~ Biegnę ile sił w nogach w głowie mając kolor oczu kobiety z Departamentu Obrony.
– Chciałem przekroczyć granicę. Słyszę głos, to Amerykanie, jeden przy szlabanie mówi do
drugiego ile ma czasu?
~ Odpowiada: 30 sekund. Nie zdąży.
Ludzie dokoła zamarli - tylko patrzą, ja w tym mundurze młodego oficera czuję się trochę
skrępowany, jeszcze rozwiązała się sznurówka, rosyjski patrol zbliża się na motocyklu.
~ Jestem już blisko. Wyciągają broń. Zielona Granica otwiera się przede mną. Jednemu zaciął
się karabin.
Słyszę głos Amerykanów: mamy go. (Przez głowę przeszła mi jedna myśl, że zostanę
zdegradowany, jakby to miało już jakiekolwiek znaczenie?)
– Biegnąc ile sił w nogach miałem tylko nadzieję, że będę w nowym, lepszym świecie.
~ Ten Rosjanin musiał się bardzo wkurzyć. Kolejny stracony człowiek przeszedł na stronę
wroga.
Po chwili witają mnie wszyscy, a ja widzę uśmiech tej kobiety na twarzy. Jej imię to: Janah.
~ W oczach kobiety zobaczyłem zwierciadło swojej duszy oraz studnię bez dna. A także: „las
wiodący sarnim rytmem w świat, gdzie zamyślone ryby gwiazd nad nawałnicą lat. W kręgi
pieśni zasłuchane niemo – Serca jak obłok.”
– Młoda, czarująca Portorykanka z podwójnym obywatelstwem. Wiedziałem, że będzie moja.
Zamyka się granica. Po stronie radzieckiej milkną głosy, rozpoczyna się długo wojna.
– Byłem już chyba bezpieczny.
