z odciętą przez ukochaną kobietę dłonią, wystarczy
pięć minut: tato w ponurym aucie, bo wzniecił
moralny niepokój służb, greps jego uśmiechu,
który wrósł we mnie, ojca też wątpliwego,
i krople deszczu na cześć i na przekór.
Wuj Zbyszek
Czy talerz z rosołem może pęknąć? Raz mógł,
na oczach chłopca, który szurał nogami
pod stołem, a nerwy dorosłych – Fijałkowskich,
Zaleskich, Wróblów, kilka pokoleń wstecz i w przód
zszargane przez premierów, od Cyrankiewicza
do Tuska, przez częsty w rodzinie alkohol, dzikie
kolejki w przychodni, kołchoźnik w domu,
który się zmieni w TVN 24, mróz, że kostniały palce
podczas strajku komunikacji, likwidację cukrowni,
bo spółka ma zarabiać więcej, przez rozwody, w tym
najsłynniejszy ciotki Iry i wuja Heńka, hochsztaplerskie
oferty przedstawicieli, nowotwory, pierdoły
powtarzane po „Radiu Maryja”, przez śmierć dwojga
maleńkich dzieci u Janki i u Eli, gazety
w ubikacji, kiedy skończył się papier – skupiły się
w soczewce pięści i jej grzmotnięcia w blat.
Rubinstein w Liszynie
Siedzi w telewizorze Ametyst, śmieje się i tłumaczy,
jak grać, choć stary, nadal jest kwiatem. Niewiele
młodszy niż on wtedy, idę przez trawy sięgające
do płatków uszu, z głową w wietrze. W telefonie
pani z banku pyta o lokatę, odpowiadam, że mam
od dziecka. Czerwcu, dziergaj swoje piksele.
Krystyna na brukowanej drodze
dla Gośki i Kaśki
Czy była rzeczywistość tak silna jak tamta
fotografia, o to spierają się głosy bardziej donośne
niż ten tutaj. Krystyna idzie drogą, jeszcze
z drzewami i brukiem, jest szczupła, tą chudością
Woźniaków wbitą w krajobraz, w zapach ulęgałek,
fosforanów na polu pod Bielinem, niechcianego psa
z worka wrzuconego do Wisły. Kiedy będę z nią siedział,
już w pokoju na Piastowskiej, i trzymał za rękę
jakby była moją dziewczyną, choć jutro jej pogrzeb,
głosy w przestrzeni metafizycznej, Wojtyły z Urbanem,
Michnika z Kaczyńskim, zrobią się martwe
jak u tego niemieckiego filozofa. Żywy to będzie głos
dziadka Mirka z clickbaitem, że rozkwitały
pąki białych róż. Na razie Krystyna pracuje na poczcie,
dzięki niej w domu jest aparat z tarczą, gminny
przyczółek awangardy. Dlatego z łatwością
mogłaby dać znać, co tam u niej i jaki to skądinąd
ma sens. I tak właśnie robi, idąc po bruku wzdłuż topól.
Szymon Parulski gra Pendereckiego
W Bazylei nie ma dnia ani godziny, ani nic o tym,
że los Europy właśnie waży się w urnach, klarnet mówi
o lusławickich azaliach i rododendronach, lecz on
jest źdźbłem z łąki schodzącej do Słupianki, jego ojciec
sonorystycznie ścinał tam olszyny, żeby woda
mogła lśnić w porze notturno, w Polsce, czyli gdzieś.
Tangerine Dream
dla Beaty i Darka
Na żadnym koncie nie mam tyle, co nam tym
z pinem WIH 2867, mityczną rejestracją
malucha, którym szwagierek od kielonka
i domowy tyran powoził jak rydwanem
odwołanego już ognia. Ostatni, w świetle
historii prywatnej, mazowiecki Janusz
przed inkorporacją do świata korporacji, drobny
miasteczkowy cwaniaczek, jego pospawany
trzepak na podwórku pożarł Breżniewa, a łyknie
i Putina. Miał taką ulubioną akcję: w niedzielę
zbudzić wszystkich o świcie, z grymasem Karajana
dyrygować śniadaniem, szczypior na jajecznicy
smakując jak kawior, po czym wrócić do łóżka
i zasnąć na dobre. Umierając, nic więcej nam zrobił,
i nic więcej, ani draśnięcia na pomarańczowym
lakierze z FSM, nie zrobiła mu śmierć.
Tren dla Delona
Mówi się, zgoda buduje, on wolał tą drugą
robić dionizje z twarzą zanurzoną
w kamieniu Antonioniego. Tamte zimne
manieryczne nerwice podszyte winą to teraz
codzienność leczona u terapeutów, na czerwono
kręgi wokół błędów kreślą pedagodzy,
a on na to umierał. Zabijali go najlepsi: Gabin,
Bourvil, Bronson, najlepiej jak potrafi kino.
Maciej Woźniak – poeta i bibliotekarz, autor kilku książek z wierszami (wkrótce ukaże się U otwarte) oraz kilkuset felietonów i esejów o sztukach wszelakich (muzyce, literaturze, kinie, teatrze), redaktor i sprawca wydarzeń poetyckich, mieszka w Płocku i okolicach.