idziesz jako nikt i tylko dlatego, że jesteś nikim,
możesz pogadać wzrokiem ze sfatygowanym grajkiem
z buzuki jak bandżo Grzesiuka. Wiktoriańskie maziaje
Evansa w minojskim pałacu, knajpy na malowniczych
szczytach rankingów, intymnie lepkie ośmiornice
dające się przełknąć chyba tylko z miłości własnej –
gość bierze kilka akordów i tamto wszystko gaśnie.
III. Hersonissos
Freud z głową byka, zapięty po szyję
w surdut upału i muchę na gardle –
lecisz na ziemię, na której się żyje,
lądujesz w niebie, gdzie dawno umarłeś
i cię przyjmują anielskie orszaki,
kąpią i poją, masują i tuczą,
ale koślawe przedłacińskie znaki
bluźnią pod nosem na śmierdzące truchło.
Boski jest rozkład w wodach turkusowych,
dudni muzyka i wionie benzyna –
jesteś na wyspie, gdzie owce i kozy
więcej godności mają niźli ty masz,
gdy cię brandzlują ceramiczne cacka,
chrupanie ostryg, mruczenie aojdów
z kunsztem i troską jak rodzona matka,
łeb byka czeka na topór – skądkolwiek.
IV. Preveli
W jądrze jasności myślę o Mekongu w objęciach
głosu Jima Morrisona, przy skale-grzyb
krzyżują się porządki, żywa woda ze strumienia
umiera w morzu, ryba podobna do lipienia,
trochę z Filipowicza, a trochę z Putramenta, sprawa
jest zagmatwana politycznie, patrzy na mnie
pytająco, czy aby nie jestem zbyt nieczuły
dla tych palm, jestem zapachem o poranku uwielbianym
przez moją córkę, tak mówię rybie mego serca.
V. Heraklion
Na tutejsze banany, niedopuszczalne
przez Unię Europejską, natrafiamy przy kościele
świętego Tytusa. Cóż to za starcie, bachiczny szał
kontra tabelki microsoftu. Można powoli
składać to na karb słusznie mijającego ustroju
i palestyńskiego młodzieńca, który oblał
organizację i zarządzanie. W słońcu ich smaku
odchodzi cień jednego boga, wracają stare kadry:
kulawy, rogaty, brzdąkający na cytrze.
VI. Koutouloufari
Restauracja „Mythos”, nazwa nieco
pretensjonalna, ale reszta bez,
pieczona feta z jakąś rybą grecką
niewymawialną – by przejść po niej przez
booking i roaming, wi-fi, szybkie frytki,
klimatyzację, w sercu google maps
i złapać w rękę koniec tamtej nitki,
ale nie po to, żeby jeszcze raz
cywilizację powtarzać jak lekcję,
jeszcze raz wbijać nabożnie jej PIN:
rzymskie prywatki, ateńskie erekcje,
brak satysfakcji i krakowski spleen.
Antyczna ryba odzywa się nagle
już będąc w ustach, zdmuchuje z nich kurz
srebrem powietrza i morskim szmaragdem,
nie żeby jeszcze, ale żeby już.
VII. Piskopiano
Skąd się wzięło u Cohena to porównywanie mitologii,
dowiedziałem się po latach u Margaret Atwood, jej luźne
wspominki z młodości są ciekawsze od ciasnych
widoków na przyszłość, co potwierdza, że nie lubi się
moralistów, dlatego wolę Herberta piszącego o tym,
jak się Freud z bratem wybrali do Aten, a Kazantzakis
porusza mnie mocniej jako ziom na pomnikach, patrząc
stąd, z dołu Europy, widzę własne życie postawione
na głowie, i moje stopy tęskniące za zimnem Bałtyku.
Maciej Woźniak
– poeta i bibliotekarz, autor kilku książek z wierszami (wkrótce ukaże się U otwarte) oraz kilkuset felietonów i esejów o sztukach wszelakich (muzyce, literaturze, kinie, teatrze), redaktor i sprawca wydarzeń poetyckich, mieszka w Płocku i okolicach.